Pogrzebani
Tatko od młodych lat uczył mnie grzebania. I nie chodzi bynajmniej o szukanie skarbów w glebie. Ojciec, który bardzo pragmatycznie podchodził do kwestii wychowawczych, kiedy miałem pięć lat, nakazał iść za nim, do zagajnika. Tam podał mi szpadel – ciężki i o wiele za duży dla takiego małego smroda.
– Tutaj kop – polecił.
Choć ledwo trzymałem w dłoniach służący do tego przyrząd, starałem się, jak mogłem. Kopałem i kopałem, a ojciec co jakiś czas trącał mnie w potylicę i surowo karcił wzrokiem.
– Przyłóż się! – warczał potem jak głodny wyżeł.
W końcu pokiwał z niesmakiem głową i pozwolił przestać kopać. Pamiętam, że byłem cały mokry, zmęczony i chciało mi się płakać. Czułem ból w dłoniach i kręgosłupie. Do mokrej, lepiącej się skóry zlatywały robale – komary, muchy, jakieś dziwne hybrydy, o których do dzisiaj nie mogę powiedzieć nic więcej aniżeli to iż wyglądały paskudnie i lgnęły tam, gdzie najmocniej cuchnęło potem.
– Teraz patrz – rzekł ojciec i odszedł na chwilę w głąb zagajnika.
Wrócił z czymś w dłoni. Było sporej wielkości, koloru czarnego i białego. Właściwie było białe w czarne plamki – mój kot Miluś. Rzucił jego truchło mi pod nogi. Spojrzał surowo, a widząc, że w oczach mam łzy, spoliczkował dotkliwie. O mało się nie wywróciłem. Ojciec był człowiekiem słusznej siły i postury. We wsi mówiono, że nie ma mocniejszego na okolicę. Potrafił sam zaciągnąć z pola wóz z kartoflami, powali konia i jeszcze pewnie multum innych rzeczy, o których niedane mi było usłyszeć, kiedy upity leżał pod stodołą z sąsiadami i ględził na głos.
– Bierz truchło i wrzuć do dołu.
– Tato… a czemu…
– Potrącili go. Nie gadaj tyle, bierz się za robotę.
Nie mogłem powiedzieć nic więcej. Zapytaj o cokolwiek jeszcze. Ręce trzęsły się jak galareta, oczy zaszły łzawą mgłą. Wziąłem ciało Milusia, częściowo stężałe i ułożyłem w dole. Był zbyt sztywny, aby dobrze się w nim ułożyć i trafić na samo dno.
Ojciec pokiwał głową.
– Nie mieści się. Weź szpadel i połam mu łapy.
Nasze spojrzenia spotkały się. Nie mogłem już powstrzymać łez. Poleciały strumieniami po policzkach, brodzie, ustach. Nie potrafiłem wydusić słowa. Czułem, jak brakuje mi tchu. Takich wspomnień nie da się wymazać. Są równie silne jak obrazy z najlepszych chwil w życiu. Tak samo nie potrafię zapomnieć bólu, który czułem, kiedy ojciec zaczął okładać mnie pięściami po całym ciele, od głowy po stopy.
– Łam je! – wrzasnął, kiedy pierwszy atak furii minął.
Ledwo podniosłem się ze ściółki. W prawej nodze silny, miejscowy ból utrudniał chód. Wziąłem szpadel i… nie wiem, co było dalej. Tutaj wspomnienie ukrywa się. Zemdlałem. Pozostała ciemność i błoga cisza. A kiedy się obudziłem, zobaczyłem twarz matki, zatroskaną i przerażoną. Wyznała po latach, że obawiała się, iż nigdy już się nie obudzę. Ojciec jak to on – poszedł się upić i zasnął pod stodołą. Kiedy wytrzeźwiał, rozmawiał ze mną, jakby do niczego nie doszło. Nie było żadnego kota, żadnego dołu, żadnych pięści uderzających w moje ciało. Początkowo myślałem, że to jego sposób na przeprosiny. Potem uświadomiłem sobie, że był po prostu gnidą.
O ironio, po kolejnych niezliczonych pochówkach kolejnych kotów, psów, kur i jednego cielaka, które miały przygotować mnie do wejścia w dorosłość według ojca, przyszła pora i na niego.
Lipiec, niesłychany skwar. Siedziałem w pokoju i czytałem jakieś pismo ogrodnicze. Z braku laku. Miałem szesnaście lat. Usłyszałem krzyk matki. Zbiegłem na parter do kuchni. Ojciec już nie oddychał. Twarz posiniała, oczy wyszły z orbit. Musiałem odgonić od niego naszego kota, który zaczął łapczywie spoglądać na truchło staruszka.
– Umarł – powiedziałem.
– Żniwa za pasem, a on tu martwy. Zginiemy, teraz już zginiemy – szlochała.
Uśmiechnąłem się do niej. Wyglądała na oburzoną.
– Nie, mamo – powiedziałem. – Teraz będziemy żyć.
Zaoszczędziliśmy na grabarzu. Sam pochowałem ojca. Proboszcz trochę kręcił nosem, ale jak zobaczył zapłatę za pochówek, dziwnie ucichł.
Być może ojciec przewidział z rozmysłem swój koniec. Przewidział przyszłość i mój finalny stosunek do jego osoby. Od młodych lata nie nauczył mnie niczego wartościowego, prócz umiejętności grzebania. Wykorzystałem je jak najlepiej. Po wszystkim wbiłem w kopiec piachu drewniany krzyż i odszedłem. Cmentarza już dawno nie ma. Większości znanego mi świata nie ma. Widzę, jak jego resztki osuwają się w nicość, a ja razem z nimi. Uznałem, że to dobry moment, w sumie jedyny, na dziecięce wspominki. Grzebałem całe życie, a teraz ja zostanę pogrzebany. I to jak efektownie.
Komentarze (40)
NO, NO.
W sumie OK.
Życie nie zawsze...
Pozdrawiam serdecznie 5*
Miłego dnia
A co do rzeczy, to z dystansem, literacko zawadiacko, pomysł Twainowski a narrator z konceptem Tomka Sojera. I tak trzymać, Powko😀
Fajnie, że się trochę rozchmurzyłeś i błyskasz uśmiechem.
Tylko proszę, nie podkreślaj na każdym kroku czegoś, co prawie nie istnieje i najlepiej byłoby, gdyby zostało pochłonięte przez niepamięć.
Pozdrawiam.
Pozdrów kolegów i koleżanki z Piszemy. Tęsknię za nimi, ale jednak dobrze się stało, że odszedłem. Tutaj na Opowi jest mi lepiej.
Andrzej Poeta
P.S.
Podoba mi się Twój utwór. Daję 5.
Amen
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania