Per aspera ad astra

-Alec!-krzyknął, a jego głos rozdarł mrok nocy.-Alec,cholera jasna! -położył mu zimną dłoń na czole.-Dlaczego akurat teraz?

 

-Uspokuj się. -odpowiedział czarnowłosy chłopak i zaśmiał się krótko. -Przecież nie umieram.

 

-Musiałeś rzucać się na tego demona bez żadnej broni?-zapytał i blizał rózowe wargi. Zabłyszczały w świetle księżyca.

 

-Radziłem sobie z potężniejszymi w gorszych sytuacjach. -uśmiechnął się i jęknął z bólu.

 

-No właśnie widzę. -przeczesał dłonią jego czarne jak atrament włosy - Ale to był Behemot,biszkopciku. Nie dałbyś rady...

 

Zamknął mu usta pocałunkiem.

 

-Gdyby nie ty. -dokończył za niego.- Dlatego poszedłeś ze mną.

 

-Alec...-ukochany spojrzał na niego sarkastycznym wzrokiem. Oczy błękitne, jak morska woda przeszyły go na wylot. Uśmiechnął się do niego. -Masz rację.

 

Oboje wybuchnęli śmiechem.

 

-Ale i tak poniosłeś rany. -położył kciuk na jego ramię,oglądając krwawiącą ranę. Krew powoli zaczynała krzepnąć. -Możesz ruszać ręką?

 

Chłopak podniósł dłoń do góry i skrzywił się paskudnie.

 

-A więc nie? - zapytał czarownik. Przeczesał dłonią włosy. Błyszczący brokat przykleił mu się do palców.

 

-Zadajesz nieodpowiednie pytania, skarbie. -zaśmiał się i w połowie przerwał mu kaszel. Zaczął się krztusić. Bane błyskawicznie przeżucił go na plecy i uderzył w nie lekko. Młody Lightwood splunął krwią.

 

-Powinieneś położyć się spać. -mężczyzna ogarnął wzrokiem leśną ścieżkę -w prawdziwym łóżku.

 

-Ale tylko i wyłącznie z tobą -powiedział Alec.

 

-Myślałem,że nie będziemy musieli tam iść,al wygląda na to,że nie mamy innego wyjścia.-zmarszczył brwi,udając,że nie słyszy swojego chłopaka.-Niedaleko stąd jest opuszczony zamek. Należał kiedyś do moich przyjaciół. Wejdziemy tam bez problemu, tylko że...

 

-Tylko,że co?

 

-Dużo schodów i...- zatrzymał się.

 

-Magnus, dokończ.

 

-Jest tam parę rzeczy mojej byłej.

 

<*> <*> <*>

 

Zawsze bała się przejść przez te wrota.

 

Wielkie, masywne drzwi z jadeitu były czarne,jak noc. Liczne zdobienia przedstawiały torturowanych ludzi, oraz owijające się wokół nich smukłe węże o szmaragdowych oczach. Potężna klamka-a jednak idealnie pasująca do jej dłoni-połyskiwała złotem.

 

Spojrzała na siebie-czarny jadeit był idealnie wypolerowany,dzięki czemu widziała własne odbicie.

 

Kasztanowe włosy opadały jej na ramiona długimi falami. Szare oczy były rzeźkie i szeroko otwarte, gotowe na wszystko. Była w swojej ulubionej,pudroworóżowej sukni, której długie falbany prawie dotykały ziemi. Na jej szyi błyszczał naszyjnik -mechaniczny aniołek,który pulsował spokojnie,w rytm bicia jej serca.

 

Przygryzła soczyście czrwoną wargę i westchnęła głęboko. Błysknawicznie odpowiedziało jej echo; jak stary znajomy salutujący na przywitanie.

 

Zamknęła oczy. Słyszała jedynie tykanie naszyjnika. Było niewiarygodnie zimno.

 

Podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę.

 

Jej duszę ogarnął mrok.

 

<*> <*> <*>

 

Te drzwi wzbudzały w nim strach.

 

Wielkie i masywne wrota z jadeitu pod wpływem setek lat zrobiły się matowe.Na szmaragdowych oczach węży, owijających się wokól torturowanych ludzi zalegał kurz. Jedynie złota klamka została nienaruszona orzez czas.

 

Od czarnego kamienia bił dziwny chłód.

 

-Kim byli twoi przyjaciele? -zapytał,po długiej chwili milczenia. -Scenografami "Komnaty tajemnic"?

 

-Kupili posiadłość, ponieważ właściciel znacznie obniżył cenę. Do tego opinie ludzi o tym miejscu odtrąciły innych kupców.

 

-Jakie opinie?- uniósł prawą dłoń i podrapał się w kark. Jęknął z bólu.

 

-Miejscowi uważali,że odoby,które zostają tu dłużej tracą opanowanie, znika ich wiedza o miłośći i zrozumieniu. Pozostaje jedynie rządza.

 

-Rządza czego?

 

-Krwi,groszku pachnący. -uśmiechnął się do niego. -Rządza krwi.

 

Alec zamknął oczy. Poczuł powiew wiartu.

 

-Czuj się jak u siebie.- powiedział Bane głosem słodkim,jak śmiech dziecka i otworzył drzwi.

 

<*> <*> <*>

 

-Jem, jesteś tu? -zapytała po raz kolejny. W pokoju panowała ciemność. Nic nie widziała. Czuła jedynie chłodne podmuchy wiatru, na bladej skórze. Nie mogła zidentyfikować,skąd ów wiatr wiał. Nie miała pojęcia,gdzie znajdują się okna. Panowała idealna cisza.

 

Nagle, odpowiedział jej cichy śmiech; jednak w ścianach wieży zabrzmiał on,jak strzał z karabinu.

 

Jej oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności -wreszcie zauważała zarysy mebli i dżych kolumn, w czterech kątach pokoju. W końcu mogła zobaczyć okno-albo nie,nie okno. Był o malowniczy witraż z różą, z której kapały krople krwi. Wzdrygnęła się, na myśl o tym widoku; jednak coś kazało jej podejść bliżej.

 

Chwila,w której stała się jasność była szybka,jak mrugnięcie okiem.

 

Osłoniła dłonią twarz, by zasłonić oślepiające promienie słońca.

 

-Uwielbiam, gdy to robisz.- srebrnowłosy mężczyzna zaśmiał się serdecznie.- Wyglądasz wtedy tak uroczo.

 

-Jamesie Carstairs- zaczęła kasztanowłosa, powstrzymując śmiech. - Obiecaj,że zrobiłeś to ostatni raz.

 

-Obiecuję -powiedział i złączył jej usta ze swoimi. -Nigdy nie myślałem,że możesz bać się słońca.

 

-Nigdy nie myślałam,że tak lubisz mrok. -odpowiedziała mu i otworzyła szeroko oczy.

 

Ujrzała obszerny pokój o białych ścianach; zupełnie pusty. Jedynie a środku pomieszczenia stała wielka sztaluga i czarne krzesło ustawione idealnie na wprost źródła światła-obszernego okna w stylu gotyckim.

 

Ściany również nie pozostawały nagie. Każdy centymetr kwadratowy zajmowały przepiękne obrazy - wyraziste martwe natury, wyszukane krajobrazy i realistyczne szkice ołówkiem. Brakowało jedynie portretów.

 

-Co to? -smukłą dłonią wskazała na akwarele wiszące na ścianie.

 

-Ostatnio zająłem się nową dziedziną sztuki. -uśmiechnął się promiennie, wskazując na obrazy. -I chyba trochę mnie poniosło.

 

-Jem, one są piękne. -patrzyła na przemian, to na ukochanego, to na jego dzieła.

 

-Dziękuję. -objął ją i pocałował w czoło.

 

-A skrzypce?

 

-Muzyka zawsze była i będzie-zaraz po tobie i Willu- najważniejszą rzeczą w moim życiu. Nie odłożę skrzypiec -pstryknął palcami- od tak. Wychowałem się na tym.

 

-A tego, co najdroższe nie można odtrącać. -odpowiedziała.

 

-Długo nad tym myślałem i...-zarumienił się -jesteś dla mnie największą inspiracją. Dopełnieniem tego wszystkiego byłoby...

 

-Chcesz mnie namalować?

 

Później okazało się to j=najgorszym pytaniem, jakie mogła zadać.

 

<*> <*> <*>

 

-Trochę tu ciemno -powiedział, gdy już byli w środku.

 

-Nie martw się słońce - oczy czarownika błyszczały w ciemności. -mamy świece.-pstryknął palcami, a biały knot świecy zapłonął ciepłym blaskiem ognia. Włożył go do świecznika.

 

Pokój był obszerny- każdy centymer kwadratowy ścian obwieszony był obrazami. Na środku pomieszczenia zobaczył wielkie łóżko małżeńskie z czarnym balchimem. Na podłodze przed łóżkiem leżał stary materac.

 

-Podoba ci się?-zapytał. - Nie jest tu najpiękniej,ale przynajmniej masz gdzie spać. Ja prześpię się na materacu.

 

Lightwood spojrzał na niego błagalnym wzokiem.

 

-To łóżko małrzeńskie, Magnus. Zmieścisz się.

 

Bane wybuchnął śmiechem.

 

-Wiesz,że gdyby sytacja byłaby inna,spalibyśmy razem. Musisz odpocząć.

 

-Nie przeszkadzasz...

 

Pocałował go namiętnie.

 

-Trzymam wartę -mruknął o niego. -A ty się już kładź,mój bohaterze.

 

Nastała cisza.

 

-Dobra, dzisiaj wygrałeś. ALe gdy wrócimy do domu...

 

-Mmmmmm... tylko nie mów mi, co ze mną zrobisz. Od tego jestem ja.

 

Nefilim położył się na łóżku.

 

-Niezbyt wygodne. -zaśmiał się lekko. Ale nie zasłaniaj baldachimu. I zostaw mi świecznik. Popatrzę, co tu jest ciekawego.

 

"Warta" Magnusa trwała niecałe pięć minut. Teraz już spał słodko, z uroczo potarganymi włosami i wydętymi wargami, jakby składał pocałunek.

 

Alec jednak nie mógł zmrużyć oka.

 

Był zachwycony dziełami sztuki zajmującymi prawie cały pokój. Wpatrywał się w nie, rozmyślając, kto mógłby je namalować.

 

W pewnym momencie poczuł uwieranie w kark. Podniósł się z łóżka i znalazł pod poduszką czarny notes podpisany "Dzieła wszystkie". Okazało się,że jest to spis wszystkich obrazów i rzeźb zebranych w pomieszczeniu na wieży. Wbrew pozorom, była to ciekawa lektura. Każda martwa natura, krajobraz, czy kolumna, miała własną historię i genezę powstania.

 

Gdy już dotarł do połowy, musiał przestawić świecznik,ponieważ należało wymienić świece.

 

Usiadł na podłodze i - z czystej ciekawości- zajrzał pod łóżko.

 

Zamarł z przerażenia.

 

<*> <*> <*>

 

Bycie muzą było naprawdę przyjemne.

 

Trzeba było nienagannie wyglądać, siedzieć wyprostowanym i mieć piękny uśmiech, wiecznie przyklejony do twarzy.

 

Tessa nie posiadała żadnej z tych cech.

 

Mimo to-specjalnie dla Jema-starała się tego nie okazywać. Miło było patrzeć na niego w trakcie malowania-na pełną skupienia i zapału minę, na jego cienkie palce z poprzeplatany przez nie pędzlem. Kiedyś mogłaby uznać to za śmieszne,ale dziś mogłaby bez skrępowania powiedzieć,że sam sposób trzymania pędzla przez Carstairsa jest sztuką.

 

Malował dłogo- tak,że czasami czuła zmęczenie,tak,że czasami chciało jej się jeść lub pić, ale nie wspominała o tym. Po prostu chciała,żeby był szczęśliwy. Bo przecież na to zasłużył.

 

Gdy nadeszła chwila,gdy do skończenia portretu zostało jedynie muśnięcie pędzlem, mężczyzna odszedł od stanowiska pracy.

 

Zamyślił się chwilę.

 

-Potrzebujemy tutaj życia. Możesz mi je dać, Thereso Gray?

 

-Co przez to rozumiesz? -zapytała,ziewając. Nie spała od kilki dni.

 

-Może po prostu ci pokażę. -błyskawicznie wyjął z kieszeni błękitną apaszkę.- Pozwolisz? -uśmiechnął się tak,jak zawsze. To był jej Jem.

 

Przytaknęła.

 

Przewiązał jej oczy. Delikatnie chwicił ją za nadgarstki i przeniósł je za plecy dziewczyny.

 

Usłyszała kliknięcie. Poczuła zimno żelaza na dłoniach.

 

Kajdany.

 

-Oh, Tesso. -westchnął głęboko.

 

Obszedł ją od tyłu. Nic nie widziała. Słyszała jedynie stukot jego obcasów.

 

Zdjął apaszkę.

 

Przed oczami ujrzała broń.

 

-Poznajesz,kochanie? -zapytał,prawie dotykając ostrzem jej szyi.

 

-Seraficki nóz. -odrzekła błyskawicznie. -Po co ci ono?

 

-Nigdy głębiej nie zastanawiałem się nad twoimi ustami, Tesso. Mają naprawdę niezwykłą barwę. Dopiero teraz to dostrzegłem. Nie jest ona przesadzona, a jednak wyrazista i w pełni naturalna.-w jego oczah dostrzegła spojrzenie szaleńca. -Zwykłą farbą nie pomaluję tych ust. Bo czegoś niezwykłego nie można przyćmić czymś zwykłym,prawda?

 

Przełknęła ślinę.

 

-Will był lepszą partią ode mnie. Byłabyś z nim szczęśliwsza. Nalegałem,ale skoro nie zgodził się i zaręczyny si odbyły; jesteś na mnie skazana, Gray.

 

Pocałował ją. A wargi miał gorące,jak wnętrze słońca.

 

Błyskawicznie oderwał jej usta od swoich.

 

-Per aspera ad astra, Tesso Gray. Przez ciernie, do gwiazd.

 

Poderżnął jej gardło.

 

Czerwoną krew zebrał do pojemniczka wielkości kciuka.

 

Gdy skończył przeciągnął-blade; do tej pory pergaminowe-wargi, które zapłonęły czerwienią.

 

-Zaiste!-wykrzyknął. -To życie samo!

 

A ona już nie żyła.

 

<*> <*> <*>

 

Miał przed sobą obraz.

 

Owalny portret był tak realistyczny,że aż straszny.

 

Przedstawiał młodą kobietę o kasztanowych włosach i szczerym uśmiechu.

 

Jej wizerunek jednak był zamglony. Wszystko przyćmiewały usta.

 

Alec przez cały czas oglądał ten przerażający spektakl.

 

Cienkim strumieniem, wolno,ale pewnie.

 

Z ust dziewczyny ciekła krew.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Okropny 18.09.2016
    Pierwsze dwa rzuty oka i mnie odrzuciło: Ortografia i interpunkcja leżą. Nie czytałem dalej, nie oceniam, żal.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania