Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Pozaświat

Jaskinia. Morze. Objęte krwawym fioletem obłoki. Pole jęczmienia. Stacja benzynowa pośrodku kwiecistej polany. Maki… Hiacynty… Orchidee. Orchidee. Żółte niczym zwiastujący śmierć całun. Ale nie stacja benzynowa, raczej… bezkresna tafla betonu. Niebo. Ordynarnie błękitne. Turkusowe. Mętnie przebłyskujące ostre słońce. Samo południe. Nie. Godzina 13:04. Wielki wybuch. Grzmot? Nie, strzał… wystrzał… odstrzał… ogień. Snajperska broń. Nieuskrzydlone zabójstwo. Zlecenie. Kara… wyrok… zemsta. Zemsta. Odpłata. Polisa ubezpieczeniowa. Chłopiec? Dziewczyna… dziewczynka. Żółta sukienka? Nie, sukienka… sukienka biała, a w ręku żółte orchidee. Noc? Nie, dzień- niebo turkusowe. Strzał w głowę? W sam środek. Szkarłatna rana na czole, cienka struga krwi na skroni. Śmierć w samo południe? Nie, o godzinie 13:04.

Pośród duszności ciszy wybrzmiał głuchy dźwięk składanych papierów, a nieregularny takt kroków wygłosił echo w marmurze ścian. Z majaczącym po kamiennej ścianie cieniem zrównał się mniejszy, drobniejszy, podskakiwał rozpływając się na zakrętach schodów. Z potężnymi uderzeniami metalowych podeszw zlał się cichy melodyjny szelest bucików. Mdły zapach kwiatów wdzierał się w nozdrza wraz ze szczypiącym piwnicznym powietrzem. Do jego uszu doleciał mętny dźwięk dziecięcej wyliczanki nucony drżącym półgłosem. Odwrócił się. Pył kurzu wdarł się w jego usta wywołując astmatyczny kaszel. Wzrokiem owionął puste katakumby, do których chwilę temu zszedł krętymi schodami. Nie było nikogo. Spuścił wzrok. Po raz kolejny usłyszał dziecięcą piosenkę, tym razem na tyle głośno, by mętne słowa zlały się w całość, na tyle głośno by uświadomił sobie, że ciepły oddech, drgający z każdą sylabą wyśpiewywanych wyrazów, lepi jego nagą pierś. Z niepokojem podniósł odrętwiałą szyję z otępiałą, niewładną głową. Tępy wzrok powoli wbił w przestrzeń, z której płynął melodyjny oddech. Przetarł zamglone oczy. Przed nim majaczyła niemrawa drobna postać. Z niewyraźnego obrazu mógł jedynie wyłapać kształt jej białej sylwetki.

-Nasze życie zależne jest od wyborów jakie dokonuje każdy najpodlejszy człowiek – w wysokim pomieszczeniu z kamiennymi ścianami jej głos brzmiał donośniej i jeszcze cieniej niż brzmiał w rzeczywistości. Mężczyzna nie od razu zrozumiał jej słowa. Zdały mu się na tyle odległe, iż nie jego dotyczyły, na tyle, by nie przyjął ich od razu do wiadomości. Na jego pokrytej kilkoma bliznami twarzy jawiło się zdziwienie wywołane absurdem sytuacji.

-Jesteśmy uwikłani w sieć przypadków, które tak naprawdę miały się zdarzyć. Mimo tego, że naszą przyszłość i przeszłość można zmienić, nie zmieniamy tego my, lecz ludzie zupełnie z nami nie związani – głośny i wysoki głos, który po raz kolejny wydobył się z naprzeciwka mężczyzny kontrastował z drobną i ledwie widoczną sylwetką dziewczynki. - I zupełnie często tych wyborów, by spieprzyć komuś życie dokonujemy w naszej cholernej pod- i nadświadomości- ostatnie słowa wybrzmiały zdecydowanie za głośno, było w nich coś obcego, zdawały się nie wydobywać z postaci stojącej tuż obok, lecz z jakiejś dziwnie odległej siły, z jakiejś niewidocznie górującej płaszczyzny, a może wręcz przeciwnie, z samego środka człowieka. Obraz stawał się wyraźniejszy, sylwetka dziewczynki uwidaczniała wszystkie szczegóły. Potrafił dostrzec jej rysy twarzy, nieprawdopodobnie wpajające się w jego głowę. Zdawało mu się, że już ją kiedyś widział. Jej chrypki, zupełnie nieadekwatny do wieku, głos, wrzynał mu się w mózg, bezwładnie kontrolując jego uczuciami. –Co robiłeś dzisiaj rano? Nigdy sobie nie przypomnisz. Jadłeś grzanki z jajecznicą w ciepłym pokoju hotelowym ze śpiącą nagą kobietą w tle? To już pamiętasz, lecz nie to jest rzeczywistością- teraz ujrzał ją na tyle dokładnie, iż mógł opisać każdy kosmyk jej długich jasnych włosów i dziwnie brudną białą sukienkę, była tak blisko niego, że jej oddech mieszał się z jego. Patrzyła na niego w sposób górujący nad nim, mimo swego niewielkiego wzrostu ledwie sięgającego poziomu jego ud.

-Kim jesteś?- paliło go w gardle, w głowie kłębił się nadmiar pytań, których nigdy nie zada, lecz nie bał się, był nad wyraz spokojny.

Wbiła w niego nieskazitelnie błękitne oczy, w których kryła się nieunikniona, paraliżująca jego odrętwiałe ciało, głębia. Ich lazur rozlewał się po przestrzeni. Wpatrywał się w nie wzrokiem pełnym niepokoju. Wyzwalały w nim dziwnie negatywne emocje. Zauważył w nich odbijające się morskie fale. Stał nad brzegiem oceanu, którego szum przeistaczał się z jej wolnego oddechu. Głos mew przedarł się przez sieć jego myśli, wdarł się niszcząc ciszę wokół niego. Wpadał w niejaką próżnię, nie odbijając od skał, niósł się ponad oceanem, wciskał wśród głazy gór. Rozbijał szkliste powietrze na miliony kawałków, które z grzmotem wdzierały się do uszu. Pisk mew nie ustawał, rozpychał się po całej płaszczyźnie, z której pochodził i ulatywał gdzieś daleko poza nią. Mężczyzna czuł, że owa melodia emitowana jest ponad nim, jakby był zamknięty w samym sobie, dźwięk odbijał się od niego pozostawiając niepokojącą pustkę. Mocno przycisnął dłonie do uszu, by uciszyć jazgot ptaków. Ich głos wybrzmiał jednak ze zdwojoną siłą w jego głowie. Odskoczył. Jego ciało było sparaliżowane. Owionął wzrokiem przestrzeń, w której się znalazł. Był niezwykle zaniepokojony. Na lodowatej materii jego palców poczuł coś gładkiego i ciepłego. Drobna dłoń wsunęła się w jego zgrabiałą rękę. Nie mógł odwrócić swej nad wyraz ciężkiej głowy, ale wiedział, teraz, gdy go dotknęła, gdy odczuł jej jawną obecność i życie bijące w jej ręce, że wszystko co dotychczas uważał za oczywiste zmieniało swój wyraz. Nie mógł już dłużej tłumaczyć się snem, mógł jedynie przypuszczać, iż umarł. Szorstkie powietrze rozrywało jego ściśniętą klatkę piersiową z każdym, z trudem złapanym, oddechem. Obraz przed jego oczami falował nie mogąc utrzymać jednostajnej perspektywy. Czuł się wyrwany z ciała, z dotychczasowego wymiaru, jedynego, przed którym jego organizm się nie buntował. Czuł, że coś, czego nazwać nie potrafił, popsuło się, że jego dotychczasowym życiem zawładnął błąd. Nie potrafił określić co się z nim dzieje, jego ciało odmawiało posłuszeństwa, zdawało mu się, że umysł nie udźwignie przestrzeni, w której się znalazł. W jego gałkach ocznych pojawiły się krople łez z nieprzemożonego bólu głowy. Poczuł przeszywającą falę cierpienia, idącego od stóp w górę. Nie mógł zapanować nad krzykiem. Krzyczał, a jego jęk mieszał się z jazgotem mew i wtapiał w surrealistyczną ciszę. Uczuł jeszcze, że jego ciało staje się bezwładne i zdało mu się, że upada w nieskończoną pustkę.

 

c.d.n.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania