Pokonać rutynę (kolejna przygoda bochaterów książki ,,podróż za jaden uśmiech'')

Już od dwóch dni byliśmy w Międzywodziu. Trochę zaczynało mi już brakować autostopu, a minęło przecież tak mało czasu. Duduś był za to zadowolony, że w końcu może spać w cywilizowanych warunkach, chociaż powiedział, że razem ze mną i ciocią Kabałą pojedzie za rok w Bieszczady. Jeszcze zobaczymy co z tego wyjdzie. W głębi duszy wciąż wierzyłem, że jednak ostatnie dni go zmieniły. Czas mijał nam spokojnie i nic ciekawego się nie działo. Codziennie chodziliśmy nad morze popływać, a później spacerowaliśmy po okolicy. Mama powiedziała, że nas to zahartuje. Ja jednak chciałem zrobić coś ciekawego i wyrwać się z tej rutyny. Pewnego popołudnia, kiedy już wróciliśmy do pokoi poszedłem do Dudusia.

-Masz ochotę gdzieś wyjść?- spytałem na wejściu.

-Przecież już dzisiaj byliśmy na plaży- widać było, że perspektywa pójścia gdzieś teraz nie bardzo mu odpowiadała.

-Nie chodzi mi o plażę. Chcę zrobić coś innego. Nie nudzi ci się robienie ciągle tego samego?

-Mnie odpowiada. Przynajmniej wiem co mnie codziennie czeka. Nie lubię niespodzianek.

-A gdzie twój duch przygody? Myślałem, że podróż cię trochę zmieniła.

Po tych sowach wyszedłem. Do Dudusia najwyraźniej to trafiło, bo po chwili stał przede mną gotowy do wyjścia. Spodziewałem się, że tak właśnie będzie. Nie wiedziałem tylko, gdzie mamy iść. Opcje były dwie. Mogliśmy albo wybrać się do lasu, gdzie jeszcze nie byliśmy, albo pozwiedzać wszystkie uliczki i miejsca w mieście jeszcze przez nas nie odwiedzone. Oba rozwiązania wydawały się być w porządku. Trzeba się było jednak zdecydować na jedno. Gdy się nad tym zastanawiałem, przerwał mi mój cioteczny brat.

-To gdzie zamierzasz iść?-chciał wiedzieć.

-Przejdziemy się do lasu. Jeszcze tam nie byliśmy. Może znajdziemy coś ciekawego- nie mogłem ryzykować, że Duduś się wycofa widząc, że nie mam pomysłu gdzie się wybrać. Nie miałem ochoty iść samemu, w końcu w dwójkę zawsze raźniej. Przy okazji przekonałem się, że potrzeba podjęcia decyzji w tym momencie bardzo ją ułatwia.

Do lasu nie było daleko. W sumie widać go było z okna mojego pokoju. Wybraliśmy drogę przez miasto, ponieważ tędy było najbliżej. Szliśmy obok malowniczych domów, wzdłuż krętych uliczek wykładanych kostką, które nadawały wyjątkowy klimat temu miejscu. Aż przyjemniej się szło mając dookoła takie widoki. Wcześniej jakoś nie zwróciłem uwagi na urok tego miejsca. Następnym razem na pewno pójdziemy je dokładnie zwiedzić. Warto było tu przyjechać.

Po niedługim czasie byliśmy już przy lesie. Kiedy weszliśmy między drzewa, od razu zrobiło się chłodniej, co było miłą odskocznią od letniego skwaru. Poszliśmy wzdłuż pierwszej drogi, na jaką trafiliśmy. Podziwiałem stare drzewa, dumnie stojące dookoła nas. Idąc starałem się zapamiętać trasę, ale po pewnym czasie już się tym nie zajmowałem. Las nie był chyba aż tek duży, żeby na długo się w nim zgubić. W razie zabłądzenia poszlibyśmy prosto w jednym kierunku i w miarę szybko znaleźlibyśmy się na otwartej przestrzeni. O to byłem spokojny. Potrzebowaliśmy jakiegoś zajęcia, więc wymyśliliśmy konkurs. Zadaniem było znalezienie jak największego borowika, a nagrodą duże lody z polewą na koszt przegranego. Byłem niemal pewny wygranej. W czasie podróży chcieliśmy zarobić na zbieraniu grzybów i w czasie kiedy ja zbierałem, Duduś wolał uważnie przyglądać się wszystkim okazom z bliska. Przez to przemieszczał się bardzo powoli i było mniejsze prawdopodobieństwo, że znajdzie coś dużego. Przynajmniej tak wywnioskowałem. Ja zacząłem szukać z jednej strony drogi, a Duduś z drugiej. Patrzyłem uważnie pod nogi, bo te grzyby lubią się chować. przez dłuższy czas niczego nie znalazłem i mój entuzjazm zaczął spadać. Poważnie zastanowiłem się czy w tym lesie w ogóle rosną grzyby. Wszystko naokoło było takie spokojne, że wydawało się, że czas stanął w miejscu. Było tak do czasu, kiedy nagle rozległ się krzyk mojego kuzyna. Szybko pobiegłem w tamtą stronę. Może znowu goni go dzik-pomyślałem.

-Duduś! Co się stało!?-zawołałem, gdy znalazłem się już na drodze.

-Mówiłem, żebyś nie nazywał mnie więcej Dudusiem- usłyszałem w odpowiedzi.

Poszedłem w kierunku krzyku, ale nigdzie nie widziałem mojego ciotecznego brata.

-Stój!- aż podskoczyłem ze strachu. Stałem tuż przed wielką dziurą w ziemi. Ze środka patrzył na mnie mój towarzysz podróży z, typową dla niego, miną smutnego jamnika.

-Jak ty tam wpadłeś?- nie mogłem w to uwierzyć.

-Po prostu nie patrzyłem pod nogi. Sam przed chwilą prawie do mnie nie dołączyłeś- odparł urażony.

- W sumie racja. Ciekawe skąd tu ta dziura. Po co ktoś miałby kopać dziury w lesie?

-Lepiej się zastanów jak mnie stąd wyciągnąć.

-Poszukam jakiejś gałęzi. Poczekaj tu na mnie.

-Ha, ha. Bardzo śmieszne- chyba nie docenił mojego poczucia humoru.

Duduś, bo tak ciągle nazywałem go w myślach, jeszcze coś mówił, ale przestałem go słuchać. Zająłem się szukaniem gałęzi wystarczająco długiej i wytrzymałej, żeby ten nieszczęśnik mógł się po niej wspiąć. Nie szukałem długo. Po około dziesięciu minutach byłem znowu przy dziurze i podawałem Dudusiowi gałąź. Na długość była w sam raz. Oparłem ją o brzeg dołu i wyjaśniłem kuzynowi jak ma się wciągnąć. Nie szło mu jednak zbyt dobrze, kilka razy spadł i powiedział zrezygnowany:

-Jestem już cały poobijany. Nie dam rady po tym wejść.

-Nie masz innego wyjścia jeśli nie chcesz zostać tu na noc.

To zmobilizowało go do jeszcze jednej próby zakończonej podobnie jak poprzednie. Pomyślałem, że może lepiej byłoby pójść szybko po pomoc. Chociaż z drugiej strony trzeba było przejść spory kawałek przez miasto. Nie byłem też pewny czy znowu znajdę to miejsce. Wtedy mnie olśniło. Sam wskoczyłem do dziury.

-Co ty wyprawiasz!? Oszalałeś!?- darł się na mnie mój współwięzień.

-Nie oszalałem. Mam pomysł.- zacząłem spokojnie i to go trochę uspokoiło- Podsadzę cię wyżej, chwycisz się tamtego wystającego korzenia i podciągniesz. Tak chyba będzie prościej.

-A ty?- zmartwił się.

-Ja sobie poradzę- zapewniłem go, po czym rozpoczęliśmy realizację mojego planu. Nie było łatwo ale, tak jak myślałem, po kilku próbach mój cioteczny brat znalazł się na górze. Wtedy przyszła kolei na mnie. Chwytając się przyniesionej wcześniej gałęzi i podpierając się o korzenie jakoś udało mi się wygramolić na powierzchnię. Jak najszybciej chciałem znaleźć się z powrotem w naszym pensjonacie. Teraz zauważyłem, że jest coraz ciemniej. Nasze mamy na pewno się martwią, zwłaszcza, że nie powiedzieliśmy im o naszym wyjściu. Chciałem już ruszać i wtedy uświadomiłem sobie, że nie wiem gdzie. Coś we mnie pękło.

-Janusz, pamiętasz gdzie była tamta ścieżka?

-Nie wiesz gdzie jesteśmy!?- wykrzyczał bardziej z przerażenia niż ze złości i zrozumiałem, że on też nie wie.

Po zastanowieniu postanowiłem pójść w jedną ze stron dopóki nie wyjdziemy z lasu. Po obgadaniu tego z kuzynem ruszyliśmy. Miałem świadomość, że zdał się on całkowicie na mnie, bo sam nie miał doświadczenia w takich sytuacjach. Nie chciałem go zawieźć. Przez całą drogę miałem wrażenie, że zataczamy koła. Każde drzewo wyglądało tak samo i to mnie przerażało. Nie wiedziałem, jak szybko uda nam się wyjść z lasu i trochę się bałem, ale nie dałem tego po sobie poznać. Nie mam pojęcia jak długo wędrowaliśmy przez ten monotonny krajobraz kiedy nareszcie ujrzeliśmy przed sobą skraj lasu i pole. Stamtąd widać już było miasto po naszej prawej stronie. ruszyliśmy tam od razu. Przez cały czas w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy. nie wiem z czego to wynikło, ale chyba po prostu byliśmy już zmęczeni całą tą sytuacją.

Po powrocie i wysłuchaniu strasznie długiego kazania o wracaniu po ciemku od razu się położyłem. Nie powiedzieliśmy o tym co się działo mamom, żeby ich jeszcze bardziej nie rozzłościć. To miała być nasza tajemnica. Do pokoju wszedł Duduś.

-To gdzie idziemy jutro?- zapytał z uśmiecham i wtedy już miałem pewność, że ma on w sobie ducha przygody.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bożena Joanna 22.11.2017
    Sympatyczne, jako dziecko kochałam tę książkę. Utrzymany duch narracji oryginału.
  • Zaciekawiony 04.12.2017
    Bochaterów? Taka literówka w tytule, to ja nie mogę...

    "Pewnego popołudnia" - wiemy nawet którego konkretnie, skoro byli tam dopiero od dwóch dni. Wstęp jest pisany jakby spędzali tam wakacje już dłuższy czas, tymczasem na początku dowiadujemy się że ledwie przyjechali. Skąd więc ta rutyna?

    "Po tych sowach wyszedłem" - nakarmić kruki. Słowach

    las, drzewa, las, drzewa, grzyby, grzyby, las, drzewa... Za dużo tego momentami.

    "Nie chciałem go zawieźć." - bo wolałem go pójść

    Nie robisz spacji po i przed myślnikami, miejscami źle zapisujesz wypowiedzi.

    Jak na kontynuację takiej znanej książki, nie bardzo czuć jej klimatu. Zastanów się czy na pewno bohaterowie w takim wieku używają takiego właśnie języka.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania