Przejścia

Zaprosiłem psa na spacer; ku memu zaskoczeniu łeb przywarł do podłogi, ogon przestał się poruszać, a całość wyglądała, jakby pragnęła zapaść się pod lekko zabrudzoną wykładzinę. - No cóż, prosić dłużej nie będę - pomyślałem – fakt, pogoda jest zgniła, ale żeby aż tak? Dziwne, tego jeszcze nie było.

Wyszedłem więc sam. Stare wille, wąska ulica, pas ziemi mającej być trawnikiem, popękane chodnikowe płyty, wyniosłe, bezlistne teraz drzewa podpierające ciemnoszare chmury, z których jakimś cudem nic nie padało, gdzieniegdzie resztki przyczernionego śniegu, nieprawidłowo zaparkowane samochody, kilka srok, gołębie – mój wzrok beznamiętnie rejestrował otoczenie. Szedłem powoli, machinalnie, nie myśląc o niczym i na nic nie zwracając specjalnej uwagi, ot tak, aby zaliczyć choć pół godziny ruchu. I nagle usłyszałem. Głos.

- Pomóż. - Rozejrzałem się, wokół nie było nikogo.

- Pomóż. - Głos, gdzieś wewnątrz czaszki, brzmiał natarczywie. Zatrzymałem się, rozejrzawszy raz jeszcze, uważniej. Pusto.

- Pomóż. - Zauważyłem go wreszcie. Pochyliłem się zdziwiony, z niedowierzaniem.

- To ty? Ty do mnie mówisz? - Otworzyłem usta, ale żaden dźwięk z nich nie popłynął. Mięśnie i struny głosowe pojęły szybciej od zdezorientowanej i lekko wystraszonej świadomości, że są zbędne. Myśl dotarła do adresata bez ich pomocy.

- Tak. Zgubiłem się. Chcę do domu. - Małe ślepka patrzyły prosząco.

- A gdzie jest twój dom?

- Nie wiem, tu jest tak dziwnie. Straszno trochę. Boję się.

- Nie trzeba. - Kucnąłem, aby go lepiej słyszeć i widzieć, choć nie było to potrzebne. Rozmowa odbywała się bezdźwięcznie, a wzrok miałem niezły. Ale tak był mi bliższy. Wszystko nabrało już odcienia nierealności, nawet drzewo, jakby odsunęło się nieco, aby zrobić mi więcej miejsca. Złudzenie? Jednak idący drugą stroną ulicy terier zaszczekał nerwowo i bardzo realnie, choć nie wiadomo na którego z nas, przystanął, lecz po krótkiej chwili pobiegł za swoją panią.

- O widzisz, on też się bał i dlatego szczekał, bał się mnie i ciebie trochę też. - Powiedział jakby z wyrzutem wpatrując się we mnie uporczywie, prawie hipnotycznie.

- Skąd wiesz?

- Rozmawiałem z nim, przelotnie, ale to mi przekazał. Uspokoiłem, że jestem niegroźny, nie ukłuję. Ty też.

- No tak. - Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć.

- Czy tu wszyscy się boją? Ten kot za tobą też się boi, ciebie, chciałby przejść przez jezdnię, ale się boi. Tu wszędzie pełza strach. Co to za świat?

Obejrzałem się. Pręgowane kocisko mierzyło mnie żółtozielonym, nieżyczliwym, wręcz nienawistnym spojrzeniem.

- Nie zrobisz mu krzywdy? Nie, ty lubisz koty. Powiem mu, żeby przeszedł.

Obejrzałem się raz jeszcze. Kot spokojnie przemaszerował kilka kroków za moimi plecami nie zaszczyciwszy mnie nawet spojrzeniem, zwróconym teraz w przeciwną stronę i po krótkiej chwili zniknął za ogrodzeniem po drugiej stronie ulicy.

- No, przynajmniej on się już nie boi. Chwilowo. - Potarł łapką pyszczek. - A dlaczego ty się boisz?

- Ja? Skąd.

- Ależ tak, boisz się wielu, tak wielu rzeczy, ojej, nie będę wyliczał. Boisz się nawet do tego przyznać. Ale to nie twoja wina. Twój świat jest taki, pojmuję już, opiera się na strachu, on jest podstawą jego działania, wszystkie wasze zasady, religie, prawa. Fundament taki macie.

- Skąd ty to możesz wiedzieć, jesteś tylko małym...

- Wiem, wiem – przerwał mi – ale ja jestem, no, jakby to powiedzieć, hm, z innej rzeczywistości.

- A jak tu trafiłeś?

- W tym drzewie jest przejście. - Odwrócił się i podreptał szybko w stronę grubego pnia, obejrzał go uważnie, trącił noskiem, otarł się igłami, uniósł na zadnie łapki, opadł z powrotem i powoli wrócił do mnie.

- Widzisz? Zamknięte. - Dawno nie czułem takiego żalu. - I co teraz będzie?

Nie miałem pojęcia. Ale coś trzeba było wymyślić, zyskać na czasie, tylko tutaj miejsce nie było odpowiednie.

- Mogę cię zabrać do swojego domu, tylko lepiej zwiń się w kulkę.

- Oj tak, do domu. - Ucieszył się. - Do domu. A masz może jabłka? Trochę zgłodniałem, a ślimaki i owady jeszcze śpią.

- Mam. - Nie chcąc ryzykować, gdyż zdarzyło mi się przenosić takich jak on, wyjąłem z kieszeni długopis i z jego pomocą wtoczyłem zwierzątko na rozpostartą dłoń, na której znieruchomiało.

Ruszyłem w stronę mojej bramy. Kilkadziesiąt metrów. Naprężona skóra dłoni nie jest aż tak wrażliwa, aby czuć rozkładający się na jej powierzchni ciężar tylu kolców. Sąsiad z przeciwka przechodząc obok rzucił – Cześć, ale fajny – i oddalił się szybkim krokiem.

- Widzisz – usłyszałem – on też się boi, boi się, że się spóźni, że autobus ucieknie, że nie zastanie tej osoby do której się wybiera, tyle w tym momencie, ale poza tym boi się tysięcy rzeczy. Jak wy z tym możecie żyć?

- Jakoś możemy, albo musimy - mruknąłem i to na głos, trochę podrażniony jego wścibstwem – może po prostu o tym nie myślimy.

- Tak, na pewno tak – zgodził się.

Miałem kłopot z wyjęciem pęku kluczy i otwarciem zamków jedną ręką. Bałem się położyć go na kostce przed drzwiami, bo... Właściwie nie wiedziałem dlaczego, ale tak, bałem się, takim niewielkim, szarym cieniem lęku, może aby go nie zranić, może żeby nie uciekł, sam nie wiem. - Ma rację z tym strachem – przemknęło mi przez myśl.

Wszedłem na schody, pies udał, że mnie nie widzi. W pokoju położyłem kulkę na stole. Rozwinął się błyskawicznie, podniósł łebek, ciekawie rozglądając się wokół.

- Wspaniale! - dało się odczuć niekłamany entuzjazm – tyle masz przejść, będę mógł wrócić!

- Przejść? Gdzie?

- No jak to, nie widzisz? - zdziwił się – ach tak, ty ich nie widzisz, rozumiem, podświadomie boisz się je zobaczyć. Nie szkodzi, pokażę ci. Spójrz, spójrz na te obrazy. Twoje?

- Tak.

- Popatrz, sam malujesz przejścia i o tym nie wiesz. Wszędzie słońca, namalowane słońca, promienieją, lśnią bielą, żółcią, czerwienią, odcieni żółci jest najwięcej, zupełnie jak prawdziwe, och wiem, dziś przykrywają je chmury, szarość, ale u ciebie jest i świeci, żyje, emanuje światło i to nie jedno, bo przecież widziałeś je, czułeś jego ciepło, puls, rytm, dotykało twej twarzy, rąk, i odbiłeś je swym wzrokiem, myślą, pamięcią, zakląłeś barwami na tym płótnie, prostokątnym wycinku dwóch wymiarów Wszechświata i uchwyciłeś, a właściwe stworzyłeś odrobinę prawdy, a przecież jej najmniejsza, ukryta nawet część jest dzieckiem całości i przerodzi się w pełnię. I na pewno wiesz, że prawdy poznać nie można, można nią tylko się stać?

- No tak, ale nie przesadzasz? - Trochę zaskoczyła mnie ta przemowa, choć w świetle ostatnich wydarzeń raczej nie powinna.

- Namalowane Słońce jest nie tylko obrazem, wizją, lecz czymś więcej, ono... aha mówiłeś, że masz jabłka, więc gdy na nie patrzymy, gdy istnieje w naszej przestrzeni, to wciela się w nasze jestestwo, staje się nami, a przecież wy wszyscy, cała ziemia istniejecie dzięki niemu. I powstaje potężna siła, która może wszystko pokonać i wszystko zrodzić w każdym z przyległych światów, może je też połączyć, zbliżyć, otworzyć drogi pomiędzy nimi.

Poszedłem do kuchni po jabłko. Wziąłem też nóż i talerzyk, żeby nie wypadło prostacko.

- Może pokroić, będzie ci łatwiej? - zapytałem.

- Dziękuję, jeśli możesz, łatwiej może nie, ale szybciej, miło tu u ciebie, ale tęsknię za domem.

Pokroiłem. Jadł w pośpiechu, zręcznie posługując się wszystkimi czterema łapkami i wciąż wpatrując się w wiszące na ścianie słońca. Nie przerywałem tej niepojętnie dziwnej chwili. Zjadł ponad połowę, musiał być naprawdę głodny. Cisnęło mi się mnóstwo pytań, ale jakoś tak nie wypadało z nimi się wyrywać, wszystkie kręciły się wokół trywialnej logiki, kurczowo czepiając się znanego schematu tej jednej ograniczonej rzeczywistości, zresztą na wiele mogłem już sam sobie odpowiedzieć.

- Dzięki – miałem wrażenie, że się uśmiechnął, choć budowa jego pyszczka nie bardzo na to pozwalała – będę się zbierał, podsadzisz mnie do tego żółtego, najjaśniejszego? Jest takie piękne, będę najszybciej.

- Nie boisz się tej podróży? - wyrwało mi się jakoś.

- Nie, wspaniale uchwyciłeś kręgi rozchodzącego się światła – odpowiedział, jakby to wyjaśniało cokolwiek.

Kulka uformowała się ponownie. Uniosłem ją delikatnie i podszedłem do przejścia, które kiedyś, przed laty, namalowało moje dawne ja.

- Jutro w to nie uwierzę – pomyślałem. Spiczasta mordka wysunęła się z kolczastej bryły.

- Odetnij nożyczkami u nasady jeden z moich kolców, a kiedy poczujesz, że cię dopada zwątpienie, niewiara lub, co najgorsze, strach, ukłuj się porządnie, a powróci ci pamięć i już niczego nie będziesz się bać. Może już nigdy.

Zrobiłem jak powiedział. Kolec ułożyłem starannie na talerzyku obok resztek jabłka. Jeszcze raz ująłem go i zbliżyłem do Słońca. Ciepły podmuch owionął moje ciało i umysł. W ułamku sekundy zalśniły miliardy słońc, przemknęły miliardy promieni, rozbłysły niezliczone odcienie barw. Głuchy grom przetoczył się gdzieś u szczytu czaszki. Pokój zadrżał, na korytarzu szczeknęło stare psisko, a potem już wszystko było jak dawniej. Stałem, ogarnięty niedowierzaniem. Jak to poukładać, jak żyć z takim wspomnieniem, komu opowiedzieć, może opisać, któż uwierzy, wiedziałem, z czasem i we mnie pojawi się zwątpienie. Odruchowo wziąłem do ust pozostawiony kawałek jabłka. Niezłe. Wzrok mój padł na kolec. - Właśnie zjadam jeden dowód – przemknęła zabawna myśl – a czy kolec jeża może być potwierdzeniem prawdziwości takiej historii? Chociażby dla mnie samego?

Powodowany nagłym impulsem, bez wahania ująłem go i ukłułem się mocno w środkowy palec. Resztki strachu zapadły w otchłań niepamięci. W zamyśleniu patrzyłem na kroplę żółtej krwi, powoli płynącej po rozpostartej, pustej dłoni.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Daniel 13.02.2015
    Świetne. Na początku myślałem, że ten gość zaczyna gadać z płytą chodnikową, ale mniejsza z tym. Ciekawy pomysł i doskonałe wykonanie (może znalazłbym jakiś błąd, gdyby mój warsztat był zasobniejszy).
    Postać jeża bardzo mi się podoba, pogodny zwierzaczek. Prawdziwy mędrzec.
    Będzie może jakaś kontynuacja? :)
  • wolfie 13.02.2015
    Jestem pod wrażeniem. Świetne opowiadanie.
  • Mroczhna 13.02.2015
    Genialne!
  • KarolaKorman 13.02.2015
    To ci mądrala z tego jeżyka :)
  • Gorgiasz 14.02.2015
    Dziękuję za tak pozytywne opinie.
    Danielu, bezpośredniej kontynuacji - nie. Ale mam jeszcze jakieś w podobnym stylu.
  • Daniel 14.02.2015
    W takim razie czekam, bo warto będzie przeczytać.
  • Ekler 16.02.2015
    Fajny pomysl, mam wrażenie, ze to opis snu. Jedyne, do czego moge sie przyczepic to fakt, ze budujesz kilometrowe zdania. Czasem lepiej rozdzielic je kropka. Pierwszy opis slonc jest troche chaotyczny i niejasny. Calosc mi sie podoba. Ciekawa teoria o towarzyszacym nam strachu, przedstawiona w przystepny i oryginalny sposob.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania