Przyjaźni chora i umiłowana; Ty umrzesz, kiedy huragan zadmie wśród róż

- Mamusiu - sześcioletnia dziewczynka o rudych włosach sięgających do pasa stała nad łóżkiem wysokiej kobiety szepcząc jej do ucha - Mamusiu - położyła jej zimną rączkę na karku, a ta podniosła się gwałtownie, uderzając głową o półkę z książkami. Z jej ust wymknął się cichy jęk. Roztarła dłonią bolące miejsce.

 

- Co się stało,Clary? - pani Fray otworzyła szeroko zielone oczy, takie same, jak u córki; ale ich górne i dolne powieki zdawały się lepić do siebie. Zakryła usta dłonią i ziewnęła przeciągle.

 

- Ktoś puka do drzwi - odparła, uśmiechając się lekko. Jocelyn kochała ten uśmiech. - Wcześniej dzwonił domofonem. Otworzyłabym, ale nie mogę dosięgnąć zamka.

 

Kobietę ogarnęła panika. Nie znała nikogo z rejonów Brooklyn'u. Nie spodziewała się gości. Przeczesała dłonią włosy. W świetle słonecznym wyglądały jak języki ognia.

 

- Bardzo dobrze, że nie otworzyłaś, skarbie. Ten ktoś mógł nie mieć dobrych intencji. - pogłaskała córkę po głowie i pocałowała ją w czoło.

 

Usłyszała odgłos pukania. Coraz bardziej natarczywego.

 

Musiała coś zrobić.

 

Wstała z łózka i założyła czarny szlafrok wiszący na fotelu. Brzydziła się tego koloru, jednak coś nie pozwalało jej wyrzucić ubrań w tej barwie.

 

- Kochanie - zwróciła się do dziewczynki - schowaj się w szafie, a mamusia zobaczy, kto chce z nami porozmawiać. I nie wychodź, dopóki nie powiem.

 

- Dobrze - zaśmiała się i w podskokach pobiegła do rozsuwanej, dębowej szafy.

 

Jocelyn wypuściła powietrze. Wolnym krokiem podeszła do drzwi. Słyszała jedynie cichy stukot swoich japonek o podłogę i przyćmiony chichot córki.

 

- Clary, ciszej - powiedziała drżącym tonem, niemal błagalnym.

 

Śmiech dziecka ucichł.

 

Zobaczyła, co jest po drugiej stronie przez judasza, jednak ujrzała jedynie czarną plamę - pamiątkę po pierwszej zabawie Clary farbami olejnymi.

 

Drżącymi dłońmi przekręciła klucz w zamku i otworzyła szeroko drzwi.

 

Prze sobą zobaczyła smukłego, aczkolwiek dobrze zbudowanego mężczyznę w okularach. Zauważyła niebieskie oczy. Niebieskie, jak ocean. Niebieskie, jak letnie niebo.

 

Wpatrywał się w kawałek pergaminu, który trzymał w prawej dłoni, którą przecinała paskudna blizna.

 

- Dzień dobry - głos miał ochrypły, jakby nie pił przez dłuższy czas - Czy tutaj mieszka Jocelyn... - skierował wzrok na nią.

 

Jego twarz w ułamku sekundy stała się dziwną, ale piękną mieszanką radości, zaskoczenia, niedowierzania i wzruszenia.

 

***

 

- Nie wiem, co mam robić, Luke. Nie wiem - wysoka kobieta o płomiennorudych włosach stała oparta o kuchenny blat i popijając gorącą, zieloną herbatę, wpatrywała się w przyjaciela.

 

- To wszystko się nie trzyma, Jocelyn - odpowiedział dwudziestolatek w okularach - On nie byłby do tego zdolny.

 

- Też tak myślałam. Ale masz jakieś inne wytłumaczenie?- po raz kolejny, upiła łyk z kubka.

 

- Od początku. Kiedy to się zaczęło? - zdjął okulary i schował twarz w dłoniach. Potem ponownie je założył i westchnął głęboko. Przez szkła jego oczy wyglądały jak diamenty.

 

- Rok po ślubie przestaliśmy razem sypiać - zatrzymała się - Znaczy, spaliśmy razem, tylko Valentine przychodził do łóżka coraz później. Raz o pierwszej, drugi po trzeciej. Gdy codziennie, przez tydzień to się utrzymywało, przestałam na niego czekać. Kładłam się sama. Spędzał całe noce w piwnicy. Od naszego ślubu nie byłam tam ani razu. Gdy wychodzi, zamyka drzwi na klucz, a ten chowa. Nie wiem gdzie i chyba nie chcę wiedzieć - zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać. Spuściła głowę i pociągnęła nosem. - Gdy zaszłam w ciążę zaczął dla mnie gotować. Szczególnie zachęcał mnie do picia jakiegoś napoju. Podobno miał ukoić nerwy. Piłam go codziennie. Przez te dziewięć miesięcy dużo płakałam. Popadłam w depresję. Trzeba było zmuszać mnie do jedzenia i picia. Było mi źle z tym, co noszę w sobie. Tak było dotąd, aż urodziłam. Jonathan wyglądał jak normalne dziecko. Miał taką śliczną, białą czuprynkę. Ale te oczy. Czarne, jak smoła. Jak zły sen. Od źrenic dzieliły je jedynie srebrne obwódki. Luke, ja się boję tego dziecka. Brzydzę się go dotknąć. Ciągle myślę, że lepiej by było, gdybym poderżnęła mu gardło - z jej oka spłynęła srebrna łza - Jestem wyrodną matką.

 

- Nie jesteś, Jocelyn. Po prostu... - zatrzymał się i westchnął.

 

- Po prostu co? - wykrzyknęła - Nie potrafię zaopiekować się dzieckiem?

 

- Uważasz, że on...

 

- Dolał mi demonicznej krwi do herbaty? - dokończyła za niego - Tak, to jest jedna z opcji.

 

Nie odpowiedział, ale wstał, przytulił ją i pocałował w czoło.

 

- Wiem, że Ci ciężko, ale... - "gdybyś była ze mną byłoby inaczej", to chciał powiedzieć. Jednak nie mógł - ...musisz się uspokoić. Masz mnie. Wiesz, że możesz mi powiedzieć...

 

Szczęk zamka; klik klamki.

 

Gwałtownie odskoczyli od siebie.

 

- Lucian, dostałem cynk o demonach w lesie - gdy zobaczył Jocelyn uśmiechnął się i pocałował ją. Nikt nie zauważył, że Luke spojrzał na niego wtedy z pogardą.

 

- Demony w lesie są zawsze - odparł i kaszlnął.

 

- Chciałbym z Tobą porozmawiać - przeczesał dłonią białe włosy - Mogę go porwać, Jocelyn?

 

- Tak - odpowiedziała, w ogóle nie spoglądając na męża - Cześć, Luke - spojrzała na przyjaciela i uśmiechnęła się serdecznie.

 

- Cześć, Jocelyn. Trzymaj się.

 

Oboje nie wiedzieli, że było to ich ostatnie pożegnanie.

 

***

 

- Nie wierzę - zdążył wyjąkać i powoli, położył dłoń na jej policzku. Delikatnie; jakby była ze szkła. Jakby wcale nie istniała. Gdy poczuł ciepło pod palcami chwycił ją w ramiona - Myślałem,że...

 

- Luke? - zapytała, gdy dostrzegła niebieskie jak ocean tęczówki jego oczu. Przez szkła okularów wyglądały jak diamenty.

 

- Tak,to ja - wypuścił ją z objęć i uśmiechnął się życzliwie - Na Anioła, Jocelyn. Myślałem, że nie żyjesz. Myślałem, że już nigdy Cię nie zobaczę - nawinął kosmyk jej rudych włosów na palec wskazujący szorstkiej ręki i spojrzał w jej szmaragdowe oczy. - Myślałem, że... - "nie mógłbym powiedzieć Ci tego, co najważniejsze", chciał powiedzieć. Jednak tego nie zrobił.

 

- Wejdź, Luke - przerwała mu - Przyziemni mówią, że witanie się w progu przynosi pecha.

 

Na klatce schodowej było słychać jedynie trzask zamka, gdy kobieta zamykała drzwi za swoim przyjacielem.

 

***

 

- Jak mnie znalazłeś? - zapytała,gdy oboje siedzieli już przy kuchennym stole.

 

- Tak wita się przyjaciela po siedemnastu latach? - spojrzał na nią spod okularów, a lewy kącik jego ust uniósł się do góry. Nienawidziła tego.

 

Zamilkła. Wstrzymała oddech i wybuchnęła śmiechem.

 

- Nie patrz tak na mnie - ukryła twarz w dłoniach i zaśmiała się. Wzięła głęboki oddech - Nie uciekłam bez powodu, Luke - odchyliła głowę do tyłu. Jej włosy wyglądały jak języki ognia.

 

- Nie przeczę - odpowiedział błyskawicznie - Ale mogłaś mi coś powiedzieć.

 

- Powiedziano mi, że nie żyjesz - rzekła cicho, przygryzając dolną wargę.

 

- Valentine.

 

Uderzyła go dłonią w prawe ramię.

 

- Nie wymawiaj tego imienia. Skończyłam z tym wszystkim - powiedziała szepcząc, ale ton jej głosu był zdecydowany.

 

Dopiero teraz zauważył, że na jej nagich ramionach nie ma run.

 

- Jocelyn...

 

Usłyszeli przeraźliwy huk dochodzący z salonu.

 

Kobieta dopiero teraz przypomniała sobie o córce schowanej w szafie.

 

Rzuciła się pędem do drzwi.

 

Na podłodze zobaczyła sześciolatkę śmiejącą się cicho.

 

- Przepraszam, mamusiu... - powiedziała szeptem - ...oparłam się o drzwi i wypadłam - uśmiechnęła się, obnażając przy tym sporą przerwę między zębami.

 

- Chodź, Clary - pomogła córce wstać i wzięła ją za rączkę - Musisz kogoś poznać.

 

***

 

Gdy wróciła do kuchni, ewidentnie nie była sama.

 

Zza jej pleców wychylała się mała, ruda główka, spoglądając na niego zielonymi oczami.

 

Jocelyn odsunęła się, a Luke zobaczył jej kopię - tylko o wiele, wiele niższą. Oczy, zielone jak szmaragdy lub plasterki świeżego ogórka nadal łypały na niego z zaciekawieniem. Burza rudych włosów zasłaniała prawie całą, bladą twarzyczkę.

 

Nagle, ogrom faktów zalał go jak morska fala.

 

Stała przed nim córeczka Jocelyn. Wyglądała identycznie, jak matka w jej wieku.

 

- Przedstaw się kochanie - zachęciła dziecko spokojnym głosem.

 

- Jestem Clary - wyciągnęła do niego chudą rączkę i uśmiechnęła się nieznacznie. Gdy patrzył na nią z zachwytem, Jocelyn stopniowo czerwieniała.

 

Delikatnie podał dziewczynce dłoń, a na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech.

 

- To jest wujek Luke - powiedziała za niego przyjaciółka - Dużo podróżował i niedawno wrócił do kraju. Bardzo chciał Cię poznać, słońce.

 

- Naprawdę? - spojrzała mu w oczy. W źrenicach dziewczynki zobaczył własne odbicie. Jej oczy były jak dwa lustra.

 

- Tak - odpowiedział krótko - I mam coś dla Ciebie - sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z nich ołówek. Wręczył go dziewczynce - To kiedyś należało do Twojej mamy. Ucieszyłbym się, gdybyś i Ty nim rysowała.

 

- Dziękuję! - odparła, a jej oczy zabłyszczały, jak najstarsze gwiazdy.

 

***

 

Nigdy nie myślała, że będzie pisać list do zmarłego. Ale dla tej osoby mogła napisać go jedynie tym ołówkiem.

 

Tato,

 

wiem, że nigdy tak Ciebie nie nazywałam. Albo Ty się nie zgadzałeś, albo ja sama byłam przeciwna. Teraz wiem, w jakim byłam błędzie.

 

W stu procentach zasługujesz na ten tytuł. Dzisiaj, w dniu pełnym łez i smutku, goryczy i żalu, ale też szczęścia; szczęścia z powodu świadomości, że trafiłeś tam, gdzie ja i mama, chcę przekazać komuś - nawet temu kawałkowi papieru - jakim wspaniałym byłeś człowiekiem.

 

Zawsze byłeś dla mnie wsparciem w trudnych chwilach. Wychowałeś mnie i czułeś się za mnie odpowiedzialny. Dziękuję Ci za to.

 

Dzieci ciągle pytają się o Ciebie. Pytają, kiedy przyjedziesz i pobawisz się z nimi przy kominku. Pytają, kiedy poczytasz im "Panią Noc". Pytają, co stało się z dziadkiem. I uwierz mi, że nie mam serca im odpowiedzieć.

 

Na pewno śmiejesz się tam na górze, ponieważ z wujka stałeś się dziadkiem i tatą. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym śmiać się razem z Tobą.

 

Dziękuję, że byłeś zawsze, kiedy Cię potrzebowałam.

 

Dziękuję za to, że potrafiłeś mnie kochać.

 

Twoja córka,

 

Clary.

 

Wraz z postawieniem kropki, na pergamin spadła srebrna łza, a ołówek się złamał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Szalokapel 04.11.2016
    Treść średnio do mnie dotarła, być może przez późną godzinę. Gdzieniegdzie gubiłam się w akcji. Pomijając moje potknięcia, muszę przyznać, że masz miły styl pisania, dobre opisy, ciekawe dialogi. Także podobało mi się. Witaj ponownie na Opowi.
  • KarolaKorman 05.11.2016
    Przeczytałam z przyjemnością i zostawiam 5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania