Powódź

– Tylko najpotrzebniejsze rzeczy, Marta!- powiedział Tom.-Transport będzie za dwie godziny!

- Tatusiu, a gdzie jedziemy?- zapytała Toma sześcioletnia Ania, trzymając w rękach pluszowego pieska.

- Ana, zapakuj sobie do plecaczka ulubione zabawki, jedziemy na długą wycieczkę- odpowiedział Tom, szukając swojego dziennika w szafce. Od kilkunastu dni padał deszcz. Panujący w domu harmider zagłuszał nieustanne uderzenia kropli deszczu o szybę.

-A co jak nie przyjadą?- zapytała Marta, wyraźnie zdenerwowana.

- O tym będziemy myśleć, dopiero jak nie przyjadą - rzucił Tom.- Pobiegnę do sklepu, może znajdę jeszcze jakieś jedzenie.

Tom ubrał stare szare gumiaki, narzucił żółtego sztormiaka i pobiegł do marketu. W niektórych miejscach wody miał po kolana co znacznie utrudniało przejście. Sklep był w małej dolince. Z daleka zobaczył migocące lampy sklepowe. Gdy dobiegł do drzwi, market był opustoszały. Wody miał trochę ponad kostkę, produkty z najniższych półek pływały i obijały mu się o nogi. Tom zastał puste półki na hali sklepowej. A ja głupi narażam siebie i moją rodzinę na niebezpieczeństwo. Dlaczego? Bo posłuchałem mojego kochanego braciszka-pomyślał. Poziom wody cały czas się powiększał. Spojrzał na zegarek, który należał niegdyś do jego dziadka, pozostała mu nieco ponad godzina do przyjazdu amfibii wojskowej, która miała przyjechać po jego rodzinę. Tomowi pozostało sprawdzić w mniejszym sklepie dalej. Na szczęście był nieco wyżej niż market, więc woda już nie utrudniała poruszania się. Po drodze mijał zalane wraki samochodów, co jakiś czas przechodziły niedaleko gryzonie, które opuszczały swoje legowiska. Jedyne co zastał w sklepie to paczka sucharów i proteinowy baton. Zabrał swoją zdobycz i pomknął w stronę swojego bloku. Podtopione miejsca, które mijał w drodze do sklepu zamieniły się w sporej wielkości bajora. Gdy dotarł do domu cały przemoczony, Marta i Ania czekały w drzwiach, gotowe do wyjścia wypatrując ratunku. Dopchnęli plecaki i czekali w oknie wypatrując transportu wysłanego przez brata Toma.

-Nic nie widać, znikąd ratunku, Tom.- powiedziała popadająca w panikę Marta.-Znowu posłuchaliśmy twojego kochanego braciszka.- rzuciła do Toma.

-Już nie zaczynaj, mój brat nie zrobił by mnie w jajo, nie w takiej sytuacji- orzekł stanowczo Tom, chociaż po chwili sam zwątpił w to co powiedział.

Oboje siedzieli w kuchni, mała Ania stała podekscytowana w oknie i obserwowała sytuację za szybą. Krajobraz nie był zbytnio zachwycający, ulice zamieniły się w potoki. Przed wejściem do klatki schodowej pływały połamane gałązki pochodzące z połamanego drzewa kilka metrów od drzwi. Wielki buk przewrócił się kilka dni temu pod naporem silnych powiewów wiatru. Lampy uliczne mrugały oświetlając uliczną rzekę, napędzane energią słoneczną traciły zasilanie. Sznur worków foliowych i innych odpadków ciągnął się z pobliskiego śmietnika. Nie był to definitywnie przyjazny obraz dla małej dziewczynki.

Po około godzinie przypłynęła spóźniona amfibia. Nadpłynęła od południowego zachodu około jedenastej w nocy. Amfibia przypominała pływający Volkswagen Transporter T1, była koloru zielono-niebieskiego. Z daleka można było dostrzec kierowcę łysego z długą siwą brodą ubranego w niebieski, materiałowy mundur. Przybycie ratunku oznaczało ostateczne pożegnanie się z mieszkaniem. Marta zamykając drzwi przeżegnała się i wszyscy razem mogli zejść na dół. Na klatce schodowej było tyle wody, że przy schodzeniu Tom musiał posadzić Anie sobie na kark.

-Szybciej tam!- zawołał żołnierz. Po chwili wszyscy razem, po potwierdzeniu tożsamości, znaleźli się w pojeździe razem z plecakiem. Mogli ruszać na południowy- zachód gdzie było wyżej, a woda nie dała się tak we znaki jak mieszkańcom północy. W amfibii było mało miejsca, w szarym surowym wnętrzu wyróżniały się karmazynowe, twarde fotele położone przy bocznych ścianach pojazdu. Jednak człowiek postury Toma, prawie dwumetrowy, lekko otyły gigant poruszał się po transporterze na kucka, a gdy siadał w fotelu brodę kładł na kolanach. W suficie było uwypuklenie z szybami co pewnie pełniło funkcje wieży obserwacyjnej.

– Jestem kapitan Borys Murawski - odparł czarnowłosy żołnierz, miał bliznę pod prawym okiem i ostre rysy twarze. Ubrany był w zielony przeciwdeszczowy mundur moro. - A to Benek i Karol- powiedział pokazując kolejno na kierowcę i na uśmiechniętego mężczyznę z rudymi lokami. - Dostaliśmy rozkaz od majora Pioruńskiego, aby państwa bezpiecznie eskortować do bazy w Poznaniu. Na miejscu dowiedzą się państwo gdzie pojadą dalej. Myślę, że celem będzie kosmodrom w Monachium.

– Tak, o wszystkim zostałem poinformowany- potwierdził Tom.

– A co to kosmodrom?- zapytała Ania.

– To takie miejsce gdzie startują rakiety,mała- odpowiedział kapitan

– Będę leciała rakietą? Gdzie lecimy, tato?

– Na Marsa...-odpowiedział Tom

– ...chiba na Muska-wtrącił Benek, po czym żołnierze zaczęli rechotać jak ropuchy w czasie godów.

– Muska? A co to Muska, mamo?-zapytała zaciekawiona Ania, wlepiając wielkię brązowe oczy w Martę.

– Musk to człowiek, który dołożył wszelkich starań, aby ludzie skolonizowali Marsa. Dlatego niektórzy nazywają Marsa, Muskiem. Idź spać An czeka nas długa podróż.

Płynęli już około dwóch godzin, niestety powierzchnia ziemi została zalana betonem kilkadziesiąt lat temu, co utrudniało odpływ wody w ziemię w dzisiejszych czasach. W amfibii panowała spokojna cisza. Kierowca mruczał sobie pod nosem jakąś smutną melodię. Karol, Marta i mała Ania spali. Kapitan obserwował świat na zewnątrz.

– Za ile godzin dotrzemy?- zapytał Tom czarnowłosego mężczyznę.

– Nie wiem. Jechaliśmy tutaj pięć godzin. Teraz gdy spadł deszcz i kolejna fala przybyła z północy, może być jeszcze dłużej. Niestety płyniemy amfibią, a nie motorówką. W dodatku na nasz pojazd mogą się wedrzeć ludzie na tratwach.- obwieścił Karol. Wzmianka o zagrożeniu ze strony ludzi na tratwach, przeraziła Toma. Co kilka dni słyszał w radiu o zdesperowanych ludziach, których stan majątkowy nie pozwalał na ucieczkę z Ziemi. Zrozpaczeni łapali za broń i atakowali transporty wojskowe oraz ludzi podróżujących w kierunku kosmodromów. Było wiadomo, że niektórzy „wybrańcy” mają specjalne dokumenty uprawniające do wejścia na statek. Popatrzył na swoją córkę i żonę. Obydwie spały, śniąc pewnie o suchym i wygodnym łóżku.

– A jak wygląda sytuacja na lądzie?- zapytał Tom.

– Ni powiem, ży jest dobrze. Na lądzie zapanowała pewna anarchia. Ludzie okradają się nawzajem. Niższe klasy społeczne buntują się. Ti i twoja rodzina macie szczęście,bo macie kontakty. Ludzie teraz dzielą się na tych co mają kontakty i ich ni mają. Myślę, ży tak było zawsze, ale co ja tam wim -wtrącił kierowca Benek.

– Co ty pleciesz, Benek? Lepiej zdrzemnij się, ja przejmę ster. - powiedział Borys z grymasem na twarzy, po czym dodał- i obudź Karola, niech stanie na warcie.

Benek mocno szturchnął Karola w ramię. Rudowłosy szybko wstał, otarł twarz, wyciągnął się na tyle ile to było możliwe i zajął miejsce pośrodku pojazdu z głową w wieżyczce. Łysy mężczyzna rozłożył się na dwóch sąsiadujących fotelach i wyprostował nogi zajmując miejsce naprzeciwko, a zarazem obok Toma.

Wszystkich obudził donośny krzyk sierżanta oraz kule odbijające się od ścian amfibii. Na zewnątrz już nie padało, ale nadal czarny obrus chmur przykrywał niebo. Marta próbowała uciszyć przerażoną Anie, żeby ta nie rozpraszała poruszonej załogi. Tom siedział i czekał na dalszy przebieg zdarzeń. A ja głupi narażam siebie i moją rodzinę na niebezpieczeństwo. Dlaczego? Bo posłuchałem mojego kochanego braciszka-pomyślał.

-Co się dzieje, kapitanie?!- krzyknął Karol

-Strzelają do nas gdzieś z tyłu – powiedział spokojnie Murawski.

-Co robimy? - zapytał kierowca

-Wyłącz silnik, poczekamy aż do nas dopłyną.- rozkazał sierżant. Benek zrobił tak jak kazał dowódca. Czekali przez kilka minut w ciszy. Co kilka chwil można było usłyszeć wystrzały, lecz żaden nie trafił w kadłub amfibii. Kapitan siedział na środku pojazdu, pod kwadratowym uwypukleniem w dachu gdzie znajdowała się obsada dla wartownika. Miała ona cztery okna w kształcie trapezów, zasuwane metalowym roletami. W tym momencie była otwarta tylko tylna roleta, a Murawski oglądał odbicie w lusterku, w którym widział tratwę.

– Jest ich trzech. Dwóch wiosłuje, jeden steruje i trzyma pistolet.- powiedział.

– Borys, obczaj dziesiątą godzinę wydaje mi, ży coś płynie w naszym kierunku.- zauważył Benek. Murawski ostrożnie odchylił przednie okno , wyciągnął rękę z lusterkiem i spojrzał.

– Zgadza się. To łódź.Na tej jest dwóch, jeden ma broń myśliwską-odparł sierżant. Ania i Marta siedziały przestraszone obok wyjścia. Jakby gotowe do ucieczki. Jednak gdzie miały uciekać? W promieniu co najmniej dwóch kilometrów nie było suchego lądu. Wszyscy siedzieli w metalowej puszce. Agresorzy z każdą minutą byli coraz bliżej.

– Odsuńcie się od wejścia!- rzucił sierżant.

Marta z dzieckiem w popłochu przeszli w kierunku zaniepokojonego Toma, tym samym torując drogę Murawskiemu trzymającemu M4. Sierżant odblokował drzwi i czekał na sygnał Karola, który leżał na środku amfibii z wyciągniętą ręką do góry i obserwował tratwę z tyłu.

– Teraz!-krzyknął Karol. Błyskawicznie sierżant otworzył drzwi, wychylił się i puścił dwie serie w kierunku tratwy.

– Jeden wpadł do wody, dwóch trafionych leży na tratwie. Benek, odpalaj!- Zameldował Karol.

– To teraz Benek obróć nas 90 stopni w prawo!- rozkazał Borys.

Benek posłusznie skręcił w prawo, tak aby kapitan miał w zasięgu następną tratwę. Gdy tylko agresorzy byli w zasięgu wzorku odbyła się wymiana ognia. Śrut z broni myśliwskiej trafił do środka amfibii. Donośny huk ogłuszył na parę sekund Toma, a także przedarł ciszę panującą na amfibii. Kapitan odpowiedział kolejną serią z karabinu. Tym razem z sukcesem, dwóch delikwentów wpadło do wody.

Amfibia ruszyła z głośnym turkotem i wróciła na kurs.

- Jest bezpiecznie- orzekł kapitan po czym odetchnął z ulgą.- No dobrze chyba teraz ja się zdrzemnę. Karol zamienisz mnie?

– Pan krwawi- powiedział Tom, wskazując na plamę krwi na mundurze Murawskiego. Prawdopodobnie śrut odbił się rykoszetem od ścian i trafił górną część uda.

– Eee..to tylko draśnięcie. - Obwieścił kapitan.

Draśnięcie, nie draśnięcie masz kawałek metalu w nodze- pomyślał Tom

– Moim zdaniem trzeba to opatrzeć, żeby nie wdarło się zakażenie, panie kapitanie- orzekł Karol.

– Ehh.-mruknął kapitan.- Daj mi gazę i bandaż, rudy.

Borys podwinął płaszcz przeciwdeszczowy do góry i delikatnie ściągnął spodnie. Gdy zobaczył śrut wystający ze skóry, lekceważąco prychnął i wycisnął go. Przyłożył gazę w miejsce krwawienia i owinął nogę bandażem. Całą sytuację podsumowała Ania donośnym „blee”.

Gdy emocje wszystkich dopadł sen. Gdy amfibia zwolniła, Tom ocknął się nagle, potarł rozespane oczy i popatrzył przez przednią szybę. Pojazd zmienił prędkość bowiem zbliżał się do lądu. Nareszcie suchy ląd- pomyślał Tom. Nad ziemią nadal wisiały chmury, ale te już były jaśniejsze od tych, które znajdowały się nad nimi podczas ataku. Jednolite szare kłęby pary usadowione około pół kilometra nad ziemią zwiastowały tylko przelotne opady. Według mapy byli oddaleni od bazy wojskowej jeszcze około sto kilometrów. Wjeżdżali pod górę, kierując się na szczyt zalesionego pagórka, na samym szczycie zatrzymali się po czym wszyscy wyszli z pojazdu.

Nareszcie Tom mógł ujrzeć wszystkich w świetle dziennym. Rozmiary amfibii także zrobiły na nim wrażenie. Z całej grupki Tom był najwyższy, kapitan Borys był barczastym mężczyzną w kwiecie wieku, kierowca Benek był łysy, a jego pulchną twarz ozdabiała bujna,siwa broda. Karol był chudym żółtodziobem, na naramiennikach miał wyszyty jeden pasek. Pierwsze kroki na lądzie były trudne dla wszystkich, Minęło bowiem pięć godzin od wyjścia z domu. Uczucie wilgotnego gruntu pod podeszwami gumiaków, było miłym doświadczeniem dla Toma.

– Załatwcie wszyscy swoje potrzeby fizjologiczne i za kwadrans ruszamy w drogę- obwieścił kapitan.

Wszyscy rozeszli się w swoje strony. Tom poszedł razem ze swoją rodziną, znaleźli ustronne miejsce w gęstwinie drzew i opróżnili pęcherze. Wysoka wilgotność w lesie sprzyjała rozwojowi insektów. Że też przez tyle lat nie udało się ludziom wytępić komarów – pomyślał Tom. Komary i inne gatunki owadów, żywiących się krwią wylazły ze swoich kryjówek, gdy poczuły ciepło człowieka. Kiedy weszli do amfibii, zastali załogę oglądających holograficzną mapę Wielkopolski. Była to jedna z jej pierwszych wersji gdzie użytkownik musiał się poważnie namachać rękoma, aby obejrzeć teren.

– ...już wszystko wiemy? Benek kieruje, Karol obserwuje. Zbliżamy się do miasta, więc może być więcej incydentów. - odparł kapitan.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania