Prawo buszu

Paralizator zadziałał. Słoń leżał bez ruchu na piachu otaczającym jeziorko. Willy Willson wyciągnął brzeszczot i zaczął piłować ogromny kieł.

– Ręce do góry – rozległ się głos zza pagórka.

Willy przerwał pracę. Odwrócił się powoli, wyciągnął z kieszeni procę i strzelił w stronę skąd dobiegł głos. Usłyszał przeraźliwy krzyk.

– Trafił mnie w oko!

Z gęstwiny wyłonił się mężczyzna. Zataczając się, próbował tamować sikającą z oczodołu krew. Willy strzelił powtórnie i drugie oko faceta wypadło na piach. Czający się w pobliżu mały ptaszek złapał je i odfrunął. Willy wrócił do piłowania. Bezoki mężczyzna wpadł do jeziorka, gdzie chwile później został skonsumowany przez stadko piranii. Pół godziny później Wilson odciął kieł, zarzucił go na ramię i wesoło pogwizdując ruszył przed siebie. Uszedł może jakieś czterdzieści kilometrów, kiedy ujrzał niewielki wodospad. Pod spadająca kaskadą wody stała, pluskając się beztrosko, nieziemskiej urody dziewczyna. Odwróciła się w stronę Willy’ego. Jej piękno rzeczywiście było nieziemskie. Pochodziła bowiem z odległej galaktyki Sarabara.

– Siemka – powiedziała.

Willy widział pod mokrą koszulką zniechęcająco sterczące lufy dwóch miotaczy laserowych.

– Sparaliżowałeś słonia – powiedziała piękność. – Widziałam.

Willy znów sięgnął po niezawodna procę. Strzał był tak szybki, że kosmitka nie zdążyła nawet mrugnąć. Siła uderzenia rzuciła ją na skałę za wodospadem. Willy ponownie ruszył w drogę podśpiewując piosenkę „Cztery słonie, zielone słonie”. Zbliżał się wieczór, kiedy mężczyzna dotarł do wioski plemienia Mdbunmdba. Król wyszedł w jego stronę w otoczeniu kilku wojowników z dzidami.

– Ty zabić słonia – powiedział.

– Nie zabiłem, tylko paralizatorem dostał – odparł Willy.

– Co być paralizator?

– Takie tam, dotykasz i się pada.

– Ty pokazać.

– Jak chcesz.

Willy wyciągnął urządzenie i dotknął jednego z wojowników. Ten padł jak rażony piorunem.

– Ja chcieć to – powiedział król.

– Dobra. Tylko uważaj. To nie zabawka.

– Ty być wielki przyjaciel Mdbunmdba. My nie zapomnieć.

Willy przenocował w wiosce i rano ruszył w dalszą podróż. Lubił chodzić. Wkrótce dotarł do wybrzeża. Zaciągnął się na statek i po paru tygodniach wylądował w Australii. Tam udał się dalej. Szedł i szedł. Nagle po czterystu kilometrach ujrzał supermarket na środku stepu.

– Dziwne – mruknął.

Podszedł bliżej i dopiero wtedy mógł zobaczyć napis. „Mdbunmdba Centre”. Postanowił zajrzeć do środka. Powitał go znajomy król.

– My założyć sieć sklepów – powiedział.

– Z czym? – zapytał Willy.

– Z paralizatorami i produktami pochodnymi.

– To znaczy?

– My mieć napój z moczonych paralizatorów, pasztet ze zmielonych paralizatorów, proszek do prania z paralizatorów polanych kwasem solnym, książki ze sprasowanych paralizatorów, telewizory z paralizatorów połączonych ze sobą…

– Dość, przestań – krzyknął zdumiony Willy Wilson. – Przecież to niemożliwe.

– Nie wierzyć? Zobaczyć.

Weszli do klimatyzowanego wnętrza. Wszystko co mówił król okazało się prawdą. Pośród regałów uwijali się miejscowi Aborygeni.

– Oni tu pracować – wyjaśnił król.

– A kto kupuje? – zapytał Willy.

– Nikt.

– Aaa, no to chyba niezbyt?

– Nie być problem. My nie potrzebować nic. My lubić robić to. Nie nudzić się jak w Afryka.

– Nie rozumiem was – powiedział Willy. – No ale skoro lubicie.

– My lubić.

– A podatki? – zapytał Wilson.

– Supermarket nie płacić podatki. Mieć ulga.

– To niesprawiedliwe.

– Nie być sprawiedliwość. Być prawo buszu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Anonim 18.05.2015
    moje klimaty :D
  • KarolaKorman 18.05.2015
    Super 5 :)
  • KainaBref 20.05.2015
    "Uszedł może jakieś czterdzieści kilometrów," - co tam 40km:)

    Prawo busz, dobre :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania