Poprzednie częściPrzesłuchanie 1/3

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Przesłuchanie — Niezłomny 3/3

Wycinek kroniki

„Zaskakujące wieści wyszły na jaw. Miesiąc temu byliśmy zmuszani poinformować państwa o osnutej tajemnicą śmierci miliardera Franklina Lewickiego. Sprawa zbudzała wiele podejrzeń. Opinią publiczną zawładnęły teorię spiskowe. Śledczy rozważali, że najbardziej prawdopodobną wersją zdarzeń jest akt samobójczy. Motywacją Lewickiego do radykalnych kroków miała być impotencja, za którą miała odpowiadać klątwa rzucona przez wiedźmę, po wykorzystaniu uprowadzonej prostytutki w Egipcie. — Jak donosi nieujawnione źródło. — Jednak nic bardziej mylnego! Lewicki żyje i z tego, co możemy wnioskować po przeciekach ma się naprawdę świetnie. Miliarder podał się innowacyjnemu eksperymentowi, który ma w przyszłości zapewnić jednemu procentowi najmożniejszych obywateli ziemskich nieśmiertelność. Szczegóły wciąż zostają nam nieznane. Dalsze losy sprawy będziemy komentować na bieżąco.”

 

*

— Nazwisko, data oraz miejsce powstania? — zapytał Jamnik na rozgrzewkę, uwielbiał bawić się przesłuchiwanymi, jak pająk muszką. Jego ślinianki pracowały, jakby miał przed sobą grillowaną tuszkę flądry. Mniam, mniam, mniam.

— Do spróchniałego dębu, macie to w papierach. I Ciągle mi nikt nie wyjaśnił, dlaczego chamsko wywlekliście mnie od tapicera. Czy mój adwokat został poinformowany? — warczał wściekle krzesło. Było całe z hebanowego drewna, obite tkaniną w zebrę. Miało aparat mowy, który wyrastał z siedziska. Oczami wrośniętymi w oparcie, mierzył lekceważąco funkcjonariuszy w pokoju.

Jamnik siedział i siorbał gorące mleko. Towarzyszyło szefowi dwóch łepków. Łysy, skryty w cieniu, obstawiał drzwi. Zaspany grał na telefonie i ziewał szeroko, tak że mógłby połknąć sterowiec. Krzesło wyczuwało drugiego za oparciem. Pachniał podróbkami drogich perfum oraz głośno oblizywał wargi. Milczał do samego końca show.

Komisarz odrzucił teczkę na skraj stolika, obnażył migdałowe zęby w uśmiechu.

— To nic oficjalnego, szkoda zawracać czerep mecenasowi.

— Brawo, adieu! — krzesło zrobiło krok w kierunku wyjścia, ale szybciutko policjant za oparcia go zawrócił.

— Chcemy tylko sprostować nasze małe wątpliwości. Wierzymy, że nam pomożesz. Małe gadu-gadu, wracamy do własnego szamba. Ale od początku… — mamił Jamnik z zacieszem. Drapał się po brodzie, jakby miał w niej ukryty pchli cyrk. Maniakalny wzrok komisarza, bezustanny banan pod nosem, sprawiał, że jego twarz przypominała skutek uboczny nowatorskiego leku.

Krzesło był poważnie zaniepokojony silną podnietą oponenta. Dla picu westchnął znudzony, zarazem napiął obicie do granicy pęknięcia.

— Franklin, wyprodukowany w manufakturze „Brodnicsky”, pierwszego maja, dwieście lat temu. Do dziś bez korników.

— Ślicznie, o od razu lepiej. Co cię sprowadziło dwudziestego piątego stycznia, bieżącego roku do hotelu LONDYN 1967? Konkretnie między ósmą po południ a północą? — zapytał Jamnik.

— Robiłem za gorące krzesło na wieczorze panieńskim. — odpyskował przesłuchiwany i wybuchnął śmiechem na całe siedzenie.

Franklin zagroził, że jeżeli policjanci nie podadzą podstawy, dlaczego go zatrzymano, uruchomi swoje kontakty. Zapewnił, że ma przyjaciół, które sprawią, że Jamnik skończy rozdając ulotki.

Komisarz spokojnie dopił mleczko. Ostentacyjnie wyszedł się wyszczać, aby dokręcić śrubę niepewności u zatrzymanego. Po powrocie pachniał kokosowym mydełkiem, które do toalet wybierał sam Podinspektor.

Uśmieszek prysnął z mordy Jamnika. Odświeżony wystrzelił ze wszystkich dział naraz. Oskarżył Franklina, waląc pięścią w stół o:

Spiskowanie przeciwko państwu, spotkania się z wywiadem obcych mocarstw, perwersje między stworzeniami i unikanie podatków.

Zaczerwienił się przy odczycie domniemanych zbrodni, włosy stanęły mu sztywno. Głos nie nadążał za mową ciała, które targane było, jakby erotycznym spazmem. Na sam finał uderzył pięściami o blat stolika. Wyczerpany opadł na fotel. Przetarł krwawiącymi knykciami pot z czoła.

Krzesło zaskrzypiało, sala przesłuchań w jego oczach zmalała. Franklina dusił smród kokosa. Niesamowicie drażniły go wybielone zęby Jamnika. Pomyślał, że to zgrywa, znajomi postanowili zabawić się jego kosztem. Wywinąć psikusa. Jednak nikt nie wbiegł do pokoju i nie zaczął strzelać konfetti.

— Postrzeliło was w tego pustka, co go nosicie zamiast głowy? Moi koledzy z ministerstwa wysmarkają w was nosy. Doskonale o tym wiecie, moja firma wydobywa połowę węgla, który grzeje wasze dupska. Jestem nietykalny. Ergo usadzę gnojaka, który was nasłał. — pyskował Krzesło.

— Z dniem skazania przedsiębiorstwo przejdzie w posiadanie państwa. — odezwał się chudy policjant, wpatrzony w telefon. Miał przekrwione już gałki od zabawy swoim tamagotchi.

— Dobrze wiemy, w jaki sposób wykorzystujesz swoje kontakty w rządzie. Tu mamy zdjęcia, na których kanalio przekazujesz wykradzione dane szpiegowi. — Magicznym sposobem w dłoni Jamnika pojawił się dowód. Zdjęcie, na którym rzekomo Krzesło miał podarować raport dotyczący zasobów militarnych ościennemu wrogowi.

Gąbka w Franklinie nabierała wilgoci. Cwaniaczką zachciało się go wystrychnąć na dudka. Odebrać mu zasłużoną cześć torciku. Dokładnie rok temu doprowadził do intratnej fuzji z państwem sąsiednim. Za bardzo się uniezależnił od premiera. Zaczął stanowić potencjalne zagrożenie. W odpowiedzi zawczasu postanowiono wyłamać mu nogi.

Mimo wszystko, wiedział, że nawet w cyrkowym kraju potrzeba solidnych przesłanek, by skazać osobowość jego rangi.

Franklin przyjrzał się badawczo zdjęciu.

— Nie doprowadzaj mnie do śmiechu. Nie trzeba być magazynierem w Ikea, by rozpoznać na tym pseudo dowodzie stolik kawowy. Nie krzesło ciołki. — triumfalnie krzyknął Franklin. Domagał się telefonu do adwokata. Stanowczo za długo trwała, ta cała maskarada.

— Ostatni raz radzę iść na współpracę, podpisać się pod oskarżeniami. Mamy świadka, który zezna, że cię widział, sprawa jest przesądzona. Oszczędź bliskim zbędnych łez. — Jamnik ochłonął, wcielał się w dobrego glinę. Trochę stłukł schab, doprawił, wystarczyło wsunąć go do rozgrzanego piekarnie. Voilà, szkodnik zneutralizowany.

— Wolę już zostać przerobiony na wykałaczki. — Franklin zebrał mele, gotów był splunąć między oczy Komisarza, ale się powstrzymał.

— Będąc grzeczny, zapewnisz sobie cele z podłogowym ogrzewaniem. Kto, wie może z bilardem i dużą plazmą. Ale na luksusy trzeb zapracować. Nie naciągaj rząd na teatrzyk w sądzie. Urządzą transmisje w państwowej telewizji. To będzie twój jeden wielki blamaż. —

— Niech was wstrętne knury obedrze ze skóry stado szympansów. — Franklin nie wytrzymał i splunął prosto w oko Komisarza.

W ślinie była drzazga. Jamnik podskoczył z fotela, zawył dziko. Łzawił obficie, tupał nogą, chciał doskoczyć do Franklina i przerobić go na rozpałkę. Nie zdążył wyprowadzić ciosu. Za fraki złapali szefa obecni w sali policjanci, ale wyślizgnął im się z rąk, gdy ciągnęli go w kąt. Przygrzmocił nosem o posadzkę.

Jego nos zaczął przypominać chińską układankę. Wokół oka pojawiła się opuchlizna, a wargi ociekały krwią. Upokorzony odepchnął sługusów, wyszedł niesiony siłą goryczy.

— Meldować postęp. Gnojek na czterech nogach przyszpilony? — zapytał Sznycel, który właśnie szedł sprawdzić, jak się mają sprawy.

Komisarz nie odpowiedział, rozbeczał się na dobre. Zaczął opowiadać, że przesłuchiwany wcale nie zamierza grzecznie podpisać sfałszowanych zeznań, ani współpracować. Przy czym Jamnik seplenił na tyle, że przełożony rozumiał, co drugie słowo. Miał przed sobą dorosłego chłopa trącego oczko, jak pięciolatek w piaskownicy.

Gdy skończył użalanie się nad własną osobą, wyciągnął telefon i zadzwonił do żony Adeli. Małżonka zapewniła męża, że jest najlepszym detektywem na całym świecie. Obiecała przygotować dla niego specjalny torcik czekoladowy na pocieszenie, po ciężkim dniu w pracy. Komisarz zawstydzony obecnością Sznycla, wyszeptał, że pragnie upić mleka z jej piersi i zapomnieć o całym paskudnym świecie.

— Dość! — Podinspektor wydarł komórkę podwładnemu. Rozkazał mu wynosić się w podskokach do domu i omijać posterunek szerokim łukiem. Polecenie nie wygaśnie, dopóki Sznycel widząc Jamnika będzie miał ochotę zwymiotować, po czym zeżreć treści własnego żołądka.

Do pokoju przesłuchań wszedł Sznycel. Krzesło wówczas tłumaczyło posterunkowym, że w drewno ma szczepione receptory erogenne. Franklin z rozbawieniem ujawniał szczegóły pewnej orgii, podczas której cztery pannice jednocześnie dosiadały jego obłych nóg.

Dwójka policjantów śliniła się jak mopsy w upalny lipiec. Wizja poczwórnej penetracji, cofnęła ich mózgi do czasów nastoletnich, kiedy bez przerwy nogawkami uciekały im litry nasienia.

— Raz, dwa, fora ze dwora zboczuchy. — Sznycel poprawił skórzany pas w spodniach. Mężczyźni wyszli ze spuszczonymi głowami.

Podinspektor trzymał splecione za plecami dłonie. Gładził woskowane wąsy, grzebykiem przeczesywał włosy w odbiciu lustra weneckiego. Franklina ucieszony, że wyprowadził z równowagi Jamnika, grzebał rozbawiony w zębach.

— Długo będziecie łamać moje prawa szeryfie? — odezwał się krzesło.

— Nie masz już żadnych praw. Posłuchaj, jesteś skreślony, srać możesz sztabkami złota, premier nasz najukochańszy, postawił na tobie krzyżyk. Dlatego Pinokio daje ci ostatnią szanse na podpisanie zeznań, zanim trafisz na przemiał. — ton Sznycla był niczym brzytwa.

— Oby moje drzazgi weszły wam głęboko w dupska. — zaśmiał się Franklin i już miał splunąć Sznyclowi w twarz, kiedy tamten na nim usiadł.

Podinspektor o tuszy wpieprza hodowanego na mistrzostwa zapasów sumo, rozsiadł się całą potęgą swego ciała na przesłuchiwanym. Franklin usiłował ugryźć go w zadek. Z marnym skutkiem.

— Przyznaj się śmieciu do zbrodni przeciwko narodowi. — Krzyczał Sznycel i podskakiwał na Franklinie. Wybił mu zęby, delikatne obicie zaczęło pękać. Krzesło milczał, znosił ból, który wyciskał gałki z jego oparcia. Policjant z większym szałem wgniatał zadkiem nogi krzesła w podłogę.

Twarz Sznycla przybrała kolor purpurowy. Zawiść do wroga kochanego premiera rosła w nim i pęczniała, nadając kolejnym podskokom impetu kuli armatniej.

— Z czystej perwersji grubasku będę złośliwy i nic nie podpiszę. — wymamrotał Franklin, splunął gęstą mazią, która była mieszanką krwi, flegmy i drzazg.

Rozwścieczony podinspektor, mokry jak szczur w saunie stracił wszelkie granice. Wlazł na stolik. Franklin chwilę przed ostatnim tchnieniem pokazał mu język. Następnie ponad stu pięćdziesięcio kilogramowy facet roztrzaskał sobą krzesło na drobne patyczki.

Hałas rozniósł się po komisariacie. Do sali przesłuchań wbiegli mundurowi. Z trudem wynieśli przełożonego, który złamał obojczyk. Jeden z nich po zobaczeniu resztek z Franklina uznał przerażony:

— Nikt nie może się o tym dowiedzieć.

Tak oto ostatni, który nie tańczył jak mu władza zagrała skończył jako dym z komina.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Narrator dwa lata temu
    Tyle zaskakujących sytuacji, nagłych zwrotów, zakrętów, uderzeń w bandę, podskoków, załamań, że czytając nie sposób się nudzić. Literacki roller coaster! ?

    A na końcu zjazdu: piątka leci... ?
  • Vincent Vega dwa lata temu
    Dziękuję, długo mi zajęło dokończenie historii/trylogii, pierwsza wersja powstała 3 tygodnie temu. Bardzo mi miło, że się podobało i zachęcam do lektury opowiadań, które powstaną w przyszłości. ?
  • Noico dwa lata temu
    Cholera, już zapomniałem że jeszcze 3 część.jutro przeczytam.
  • Vincent Vega dwa lata temu
    Zapraszam, mam nadzieję, że się spodoba. ?
  • Noico dwa lata temu
    Vincent Vega już czytam.
  • Noico dwa lata temu
    Uważam, że część trzecia mogłaby samodzielnie funkcjonować bez poprzednich. Fantazji i wyobraźni autorowi z pewnością nie brakuje. Całkowite zaskoczenie, bo spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Ale chyba miał być właśnie taki efekt.
  • Vincent Vega dwa lata temu
    Dziękuję za przeczytanie. Wyszedłem z założenia, aby każda część mogła funkcjonować samodzielnie, zapoznanie się z wszystkimi przedstawi czytelnikowi pełen obraz świata, do którego chciałem go zaprosić. Jednak jeżeli przeczyta tylko jedną część nadal będzie mu dostarczona angażująca historia.

    Zaskoczenie nie było celem samym w sobie, po prostu przesłuchiwanie krzesła, wydało mi się odpowiednim środkiem do wyrażenia absurdu totalitarnego państwa.

    Pozdrawiam serdecznie. ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania