Podążaj za mną

Na podstawie fabuły Morrowind'a więc spoilery

...............................................................................

 

Widziała pot spływający po zmarszczonej twarzy Arcykapłana Saryoni.

 

Mroczny elf denerwował się obecnością Firys, odrodzonej, Nerevaryjki; - jak chóralnie ochrzciły ją popielne plemiona zamieszkające wyspę Vvardenfell. Nie dość że zwycięsko przeszła wszystkie próby wymienione w przepowiedni, spełniła także warunki pozwalające by finalnie zostać uznaną za godną prywatnej audiencji u żyjącego Boga.

 

Boga, który prześladował ją od momentu w którym imperialny statek więzienny wysadził ją na tej obcej i nieprzyjaznej, wulkanicznej ziemi.

 

Vivec śledził wszystkie potencjalne osoby mogące wykorzystać na swoją korzyść starożytną przepowiednię, mówiącą o powrocie bohatera Nerevara - który jako czempion bogini Azury, pokonał armie Dumaca, wielkiego wodza krasnoludów w bitwie pod Czerwoną Górą.

 

Firys nie dawała się zabić, ni to nasyłanym na nią skrytobójcom, ni to przeciwnościom losu a także morderczej faunie i florze tej krainy. Krainy znajdującej się na krawędzi zagłady. Wpływ fałszywego boga-marzyciela Dagotha Ur, rósł z dnia na dzień.

 

W swej obłąkańczej wizji zjednoczenia mrocznych elfów pod sztandarem wskrzeszonego Szóstego Klanu, nie brał on jeńców - nie tylko wypaczając serca i umysły poprzez sny ale także ciała przez magiczną chorobę Corprus, której diagnoza oznaczała pewną śmierć... - lub dołączenie do wyznawców Dagotha jako zniekształcony potwór, istniejący wyłącznie dla realizacji celów swego nowego pana.

 

Koszmar ogarniał wyspę i mieszkańców, których Vivec ukochał i których jako Bóg miał zawsze mieć w swojej opiece.

 

Jednak jego moc słabła. Niewielu wiedziało o tym że źródłem boskiej mocy Triumviratu było serce Lorkhana - przedwieczny artefakt, obecnie znajdujący się w demonicznych rękach Dagotha Ur. Zaskoczył on Triumvirat, napadając na nich podczas jednej z pielgrzymek podczas których jak zawsze mieli odnowić swą boską moc. Powracając z nie-egzystencji, uformował się w samym środku Czerwonej Góry, miejsca w którym zginął tysiące lat temu.

 

Pozbawieni możliwości odnowy, Vivec, Almalexia oraz Sotha Sil zrozumieli iż kwestią czasu jest gdy na powrót staną się śmiertelnikami. Mogło to potrwać nawet setki lat, tak iż utrata mocy nie stałaby się szybko widoczna dla ich wyznawców, którzy żarliwie wierzyli w swoich opiekunów - pośredników pomiędzy niebem a ziemią.

 

Jednak od tego feralnego dnia minęło już dużo czasu a wraz nim, sporo z mocy, uzyskanej dzięki Sercu Lorkhana.

 

Nie mógł dłużej ignorować ingerencji Firys, która ze zwykłej zesłanej tu przestępczyni, dokonała wielkich czynów stając kimś o kim mówiła przepowiednia. Nerevarem odrodzonym, który miał powrócić i obalić rządy fałszywych bogów... Słowa bogini Azury, dźwięczały w jego umyśle mimo upłynięcia ponad trzech tysięcy lat.

 

Nerevar był jego przyjacielem, jego królem oraz osobą za którą wiernie podążał jako jeden z najbliższych doradców. Mimo to razem z magiem Sothą oraz żoną Nerevara Almalexią, złamali złożoną przysięgę by nie wykorzystać mocy Serca Lorkhana.

 

Nerevar umarł.

 

Według heretyckich podań ludów popiołu, został on zdradziecko zamordowany przez trójkę fałszywych bogów. Jednak Vivec pamiętał inaczej, lub może chciał by było inaczej. Mimo słabnącej mocy, dalej pozostawał bogiem.

 

...

 

Saryoni rozejrzał się po bokach, upewniając że nikt nie jest świadkiem ich rozmowy.

 

- Firys z klanu Redoran, to zaszczyt cię poznać. Jak sama widzisz okoliczności nie są najlepsze. Zrobiłem co mogłem by powstrzymać reperkusje wobec twojej osoby, polecając Ordynatorom zawieszenie broni. Doradzałbym jednak nie rzucać się im w oczy. Jak pewnie już wiesz, Vivec chce z tobą pomówić. Masz stawić się w jego siedzibie.

 

Wyciągając długi rękaw zdobionej szaty, wręczył jej niewielki klucz.

 

- Doradzałbym pośpiech. Miasto ogarnia niepokój a widmo zagłady nigdy jeszcze nie było tak realne. Lud zaczyna tracić wiarę a gdy wiara słabnie, Vivec także.

 

Idź, Nerevaryjko.

 

...

 

Lubiła to miasto, zawsze niespokojne, mylące i niemożliwe do zrozumienia podobnie jak Bóg na którego cześć zostało nazwane.

 

Z ulgą opuściła zaduch wysokiej kaplicy, witana chłodnym powiewem nadchodzącego wieczoru. Niebo ciemniało, przechodząc z barwy głębokiego różu ku granatowi. Pierwsze gwiazdy prześwitywały przez warstwy cyrkulującego w powietrzu wulkanicznego pyłu, pierwsze światła zapalały się w subdywizjach miasta Vivec.

 

Z rozrzewnieniem spojrzała w stronę dzielnicy cudzoziemców i mieszczącego tam pubu, do którego zamierzała udać się zaraz po spotkaniu z bogiem... Niemal fizycznie odczuwała ciężar tego nakazu i choć nie miała najmniejszej ochoty by widzieć się z kimś kto mimo podobno wielkiej mocy nie mógł powstrzymać zła zagrażającego tej krainie... - ...wiedziała iż jest to konieczne.

 

Mimowolnie spojrzała w górę. Asteroida Baar-Dau, trwała zawieszona w powietrzu nad miastem, zatrzymana w bezruchu mocą Viveca.

 

Bóg szaleństwa Sheogorath zrzucił niegdyś to niebieskie ciało w intencji zniszczenia miasta, uznanego za przejaw pychy śmiertelnika śmiącego rościć sobie prawa do boskości.

 

Plan nie powiódł się jednak a meteor pozostał w tym samym miejscu do dzisiaj, jednocześnie przypominając mieszkańcom o mocy ich władcy, jak i będąc niemą groźbą co wydarzyć sie może gdy wiara ich osłabnie.

 

Plotki bowiem twierdziły że kamień nie stracił nic z siły swojego rozpędu.

 

Obecnie mieściło się na nim więzienie w którym trzymani byli więźniowie polityczni. Nie tak dawno temu, Firys sama niemal się w nim znalazła.

 

Odetchnęła głęboko, poprawiając ebonowy naramiennik oraz wykwintną spódnicę. Na dłoni błyszczał jej pierścień Hortatora a kibić okalał pas również świadczący o tym statusie. Wszystkie symbole zostały zdobyte poprzez mieszaninę sprytu, wytrwałości i samozaparcia w pozyskiwaniu uznania trzech największych klanów wyspy Vvardenfell.

 

Czuła zmęczenie. Od momentu przypłynęcia do osady Seyda Neen na więziennej barce, nie minął nawet cały rok.

 

Warunkiem jej wyzwolenia było "dobrowolne' przyjęcie tajnej imperialnej misji w której pełnić miała rolę figurantki. Miała szczęście że akurat spełniała wszystkie wymogi o których mowa była w jakiejś starej przepowiedni. "Urodzona pod pewną gwiazdą od niepewnych rodziców czy jakoś tak..."

 

...

 

Wiele się wydarzyło od tego czasu.

Skierowała swe kroki ku odosobnionej siedzibie Viveca, górującej nad resztą dystryktów. Wspinając po schodach, zatrzymała się na chwilę, by w podziwie zaobserwować ostatnie chwile zachodu słońca, tonącego w wodach okalających miasto.

 

Na samym szczycie, strzegąc bramy w pełnym rynsztunku stała dwójka Pogodnych Zbrojnych - osobistego oddziału Viveca, oddanego szerzeniu sławy oraz słowa ich boga poprzez chwalebne czyny, chroniąc mieszkańców Vvardenfell przed siłami ciemności. Ich lekkie pancerze, stworzone z zielonego malachitowego kryształu, wydawały się pobłyskiwać w zapadającym zmroku.

 

Na jej widok zasalutowali, po czym rozstąpili się, przepuszczając ją ku bramie.

 

Przekręciła otrzymany od Arcykapłana klucz. Drzwi ustąpiły ciężko, jakby odwykłe od częstego otwierania.

 

Rezydencję żyjącego boga rozświetlał blask nielicznych, strategicznie postawionych palenisk, pozostawiających w pół-mroku większą część świątyni. Powietrze przesycał przyjemny zapach wonnych kadzideł.

 

Rozejrzała się po pomieszczeniu w którym poza dźwiękiem płonącego drewna, panowała niemal całkowita cisza.

 

A On, był w niej.

 

Ułożony w pozycji lotosu, lewitował nad ziemią w centralnym punkcie pokoju. Mimo niewielkiego źródła światła, wyraźnie dostrzegała linię dwóch kolorów dzielących jego ciało. Złoto i popiół. Przeszłość i przyszłość. Męskość i kobiecość. Połączenie sprzeczności.

 

Jego wzrok wydawał się nieobecny, jednocześnie patrząc na nią i poprzez nią, jakby szukając czegoś lub kogoś w jej umyśle.

 

- Oczekiwałem cię, mamy pewne sprawy do załatwienia, ty i ja...

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • zsrrknight 2 miesiące temu
    No proszę, fanfiction na podstawie Morrowinda. Niestety, dużo tu ekspozycji i koślawych tłumaczeń pewnych nazw. Na przykład "triumvirat" to po prostu Trójca, a tak poza tym Morrowind ma oficjalne spolszczenie, z którego można brać nazwy, no i ewentualnie również z pozostałych gier z serii. W Morrowinda co prawda nie grałem (znaczy grałem, ale kilka godzin ledwie), ale fabułę mniej-więcej znam, więc się zorientowałem, o co chodzi. A jakbym nie znał - mimo dużej ilości ekspozycji w tym tekście i tak trudno się zorientować, co jak i dlaczego.
    Dlatego też jeśli chciałbyś zaadaptować fabułę Morrowinda na język literacki to musiałbyś zacząć od początku, wszystko po kolei, stopniowo przedstawiać i nieco pozmieniać, bo pewne rozwiązania fabularne nie przenoszą się dobrze z gry na papier.
    A jeśli miałoby to być samodzielne opowiadane to powinieneś skupić się przede wszystkim na czytelnikach, którzy znają zarówno uniwersum i grę. Bo w przeciwnym wypadku wychodzi takie chaotyczne niewiadomoco, gdzie większość tekstu to ekspozycja, która i tak nie działa.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania