Porcelana

OPOWIADANIE Z 2019 - W TRAKCIE POPRAWEK. ;)

 

I. OBRZYDZENIE

 

Powieki mrużą się od natarczywości promieni słonecznych, przecinających przyciemnione szkła moich okularów. Sunę rozżarzonymi od słońca ulicami i przeglądam się w uśmiechach nieznajomych. Ile tu próchnicy.

Wszyscy są tacy zmęczeni... aż zaczyna mnie skręcać.

Uderzenia gorąca zabijają szare komórki i fale kreatywności. Zrodzi się z nich agresja?

Łzy zbierają się pod powiekami, oczy bezczeszczone są widokiem okrucieństwa ludzkich niedopowiedzeń. Jak odejść? On wie...

 

Wsiadam do autobusu, który pęka w szwach od nadmiaru języków wystawionych na brody obślizgłych pasażerów. Pot skapujący z ich czół obrzydza mnie do tego stopnia, że odchylam się w stronę okna i skupiam resztkę przytomności na wpatrywaniu się w czereśniowe blokowiska. Wzrok mnie myli, czy zaczynasz spadać z dachu?

 

Ta ignorancja, ta nietolerancja... aż wypływać zaczęła z ich uszu. Czy sam siebie słyszysz? Nie ważysz słów - po prostu plujesz. A co z nimi? Ci wszyscy mężczyźni oblizują popękane od zdrad usta na mój widok - taka piękna, taka ładna, taka śliczna.

 

A ja G N I J E G N I J E G N I J E .

 

Czy deszcz może być przejrzysty? Zastanawiam się, kręcąc nosem na kolejnych płaskich adoratorów. Portfel wypchany mają do granic możliwości, chyba zaraz pęknie! Chwila, gdy tylko zwrócę na któregoś z nich choć skrawek uwagi... tak, oddadzą całą zawartość - bylebyś tylko zechciała spojrzeć! Bo kupić można wszystkich - mnie widocznie też. Takie snują domysły, ah... mnie nawet już nie zależy.

Wzdycham, gdy autobus gwałtownie zatrzymuje się na jednym z przystanków. Ruch, natarczywość, rozbity nos pijanego mężczyzny - nie był w stanie złapać poręczy. Ból skroni zakłócił, przetrwał i rozszarpał moje refleksje.

 

Boże, czy ty również jesteś martwy? Próbuję się ciebie doszukać gdzieś w tłumie. Szepczę tak, by nikt nie zauważył. Szukam między ludźmi, ptakami, drzewami... w bliskości, w dystansie, a ty? Nie odpowiedziałeś. Znów... Jak to zinterpretować? Wzrok wbity w rozmazane chmury wariuje od zawiści ptaków płynących w maślanych dusznościach. Zaczynam się roztapiać.

 

Wariatka, furiatka, anomalia, wynaturzenie... tyle określeń padło pod moje stopy, gdy niegdyś prowadziłam konwersację z truchłem psa na poboczu. Zesztywniał od pyska, aż po same łapki. Delikatnie muskałam opuszkami kły wyrwane przez nieuwagę kierowcy. Nieczuły drań, nawet nie próbował mu pomóc... Łzy tuliły się do policzków, ciche łkanie ujrzało światło dzienne, a ci? Roztrzaskali się na kalectwie domniemanego miłosierdzia... tyle negatywnych emocji, złości, nienawiści, a pośrodku tego ja i moje nieograniczenia. Widziałeś nas wtedy?

 

Zbyt wiele do zrozumienia? Ah, przestań, nie wymagam od ciebie łaski. Możesz oceniać, a nawet opluć, zostawić. Chcę tego, wiesz? Odrzucam wszelkie współczucie, każdą dłoń próbującą odgonić mgłę z tęczówki. Zagryzam zęby, wstrzymuję się od krzywd. Nerwy liżę, dopóki nie strawi ich sumienie. Próbuję położyć się na ramieniu prawd moralnych i przypominam sobie, że boję się spać. Wiem, że znowu przyjdzie... ten rudy pies, już słyszę wycie.

 

S T O P.

 

Myśli wirują na wspomnienie purpury oklejającej kres roztrzaskanych malachitów. Przykładam dłonie do czoła, próbuję skłonić się do cierpliwości. Jeden przystanek, trzy minuty, kilka chwil...

Stoicyzm, bezwład, samokontrola. Zabolało...

Z trudem podnoszę się z miejsca, mijam mokre pasażerki i kieruję się do wyjścia. Słyszę, jak jedna z nich rzuca komentarz na temat mojego wyglądu. S A M O K O N T R O L A.

 

Ponownie czuję łzy pod powiekami. Stres, obserwacja, próżność... chcesz roztrzaskać mnie tu i teraz? Tak przy wszystkich? Nie masz w sobie litości, nie masz dla mnie znieczulenia.

Pozwalasz im na to? Rozbierają mnie z uśmiechem na ustach. Domysłami zdejmują ubrania, rozchylają wargi, gładzą policzki, wkładają palce do słów.

 

A ja G N I J E G N I J E G N I J E.

 

Coraz bardziej, coraz szybciej.

 

Wybiegam z autobusu, trzęsę się z nerwów i nie panuję nad oddechem. Chwilę zajmuje mi pozbieranie resztek godności z oplutego chodnika. Wydech... z uśmiechem idę przed siebie. Taka piękna, taka szczęśliwa.

 

Krwi, świeżej krwi...

Dajcie krwi.

Dajcie mi!

 

Paraliż.

 

II. NIECHĘĆ

 

Coraz więcej obowiązków i zawirowań, a mniej czasu na oddechy i wydechy. Milion spraw i zakłopotanych rąk ospale zwisających nad przepaścią chłodu i zatracenia.

Czuję, jak zamarzam. Zmierzch cierpliwości zbliża się ogromnymi, tłustymi krokami, by strzelić mi w zsiniały od miernoty pysk. Marszczę brwi, gdy senne paraliże zbierają się nad moimi powiekami. Znowu mi je zesłałeś? Paznokcie mimowolnie kaleczą przedramię, by oblać je ametystem. Chyba polubiłam fioletowy. Gniewne i pogardliwe spojrzenia zsuwają się po kostkach, utrudniając wspinaczkę na wyżyny matowych czerwieni. Gdzie znajdę twój burgund?

 

Popijam gorzką rdzawą herbatę, przeglądając się w lustrze. Krwawię i linieję na oczach wszystkich, na których zawiesiłam wstążkę zaufania i różowych goździków. Blaknę, gasnę, rozstrajam się... kamienie, które wbijają się w popękane od suchoty stopy, grzęzną między palcami. Zabolało, aż żołądek się wywrócił... Martwość tego świata nieczule ozdabia mnie wieńcem z robaczywych żonkili i wybebeszonych hiacyntów. Chyba razem tu wyschniemy.

 

Pluję limfą na ich drwiny i fałszywe sugestie. Wycieram rękawem zaropiałe usta i z trudem wydobywam z siebie dźwięk. Niczego się nie wyrzekam, o nic nie proszę - żadnych łask, troski, czy odpustu. Oblejcie mnie olejem, benzyną, rzućcie zapałkami i prochem zmielonych zapalniczek. Patrzcie jak płonę, tracę kontrolę nad słowami, rozlewam się na stosie załamań nerwowych. Przyglądajcie się ścięgnom, mięśniom i płucom, niech ulga wyryta na ich zgliszczach wbije was w błoto. Wstanę, choćbym martwa miała być.

 

Przytulę do zbutwiałego serca wszystkich wyrzutków. Rozgrzeszę potępione dusze, dam schronienie bezdomnym. Będę matką biedy i ubóstwa. Nakarmię głodnych miłosierdzia, napoję spragnionych ciepła i bliskości. Wskażę drogę zagubionym, ukoję cierpiących. Zmienię bieg czasu, zagoję blizny.

A wy będziecie patrzeć. Ujrzycie swoje zakłamanie i ograniczenia. Malachity roztrzaskają wasze czaszki, a moje dzieci będą rzuć wasze sczerniałe kości. Mój śmiech przeszyje wasze twarze, a cierpkość zdmuchnie proch waszych zwłok.

 

Zamordowaliście mnie z zimną krwią, teraz błagacie o litość. A ja z cynizmem cieknącym po brodzie pytam...

 

Czy deszcz może być przejrzysty?

 

III. SZCZEROŚĆ

 

Zmarznięta kulę się pod kocem. Chcę ukryć przed światem swoją kruchość. Nie chcę pokazać im wrażliwości - żaden na nią nie zasługuje. Zrozumiałby tylko on, właśnie - wrócisz? Szelest!

Czuję, jak sen zakrada się po cichu, by rozbić poczucie stabilności i stłamsić rozsądek swym ciężkim lepkim oddechem. Przyszedł i sapie do ucha. Może go powstrzymasz? On taki tłusty, śliski, aż wyczuć idzie granatowe życiorysy luster wiszących w korytarzu mojego mieszkania. Tam też się ukrywał?

 

Słyszę, jak ten zaczyna pękać od wrzasku ciemnoty abstrakcji. Lata nieszczęścia spadają na barki, a ten sinieje od nadmiaru zgryzoty. Dłonie chronią uszy, by echo zgniło gdzieś w obcych dylematach i nigdy nie nadeszło. Nie rozpoczynajmy walki, szepczę, gdy kolejny senny paraliż wdziera się do mych czereśniowych ust. Głuchy, był głuchy, przysięgam... też go słyszałeś?

 

Zwątpienie ugniata serce, bezsilność depcze po kręgosłupie. Jak mam się podnieść, jak wstać? Wszystkie barwy kurczą się na mych policzkach, bym mogła wciągnąć je przez nos. Kicham głośno i donośnie, gdy burgund spływa po mej brodzie. Kurczę się jeszcze bardziej, utopijnie. Dreszcze drażnią plecy, krzywię się z niesmakiem na wspomnienie plagi absurdalnych spojrzeń bliskich nieznajomych. Pamiętasz ich twarze? Bolesne wytchnienia rozproszonych sylwetek dawnych przyjaciół pękają w okolicach skroni. Każda ze zdrad jak zużyta łuska zatrzymuje krążenie. Nie, nie, nie... wcale ich nie przetrawiłam!

 

Nawałnice paniki wplątują się pod paznokcie - muszę zmężnieć, zdrętwieć, zgnić do osłupienia. Już G N I J E... ah! Urywam kontakty za falami wzburzonej pamięci. Uciekam, znikam, wysycham. Zawsze ten sam schemat - co by nie mógł się zbliżyć. Zabieraj łapę!

Będzie dobrze, obiecuję. Naprawdę? Granice! Budują charaktery i pieką ciastka z makiem. Chrup! Oh, teraz sypią gałki muszkatołowe na ubytki w kasztanowcach. Jakby zrobiło się cieplej. Brak samokontroli - zdarzył się pierwszy raz od kiedy cię zabrakło. A miałeś przecież być.

Szarpię się, blendę, jakby brak tu powietrza? Ostateczne starcie z koszmarami i nagle...

 

Nieważne? Ważne! Zdanie. Czyje? Moje.

 

Sama nie odkryłam - kim, gdzie, jak, kiedy jestem?

A co jeśli mnie nie ma wcale? Ani trochę? Nawet zgliszcz. Tu w podstawie miałam się zakorzenić. Ile świadomości w obolałych kościach? Ile ciepła, bliskości, pogardy, strachu w krtani? Potrafię strawić ten żal - zacznę żuć prężniej. Mlask, mlask, mlask...

Brak norm rozstraja. Czuję jak wykręca ręce. Sufity, progi i zimna terakota męczą. Czyhają pod każdą latarnią! Świecą, mamią, łgają prosto w oczy. Takie swobodne w swym blasku. Rozrasta się we mnie zazdrość. Pot wyciska zmęczone źrenice, tęczówka wycieka karminowo uszami, a piegi lgną do krzywego od niezrozumienia nosa. Nonsens. Doprawdy, bezsens.

 

Odwracam się na drugi bok, łaknąc spojrzenia na czerń nocy drącej tajemnice gwiazd za oknem. Chyba dziś również obudziła się w bezlitosnym humorze. Próbowałam wyciągnąć do niej dłoń. Odmowa! Przymykam powieki i szepczę ponownie...

 

Czy deszcz może być przejrzysty?

 

IV. ROZDRAŻNIENIE

 

Czuję, jak ciało się rozpuszcza. Jakby przeżerał mnie kwas. Czy na dłoniach mam żółć?

Twarz rozpływa się w odmętach prawie dosięgniętych pragnień. Zabrakło nam odwagi. Głowa pęka od duszności oblewającej miasto. Nudności podchodzą do gardła i próbują wyciec wraz z limfą ściekającą z ucha. Brzydzę się, przysięgam. Jak mogłam to sobie zrobić?

Wstyd rozsznurował usta i krzyczy - dziecko, gdzie szczerość? Drze się tak głośno, że musiałeś go usłyszeć. Może teraz wrócisz?

Dlaczego prawda nie jest w stanie przebić się przez zęby? Zaciskam je mocniej, aż zaczynają się kruszyć. Po co? Oddech - znów taki nieświeży, przyciąga zdechłą muchę - chodź, podleć jak najbliżej. Dławię się, pluję - już lepiej.

 

Jak odzyskać spokój wśród urojonej klaustrofobii? Ściany coraz bliżej, aż ściskają żołądek. Dreszcz.

Stopy dalej pamiętają odciski z mokrego piasku. Były tak przyjemne... lubiłeś trzymać moją twarz pod wodą - kochałam się dla ciebie topić. Brakowało powietrza, ale to nie było ważne. Przecież wiesz, ufałam tylko tobie. Mogłam oddać się w pełni - tak bezwładnie tracić świadomość. Kompletnie bez kontroli - zakochać się w odpuszczeniu... chwila, moment - już zaczynałam opuszczać ciało, czułam jedność - tak blisko źródła powstania, a ty?

 

S T O P. Wracaj - tego dla mnie chciałeś. Powrotu na powierzchnię. Wiesz ile kosztowało mnie przeżycie - tyle razy chciałam się rozpłynąć, byłam na to gotowa. Ah, chyba zazdrość wzięła górę, prawda? Nie mogłeś pozwolić mi odejść. Czekał tam brak bólu, ukojenie - nie przeżyłbyś tego, ja wiem. Zawsze krok przede mną - lubiłeś się pastwić, pokazywać, gdzie mam swoje miejsce. Chyba dlatego teraz nie potrafię się odnaleźć. Zostawiłeś mnie bez wskazówek - pustka, ja i chaos.

 

Odgryzam skórkę drażniącą paznokieć - znowu leje się mnie krew. Widzisz? Znużone powieki jęczą i klną, jakby odurzone odłamkami szkła skradzionego rozbitym okiennicom. Włosy prostują się na myśl o nadchodzących podrażnieniach na skórze. Aż chciałabym cię zawołać... dość.

 

Podnoszę wzrok znad wrzącego od powiadomień telefonu. Znów boli mnie łeb. Przygryzam wargę starając się utrzymać skupienie na przyjaciółkach - na kim? - sączących drinki przy basenie. Wyjazd, bliscy, uśmiech - staram się uziemić w cyklonie niszczącym doszczętnie myśli. Szklany uśmiech balansuje na granicy - ciepło, zimno, holocen, plejstocen. Wybuchnę!

 

Szczerzę zęby, gdy pytają, jak się czuję. Przecież dobrze wiedzą. Rzęsy zalotnie opadają i wznoszą się, by podtrzymać opinię kobiety wybebeszonej urokiem i wypranej w beztrosce. Nie umiem już z nimi rozmawiać.

 

Teraz już wiem - deszcz nie może być przejrzysty.

Chyba...

Następne częściPORCELANA

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Lamb 25.09.2019
    Jest potencjał.
    I dużo pracy.
    Ale warto nad Tobą przesiąść.

    W pierwszym zdaniu po ,,slonecznych" - przecinek.

    ,,Łzy zbierają się pod powiekami, gdy oczy bezczeszczone są widokiem okrucieństwa ludzkich niedopowiedzeń." - Dla mnie to na siłę, kontekst tego nie usprawiedliwia, ale brzmi, więc to dajmy. Tak to widzę. Nie.
    Ale powyższe to czysty subiektywizm.

    ,,resztką przytomności wpatruję się w czereśniowe " - resztką przytomności nie można się wpatrywać. Można np skupiać resztkę przytomności na wpatrywaniu się w...
    Bo generalnie patrzymy oczami, nie przytomnością, i na takie rzeczy niestety trzeba zwracać uwagę, bo przyjdzie taki inny, np ja, i się dopierdoli. A tak serio - no, jest to błąd logiczny.

    ,,Ci wszyscy mężczyźni oblizujący popękane od zdrad usta na mój widok - taka piękna, taka ładna, taka śliczna. A ja G N I J E G N I J E G N I J E ." - A to jest z kolei cudowne. Odnajduje w tym sporo siebie, bardzo mi się podobają ,,popękane od zdrad usta.
    ".

    Widzisz. Potencjał ogromny.

    ,,Zastanawiam się kręcąc nosem na " - Po się - przecinek.

    ,,przetrwało i rozszarpało moje refleksje." - przerwało*, Jak się domyślam. Przeczytaj tekst dwa razy nim wrzucisz, taka rada.

    ,,Wzrok wbity w rozmazane chmury wariuje od zawiści ptaków płynących w maślanych dusznościach. " - znów, plastyczne, cudowne zdanie. Mniam.

    Będę musiała tunsiw zatrzymać i skończyć jutro, bo zmęczona ma osobą. Trzeba szlifować, ale to z cala pewnością kamień szlachetny, Twoje pisanie.
  • junkie 26.09.2019
    Dziękuję ślicznie za wszelkie uwagi. Przyjrzę się wszystkiemu dokładnie jeszcze raz. Buźka. :)
  • Lamb 27.09.2019
    Dzisiaj nie przysiąde, bo jestem w pociągu..jade sobie. Jutro koncert, wiec przysiade pozniej.
    Junkie to sekta?
  • junkie 27.09.2019
    Lamb dobrze, dobrze, udanej zabawy! Jaki koncert? :)
  • Canulas 25.09.2019
    Idę już w bety, ale jeśli jutro będę coś czytał, zacznę od Ciebie bo oporowo rokujesz. Me gusta. Tarcza około ósemki. Mocno.

    "drzucam wszelkie współczucie, każdą dłoń próbującą odgonić mgłę z mojej tęczówki. Zagryzam zęby, wstrzymuję się od krzywd. Nerwy liżę, dopóki nie strawi ich moje sumienie. " - przejrzyj tekst pod kątem nagromadzonych dookreśleń moje/mnie, bo to wydaje się jedynym mankamentem.
    Bardzo miłe zaskoczenie na wieczór.
    Ciao.
  • junkie 26.09.2019
    Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Wszystkiemu się przyjrzę. Buźka. :)
  • Canulas 26.09.2019
    No więc doczytałem i nie dziwię się, że miss Lamb podeszło. Niebezpiecznie wyrokować tak od progu, ale chuj tam. Masz to coś. Masz. Gdzieś Ci ucieka kropka lub odstęp, ale to pierdoły bo treścią burzysz więszość murów jakie mogły powstać na odbiorczej linii.

    Jeśli gdzieś można by coś doszlifować, to obadać tekst pod kątem ogromnej liczby dookreśleń typu: Moje, mi, mnie. Masz tego dużo, a czasem kontekst załatwia sprawę za Ciebie.
    Pozdrox. Rokujesz zajebiście.
  • junkie 26.09.2019
    Jeju, dziękuję bardzo za przeczytanie i wszelkie uwagi. Popracuję nad przecinkami i zbędnymi określeniami. Buźka, pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania