Pod łóżkiem

Powietrze było jeszcze wilgotne od deszczu. Z gąszczu drzew, wyłoniła się młoda dziewczyna. W ręku ściskała kurczowo bukiet czerwonych róż. Szła przed siebie, nie zważając na dużą liczbę kałuż pod nogami. Z każdym kolejnym krokiem, krople błota brudziły jej dżinsowe spodnie i skórzane buty, które już całkowicie przemokły. Wzdłuż drogi, stały po kolei nagrobki. Większość z nich rozpadała się po jednym dotknięciu. Był to stary cmentarz, którego praktycznie nikt nie odwiedzał, z wyjątkiem nocnego stróża. Przyglądała się nim, aby na pewno się nie pomylić co do miejsca jej przesiadywania. W tle było słychać kocie miauczenie. Futrzaków było tu pełno, tak samo jak grobów. Zatrzymała się nad tym z białym krzyżem. Był to charakterystyczny szczegół, który wyróżniał go spośród innych. Imię oraz nazwisko się zgadzało, więc uklękła by położyć na wierzchu kwiaty. Po zetknięciu z granitową płytą, w miejscu kolan pojawiły się mokre smugi. Usiadła na ławce która, stała naprzeciwko i ciężko westchnęła. Z bocznej części siedzenia wystawały strzępy spróchniałego drewna. Pomimo już i tak złego stanu belek, z których zbudowano ławkę, dziewczyna wyskubywała odruchowo jej kolejne części.

— Jakoś cię nie widzę staruchu— szepnęła. Uśmiechnęła się smutno do siebie.

— Mogłaby to pani przeczytać?— podał pogiętą kartkę kobiecie. Przytaknęła, wiedząc już, jakie przesłuchanie ją czeka po odczytaniu utworu.

— Wiem, że się powtarzam, ale naprawdę to mi się podoba— po tych słowach, spojrzał na nią krzywo. W pośpiechu dodała— Ale, oczywiście może pan to jeszcze dopracować, jak pan woli—uśmiechnęła się kwaśno. Zmierzała już powoli w kierunku wyjścia, kiedy zatrzymał ją słowami:

— A co pani sądzi o głównym bohaterze?— Wiedział, że z takiego pytania łatwo nie wybrnie. Postać miała złożoną osobowość, której nie sposób było opisać jednym zdaniem.

— Tak… Myślę, że dużo przeszedł, ale nie powinien za to co się stało obwiniać innych. Niech pan mi wybaczy, ale nie do końca go rozumiem— nieśmiało oddała papier w ręce starca— Muszę już iść do innych, jakby pan czegoś potrzebował proszę wołać— niemal, że wybiegła stamtąd.

— Zero z nich pożytku…— wymruczał pod nosem i znów spojrzał na swoje dzieło. Nie zadowalała go odpowiedź opiekunki i najchętniej zadał by jej jeszcze więcej pytań. Zresztą było od razu po niej widać, że nie nosi w sobie duszy artystycznej, ani nic w tym stylu. Niby mógł popytać rówieśników w swoim wieku, lecz nie pozwalało mu na to ich zdrowie. Był jedynym emerytem przed siedemdziesiątką, reszta to niedosłyszące chuchraki. Przeglądał właśnie kolejny raz swój najnowszy utwór. Z wielkim zażenowaniem poprawił zawstydzający go błąd ortograficzny, co było tylko dowodem na to, że kobieta nie przeczytała całości. Nic z tego nie będzie…—pomyślał odkładając papierek na stos innych. Po głowie chodziła mu myśl, żeby stąd zwiać jak najszybciej, ale zawsze zdążyła go uprzedzić rzeczywistość od zrealizowania tych planów. Osoba na wózku inwalidzkim nie poradziłaby sobie na ulicy bez choćby grosza przy duszy. Postanowił się zdrzemnąć, żeby nie myśleć o tym teraz. Gdy się przebudził zorientował się, że jest właśnie wieziony do głównego pokoju odwiedzin.

—Ooo obudził się pan już. Będziemy mieli dziś wolontariuszy— powiedziała z uśmiechem.

—Ja nie przyjmuje wolontariuszy! Proszę mnie odwieźć z powrotem!—zaczął się szarpać na boki jakby jechał na egzekucję. Opiekunka tylko zachichotała na widok spanikowanego mężczyzny.

—Proszę się uspokoić. Ta dziewczyna już na pana czeka. Czy nie tego pan chciał? Porozmawiać z kimś?—speszony musiał przyznać jej rację. Z daleka dostrzegł wolontariuszkę. Miała na sobie ubrania w stylu gotic, krótko ścięte, białe włosy i liczne kolczyki przekuwające jej twarz. Poczuł jak ciśnienie mu podskoczyło. Ostatnią rzeczą jaką chciał to rozmowa z taką osobą. Nie wyglądała mu na kogoś z kim da się porozmawiać o czymś więcej niż makijażu. Wyraz twarzy miała tak samo ponury jak jej strój, nie wysiliła się choćby na lekki, powitalny uśmiech.

—Dzień dobry, jestem Ann, będę do pana przychodzić kilka razy w tygodniu w ramach wolontariatu szkolnego—Wyciągnęła rękę. Starzec przyjrzał się jej uważnie i odwzajemnił powitanie od niechcenia. Mruknął coś pod nosem i odwrócił wzrok w kierunku tarasu z ogrodem.

—To jest George, przed chwilą spał więc może być trochę otępiały—zaczęła tłumaczyć. Mówiła jakby był dzieckiem, ale zdążył się już przyzwyczaić do takiego typu traktowania—Dobrze, to ja was już zostawię—kobieta odeszła zostawiając ich w niezręcznej ciszy.

—O czym chcę pan rozmawiać?—zapytała oschło.

—Nie chcę z tobą rozmawiać, aż w szczególności z tobą. Póki ta stara prukwa nas nie widzi możesz mnie odwieźć do mojego pokoju i iść do domu dzieciaku—odrzekł.

—Posłuchaj mnie uważnie staruchu… Nie przyszłam tu po to, żeby po pięciu minutach wychodzić. Myślisz, że robię to z własnej woli? Otóż nie, żeby wygrać tą zasraną wycieczkę muszę uzbierać wystarczającą ilość przepracowanych godzin. Zrozumiano?—staruszek zbladł, nie wiedząc co powiedzieć. Jedno wiedział, ona ma charakterek.

—Odwieź mnie do pokoju dziewucho—starał się mówić tak samo pewnym tonem jak wcześniej, nie mógł przecież przyznać , że wygrała swoim zbaraniałym głosem.

—Dobra, ale będziemy siedzieć tam. Nie musisz ze mną gadać, nawet lepiej by było gdybyś siedział cicho, ale wyjdę dopiero po dwóch godzinach—nie czekając na odpowiedź ze strony mężczyzny, poprowadziła wózek w kierunku skąd przyjechał.

—To te drzwi?

Przytaknął. Od progu uderzyła ich charakterystyczna woń. Dziewczyna stanęła na chwilę, żeby się rozejrzeć.

—Jedź, że— starzec niecierpliwił się, chciał już się znaleźć w swoim kącie z długopisem i notesem w ręce. Usłyszał ciężkie westchnięcie swojej towarzyszki jakby chciała dodać jakąś opryskliwą uwagę, ale w jednej chwili się opanowała. Ruszyła się z miejsca i zatrzymała pojazd pod ścianą, sama walnęła się na łózko obok, z rękami za głową.

—Gdzie w buciorach bachorze!—tego było już za wiele. Granice jego wytrzymałości zostały przekroczone w tej właśnie chwili. Wymierzył dziewczynie srogie spojrzenie. Ann zmrużyła oczy i wydobyła z siebie drwiące prychnięcie. Ostatecznie ściągnęła kozaki, używając pięt.

—Źle mnie postawiłaś, zawsze siedzę tam—wskazał swoje codzienne miejsce pracy.

—Co za różnica?—podniosła pytająco brwi.

—Dla mnie jest.

—No trudno—wiedziała już jaki to jest typ człowieka. Złośliwy pryk i tyle. Jeśli on nie okazywał jej szacunku tym bardziej ona nie zamierzała. Była świętego przekonania, że na szacunek trzeba sobie zasłużyć, nieważne z kim miała do czynienia, stary, młody wszystko jedno.

—Jeśli nawet tego nie chcę ci się zrobić to przynajmniej podaj mi kartkę i długopis. Oraz tę stertę papierów—wiedząc, że chyba nie ma wyboru bo stary zamęczył by ją na śmierć, wstała i posłusznie wykonała zadanie.

—Masz i się już nie odzywaj—wcisnęła mu to w łapy z pretensją w oczach i wróciła do przeglądania telefonu. Nie była typem osoby, która poświęca czas na śledzenie facebookowych postów, ale lepsze to niż użeranie się ze starym dziadem. W tym czasie do podopiecznego Ann nie przychodziła żadna wena. Wciąż jednak zamartwiał się poprzednim utworem. Przejrzał wszystkie bazgroły. Doszedł do wniosku, że wszystkie stoją pod znakiem zapytania. Żaden nie został starannie poprawiony jak należy. Z gramatyką sobie poradzi, ale co z resztą? Czytając je nie czuł głębi, raczej do refleksji również nie skłaniały, a takie według niego były najlepsze. Postanowił zacząć od nowa, albo robi coś dokładnie albo w ogóle tego nie robi. Wybór jest prosty, w końcu jedyne co mu pozostało to pisarstwo. Z nerwów nie zauważył nawet jak bardzo wygiął długopis. Dziewczyna spojrzała w jego stronę z niezrozumieniem. Staruszek jest w domu opieki, nie ma żadnych zmartwień, a mimo to zalewa go krew przy pisaniu bzdur. Przynajmniej tak ona to postrzegała.

—Spokojnie, bo na zawał mi pan zejdzie i wtedy już nie wygram tej wycieczki—Uśmiechnęła się zadziornie i wyczekiwała na ripostę wapniaka, który nieznacznie się skrzywił.

—Gap się lepiej w ten mały komputerek—nic lepszego nie potrafił wymyślić, żeby jej dopiec. Nagle uderzyła go myśl, że skoro ten dzieciak jeszcze tu jest, to wykorzysta tą okazję. Zawsze do czegoś może się przydać jej uwaga. Odgonił wszystkie opinie na temat jej wyglądu i przypomniał sobie stare, ale mądre przysłowie, ,,nie oceniaj książki po okładce”.

—Przeczytaj to i powiedz co o tym sądzisz—podał jej wymiętoloną kartkę papieru. Nie była w dobrym stanie ze względu na jej wiek, w końcu była to pierwsza jego praca napisana w tym oto miejscu.

—Jestem teraz zajęta jak widać—przeglądała już trzeci raz tą samą stronę, ale nie chciała dać mu tej satysfakcji.

—Przeczytaj, albo zawołam pielęgniarkę i cię stąd wygoni dzieciaku—odparł widząc już swoje zwycięstwo.

—Ta? I co jej niby powiesz?—W oczach Ann można było dostrzec przerażenie tą groźbą. Gdyby George jej coś nagadał szybko mogłaby ją wysłać z kwitkiem za drzwi, w najgorszym wypadku miałaby zakaz wstępu, a co za tym idzie nici z luksusowej podróży jachtem. Niby była inna możliwość, przecież wolontariat nie krąży tylko i wyłącznie wokół tych starców. Jest jeszcze schronisko, sprzątanie lasu, opieka nad dziećmi i wiele innych, lecz był jeden haczyk. Praca z dziadkami oznaczała nudne rozmowy i praktycznie na tym się kończyło, natomiast reszta to sama praca fizyczna, do której nie za bardzo się paliła.

—Ja już coś wymyśle ty się nie martw… Pomocy!—zaczął krzyczeć, ale nie na tyle głośno by ktoś usłyszał, na razie miało to być na pokaz. Dopiero się rozkręcał, głos miał jeszcze sprawny na nieszczęście Ann. Cała ta sytuacja ogromnie go w środku bawiła, mina dziewczyny była bezcenna.

—Dobra zrozumiałam, a teraz cicho! Dawaj mi to dziadostwo— wyrwała mu z ręki arkusz. Tekst był krótki więc po chwili go zwróciła do rąk właściciela.

—Powiem tak… Zmień hobby—w głębi duszy wcale nie uważała to za tak złe jak się wyraziła. Było wiele rzeczy, które jej przeszkadzały, ale dało się poprawić. Próbowała powstrzymać podnoszący się kącik ust od zrezygnowanej miny starca.

—Tylko tyle masz mi do powiedzenia?—nie mógł tego pojąć. Nikt nigdy mu nie powiedział takich ostrych słów. Nie oczekiwał komplementów, ale na pewno nie takiej odpowiedzi.

—Ten tekst nic nie wnosi. Niby jest jakiś facet i ma problemy w rodzinie, ale nic o nim nie wiemy. Tylko tyle, że jest frajerem. Koniec jest najgorszy. Nich pan zacznie po prostu od nowa, to jest moja rada—odparła bez ogródek.

—A co może o tym wiedzieć taka małolata?—postanowił nie przejmować się opinią od tej smarkuli. Może za ostro się ocenia, a ona chcę tylko mu dopiec. To było dla niego dość logiczne wyjaśnienie. To nie on pisze źle, to ona nie umie tego ocenić. Ostatnia nadzieja na bratnią duszę w pisarstwie ugasła. Pewnie nawet nie otworzyła książki—pomyślał.

—Sam pan poprosił tą ,,małolatę”, żeby to skomentowała. Usłyszał pan prawdę i gdy się okazuje, że nie przypasowała panu, zwyczajnie w świecie obwinia pan mnie i moje doświadczenie w literaturze. Żal mi pana—założyła lekceważąco nogę na nogę, unosząc przy tym lekko głowę.

—Kto napisał ,,Władce much”?—niesłusznie założył, że wynik wyniesie 1:0 dla niego.

—William Golding.

—,,Mistrz i Małgorzata”—Czyżby znalazł godnego siebie przeciwnika?

—Michaił Bułhakow— Dziewczyna odpowiadała bez zawahania. Zaczęło się to robić dla niej trochę nużące. Dziadek starał się ją zaskoczyć, ale podawał same znane tytuły, których autorów wstyd było nie znać. Przynajmniej w jej przekonaniu takie książki to podstawa do przeczytania. Większość lektur znała tylko z okładki, ale nie czytała ich. Wolała wybierać sobie coś na własną rękę. Robiła tak od kiedy pamięta.

—,,Zabić drozda”—George zaczynał tracić nadzieję. Jego głos stał się zachrypnięty od wymienianych tytułów i szczerze mówiąc powoli mu się kończyły pomysły.

—Tego nie pamiętam…— Na twarzy starca rozkwitł chytry uśmieszek, już się szykował, żeby użyć kąśliwej uwagi—A już wiem, Harper Lee chyba—dopowiedziała po chwili. Tak jak szybko poczuł triumf tak szybko odczuł jego nagły spadek.

—O już dwie godziny minęły, wreszcie—zatrzymała się chwile w progu i spojrzała na mężczyznę—Będzie pan tęsknił?—zapytała, choć raczej odpowiedź była dość oczywista.

—Lepiej ty mi powiedz kiedy przyleziesz. Muszę się przygotować psychicznie na te wizytę.

—Oj nie wiem, myślę, że w piątek. Do widzenia— wyszła.

—Wróciłam!—zawołała. Ojciec prawdopodobnie siedzi już nieprzytomny w swoim gabinecie więc raczej nie oczekiwała, że się obudzi, a nawet przywita. Zajrzała do lodówki. Nic oprócz zgniłego zapachu i butelki wódki w niej nie znalazła. Gdy już była pewna, że nici z kolacji udała się do swojego pokoju. Ku jej zdziwieniu na korytarzu stał mężczyzna, ale nie to było dziwne, tylko to, że dał radę ustać na własnych nogach. Oparty plecami o drzwi od jej pokoju, miarowo przyglądał się jej z założonymi rękami.

—Gdzie byłaś tak późno?— spojrzał na nią unosząc wymownie brwi— Znowu w pubie?

—Jezu nie… Na cmentarzu. Co cię tak to nagle obchodzi gdzie chodzę, co? Lepiej napij się wódeczki bo chcę mieć spokój—próbowała przecisnąć się do klamki, ale nie pozwalał jej na to. Przywarł do drzwi swoim ciężarem. Złośliwe uwagi nie wybiły go z równowagi, lecz nie mógł tak tego zostawić. Córka musi znać swoje miejsce w tym domu.

—Najpierw masz ze mną porozmawiać.

—Nie mamy o czym, a teraz się suń—wymierzyła mu groźne spojrzenie. To wystarczyło, żeby zmiękł. Nigdy nie miał ręki do dzieci, zawsze żona zajmowała się takimi sprawami,–szczerą rozmową–jak przystało na rodzica. Jego wymówki zawsze brzmiały ,,ja zarabiam pieniądze” albo ,,widzisz ten chleb? Ja go kupiłem”. Od kiedy nie ma w domu osoby od „brudnej roboty” to tak właśnie te rozmowy przebiegały. Bez większego zaangażowania z obu stron. Zrezygnowany powlókł nogami w stronę lodówki.

—Nienawidzę ,,Dziadów”, to najgorsza lektura jaką kiedykolwiek czytałam—rzuciła książkę na łóżko. Skrzyżowała ręce wyczekując od starca przyznania jej racji, ale musiała chwilę poczekać, dziadek już powoli zasypiał i jego odpowiedź była nieco spóźniona.

—To piękna, polska książka. Jesteś za młoda aby pojąć jej wartość—warknął. Nic go tak nie denerwowało jak brak szacunku do polskiej literatury, a już w szczególności ,,Dziady”.

—A co ma do tego wiek? Nie lubię gdy książki opowiadają o rzeczach fikcyjnych, zwłaszcza o duchach—sięgnęła po dzieło Mickiewicza, przewinęła parę stron—Bzdety i tyle—podsumowała.

—Tu nie ma nic fikcyjnego. Każdy gdzieś trafia po śmierci—Jako osoba przesiadująca całe dnie w tym miejscu, mógł aż za bardzo zrozumieć co znaczy ,,śmierć’’. Ludzie odchodzili i na ich miejsce pojawiali się nowi. George miał wiele teorii gdzie trafia dusza, wynikało to z mnóstwa wolnego czasu. Najtrafniejszą opcją wydawała mu się ta, w przypadku znienawidzonej lektury Ann.

—Wierzy pan w duchy?—zapytała drwiąco.

—Oczywiście, że tak—odparł bez zastanowienia.

—A widział pan kiedyś jakiegoś?

—Widziałem moją zmarłą żonę. Było to dawno temu, ale pamiętam to doskonale—na myśl o wspomnianej osobie przeszedł go dreszcz. Była to jedyna ważna da niego osoba. Nie miał co liczyć na swoje dzieci. Dorosłe, znalazły pracę, założyły nową rodzinę, a go wysłały do jakiejś zapyziałej dziury. Był dla nich zbędnym balastem i wiedział to doskonale. Gdyby nawet chcieli go odwiedzić i tak zamknął by im drzwi przed nosem, ale przed tym splunąłby im w twarz. Wiele razy wyobrażał sobie tą słodką chwile, gdy wszystko co mu ciąży na sercu ujrzałoby światło dzienne, a widzami w tym monologu byłyby właśnie jego ukochane dzieci.

—Akurat! To dlaczego ja nie widziałam?—drążyła. Wciąż nie była w stanie uwierzyć w słowa starca.

—Przysięgam na Boga! Nie widziałaś jeszcze bo jesteś za młoda.

—Według pana na wszystko jestem za młoda…—podirytowana zmrużyła oczy. Dla wapniaka ,,bo jesteś za młoda…” było argumentem w każdej kwestii, co ją mocno denerwowało—A co trzeba zrobić, żeby zobaczyć ducha?

—Nie wiem. Według mnie te stworzenia same sobie wybierają ofiary. Żywią do kogoś urazę i potem wyskakują jak gdyby nigdy nic.

—A za co pańska żona żywiła urazę?—nie była pewna czy takie pytanie jest na miejscu. W końcu nie wie jak George przeżywa śmierć drugiej połówki. Może nadal wypłakuje po niej łzy w poduszkę, albo pogodził się z tym. Nie szkodziło jednak spróbować, ciekawość zwyciężyła nad uprzejmością.

—Do dzisiaj nie wiem. Trudno było ją rozgryźć—zaśmiał się krótko. Ann odetchnęła z ulgą—Mogę ci obiecać, że ciebie też nawiedzę.

—Tak, na pewno. Będę wyczekiwać do końca swojego życia—uśmiechnęła się po czym spojrzała na ekran telefonu—O Jezu, już ta godzina?——Muszę lecieć, do widzenia!—spakowała zbeszczeszczoną lekturę do plecaka. Nałożyła go prędko na ramię i ruszyła w kierunku drzwi.

—Pamiętaj upiec dla mnie ciasto, tak jak obiecałaś. Tylko nie zapomnij dziewucho, tamta wiedźma odcięła mi dostęp do deserów—zawołał z tyłu.

—Nie zapomnę staruchu—Na jej twarzy znów rozkwitł uśmiech. Starcowi podobało się to w jaki sposób śmieje się Ann. Gdy widział ją zasmuconą, niepokoiło go to i czuł się tak samo źle jak ona. Choć śmiech przynosił mu nieprzyjemny ból na policzkach, lubił to uczucie euforii. Rzadko się zdarzało mu śmiać wśród tych chuchraków, dlatego korzystał z tych kilku godzin w tygodniu jakim obdarzała go Ann i wyszczerzał zęby na tyle ile pozwalała mu proteza.

—Osiem pięćdziesiąt się należy—odparł sprzedawca. Dziewczyna położyła na blacie piątkę, ale za Chiny nie mogła wyszukać w portfelu większej ilości monet.

—Mogę odd…—nie dokończyła ponieważ przeszkodziła jej w tym pewna kobieta. Wyjrzała za ramię zaskoczonej nastolatki i dołożyła resztę pieniędzy.

—O, dziękuje—powiedziała. Ludzie zazwyczaj nie rąbią takich szczerych gestów, a zwłaszcza jeśli chodzi o pieniądze dla nieznajomej. Przejrzała ją… Miała w tym jakiś interes.

—Nie ma za co kochana. Zapewne te znicze kupujesz na grób bliskiej ci osoby. Właściwie znam się na tych rzeczach, jeśli chodzi o zmarłych ludzi…—odeszły na bok, żeby nie blokować kolejki—Bo widzisz mam pewien dar…—kobieta nie zdążyła wyjaśnić na czym ten dar polega bo zza swoich pleców usłyszała głos zdenerwowanego sprzedawcy.

—Proszę nie dręczyć moich klientów pańskim zmyślonym darem i opuścić natychmiast ten lokal. Pojawia się tu pani zbyt często—warknął.

—Niektórzy nie umieją tego pojąć—zwróciła się do dziewczyny—Jakbyś chciała się czegoś więcej o mnie dowiedzieć to masz mój numer i śmiało dzwoń kiedy chcesz—podała jej karteczkę z wypisanymi cyferkami. Ann przytaknęła grzecznie, po czym obie się pożegnały. Nastolatka ruszyła w kierunku cmentarza. Usiadła na tej samej ławce w tym samym miejscu co zawsze, ale czuła się inaczej. Nie był to smutek ani współczucie, lecz żal pomieszany ze wściekłością.

—No i gdzie jesteś?—pytała siebie. Nie oczekiwała odpowiedzi, ale miała nadzieję, że jego dusza przypadkiem kręci się w pobliżu i ją usłyszy. Choć pomysł wydawał się kretyński, dodawał jej otuchy. Wolała wierzyć w to, że patrzy na nią i się nie odzywa niż, że nie ma go wcale. Niech ma wyrzuty sumienia—myślała. Poczuła niekontrolowany atak płaczu. Łzy same cisnęły się do oczu. Próbowała nad tym zapanować, co skutkowało brakiem oddechu. Zdecydowała pozbyć się tych emocji, które codziennie w sobie tłumi tutaj, a nie w domu gdzie nikt nie okaże wsparcia. Wyobrażenie jakie miała o cmentarzu –miejsce przepełnione błąkającymi się duchami– było przyjaźniejsze niż cztery ściany i pijak u boku. Zajrzała do kieszeni w poszukiwaniu chusteczki. Natknęła się na coś ostrego. Była to karteczka papieru z numerem pani, która obdarzyła ją trzema złotymi przy kasie. Przypomniała sobie o czym kobieta mówiła. Najprawdopodobniej wciskała jej kit, ale Ann już nic nie pozostało do stracenia. Wybrała numer.

 

—Właściwie chciałam się dowiedzieć czym się pani zajmuje. Wtedy w sklepie… Mówiła pani o zmarłych, widzi pani ich?—zapytała z nadzieją w głosie. Obie siedziały naprzeciwko siebie w pobliskiej kawiarence.

—Raczej umiem się z nimi porozumiewać. Nie widzę ich, ale słyszę. Niewiele osób ma taki dar, większość z tych osób pewnie boi się komuś o tym powiedzieć, ale ja postanowiłam dzielić się z nim… Jedynie za drobny datek. Zapisać cię na spotkanie? Chyba chcesz odnowić więzi z bliską ci osobą, prawda?

—Ja… Dobrze, proszę zapisać Ann Wilson.

—Jeszcze adres poproszę.

—Jak to adres? Nie ma pani jakiegoś lokalu?

—Nie, nie, nie. Zawsze spotykam się u klienta, dusza zmarłego jest blisko tam gdzie mieszkanie emanujące twoją energią.

—Ech… W takim razie dobrze. Kwiatowa 1/17.

—Najlepiej, żebyś miała kogoś do pomocy. Pewnie mieszkasz z rodzicami, zadbaj o to, żeby byli w tym czasie obecni.

—Czy to jest konieczne?

—Tak, im więcej ludzi tym większy sygnał dla zbłąkanej duszy—Po ty zdaniu Ann była już pewna, że czeka ją ciężki dzień. Rozmowa o tym z ojcem wydawała się przerażająca. Obie kwestie, o tym, że nastolatka chcę wzywać duchy i o datku, wydawały się czymś co mogło spowodować u niego zawał. Istniała maleńka szansa, że się zgodzi. Podniosło by to jego ego, w końcu pomoże córce w kłopocie. Wow, szkoda tylko, że będzie to pierwszy raz, ale niech ma tą satysfakcję. Może po tym wielkim wysiłku, będzie miał już dość i przestanie wypytywać ,,Gdzie byłaś?”. Uzna, że to wystarczy i za każdym razem będzie to wypominał przy kłótni, przez co w końcu zyska przynajmniej jeden sensowny argument.

 

Pomimo marudzenia na to co Ann wyprawia, zgodził się na spotkanie, ale powiedział, że odetnie dziewczynie kieszonkowe na dwa miesiące. Siedzieli właśnie wszyscy w trójkę przy okrągłym stole. Mina ojca była komiczna gdy kobieta poprosiła o złapanie się za ręce. Miała zamknięte oczy i głowę pochyloną do góry, powiedziała, że to przyśpieszy przepływ informacji. Na środku stała wielka świeca oraz kartka z imieniem i nazwiskiem zmarłego. Przed całą ceremonią ostrzegła, że istnieje prawdopodobieństwo niepowodzenia ponieważ ma na to wpływ wiele czynników, ale datek przyjęła z chęcią. Mijały godziny, lecz w pomieszczeniu nie padły, żadne słowa. Mężczyzna zaczął się już niecierpliwić.

—Proszę, pani…

Przerwała mu sykliwym ,,Ciiii” i wróciła do swojej pozy.

Wszystkim doskwierała późna godzina. Było już dawno po północy, a kontaktu z Georgem jak nie było tak nie ma. Na widok przechylającej się głowy kobiety, ojciec zachichotał pod nosem na co Ann również podniosła kącik ust. Skończyło się na tym, że pani ,,od duchów” leżała z bezwładnie zwisającymi rękoma i strużką śliny na brodzie. Zaś oboje w tym czasie emanowali zmęczeniem, a pod ich oczami pojawiły się purpurowe wory. Do pomieszczenia wpadły pierwsze promyki słońca na co zwrócili uwagę, przyglądając się pięknemu wschodowi.

—Ann, muszę ci przyznać, że dobrze zainwestowałaś swoje kieszonkowe—wybuchnął zduszonym śmiechem, żeby przypadkiem nie obudzić ,,królewny śnieżki’’. Dziewczyna również nie mogła się powstrzymać.

 

Ann chowała zakupy do torby. Kiedy zarzuciła ją na ramię, usłyszała z tyłu jęknięcie.

—O przepraszam panią bardzo. Zaraz… To pani! Chciałam się z panią skontaktować, ale nie mogłam nigdzie pani znaleźć. Zmieniła pani numer?—spytała.

—Witaj Ann… Jaki ten świat jest mały. Ehhh… Tak się zdarzyło, że… Zepsuł mi się telefon! No niestety…—dziewczyna zauważyła na jej twarzy zakłopotanie. Ann domyślała się oszustwa z jej strony, ale wcale nie zamierzała ją za to karcić.

—Chciałabym z panią chwilę porozmawiać o naszym ostatnim spotkaniu, więc…—nie dokończyła, gdyż wypowiedź przerwał jej odgłos rozhisteryzowanej kobiety.

—Ohh! Ann mówiłam ci, że to nie zawsze działa. Dusze to skomplikowane stworzenia. Nie przyjmuje reklamacji, i tak już nie mam tych pieniędzy…—tłumaczyła nieporadnie.

—Słucham? Nie, ja nie chciałam od pani żadnych pieniędzy. Chcę pani raczej podziękować.

—Podziękować? Nie odnowiłam twoich więzi ze zmarłym… Chyba, że o czymś nie wiem.

—Ze zmarłym nie, ale z kimś innym. Nieważne, po prostu dziękuje pani—na twarzy nastolatki rozkwitł szczery uśmiech.

—Ja…—kobieta nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Na szczęście Ann uznała to za koniec rozmowy i nie ujrzała zdumionej miny swojej rozmówczyni, odchodząc zadowolona miejsca spotkania.

 

,,—Mogę ci obiecać, że ciebie też nawiedzę.

—Tak, na pewno. Będę wyczekiwać do końca swojego życia.’’

—Kłamałeś? Nie… To ja kłamałam…—leżała na łóżku ze spuszczoną głową w stronę sufitu. Koło niej spoczywała sterta papierów. To nie była jakaś tam sterta. To były rzeczy Georga.

—Ann! Chodź serial się zaczął!

—Już idę, chwila!—Po chwili wpatrywania się w utwory zmarłego, postanowiła przejrzeć parę, aby odświeżyć sobie pamięć. Wśród pozostałości po starcu były te dzieła udane, rewelacyjne, w których oboje mieli swój udział, ale nie tylko takie. Znajdowały się tam również i te najgorsze niewypały, które George zawsze chciał wyrzucić, ale Ann mu na to nie pozwalała. —Dlaczego chcesz je wyrzucić? Skąd będziesz wiedział jaki postęp zrobiłeś?— pytała go. Wzięła je wszystkie w garść i upchnęła daleko. Cień, które rzucało posłanie sprawiało, że było widać tylko zarys kartek. Pod nim znajdowało się o wiele więcej rzeczy niż tylko kurz i papiery. Były tam cudne przedmioty, których wiedziała, że nie użyje, ale nie mogła wyobrazić sobie ich w koszu na śmieci. Były za piękne na to. Za piękne…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania