Pragnienie

W kuchni Instytutu rozległ się krzyk. Czarnowłosa dziewczyna, polerująca broń pokrytą runami z przerażeniem ją upuściła i nieporadnie, w wysokich butach na obcasach pobiegła na miejsce zbrodni.

Przy dużym, sześcioosobowym stole znalazła złotowłosego chłopaka krzywiącego się z obrzydzeniem.

- Isabelle Lightwood - spojrzał na nią z wyrzutem, po czym wskazał brodą na miskę. - Czy chcesz mnie otruć?

Blada twarz ustąpiła miejsca czerwonym rumieńcom.

Podeszła do blatu i wzięła swoją porcję. Gdy blondyn uśmiechnął się półgębkiem, trzasnęła go w twarz. Kiedy już dotknął gorącego policzka zimną dłonią, spojrzał na szesnastolatkę i ponownie się uśmiechnął.

- Następnym razem Izzy, pamiętaj, żeby nie bić po twarzy. Moje oszpecone oblicze i twoje delikatne ego, nie są siebie warte. O, Razjelu, przebacz swojej służebnicy - zamachnął się ręką, pociągnął łyk zupy i chwilę później zainscenizował odruch wymiotny. - Kto Cię uczył gotować, dziewczyno?

- Gdzie jest Alec? Wszędzie go...

- Zwiał, jak usłyszał, że będziesz robić obiad. Przestraszył się, że puścisz Instytut z dymem - Jace zaśmiał się ukazując śnieżnobiałe zęby.

Dziewczyna posłała mu spojrzenie, które mogłoby przeciąć stal.

- Jest u Hodge'a. Miał u niego coś do załatwienia. Prawdopodobnie chciał się zapytać, czy kościoły mają alarmy przeciwpożarowe.

Isabelle westchnęła głośno, patrząc na brata.

- Idę do biblioteki - gdy stanęła w drzwiach, przeczesała dłonią włosy i zwróciła się do Jace'a - A tobie radziłabym zjeść tą zupę, bo dzisiaj... przez ten tydzień nie masz co liczyć na jedzenie ode mnie - w jej głowie zabrzmiało to groźniej.

Gdyby go nie znała, mogłaby przysiąc, że przez złote oczy przemknął cień satysfakcji.

Pokazując dłonią obraźliwe gest, wyszła z kuchni trzaskając drzwiami.

 

××××××*××××××

 

Bez mrugnięcia okiem szła przez labirynt korytarzy Instytutu. Znała tu każdy kąt. To tutaj się wychowała, to tutaj nauczyła się władać bronią, to tutaj był jej dom. Od ścian biło magiczne światło, jej postać rzucała na nie smukłe cienie.

Gdy już znalazła się pod drzwiami biblioteki potknęła się, rozcinając wargę.

- Co do cholery... - starła dłonią ciepłą krew z ust. Rozejrzała się wokoło i zobaczyła dużego persa prychającego z pogardą. - Och, Church. Nie chciałam... Przepraszam - zwierzę spojrzała na nią pustym wzrokiem, po czym odwróciło się i odeszło z gracją, zachowując wyniosłą postawę.

W chwili, gdy Church odszedł, Isabelle upomniała się w myślach. Jak mogła z takim zapałem przepraszać kota?

Otworzyła masywne drzwi biblioteki. Nie zamierzała pukać - w końcu była u siebie.

W środku ujrzała bogaty księgozbiór. Od dziecka była pewna, że można tu znaleźć wszystko. Książki były wszędzie. Dosłownie - walały się po marmurowej podłodze, leżały na krzesłach, a nawet na parapetach. Niektóre z nich były położone grzbietem do góry - na ten widok dziewczynę przeszedł dreszcz.

Przy deblowym stoliku ujrzała drobnego mężczyznę w okularach studiującego zwoje pergaminu.

- Jest Alec? - zapytała, patrząc na niego z ukosa. Czarny kruk na jego ramieniu wpatrywał się w nią z zaciekawieniem.

- Wyszedł; dosłownie przed chwilą. Mówił, że to ważne - mężczyzna zamoczył pióro w atramencie i nakreślił coś nim na papierze. Jakby nie można było użyć długopisu, pomyślała Isabelle.

- Po co do Ciebie przyszedł? - ich spojrzenia w końcu się spotkały.

- Isabelle... twoja warga.

- Wygląda aż tak źle? - zlizała krew z ust. - Fakt, jest świeża, ale widywałam gorsze rzeczy - dyskretnie podciągnęła czarne rurki na biodra. - Hodge?

- Czy ty..

- Całowałam się z kimś? Nie, nawet ja nie pozwoliłabym, żeby facet gryzł mi usta. Podniecenie trwa kilka sekund, a rana goi się tydzień. To się nie kalkuluje.

Hodge wydawał się niezwykle zaskoczony jej umiejętnościami matematycznymi. W zamyśleniu podrapał się po głowie.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - dziewczyna odniosła wrażenie, że wyrywa go z zadumy.

- Alec? Zadał mi parę pytań - jąkał się. Przypominał dowodzone zwierzę.

Usiadła w hotelu naprzeciwko niego. Oparła zakrwawione dłonie o brodę.

- Jakich pytań? - pozostawała niewzruszona. - Nie uważasz, że twój brat potrzebuje trochę prywatności? - spoczął na oparciu fotela. Lekko pogłaskał czarne pióra Hugona.

Dziewczyna zaśmiała się wyzywająco.

- Może, ale nie przede mną, Starkweather. Mówimy o Alecu, Hodge. Czego chciał od Ciebie? - nawinęła kruczoczarny kosmyk swoich włosów na palec.

Nauczyciel przełknął ślinę. Jabłko Adama podskoczyło nerwowo.

- Prosił, żeby to zostało między nami - nerwowo skubał manier koszuli. Zauważyła błyszczący pot na jego dłoniach.

- Więc ta rozmowa też pozostanie między nami - uśmiechnęła się zalotnie.

- Pytał o parabatai - wygiął dłonie do przodu tak, że trzasnęły niemiłosiernie. - Pytał jakie relacje mogą być utrzymywane między dwoma parabatai.

- I co mu powiedziałeś? - poderwała się z krzesła.

- Że miłość jest wykluczona.

Isabelle złapała się za głowę. Poczuła mdłości.

- Jak to usłyszał, powiedział, że ma coś ważnego do zrobienia. I wyszedł.

Jak można być takim idiotą, pomyślała.

- Wychodzę. Nic nie widziałam, nic nie słyszałam.

- Mam nadzieję.

Wyszła, trzaskając drzwiami.

 

××××××*××××××

 

Dojście do oranżerii trochę jej zajęło, ponieważ Church nie chciał współpracować. Jedynie ten kot mógł jej pomóc. Max oglądał swoje anime, a do Jace'a nie miała zamiaru wracać. Jednak jak na złość, parszywy kocur zaprowadził ją z powrotem do kuchni. Jace oczywiście nie mógł się obejść bez komentarza na temat jej ust, za który zarobił kopniaka w piszczel.

Przez okna oranżerii widziała nocne niebo. Srebrne gwiazdy rozjaśniały nieboskłon, niczym srebrne wieże Alicante.

Otworzyła przeszklone drzwi, szukając brata. Znalazła go w drugim końcu pomieszczenia; odwrócony do niej plecami, wpatrywał się w panoramę miasta.

Najciszej, jak potrafiła, starając się nie stukać obcasami podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu.

Nie odwrócił się. Nawet się nie poruszył. Jedyne, co mogło go zdradzić, to błyszczącą łza spływająca po jego policzku, widoczna w przezroczystym odbiciu szyby.

- Alec... - pochyliła się nad nim. - Czego się spodziewałeś?

Odwrócił się do niej tak gwałtownie, że prawie zderzyli się nosami. Zaśmiał się bez cienia wesołości.

- Nie patrz tak na mnie. Co teraz powiesz? A nie mówiłam? Zachowujesz się jak Maryse.

- Nie zacho...

- Zachowujesz, ale nie chcesz się do tego przyznać, Isabelle. A jeżeli myślisz, że umawianie się z Podziemnymi to zatuszuje, to się mylisz, siostrzyczko - spojrzał jej w oczy, równie niebieskie jak swoje.

- Ja przynajmniej nie oglądam się za swoim parabatai! - odgarnęła czarne włosy, takie same jak u brata.

- Bo go nie masz - wstał, by dorównać jej wzrostu. - Nie wiedziałem. Nikt mi nie powiedział. Przez pięć lat żyłem w świadomości, że możemy być razem.

- Jace jest hetero - oznajmiła, cmokając wilgotnymi ustami.

- Nie pomagasz, Isabelle.

- Ale chcę - podeszła do niego, a on się odsunął. - Alec. Nie wysilaj się. Tonie dla Ciebie.

- Nie wysilaj się? Nie wysilaj się?! - jego głos rósł w siłę. - Tyle mi powiesz? To nawet i lepiej dla Ciebie, Izzy. Jak się dowiedzą, wydziedziczą mnie. Nie pasuje Ci takie rozwiązanie? Tak, jestem gejem, a Jace jest wszystkim, czego pragnę. Czego kiedykolwiek pragnąłem. I myślę... - jego głos gwałtownie ucichł.

Isabelle obejrzała się za siebie. Ujrzała Jace'a w pełnym rynsztunku.

- Kto idzie zabawić się w Pandemonium?

Spojrzała na brata.

- Dołączę do was. Niedługo.

- Alec... - podeszła do niego, a Jace ją przytrzymał.

- Choć, Izzy - przelotnie spojrzał się na przyjaciela. - Czekamy na dole, Alec.

Wyszli.

Gdy tylko drzwi się zamknęły, młody Lightwood podszedł do przeszklonej ściany. Szybko rozbił jedno z okien.

I skoczył.

 

××××××*××××××

 

Kilka kilometrów stąd, młoda płomiennoruda dziewczyna obudziła się ze snu. Nie, to nie był sen. To był koszmar. Przed swoimi oczami ujrzała zwłoki siedemnastoletniego chłopaka o czarnych włosach. Clarissa Morgenstern wrzasnęła budząc umarłych i poruszając niebo.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania