Początek

Kiedyś nie mówiono na mnie wredna suka, a w małym środowisku taki przydomek przekłada się na chamskie komentarze i przywiera niczym rzep. Początkowo buntowałam się na zastąpienie mojego imienia i nazwiska takim epitetem, ponieważ w mojej ocenie w żaden sposób sobie na takie oznakowanie nie zasłużyłam. Tylko nie miałam na to wpływu, więc po okresie wściekłości i buntu, skapitulowałam i po pewnym czasie nawet się z tym pogodziłam. Jeżeli ograniczało się to tylko do określenia wredna baba. Najprawdopodobniej, gdybym miała normalną rodzinę, byłoby zupełnie inaczej, lecz nigdy do tego nie doszło i to nie z mojej winy. Zdaje sobie sprawę, że nikt nie przyznaje się do własnych grzechów nawet w konfesjonale, a tym bardziej publicznie. Dlatego obwinia innych za swoje niewłaściwe postępowanie i pluje jadem, by choć we własnych oczach podnieść samoocenę. Jednak czegoś takiego w tym przesłaniu nie zamierzam, choć w życiu doświadczyłam wiele zła, by pewnego tragicznego dnia doświadczyć czegoś niesamowitego i niewytłumaczalnego. Choć mi nikt nie uwierzy, to i tak zaprezentuje swoją stronę medalu.

Miałam w przeciwieństwie do innych bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Wtedy wydawało mi się, że jest to normalne, zawsze tak będzie i nic się nie zmieni. Dlatego nie widziałam w innych ludziach ich pokładów zła. Dlatego w mojej ocenie byli tak samo wspaniali, jak ja, a może i bardziej, ponieważ u siebie dostrzegłam kilka wad. Spoglądając z perspektywy, uśmiecham się do tych wspomnień i teraz oceniam je wzrokiem własnej matki, zamiast zakochanej nastolatki.

Moja pierwsza miłość wydawała się jedyna, wielka i nic poza nią nie dostrzegałam, a zwłaszcza jakiekolwiek skazy. Wszelkie argumenty ojca i matki, jakie były sprzeczne z moim nastawieniem, uznałam za wyrządzenie mi wielkiej krzywdy. Dlatego w furii na kilka dni przed ich tragiczną śmiercią, wyprowadziłam się do mojego ukochanego, który się usamodzielnił, gdy zaczął pracę na budowie i zajmował dwuizbową suterynę po zmarłej babci. Kiedy tam się wprowadzałam, nie widziałam grzyba na ścianach spowodowanych wilgocią, potwornego bałaganu, zbutwiałych podłóg, braku toalety i bieżącej wody. Pomimo spartańskich warunków przez dwa lata nic poza moim ukochanym się nie liczyło, on był najcudowniejszy, nawet kiedy koledzy przynosili go kompletnie pijanego. Przez ten czas naprawiłam okna, podłogi, drzwi, pomalowałam ściany i wyprosiłam, będąc w zaawansowanej ciąży w komunalnym doprowadzenie wody. Wtedy nie wiedziałam, że zawdzięczam to koledze mojego ojca, który wyprosił przysługę u przewodniczącego rady miasta. Poczułam dużą ulgę, choć dalej pomyje, wodę z prania i mycia wynosiłam do pobliskiego rowu. Wcześniej nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu, lecz na tydzień przed planowym rozwiązaniem nadeszły roztopy i podwórko zamieniło się w ślizgawkę.

Niosłam dwa wiadra mydlin, kiedy podcięło mi nogi i upadłam. Nawet długo nie leżałam na mokrym lodzie, ponieważ narobiłam sporego rabanu i zaciekawieni sąsiedzi spojrzeli przez okna. Pomimo szybkiego przyjazdu karetki i wysiłków lekarzy moja mała księżniczka doznała trwałych zmian.

Mój ukochany, ojciec dziecka, nie znalazł czasu, by odwiedzić nas w szpitalu i przynieś przyszykowane rzeczy dla naszego maluszka, potrzebne przy wypisaniu. Widocznie zbyt cieszył się, że mu się córka urodziła i sporo świętował z kolegami. Kiedy przyniosłam skarb do domu w rzeczach podarowanych przez pielęgniarki, zastałam zamarznięty wodospad powstały z pękniętej rury. Skala problemów mnie przerosła i poczułam się, jakbym znalazła się w potrzasku, więc z prośbą zwróciłam się do brata. Pomimo tragedii, jaka mnie spotkała, nie wybaczył mi krzywdy, jaką wyrządziłam rodzicom. Jego zdaniem tylko ja jestem winna ich śmierci i nie zasłużyłam na chrześcijańskie wybaczenie. Zginęli, bo ich zraniłam i porzuciłam, więc nie zasługuję na wpuszczenie pod dach rodzinnego domu, gdzie on teraz mieszka.

Gdyby nie przyszli nam z pomocą wiekowi dawni sąsiedzi z jednorodzinnego domu stojącego po drugiej stronie ulicy mojego rodzinnego. Najprawdopodobniej nie przeżyłybyśmy tej zimy w zimnym mieszkaniu, ponieważ życiowy partner wyjechał, nie pozostawiając adresu.

Niespodziewanie obie dostałyśmy wsparcie od obcych nam ludzi, którym wystarczył widok moich łez na twarzy, gdy wyszłam od brata z dzieckiem na ręku. Przynajmniej dla nich nie liczyło się moje wcześniejsze nieodpowiedzialne postępowanie. Zaopiekowali się nami jak rodzonymi, niczego nie żałowali, dali ciepły pokój, finansowe wsparcie, żywili. Życzliwe sędziwe małżeństwo pomimo problemów zdrowotnych przez pierwszy miesiąc wyręczało mnie z najcięższych prac przy małej. Mężczyzna emerytowany terapeuta uczył mnie, jak należy się opiekować dzieckiem z uwypukleniem ciemiączka, drgawkami i z niespójnymi ruchami ciała.

Kiedy wróciłam do zdrowia, nastała wiosna, a wraz z nią zrobiło się cieplej. Mogłam i byłam w stanie już wrócić do własnego mieszkania, pracy, lecz żaden żłobek nie chciał przyjąć bardzo małego, chorego dziecka. Cudowni ludzie i na to znaleźli wyjście, oni opiekowali się moją córeczką, gdy ja byłam w pracy. Gdy wracałam z zakupami, przejmowałam wszystkie domowe obowiązki. Ciężko w tym czasie pracowałam, jednak nie żałuję ani jednej minutki, ponieważ byłam młoda i szczęście dodawało mi skrzydeł. Obie czułyśmy się tam jak księżniczki i ze wszystkich sił starałam się za ciepło im to wynagrodzić. Doceniłam i zrozumiałam, jak ważna jest kochająca rodzina, w której każdy wnosi więcej, niż otrzymuje. Kiedy taka proporcja jest zachowana, nawet mżysty dzień staje się niezapomniany i wspaniały. Pragnęłam ze wszystkich sił, by ta sielanka trwała przez wiele lat. Jednak zły los upomniał się o mnie i w najpiękniejszy dzień letni, chora córunia zasiliła grono aniołków. Świat ponownie zniknął mi spod stóp, lecz moi wspaniali opiekunowie potrafili wytłumaczyć mi, że powinnam cieszyć się, zamiast smucić, ponieważ ją już nic nie boli i jest w lepszym świecie. Starałam się przynajmniej dla nich być pogodną, a smutek topiłam w codziennych obowiązkach i godzinach nadliczbowych. Wszędzie mnie było pełno, nawet na chwilę nie usiadłam, późno się kładłam i wcześnie wstawałam. Swoim gospodarzom wynagradzałam ich dobroć, jak mogłam, by chociaż u schyłku życia niczego im nie zabrakło. Kiedy umierali jedno po drugim, przez chwilę miałam możliwość ujrzenia, jak tęsknota za najbliższym zabija. Gdy byli razem wzajemnie się wspierali, lecz z chwilą odejścia ukochanej żony, mąż gasł w oczach.

Zostałam sama w odziedziczonym sporym domu, co było dla mnie wielką niespodzianką i zaskoczeniem. Mecenasi mojego dorosłego życia mnie nie uprzedzili, że zostałam ich jedyną spadkobierczynią. Dalsza rodzina, o której nie wiedziałam, ponieważ nikt mi o nich nie powiedział, natychmiast mnie oskarżyła o przyczynienie się do ich śmierci i zagarnięcia majątku. Sprawa dość szybko została medialnie nagłośniona i zanim cokolwiek ustalono, już przez społeczeństwo zostałam uznana za winną. Publicznie obdarto mnie z czci i godności bez zadania choćby jednego pytania, celem rozwiania wątpliwości. Natomiast prokuratura wpadła w letarg i nie kwapiła się z oskarżeniem czy umorzeniem postępowania, by w ten sposób wywierać presję. Przyczyną tego zbiegu okoliczności był fakt, że jednym z pretendentów do dziedziczenia był nowobogacki z układami. Przynajmniej w tym miałam szczęście, ponieważ gdyby było to kilka lat później, to więzy polityków z mafią byłyby znacznie trwalsze. Dlatego w ostatecznym rozrachunku udało mi się odziedziczyć spadek i w środowisku stałam się osobą majętną. Gdy do tego doszło, nagle w mojej przestrzeni pojawiło się wielu chętnych na zawarcie bliższej znajomości. Jedni byli mało bezpośredni, inni bardziej, kolejni cechowali się sporą powściągliwością, a pozostałym sama uroda i aparycja miała otworzyć drzwi do skarbczyka i sypialni. Dość łatwo przychodziło mi odczytanie ich intencji, ponieważ żaden nie spowodował szybszego bicia serca. Jednak gdy pewnego dnia na progu mojego domu pojawił się z potężnym bukietem kwiatów mój ukochany, uczucie eksplodowało z siłą, jaką sobie nawet nie wyobrażałam. Rozsądek momentalnie przepadł, podobnie jak system samozachowawczy, a rozum nie był w stanie poprawnie zweryfikować bzdur i bajek, jakimi mnie uraczył. Gdybym była normalna i logicznie myślała, przegnałabym za to, co mi i naszej córeńce zrobił.

Powrotu ukochanego mężczyzny do mojego życia przez kilka lat nie żałowałam, o ile z początku miałam jakieś obawy, to później po urodzeniu dość szybko dwójki dzieci przestały istnieć. Tym bardziej że staliśmy się pełnoprawną rodziną i wydawało się, że czeka nas wspaniała przyszłość. Mąż stale szukał pracy, lecz z ze zdobyciem zatrudnienia podobnie jak inni miał duże problemy. Jednak to mi nie przeszkadzało, ponieważ był odseparowany od kolegów i nie miał codziennej okazji, by pić. Czas jego bezrobocia stale się wydłużał, aż stał, się stały. Moje pieniądze szybko się kończyły i powoli zaczynało brakować na zaspakajanie potrzeb czteroosobowej rodziny. Dlatego coraz bardziej zdeterminowana zaczynałam naciskać męża na nie uchylanie się od podjęcia pracy. Zwłaszcza że wakatów w firmach naszego miasta przybywało. Zaczynał się tworzyć prawdziwy rynek pracy, na którym można było znaleźć coś dla siebie. Kiedy któryś raz usłyszałam o odmowie zatrudnienia z powodu posiadania nieodpowiedniej kwalifikacji, postanowiłam to sprawdzić i otrzymałam ciekawą pracę za niezłe pieniądze.

Zgodnie z ustaleniami codziennie rano w drodze do pracy odprowadzałem dzieci do szkoły, a mąż miał je przyprowadzać do domu. Jednak coraz częściej były z tym problemy, więc pociechy w świetlicy szkolnej odrabiały lekcje i uczyły się, aż przyszłam i je zabrałam.

Małżonek całe dnie spędzał przed telewizorem i uważał, że skoro już nie pije, to powinnam być szczęśliwa. Przełom nastąpił jakieś pół roku po przyznaniu pięćset plus i zmaterializował się w sposób dość dynamiczny. Moje dzieci przy wsparciu ojca domagały się, bym oddawała im pieniądze przyznane przez państwo. Wszelkie argumenty, że są z nawiązką wydawane na zaspokojenie ich potrzeb, nie trafiały. Kiedy kategorycznie się sprzeciwiłam, w obronę ich żądań wtrąciła się babka. Sekutnica nigdy mi nie pomogła przy dzieciach, tylko po mieście opowiadała, jak to zniszczyłam życie jej synowi. Unikała konfrontacji na argumenty, wcześniej to mi nawet odpowiadało, lecz uśpiło moją czujność. Dlatego zderzyłam się ze ścianą, gdy sprytnie zostałam wymanewrowana.

Adwokat, którego wynajęłam, zamiast działać zdecydowanie, poradził mi, żebym uzbroiła się w cierpliwość i pozwoliła mu odeprzeć wszystkie zarzuty. Dlatego dla dobra przebiegu procesu i prawidłowej oceny pozwu powinnam powstrzymać się od kontaktów z własnymi dziećmi oraz z ich ojcem. Najbardziej mnie zabolała niewdzięczna postawa moich dzieci i ich znieczulica, zakłamanie oraz zawiść, z jaką potwierdzały autentyczność spreparowanych dowodów.

Pełna bólu i rozpaczy przeniosłam swoje rzeczy do nieużytkowanej od wielu lat części domu. Pomieszczenia te znajdowały się na poddaszu i zostały wykonane dla niepełnosprawnego syna przez małżeństwo, które obdarowało mnie spadkiem. Wystrój wnętrz pozostał niezmieniony od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, lecz posiadał własny węzeł sanitarny i osobne wyjście. Zanim dało się tam mieszkać, musiałam pozbyć się wielu rupieci gromadzonych przez lata, zakwalifikowanych jako przydasie.

Niespełna przez tydzień mogłam obserwować przez okno drugiego piętra własne dzieci. Kiedy się wraz z ojcem wyprowadziły, zastanawiałam się, czy przypadkiem nie ruszyło ich sumienie, skoro oskarżyły o niecne czyny własną matkę.

Nawet tydzień nie mieszkałam w opustoszałym domu, łudząc się, że zaraz wrócą. Kiedy na dwie niższe kondygnacje wprowadziło się młode małżeństwo trzydziestolatków, przeczuwałam nadchodzące kłopoty. Długo na potwierdzenie obaw nie czekałam, już pierwszego dnia byłam świadkiem potwornej awantury. Niestety w mojej sytuacji nie mogłam wezwać na interwencje policji, chociaż doszło do rękoczynów, ponieważ to mogło być zamierzone, by mnie sprowokować. Często budzona głośną muzyką w nocy, szłam do pracy niewyspana, a mój adwokat, gdy mu o tym mówiłam i odtwarzałam nagrania, kazał mi zachować spokój. Postawa unikania konfliktów, zamiast przynosić pozytywne relacje, przerodziła się w agresję trzydziestoletniego osiłka. Najprawdopodobniej, gdyby od samego początku spotkałby się ze zdecydowaną reakcją, nie postępowałby coraz śmielej. Widocznie dla tyrana wszelka uległość jest zachętą do agresji. Kiedy obelgi i wyzwiska przybrały niebezpieczną skalę, postanowiłam opuścić własny dom i wynająć pokój w hotelu przeznaczanym dla sezonowych pracowników. Przynajmniej przez kilka miesięcy mogłam tam przebywać i spokojnie czekać na przebieg procesu. Ostatnia noc przed przeprowadzką została poprzedzona kolejną awanturą, po której trzydziestoletnia kobieta wyszła ze swoimi rzeczami. Gdybym przypuszczała, że cokolwiek złego mnie może spotkać, najprawdopodobniej udałabym się równocześnie z nią.

W domu zapanowała cisza i po raz pierwszy od kilku mogłam się nią cieszyć. Przerywana jedynie dźwiękiem rur, gdy trzydziestolatek kilkakrotnie spuszczał wodę. Spokój ukołysał mnie i zapadłam od niepamiętnych czasów w głęboki sen.

- Budzi się – ktoś obcy powiedział niedaleko mojej twarzy.

- Proszę pana, czy pan mnie słyszy? – usłyszałam w pobliżu wyraźnie wypowiedziane słowa męskim głosem.

Przekonana byłam, że to nie jest skierowane do mnie, lecz przestraszyłam się czyjąś obecnością. Zanim otworzyłam oczy, wykonałam gwałtowny ruch, by wstać.

- Spokojnie nie tak szybko, proszę uważać na opatrunki.

Uniosłam powieki i ujrzałam nad sobą pochylonego nieznajomego, ubranego w biały fartuch.

- Kim pan jest i co pan w moim pokoju robi? – zapytałam jakimś charczącym nieswoim grubym głosem.

- Jestem lekarzem, a pan uległ zatruciu czadem powstałym podczas pożaru i jest w szpitalu.

- Jakiego pożaru i proszę się do mnie nie zwracać pan, jestem kobietą ze sporą nadwagą i to chyba widać – oponowałam.

Mężczyzna podający się za lekarza, być może spodziewał się takiej odpowiedzi. Skoro z wyraźnym rozbawieniem w oczach przystawił mi do twarzy całkiem spore lustro, w którym zamiast siebie ujrzałam chama, jaki wprowadził się z partnerką do mojego domu. Zaskoczona odruchowo przesunęłam rękoma po ciele i pomimo opatrunków wyczułam, że ono należy do mężczyzny. Chciałam wyć, lecz głos, jaki usłyszałam w głowie, zamroził mi krtań.

- Spodziewaliśmy się, że będziesz w szoku, ponieważ tak jak inni nie przewidywałaś własnej śmierci. Jednak nawet najbardziej oporni wcześniej czy później godzili się ze stanem swojego ciała fizycznego i interesowali się co będzie dalej. Ciebie zakotwiczyło poczucie doznanej krzywdy, niesprawiedliwości, a zwłaszcza niesamowita chęć walki o miłość dzieci, lecz twoje dotychczasowe ciało uległo zwęgleniu i nie mogliśmy ci go zwrócić. Dlatego oferujemy jedynie dostępne, młodsze i możesz je teraz odrzucić albo przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza.

- Ale? – rzuciłam w myślach, przerywając wyjaśnienie.

- Przecież, zawsze twierdziłaś z oburzeniem, widząc kaleki i ludzi niegodnych miana człowieka, że im powinno zamienić się ciała, a od czegoś trzeba zacząć — i ten śmiech.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Cain 2 miesiące temu
    Okropnie negatywne. Dobrze napisane ale zaczynam bać się autora.
  • DarekB.. 3 dni temu
    Continuum???...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania