Piekielny Ojciec

Dzień jak, co dzień. Dzień, który był jak każdy inny i niczego tak naprawdę nie zapowiadało. Nie zapowiadał problemu, który miał odmienić Christine Le Strange jej dotychczasowe życie o sto osiemdziesiąt stopni. Życie, które jak widać było tylko stertą kłamstw i niedomówień, aby tylko ukryć fakt, kim naprawdę była. W takim razie kim ona była? A czym tak naprawdę nie była? Od tego momentu, już kompletnie nie była pewna, kim naprawdę ona była. A teraz wiedziała, że nie była stuprocentowym człowiekiem, jak jeszcze do tej pory sądziła. I jak do tej pory jej wmawiano niczym jak jakaś zdarta płyta. Tylko była nic niewartym mieszańcem, którego i tak nikt nie chciał.

 

Nawet jej własny biologiczny ojciec... W sumie, co do tego nie była w stu procentach pewna. Bo jakby nie patrzeć, Christine nie znała go i zapewne nie będzie miała możliwości poznać. Może to i lepiej, bo zapewne wygarnęłaby mu to wszystko, co siedziało w niej obecnie. Jak mógł tak potraktować jej mamę. Jakby była dla niego jedynie pionkiem i nic więcej. Tak jakby nic dla niego nie znaczyła. Chociaż i co do tego mogła mieć błędny tok myślenia. Więc niczego nie mogła być pewna, dopóki się z nim nie spotka.

 

— Ehh... — tylko tyle wydobyło się z drobnych ust Christine, kiedy spoglądała na swoje odbicie w lustrze.

 

Mając nadzieję, że tym razem ono nie zatrzeszczy. Może to były tylko jej urojenia, ale zawsze tak było, gdy widziała w nich swoje odbicie. Co jak wiadomo, wolała nikomu o tym nie mówić, bo bała się, że ją zamknął w pokoju bez klamek. A tego, jak wiadomo, nie chciała, bo wówczas nie mogłaby poznać prawdy! Westchnęła ponownie, odwracając wzrok od karmelowej karnacji, której nie jedna laska, by marzyła, aby uzyskać ją za pomocą solarki. Ona tego problemu nie miała, ponieważ taka się urodziła. Z czego jak wiadomo, nie była zadowolona, bo wyróżniała się na tle innych osób. Co jeszcze bardziej było dla Christine enigmatyczne.

 

Czyżby jej ojciec miał ciemną karnację i z tego powodu jej mama nie mogła być z nim? Innej wersji nie miała zamiaru dopuścić do siebie. A tym bardziej nie mogła jej ona przejść przez umysł. Nawet teraz nie była w stanie jej wypowiedzieć na głos, tak mocno się jej bała. W tym momencie powiedziała sobie „STOP” i pokręciła głową, aby odrzucić od siebie te złe myśli. Jeśli jej mama nie chciała o tym mówić. Nie mogła jej do tego zmusić, aby wyjawiła prawdę. Może kiedyś dowie się całej prawdy, ale na tę chwilę, może jedynie cieszyć się z tego, że jest jej dane żyć. Z drugiej jednak strony, bardzo się tej prawdy bała. Ponieważ nie wiedziała, jaka ona naprawdę była. Najbardziej bała się tego, że mogła być tak naprawdę adoptowana.

 

I mama, która ją do tej pory wychowywała, wcale jej prawdziwą mamą nie była. Nie wspominając, że czuła samą sobą, że ona nie umarła. Tylko żyje, ale gdzieś ją ktoś przetrzymuje i ukartował to tak, jakby wyglądało na wypadek. Wiedziała, że nie miała na to żadnych dowodów, a przeczucia, które nic jej nie dawały. To według Christine było bardzo frustrujące, ale nic na to poradzić nie mogła. Jedynie mogła złościć się i wysyłać obelgi pod adresem jej biologicznego ojca, że do tego dopuścił. Spuściła głowę w dół, czując na sobie wzrok reszty rodziny od strony mamy. Jak siedziała na tym krześle, jako najbliższa osoba, a drugie obok niej było puste, gdzie powinien teraz siedzieć jej mąż i ojciec. Z powodu tego, że samochód wpadł w płomienie.

 

Nie było mowy, aby można było zidentyfikować osobę znajdująca się w nim który należał do jej mamy. A co za tym idzie, mógł być ktokolwiek, a nie jak policja i tak dalej ustalili, że to była jej mama. Po zakończonej mszy ruszyła kondukcie żałobnym, pochować „mamę” w rodzinnym grobie. Co już było dla Christine nie do zniesienia. Bo jeśli okazałoby się, że jej mama żyje. To w takim razie, kogo w tym grobie pochowali? Jednak nie mogła powiedzieć tego powiedzieć na głos, musiała to zostawić dla siebie samej. Wystarczyły jej te wszystkie szepty i docinki, które dochodziły do jej uszu, tak jakby myśleli, że ich ona nie słyszy. Westchnęła cicho, prosząc tylko o to, aby mogła się stąd jak najszybciej ulotnić.

 

— Niech to się wszystko skończy... — mruknęła Christine do siebie samej pod nosem, nie zważając na to, co mówił ksiądz.

 

A to dlatego, że nie było sensu słuchać o tym, jak opowiada o jej mamie. Chociaż wcale jej nie chowała, tylko kompletnie obcą osobę. Oczywiście, gdyby powiedziała to na głos, wszcząłby się niemały raban. Więc musiała to znieść, chociaż tego słuchać nie chciała. Do tego jeszcze doszła sprawa, kto się nią zajmie. Bo z tego, co się orientowała, to nikt nie chciał jej wziąć pod swój dach. Tak jakby była czymś paskudnym, czymś, co nie miało mieć prawa bytu. To było według niej, najbardziej dobijające, aniżeli słowa, jakie po chwili usłyszała. I które nie tylko były pod jej adresem, ale też i jej mamy.

 

— Nic dziwnego, że ojciec tej małej ją zostawił, jak okazała się taką ladacznicą! — powiedziała pierwsza z tłumu kobieta, która mogła być jej ciotką.

 

— Pewnie nawet nie chciał mieć z nią do czynienia i zostawił ją na naszej głowie! — odparła inna kobieta, wcale nie owijając w bawełnę, tak jakby nie zwracała uwagi, że Christine ją słyszała.

 

— Jeśli myśli, że ktoś z nas się tym czymś zajmie, to się pomyliła! — rzekł inny na jej słowa mężczyzna, z miną taką, która za siebie samą mówiła.

 

— To może ja się nią zajmę, zważywszy, że jestem jej prawdziwym ojcem, wówczas nie będziecie mieli nic do gadania? — dał się po chwili słyszeć głos, który nie należał do nikogo z obecnych.

 

Nic dziwnego, że Christine zamarła w bezruchu, tak jak wszyscy obecni w tej Sali, w której obecnie się znajdowali. Gdzie była stypa, na dźwięk tychże słów, które chwilę temu usłyszeli. Nikt nie był w stanie odezwać się ani jednym słowem. Wszystkie głowy, wraz z Christine zwróciły się w kierunku. Skąd dochodził, ale nikogo w tym miejscu nie zobaczyli. Przez minutę reszta rodziny sądziła, że to jej chory wybryk i już mieli się odezwać. Kiedy nagle salę spowiła najpierw kompletnie biała mgła, która potem przechodziła w każdy odcień szarości, aż do samej czerni. A co za tym idzie, nie było mowy, aby ona sama nie była w stanie raczej wykonać. Za bardzo była w szoku, aby również się poruszyć.

 

Ani tym bardziej coś takiego samodzielnie wykonać, co reszta rodziny jej nie wierzyła. Jej oczy w odcieniu płynnego bursztynu, okraszone długimi czarnymi niczym noc rzęsami. Skupiły całą swoją uwagę i nie pozwalając, aby nic innego im nie przeszkadzało. Lekko zaróżowione z podekscytowania policzki, z każdą chwilą nabierały coraz bardziej koloru. Nie odczuwała strachu, ale zamiast tego, zupełny spokój. Tak jakby tę osobę doskonale znała, chociaż miała dopiero pierwszy raz na oczy ujrzeć. Chociaż i tego już być pewna nie mogła, bo jej wspomnienia z młodszych lat, były jakieś takie zamglone i niewyraźne. Niedługo po tym, z mgły zaczęła wyłaniać się wysoka postać.

 

Ze skrzydłami o odcieniu czerni, którą pierwszy raz na oczy widziała. Nie wspominając o rogach, które tuż po skrzydłach można było dostrzec. Wszyscy poza Christine, okropnie się wystraszyli i panicznie zaczęli odprawiać modły. Nie co ją to zaczęło śmieszyć, bo czuła, że coś jest na rzeczy i nie chcieli powiedzieć jej całej prawdy. Dopiero kiedy mgła lub dym opadł, mogła w pełni. W całej krasie ujrzeć postać, która kompletnie ją zaskoczyła. Przez co wypowiedziała, takie, a nie inne słowa „To niemożliwe...”, które cisnęły jej się na usta. Teraz już była pewna, po kim dostała ten odcień karnacji, ale to przeszło jej największe oczekiwania. Cisza, jaka zapadła po jego nagłym pojawieniu, można było kroić nożem.

 

— Coś wy tak zamilkli, jakbyście ducha ujrzeli? — odezwał się mężczyzna, do którego należał głos, który wcześniej usłyszeli.

 

Rozglądając się po osobach znajdujących się w pomieszczeniu, na chwilę zatrzymując się na księdzu, nim utkwił wzrok w Christine.

 

— No i po co ja krakałam?! — pomyślała po chwili Christine, kiedy poczuła wzrok tego mężczyzny na sobie, który chwilę wcześniej określił się jej ojcem.

 

A to dlatego, że im bardziej się mu przyglądała, tym bardziej była pewna, że był jej biologicznym ojcem. Ojcem, którego chwilę temu, chciała udusić za pozostawienie jej matki i jej na pastwę drwin, szyderstw i obelg. Jednak teraz kompletnie nie miała odwagi, aby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, jakby to miała być ostatnia chwila przed jej końcem. Zdawała sobie sprawę z tego, jak głupio to brzmiało, ale taka była prawda.

 

— K-kim jesteś i czego tu szukasz!? — odezwał się po chwili ksiądz, wyciągając przed siebie krzyż, którego słowa zakończone były zarazem wykrzyknikiem, jak i znakiem zapytania, taki był przerażony.

 

— Kim jestem? Dobre sobie! Przecież powiedziałem, że jestem ojcem tej, którą planowaliście oddać do domu dziecka, traktując ją, jakby była trędowata! A nazywam się Cain Le Strange i jestem prawdziwym mężem Nicole Le Strange i ojcem Christine Le Strange! I zjawiłem się tu, aby ją zabrać do domu! — nie mogąc zrozumieć ich debilnego zachowania, który prawie za każdym razem go irytował, kiedy miał styczność z ludźmi.

 

Atmosfera jeszcze mocniej się zagęściła, bo mężczyzna emanował aurą, której nawet ksiądz nie był w stanie podołać. Prawdę mówiąc, nie dziwiła się temu, że była jedyną osobą, którą ona nie wcisnęła w podłogę. Może dlatego, że jej żyłach płynęła nie tylko krew ludzi, ale też i demonów? A po samym tonie i tym jak te słowa wypowiadał i zachowaniu. Mogła być pewna, że nie był on byle kim, ale kimś z wyższej możliwie półki. Christine nadal była w niemałym szoku, ale nie aż takim jak pozostali. Jednak nie miała dalej odwagi, aby wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. W sumie powoli zaczynała słyszeć pomruki niezadowolenia od strony dalszej rodziny mamy. Już zaczynały pojawiać się komentarze, ale nie zwracała dobie ona tym głowy.

 

Jej wzrok nadal był utkwiony w mężczyźnie, który określił się jej biologicznym ojcem. Nie tego się spodziewała, a tym bardziej że w taki sposób go poznała. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. A jednego była pewna, że nie miała zamiaru wylądować w domu dziecka. Tego była w stu procentach pewna, bo do bidula nie miała zamiaru trafić. Serce waliło jej jak opętane, ale to był tylko początek nowej drogi życia. A nuż jej przeczucia się sprawdzą i ojciec uwierzy jej, że ma rację co do tego, że jej mama, a jego żona jednak żyje. A nie jak rodzina od strony mamy, która nie miała zamiaru jej uwierzyć i mówili, że są dowody na to, że umarła i koniec.

 

— A masz na to dowód, że jesteś jej biologicznym ojcem? — spytała po chwili ta sama kobieta, która wcześniej, źle mówiła o jej mamie.

 

— O tym mówisz? — odparł Cain, który wcale się nie zdziwił, że oto został zapytany, bo jego żona uprzedziła go, że tak może się zdarzyć.

 

Dlatego też przesłała mu odpowiednie papiery, które trzymała u siebie, aby były pod ręką. Po minach, a raczej grymasie, który sam za siebie mówił. Christine mogła twierdzić, że ksiądz i reszta rodziny była mocno niezadowolona, że ten „potwór” posiadał papiery, o które poprosili. Ksiądz z duszą na ramieniu, co raz spoglądał to na obecną głowę rodziny. A na niego, który pokrzyżował im cały plan. Wszystko mieli zapięte na ostatni guzik, ale nie spodziewali się, że ona uprzedzi go, o ich planach. A teraz odwrotu już nie było i musieli wcielić drugi plan w życie, chociaż tego nie chcieli.

 

— Tak, o te papiery chodzi — powiedziała głowa rodziny, która nadal przerażona, minęła księdza i podeszła do „demona” i wzięła papiery, aby je sprawdzić, nim ponownie mu je oddała.

 

Wiedziała, że nie miała innego wyboru, ale z drugiej strony, przynajmniej było wiadomo, kto się Christiną zajmie. A tym bardziej że jako jedyna nie chciała jej skrzywdzić, w porównaniu z jej synem. A starszym bratem Nicole, który nie miał zamiaru przyjąć do wiadomości, że jego ukochana a teraz zmarła siostra związała się z demonem. Chociaż, tak jak jej córka, podejrzewała, że Nicole została uprowadzona, ale musiała udawać, że było inaczej. Nie miała pojęcia, co reszta rodziny za jej plecami robiła, ale czuła w kościach, że planują coś okropnego. Dlatego tak mocno chcieli, aby Christine została ulokowana w domu dziecka.

 

Nie wiedział, że wyrwała się z zaklęcia, które nałożył na całą rodzinę jej syn. A było to za sprawą naszyjnika, który obecnie miała na szyi Christine. Nie było jej łatwo udawać, ale wiedziała, że musiała udawać. Dlatego po kryjomu pomagała Christine i jej mamie, a swojej córce. Częściowo odetchnęła z ulgą, kiedy pojawił się biologiczny ojciec małej. Dzięki temu będzie miała zapewnioną lepszą ochronę, niż tą, jaką jej ona dawała. Wiedziała, że trochę czasu minie, nim będzie mogła wyjawić o sobie prawdę. Serce waliło jej jak opętane i mało nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy brała od niego papiery, aby je sprawdzić.

 

Na szczęście jak na razie, nie doszło do rozlewu krwi i miała nadzieję, że pozostanie tak do końca tego upiornego spotkania. Dodatkowo reszta rodziny mogła zamknąć buzię na kłódkę. Bo było wiadomo, że Christine odziedziczyła wygląd po swoim ojcu. Chociaż oczy miała po matce, ale w tym oświetleniu tego być pewna, nie była w stanie. Pozostało jej tylko czekać na to, co powie sam Cain, bo od tego zależało, co się stanie dalej. Kątem oka zauważyła Christine, która kompletnie nie wiedziała, co ma robić. Wcale się nie dziwiła, że tak, a nie inaczej reagowała.

 

Nikt poza nią nie wiedział, że Nicole, wraz z córką przebywała do jej trzeciego roku życia w świecie ojca. A potem, z pewnych powodów powróciła do świata śmiertelników, przez co Christine kompletnie zapomniała o ojcu. A jak widać, ojciec o małej nie zapomniał, chociaż kiedy ostatni raz ją widział, miała zaledwie trzy latka. Musiał być to dla niego niemały szok i zastanawiała się, czy ją rozpoznał m, czy też, czy nie.

 

— To dobrze wiedzieć, bo się martwiłem, że o czymś zapomniałem! — rzekł po chwili, wybudzając z rozmyślań głowę rodziny Ravenheart, Cain, na dźwięk jej wcześniejszych słów.

 

— W takim razie, co pan planuje dalej zrobić? Zostać w naszym świecie i pozwolić Christine ukończyć tutaj do końca szkołę, czy jednak zabierze ją pan ze sobą, do swojego świata? — spytała zaraz głowa rodziny Ravenheart, przechodząc dalej do konkretów.

 

— O tym sama powinna zadecydować Christine, bo nie mam zamiaru wybierać za nią, co ma zrobić. A na pewno nie mam zamiaru wpływać na jej decyzję, tego mogę być pewny! — powiedział po chwili ze spokojem Cain, aby dać znać, że Christine jest na tyle duża, że może decydować, co chce dalej robić.

 

Tym bardziej że zapewne w tym świecie miała sporo przyjaciół, z którymi trudno by jej było, ot, tak się rozstać. Dlatego też postanowił, że znajdzie sposób, aby nie musiała z niczego rezygnować. Bo wówczas, tylko by go za to z nienawidziła, a tego przecież nie chciał. Nie wspominając, że musiał odkryć, kto stał za pseudo śmiercią Nicole, która tuszowała jej porwanie. Jednak bezpieczeństwo ich córki dla niego obecnie było priorytetem.

 

— To bardzo dobry ruch z pana strony, dzięki temu, Christine będzie mogła sobie wszystko na spokojnie poukładać i zdecydować, co chce dalej zrobić — odparła zaraz głowa rodu Ravenheart, nim zaraz skinęła głową w kierunku Christine, aby się do niej zwrócić: — Jak sama usłyszałaś, twój ojciec zgodzi się na to, co postanowisz!

 

Christine w tym czasie, kompletnie odleciała do świata marzeń. Do tego stopnia, że aż drgnęła na dźwięk głosu głowy rodu, która aktualnie się do niej zwróciła. Przez co nie miała bladego pojęcia, o co jej chodziło, bo jakby nie było inaczej, kompletnie zgubiła się w tym, co mówili. Jednak nie miała zamiaru tego po sobie pokazać, że odpłynęła od rzeczywistości. Stąd nieco się zdenerwowała, że dostanie jej się za nie słuchanie.

 

— To dobrze wiedzieć, bo na tę chwilę mam mieszane uczucia, co do tego, co powinnam zrobić i wolałabym się porządnie zastanowić, nim na serio podejmę decyzję, to nie problem ? — odparła zaraz Christine, mając cichą nadzieję, że jej odpowiedź była dość przekonująca, którą też zakończyła znakiem zapytania.

 

A to dlatego, że na serio nie miała pojęcia, co miała zrobić. Bo była rozdarta między tym, aby zostać. A tym, aby opuścić to miejsce raz na zawsze. Przynajmniej nie musiała się martwić, że zostanie oddana do domu dziecka. Z drugiej strony, jednak nie mogła na tę chwilę określić, czy może temu mężczyźnie zaufać. Chociaż nie wiedzieć czemu, wydawał jej się taki znajomy, a zarazem taki obcy.

 

— W takim razie, twój ojciec na ten czas wprowadzi się do domu, w którym obecnie mieszkałaś z mamą, co ty na to? — spytała po chwili głowa rodziny, spoglądając się z troską wpisaną na twarzy na Christine, gdy to pytanie jej zadawała.

 

— Nie mam nic przeciwko pod tym względem, żeby tata się wprowadził, ale to od niego zależy, czy mu to pasuje! — stwierdziła zaraz Christine, spoglądając to raz na głowę rodziny, a na swojego ojca.

 

— I co pan na to powie? — zwróciła się po chwili głowa rodziny Ravenheart, do Cain’a, co on o tym pomyśle myśli, bo to od jego decyzji będzie zależało, czy mu ten pomysł odpowiada, czy też, czy nie.

 

— Mnie on w pełni pasuje i się na niego w pełni zgadzam! — odparł po chwili Cain, bo innego wyboru na tę chwilę nie miał.

 

Christine kompletnie zatkało, bo nie sądziła, że on przystanie na to, co powiedziała. Tym bardziej że jeszcze do tej chwili wyobrażała sobie, jak jej mówi, że nie ma nic do gadania i ma z nim wracać do jego świata, ale widać pomyliła się co do niego i to mocno. Widać było jak na dłoni, że nie powinna go była oceniać po okładce, ale dopiero po kilku chwilach dotarło do niej, co będzie zmuszona powiedzieć swoim przyjaciółką. Bo na pewno nie to, że jej ojciec jest Władcą Demonów i że ona jest mieszańcem, tego była w stu procentach pewna. A co za tym idzie, z jednej strony cieszyła się, że ma kogoś.

 

Kto się nią zajmie, ale z drugiej strony wdepnęła w totalne bagno. Bo ci, co jej dokuczają, mogą zostać zmieceni z powierzchni ziemi za pomocą jednego palca. Na samą myśl, zrobiło jej się zimno i zarazem słabo, na zmianę z gorącem. Myśl, że będzie musiała tłumaczyć się na policji. Jak to się stało, żołądek zaczął jej się ściskać. Tym bardziej że nawet jej mama nie miała pojęcia, że jej w szkole dokuczano i znęcano się nad nią. Próbowała na własną rękę się z tym uporać, ale jej prześladowcy zawsze potrafili się od tego, co mówiła wymigać, mówiąc, że kłamie. Westchnęła cicho, zaciskając nieco dłonie w pięści. Bo będą mieli o jeden powód mniej do dokuczania jej, tego była pewna.

 

— W takim razie nic tu po mnie i Christine może pokazać ci, gdzie obecnie mieszka! — rzekła po chwili głowa rodziny Ravenheart.

 

Klaszcząc z zadowoleniem w dłonie i po chwili podchodząc do skonfundowanej Christine, która dalej bujała w obłokach.

 

— Hę?! — mruknęła po chwili Christine, robiąc oczy niczym jak talerze obiadowe na słowa głowy rodu Ravenheart, nie bardzo rozumiejąc, o czym ona mówiła.

 

Do czasu, gdy zauważyła miny reszty rodziny, zdała sobie sprawę, że jak zaraz nie opuści tego miejsca, to się krew rozleje. A tego jednak by nie chciała, bo wolała skupić się na poszukiwaniu mamy, a nie takich hecach. A z tatą będzie o wiele łatwiej, aniżeli gdyby to robiła w pojedynkę. Nawet nie wiedząc, od czego miałaby zacząć.

 

■ KONIEC ■

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania