Pomoc diabła
Było już grubo po północy, siedzieliśmy z żoną na kanapie w dużym pokoju, popijaliśmy robioną już trzeci raz z tej samej torebki owocową herbatę. W rękach trzymałem list, którego otrzymania tak strasznie się bałem.
- Bla bla bla.. wezwanie do zapłaty... bla bla... dwa tysiące - zerknąłem na żonę i kontynuowałem - dwa tysiące czterysta trzydzieści złotych - złapałem się z bezradności za głowę
- Skąd my weźmiemy tyle gotówki! - łza spłynęła jej po policzku - Nie mamy nawet co do gara włożyć!
Nic nigdy nie bolało mnie bardziej, niż smutek mojej żony, byłem gotowy zrobić dla niej absolutnie wszystko.
- Coś wymyślę, nie mam innego wyjścia.
Oszukiwałem sam siebie, nie miałem żadnego pomysłu, chciało mi się wyć. Co ze mnie za mężczyzna?
- Wybacz, muszę… muszę odpocząć, idę spać. - rzekła już bez żadnych emocji i udała się do sypialni
"Kurwa! Chce mi się wyć, beczeć, płakać jak małemu bezbronnemu dziecku" Tak wtedy myślałem. Padłem na kolana i zacząłem się modlić, nic innego mi wtedy nie przyszło do głowy.
- Boże miłosierny, błagam pomóż mi, nigdy o nic nie prosiłem, nie potrafię sobie poradzić.
- A może byś tak poszukał pomocy z drugiej strony? - odezwał się znikąd niski przerażający głos.
- Co do diabła ?! - wykrzyczałem przerażony
- Hahaha - zaśmiał się - Skąd wiedziałeś?
Moim oczom ukazał się diabeł jak malowany, skóra koloru czerwonego wina, oczy przekrwione i drobnych rozmiarów dwa rogi wychodzące z czoła.
- Kim ty jesteś do cholery ?! - wycofałem się przerażony w kąt
- Aj… Marcelku, rozczarowałeś mnie, myślałem, że kwestię przedstawiania się będziemy mogli pominąć. - wyciągnął dłoń w moim kierunku - Jestem Lucek.
Nawet przez myśl mi nie przeszło aby się z nim witać, próbowałem ogarnąć co się dzieje, stwierdziłem, że to sen. Zacząłem się raz za razem szczypać, z każdą chwilą mocniej.
- Marcelku, to bezcelowe, nie śnisz.
Ogarnął mnie niewyobrażalny strach, zalały mnie zimne poty.
- Skończ z tymi wygłupami, jestem tu aby ci pomóc, na nikogo innego nie masz co liczyć.
- Ale… jak to… - wydukałem - Przecież to nie możliwe.
- No dziękuje ci bardzo, do Boga się modlisz, a jak przyszedłem ja, to nagle, że nie możliwe, Marcelku jesteś hipokrytą.
Zbliżył się do leżącego na stole listu od komornika, podniósł go i powiedział.
- To wszystko może zostać anulowane szybciej niż powiesz "Boże", ale jest jedno ale. - uśmiech pojawił się na jego piekielnej twarzy
- Jedno ale… - powtórzyłem
- Tak, jedno ale, wiesz, że moje usługi kosztują.
Doskonale wiedziałem czym jest dla niego zapłata, nabrałem odwagi i wykrzyczałem mu w twarz.
- Zapomnij szatański pomiocie, wierzę w Boga Ojca, stworzyciela nieba i ziemi, prędzej podetnę sobie język niż oddam duszę diabłu.
Uśmiech zniknął z jego ust, jego mina zrobiła się poważniejsza.
- Ja przychodzę do ciebie z dobrymi intencjami, a ty plujesz do mnie jadem. Chyba twój mały móżdżek nie ogarnia, że na Boga nie masz co liczyć, on tylko obserwuje, nie ingeruje w wasze życie.
- Łżesz. - chwyciłem wiszący na mojej szyi różaniec
- Słuchaj Marcelku, pozwól, że coś ci wyjaśnię, jak zapewne wiesz, Bogu jest wszechmocny, wszechwiedzący i inne tego typu duperele, a mimo to pozwala mi funkcjonować, nie wtrąca się w mój biznes, to w sumie spoko typ. - spojrzał wtedy w górę - Dobra, nie mam czasu na takie gierki, mam ci pomóc czy nie?
Coś mnie wtedy tknęło w środku, obiecałem sobie wcześniej, że zrobię wszystko aby moja żona była szczęśliwa, a pozbycie się długów było pierwszym krokiem do realizacji tego celu.
- Naprawdę mógłbyś rozwiązać problem komornika?
- A czy dzik sra w lesie? - uśmiech znów powrócił na jego twarz - Ale… nie za nic.
- Nie ma mowy, nie oddam ci swojej duszy!
- Ajj… Marcelku, ale nikt nie wspomniał nic o żadnej duszy, za kogo ty mnie masz?
- Czego chcesz w takim razie?
- Oddasz mi jeden ze swoich organów.
- Przecież wtedy umrę…
- Ajj… Marcelku, ale nikt nie powiedział, że umrzesz, mam taką moc, że bez względu na to, który organ wybiorę, będziesz normalnie żył. - przekonywał - Moje słowo jest święte… Tfu…
Moją głowę przepełniało w tamtej chwili mnóstwo myśli, zacząłem analizować jakie organy mógłbym mi zabrać, wątroba, serce, płuca, no ale skoro będę mógł żyć, a moje długi zostaną anulowane, zgodziłem się. Następnego dnia obudził mnie krzyk żony dobiegający z korytarza.
- Kochanie! Przyszedł list z informacją, że komornik nie odbierze od nas długu! Jestem taka szczęśliwa!
Drzwi od pokoju otworzyły się, a moja kobieta zaczęła przeraźliwie krzyczeć na mój widok…
Tak… skóra również jest organem.
Komentarze (5)
Edytuj ten tekst jeszcze raz i powyrzucaj te odstępy miedzy linijkami, bo drażnią.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania