Plaśnięcia

to tylko sklep w wielkim centrum handlowym,

gdzie stoisz przed ladą i beznamiętnym

głosem mówisz: "poproszę krocie".

 

dostajesz je, zapakowane w pudełko po adidasach

oklejone kolorowym papierem w zajączki,

płacisz zbliżeniowo. ustami o plastik.

 

tłum gęstnieje za plecami, wiadomo: święta, czas

napychania. pracownicy rozwieszają girlandy, lepią

banery. jakiś klient przegrywa starcie z potykaczem,

ląduje na restauracyjnym krześle, z rozpędu zamawia

wszystko, co w karcie dań. podwójnie, ale bez cukru.

 

pojawiają się rzeźnicy książek mający za nic popularne

hasło "Book jest miłością", wycinają ornamenty w kartkach,

szatkują okładki, by upchnąć nienawistne treści.

 

ktoś przytomnie zauważa, że jest gorzej, niż

może się wydawać, Satanidzi wytrwale pracują

pod panelami, w pocie czoła pozyskują kurz

i stal na bagnety, stąd wszechobecne wibracje,

rezonowanie regałów, podłogi. zostaje wyśmiany,

lecą drwiny, że straszny z niego

miłośnik teorii spiskowych.

 

to tylko supermarket, w którym stać nas na coraz mniej.

towaru przybywa, ale biedniejemy z prędkością światła.

muzyczka skończyła się w głośnikach, rozlegają się

nieprzyzwoite dźwięki, od których aż się czerwienimy.

 

jutro, w ramach protestu, przyjdę bez ciała,

antykonsumpcyjnie. pozwolę rozedrzeć energię,

całkiem za darmo. podławię pazerniuchów,

zbrylę się w gardłach diablim głodomorom.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania