Poprzednie częściPogromca Smokobójców [1]

Pogromca Smokobójców [3]

Chlupot był wyjątkowo złośliwie powodowany specjalnie. Rozchlapywana woda podziemnego jeziorka niby krzykiem biła pod strop gdzie śród stalaktytów rozcieńczał się owy dźwięk w echo. Gnał jeszcze dalej, drażniąc uszy do przesady, gdzieś w mrokach załomów nawisów zamierając z najwyższą niechęcią.

 

Sprawca mokrego harmidru mącącego mistyczny mir groty, pogwizdywał nawet czyniąc z chaotycznych chlupotań melodyjkę. Świszczał jednak bez emocji, gubiąc samemu snuty rytm li barwiąc wizgi zdecydowanie na chybił trafił.

 

Nie czynił wszak przechadzki w chłodne podbrzusza górskie dla przyjemności, zamierzał w tym miejscu przelać krew.

 

Czy niechlujne gwizdanie było oznaką zdenerwowania, pychy przełamania. Czy też z rozmysłem obraną taktyką wyśmiania przeciwnika, obrażenia na wskroś jego utopionego w jadeitowej poświacie sanktuarium. Można było się jeno domyślać, przeto gwiżdżący jegomość był mrocznym elfem a na dodatek alchemikiem.

 

Kroki miał zamaszyste, szurał w rozlewisku krzywiąc nogi w łukach. Zbierał fale na długich nosach kozaków, wzbierał grzywacze tylko po to by wykopać mieniące się deszczyki w górę. Czynił to z zapalczywością berbecia co dorwał się patyka nad świeżą kałużą.

 

Nie rozpraszał się przy tym za bardzo. Między rozbryzgiwaniem wody a fałszowaniem zmyślonej melodii, znajdował czas na wysysanie z pipety jakże potrzebnego mu w tej sytuacji, mazistego narkotyku.

 

Bulwy mięśni pod płaszczem drżały. Bebechy w środku ciała swędziały obłąkańczo. Ametystowe oczy błyszczały od gorączkowego żaru.

 

Mroczny elf zwany Wżerem zaprzestał gwizdania z momentem wkroczenia we właściwą grotę. Zielony blask go opadł, echo jeszcze nie zdążyło powrócić spod nacieków stropu, w jeziorko upadła ciężka skrzynia grzechocząc swym łańcuchowym uchwytem.

 

Wszedłszy do podziemnego pawilonu z jednego z kilku korytarzy, znajdował się całkiem daleko od Pogrmcy Smokobójców. Renegat zasiadał na swym cypelku absolutnie niewzruszony hałaśliwym gościem.

 

Wżer zagryzł zęby na pipecie, wciągnął kolejną dawkę mazi. Odetchnął jak po wypaleniu sporej krasnoludzkiej fajki. Wysupłał spod płaszcza okolony złotem monokl i przytknął go w raczej teatralnie przesadnym geście do oka, pierw prawego później lewego.

 

- Nasłuchałem się ja niemożebnie kuriozalnych opowieści o wielkim złym lichu od mieszczan. Potwór to! Bestia! Upiorzysko! Demon! A ja tutaj widzę jeno zbroję nienadającą się nawet do muzeum, jeno na przetop w ćwieki...

 

Elf przerwał wywód, pozwolił by słowa przemieliwszy się w echo, odbyły gonitwę po całej grocie. Dopiero kiedy zapadła grobowa cisza, podbił szkiełko w palcach jak monetę i złapał w locie chowając pod płaszcz.

 

Po następny rekwizyt sięgnął do rękawa. Wydobył zeń kilkunastocentymetrową szpicę, igłę jak z legendy o szalonym szewcu buty bogom tworzącym. Okryty srebrem kolec przeciął powietrze w zamachu i wylądował wbity jeno końcówką w skrzynie. Wżer kontynuował wypowiedź:

 

- Widziałem też w korytarzach wspaniale kreatywnie rozniesione kośćce. Brutalna wystawa, rzeźby szkieletowe i te piękne, abstrakcyjne wyrzygi zaschłej krwi. Pinakoteka pierwsza klasa, na prawdę. Tyle lat, tyle zwycięstw. Musi za tym stać magia... nie... alchemia. Śmiało pogromco, pokaż czym jesteś. Pochwal się jakie zmutowane maszkary kryjesz pod zbroją...

 

Wżer zawiesił głos nagle, wygłodniały odpowiedzi. Wessał się w pipetę niczym komaropucha w tętnicę młodego bawołu. Pogromca Smokobójców jednak milczał siedząc zgarbiony na kamieniu.

 

Grymas gniewu pojawił się na trupiobladej twarzy alchemika.

 

- Zatem będę musiał twoją skorupę otworzyć siłą. Rozpruję cię jak kraba na podwieczorek.

 

Fluorescencyjna ciecz wzburzyła się kiedy kozak podniósł się pod napięta nogą. Alchemik przydeptał srebrny szpikulec w głąb skrzyni z impetem. Drewno zaskowyczało, spoiwa trzasnęły kaskadą. Rozległ się stłumiony jakby kneblem, warkot.

 

Mroczny elf usunął się pod wygładzoną wodą ścianę, poprawił słomkowy kapelusz i z lubieżnym zadowoleniem wyssał resztkę mazi z pipety. Skrzynia eksplodowała rozsadzona od środka.

 

Chimeryczne czupiradło wyprysnęło w górę fale rozedrgane śląc po tafli wody. Wąż gigantyczny, glista smocza, poczwarka nieboska. Fluorescencyjna zorza groty wpiła się w krępy, obwiązany płachtami łusek, otyły zwałami tkanek tors. Kolor jaki wydobył się na cielsku potworności być może siłą wyrwanej podmorskim czeluścią, był bardziej niż agresywną, toksyczną zielenią.

 

Tak jak stwór wyrósł niby grotmaszt na pościgowej krypie, tako też się zwalił łopocząc proporcami wodorostowych skrzeli z pozoru siłą wyprutych na zewnątrz. Sztorm swym upadkiem wywołał, jął się wśród zapienionej nerwowymi ruchami wody napinać tanecznie. Pierw bowiem musiał potwór rozruszać swój oślizgły bezmiar pozorny.

 

- Mój własny chowaniec, jakbyś był ciekaw Pogormco. Dwadzieścia metrów czystej dziczy solą morską na rany wkurwianej. Nazywa się Wariacja Dwa. Jedynkę zeżarło, jeszcze jako ikra - chełpił się Wżer przebierając w fiolkach na bandolierach.

 

Wariacja cała się już rozpuchnęła, zapozowała strosząc skrzelowe pióropusze jakby zaraz miała zostać przelana na kartograficzny arkusz, tuż nad ostrzeżeniem o morskich wężach. Z furkotem postawiły się na sztorc płetw grzebyki, żebrowane a kolczaste jak żagle pirackich dżonek. Piana alchemicznych dekoktów wylała się z wypustek pod błyszczącymi, zdeformowanymi nibynóżkami wyślizganego podbrzusza.

 

Chimeryczny koszmar był gotów do ataku, napuszył irokez karmazynowych wyrostków, rozwarł klepsydrową paszczę kłami żabnicy nadzianą. Łeb nieproporcjonalnie mały choć wciąż żarłocznie rozwarty. Wyłupiaste oczy wypadające z ościowej czaszki nadawały Wariacji finalnych cech wstęgora, króla śledziowego.

 

Pogromca wreszcie zareagował, ześlizgnął się z cypelka upadając w wodę. Podniósł się wraz na chybotliwych nogach, zgarbiony mocno, ociekający świecącą cieczą. W prawicy ściskał miecz, czynił nim oszczędne okręgi po tafli.

 

- Ruszasz się jakbyś miał zaraz zejść na zawał. Ha! Taktyka na uśpienie czujności przeciwnika? A może zaraz zaczniesz błagać o litość? Ja litości nie mam rycerzyku, chyba żebyś się okazał wyjątkowo urodziwą cyklopką - trajkotał Wżer rozcierając w chudych dłoniach tłusty olej z fiolki.

 

Basteja hełmu uniosła się w górę skrzypiąc zardzewiałymi łączeniami z resztą zbroi. Pogormca uniósł miecz do pchnięcia, złapał zań drugą ręką. Karwasze zaklekotały na swych nadgniłych, luźnych mocowaniach.

 

Rozległ się łomot przewalanych zwojów węgorzowego cielska. Tętent jak tętno wielorybiego serca w panice wyrywającego się z piersi wyrzuconego na brzeg olbrzyma. Wariacja ruszyła do ataku zarzucając ogonem szaleńczo.

 

Monstrualny wstęgor przeciął wodę w ostrym szumie, wystrzelił w mgnieniu oka dopadając rycerza. Głuchy trzask, scenerię przysłoniły doganiające łeb dalsze partie ciała, miejsce uderzenia otoczyła plątanina węgorzowego kształtu Wariacji.

 

- Tak! Ale cię złapałem! Tępy ciulu, nawet guźce laboratoryjne potrafiły Wariacji spieprzać na boki! - zawiwatował Wżer przerywając nacieranie dłoni oleistymi specyfikami.

 

Jedne po drugich, zakręty napiętego węża jęły opadać li wiotczeć. Głuche łupnięcia zwalanych połci murenowych, węzłów łuskowych upadających odsłoniły splątane w posągowym momencie potwory.

 

Grzebienia oraz grzywy skrzelowe oklapłe, ślepia zamglone ślepo, żuchwy paszczy rozdarte o twarde karwasze. A tuż przy końcówkach kłów Pogormca w strugach pary, żrącą alchemiczną juchą obryzgany. Ręce wraz z mieczem miał wrażone głęboko w gardziel chowańca.

 

- Kurwa, mogłem się tego spodziewać, c'nie?.. - wymamrotał mroczny elf.

 

Rycerz zaczął wyszarpywać się z gorącej ciasnoty. Udawane łzy eliksirowych substytutów osocza trysnęły spod oczu truchła. Zębiszcza poszły w igiełkowe drzazgi, czasza stwora została po drodze przetrącona.

 

Uwolniwszy broń a kończyny Pogromca nie strząsnął nawet krwi pieniącej się na rdzy jego zbroi, od razu poszedł na intruza. W jednym potężnym cięciu rozpłatał leżące mu na drodze zwoje ubitego wstęgora. Wodogrzmot juchy wylał się z truchła, jeziorko zawrzało, zapieniło się zamydlone. Kłęby piany uniosły się parodiując górskie szczyty het het ponad grotą lecz pod chmurami.

 

Renegat już się nie garbił, szedł wyprostowany karnym marszem. Miecz wahadłowo ruszał się podległy silnej dłoni, wciąż została na nim zieleń fluorescencyjnych wód. W połączeniu z toksyczną pianą sprawiał wrażenie jadowego kolca szerszenia rażonego jakowymś podłym morem.

 

Wżer szczerzył się grzechocząc pipetą w żółtych siekaczach.

 

- Och och. Ja biedy, cóż to teraz? Zabiłeś mi zwierzątko i jestem zupełnie bezbronny! Jak dziewica w męskim klasztorze. Otóż nie zakuty łbie... Wariacja to bodaj mój najsłabszy był eksperyment. Bowiem zawsze wolałem grzebać we własnych bebechach. To znacznie bardziej podniecające.

 

Gorączkowymi ruchami zerwał parę fiolek z płaszcza, wyrwał woreczki proszków z tobołków. Bez zahamowania, krztusząc się, w skurcz popadając wlał w siebie a wsypał pryzmatyczną mieszankę.

 

Pogromca nie dopadł go, nie powstrzymał. Być może dla zabawy...

 

Szpicowate uszy zagięły się w spirale. Śluz wylał się z nozdrzy. Ametyst oczu spadł w studnie źrenic. Płaszcz upadł w wodę wraz z portkami. Kozaki zostały złożone elegancko w szyku.

 

Wżer prężył się dumnie prezentując to co uczynił ze swego ciała na przestrzeni lat alchemicznych badań.

 

Barki były pokryte wypustkami z których sterczały parzydełka. Ręce od nadgarstków posegmentowane, z niepasujących fakturą narośli. Wykrzywiona w tępym uśmiechu twarz cyklopia kwitła na brzuchu. Uda obleczone tchawicowymi rurkami, spazmatycznie drżącymi od pędzących przez nie płynów.

 

Starożytny jeszcze ideał alchemiczny. Jedność zrodzona wielorakością homunkulusów. Amalgamat.

 

Skoczyli na siebie niemal jednocześnie. Miecz uderzył w prawicę, tarantulowe szczękoczułki wylazły spod skóry zatrzymując ostrze. Sypnęło iskrami, płaty rdzy odprysnęły z dłoni renegata. Szczeknęła zbroja, Pogromca jakby zadyszał, bynajmniej nie ze zmęczenia.

 

Naparł bronią ustawiając ją pod kątem. Klinga rozcięła robaczy wyrostek i z impetem wpiła się w ramie, tam gdzie placek gadziej skóry zrastał się z włochatą łatą łupieżu. Ostrze rozdzieliło homunkulusy broczące żółcią, sapiące cierpiętniczo, lecz kończyny nie rozcięło.

 

- Dasz wiarę że to smocza kość? - rzucił Wżer.

 

Lewica alchemika wygięła się w zdradzieckim zamachu. Kłykcie w locie rozwarły się w ranach, graba uzbroiła się w ożylone kły udające kastet. Pogromca w mgnieniu zablokował cios łapiąc zębatą pięść we własną garść. Miażdżone tkanki a drzazgi kostne wycisnęły się spomiędzy zniekształconych blaszek palców rycerza jak miąższ granatu.

 

Wżer zalał się potem, spirala ust rozwarła się na przedramieniu okaleczonej ręki i w jego imieniu podniosła jęk. Ślimaczące się wargi fałszywych gęb rozpukły się w kwietnym rozroście, buchnęła para wrzących gruczołów, szpalery koralowych zębów wyprysnęły zaraz potem.

 

Uderzenie wstrząsnęło niemal wszystkimi płytami rycerskiej zbroi. Pogromcę odrzuciło jak kometę o burym warkoczu łopoczącym zgnilizną kropierza. Waląc plecami w fluorescencyjną taflę nie puścił miecza, nie dał ni chwili tryumfu, kontratakował od razu.

 

Nie wytracając pędu upadku, okręcił się wzburzając fale. Świszcząco rozpruwając powietrze, wyrzucił miecz w poziomie. Oręż uleciał niby dysk, strzała z łuku, bełt z kuszy naciągniętej nieboską siłą z nieludzką pomocą.

 

Mimo krótkiego dystansu, miecz obrócił się idealnie. Wpadł wprost w cyklopowe oko pod linią żeber, rozbił je wylewając zeń szklisty szlam. Demoniczna paszczęka u alchemicznego łona rozdziawiła się, ozór jak ożóg z paleniska wywaliła

 

Przy mamrotanych przekleństwach opluł się dekoktem płynów, zachwiał całym ciałem. Chwycił za miecz przeszywający go po sam jelec, szarpnął chcąc się pozbyć precz. Gęby lewego przedramienia zakwiliły potępieńczo, klinga wcięła się a ponad skórę wybiła strunowy kręgosłup. Utknęła w splotach pierwotnie ino rybom właściwych organów.

 

- Skurwysyn... niezły... co w łapie? Ścięgna mantykory? Ile to energii musi żreć! Pikawa z jakiego hipogryfa, głowę dam... albo nie, jeszcze opatrznie zrozumiesz. Zabawne, c'nie? Nie..? No śmiało, pochwal się. Nie ma bata ni kata, nie jesteś człowiekiem, to niemożliwe. Swój swego pozna... wybaczysz to całe najście... to testowanie biednej Wariacji, to jeszcze kijanka była! Tak! Tylko testowałem... ani myślałem by cię ubijać, tak się ino zgrywałem. Takie alchemików żarciki, wiesz przecież, samemu musisz być alchemikiem. Smoka żeś pewnie samemu zrobił, gratulację kolego...

 

Wżer trajkotał bełkotliwie niczym w transie. Za każdym słowem wiercił mieczem w oczodole pełnym galaretowatych gruzłów. Pogromca Smokobójców zaś powoli wstał, wyprostował się trzaskając zbroją, wydłubał kilka co większych zębów rozsianych po pancerzu i pozwolił ściec świetlistej wodzie.

 

Z głośnym tupnięciem podszedł do Wżera by zakończyć starcie. Elf żachnął się, zadrobił stopami umykając pokracznie. Nie zbiegł za daleko, Pogromca chwycił sztych miecza i przełamując rękojeść przez flaki a ości, wydobył go z przeciwnika.

 

Ten zwalił się przełamany wpół, zaryczał żałobnie i jął wić się a wymachiwać ręką z żuwaczkami. Pajęczy wyrostek wypruł się w postać bicza, nawet smagnął renegata po barku ale i tak został wraz ścięty.

 

Miecz w płynnym przejściu wylądował idealnie w staw barkowy. Pierw jeden, później drugi. Odseparowane kończyny, wymierające kolonie zrośniętych na siłę homunkulusów ruszyły w dryf po fluorescencyjnym morzu.

 

- Ćwiartuj ile wlezie! I tak wyhoduję sobie nowe! - zaskowyczał elf.

 

W głuchym trzasku rozwarł usta, przekręcił język w gardło i wyeksponował skorpionowe żądło w niciach mięśnia skryte. Alchemik charknął a opojony trucizną kolec wystrzelił w szmelcowany hełm.

 

Pogromca przekrzywił głowę a żądło zrykoszetowało od metalu gnając w ciemność. Kropelka trutki zawisła na krawędzi wizjera hełmu, mimo słabego światła Wżer był wstanie zobaczyć w niej swe żałosne odbicie.

 

Dwukrotny upadek miecza przy lędźwiach. Rozrywający ryk, skrzące się krwotoki. Rzeźnickie wypatroszenie tego co jeszcze w tuszy zostało. Pisk homunkulusów, szloch alchemika.

 

Ostatnie rąbnięcie spadło u podstawy szyi. W grocie nareszcie zapadła cisza.

Następne częściPogromca Smokobójców [4]

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania