Poranek nad Motławą.

Piąta rano stary Gdańsk dopiero co budził się do życia w innych jego częściach, robotnicy wskakiwali do pociągów głównie na Stocznie czy jadąc w kierunki Gdyni. Uczniowie przewracali się na drugi bok a matki tuliły przy sobie małe dzieci, które nie mogły spać. Mirosław Wiśniewski stał nad Motławą patrząc się na górką konstrukcje Starego Żurawia. Jego spacer był spowodowany chrapaniem żony, kręcił się przez chwile na Wrzeszczu gdzie mieszkała ale potem stwierdził że lepiej pojechać na Gdańsk Główny na stare miasto. Zaczęło delikatnie kropić deszcz spadał z jego kapelusza. Padało coraz mocniej i mocniej, zaczął powoli zauważać ludzi, którzy zaczynali wychodzić z domów, żeby potem przebiegać przez ulice pędząc do samochodów czy biec na autobus, pociąg. Kiedy deszczu nie dało się już znieść a ulica do cna się wyludniła. Starał w bramie niedaleko Żurawie i wtedy to zobaczył. Światło bijące z wody, dało się je zobaczyć z co najmniej stu metrów, tyle mniej więcej stał od tego miejsca. Podbiegł do barierki. Nie wiedział tego dokładnie, zbiegł na dół po schodkach. Patrzał cały czas na to i nie mógł od tego oderwać wzroku. Zbliżało się do niego światło było bardzo mocne biło go po oczach. Było już bardzo blisko nagle z bijącego światłą wyłoniła się ręka. Wisiała nie wiedział nawet co ma myśleć, bez wahania, bez namyślenie złapał za rękę i pocisnął. Ze tatłą wyłoniła się postać młodej dziewczyny. Była ubrana inaczej miała długą suknie do samych kostek i czarne wiązane buty. Otworzyła oczy i uśmiechając się powiedziała do niego.

- Ich bin zu hause.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania