Robota u złotego pana, który opiekuje się dziwnie wyglądającymi murzynami
Ciemno, śnieg padał, zimno - ogólnie do dupy. I w tą cholerną pogodę siedziałem cały dzień na zewnątrz. Stara jędza mnie wywaliła z domu. Mówiła coś w tym stylu:
- Ty kurwiszonie! Idź se robutę znaleź, a ni, kurwa, w domu na dupie siedzisz! Chociażbyś starej, chorej matce pomógł troszka! A ty ni! Tylko z kumplami byś siedział i wódę pił! Ty... - I tak dalej, i tak dalej. Gdzieś tak w połowie przestałem słuchać i wyszedłem poprostu. Stara kurwa. Nie da żyć człowiekowi w spokoju. Tylko by narzekała i narzekała. No trudno. Twardy facet jestem i trzeba to jakoś przeżyć. Tak więc siedziałem na ławce cały zasypany śniegiem. Było w chuj zimno. Paliłem papniaka i myślałem gdzie by się podziać. Gdy już skończyłem pomyślałem sobie: "Pewnie ten chuj - Andrzej - ma jakąś robotę". Postanowiłem do niego pójść. A co mi tam? Co najwyżej poszczuje mnie psami, tak jak ostatnio. Ogólnie Andrzej to miły facet. Znaczy, jest miły od wtorku do piątku, a potem już nie, ale zawsze można się z nim dogadać. Jest bardzo wpływowym gościem. Wzbudza powszechny respekt wśród tutejszych gangsterów. Prowadzi największe złomowisko w mieście. Jest z tego masa szmalu, a ci bardziej bogaci klienci płacą krocie za najmniejsze śrubki. Andrzej potrafi handlować i niejednokrotnie pozbawiał kasy nawet największych zawadiaków. Jego postać obrosła legendą w tutejszym półświatku. Mówi się, że ruchał się z burmistrzem, że zabił dwudziestu ludzi jedną ręką i tym podobne. Dobrze, że go poznałem. Zawsze ma jakąś dobrą robotę i można się u niego nieźle dorobić. Ta. To był idealny cel.
Strzepałem śnieg z kurtki i ruszyłem w głąb miasta. Latarnie dzisiaj słabo świeciły, więc przemieszczanie się było utrudnione. Co jakiś czas uderzałem w jakiegoś ciapę. Po przebyciu ulicy byłem już mocno poobijany. Śnieg zaczął mocniej padać. Przyspieszyłem więc kroku. Po kilku minutach dotarłem do celu. Wysypisko było w samym centrum miasta. Wokół niego rozciągały się mury, a na wieżyczkach siedzieli strażnicy z karabinami. Istne Alcatraz. Podszedłem do bramy. Chciałem otworzyć, ale nagle poczułem, że ktoś złapał mnie za jaja. Odwróciłem się powoli i zobaczyłem Bojana - syna Andrzeja.
- Co ty robisz? - zapytałem.
- A, to. Przepraszam. Poniosło mnie.
- Dobra. Wybaczam ci. Nie widziałem cię.
- Czemu? Wtapiam się w tło, czy co?
- Jesteś czarny. W ciemnościach cię nie widać.
- Czarny? Co ty gadasz? Jestem tak samo biały jak ty.
- Bojan, przecież wiesz, że jesteś murzynem. Nie wygłupiaj się.
- To tylko kolor skóry. We wnętrzu jestem biały.
- Jak Kinder Niespodzianka?
- Ta. Jak Kinder Niespodzianka. Dobra teraz do rzeczy - Bojan wyciągnął pistolet i przyłożył mi go do czoła.
- Mów, kurwo, po coś tu przylazł!?
- Ja do Andrzeja. Roboty szukam.
- Tak!?
- Tak.
- Tak!?
- Tak!
- Tak!?
- Tak!! Kurwa. Tak!
Naszą inteligentną rozmowę przerwało otwarcie się bramy. Bojan i ja zwróciliśmy nasze oczy w tamtą stronę. Andrzej szedł do nas w towarzystwie czterech nagich murzynów z karabinami. Co jak co, ale to wyglądało epicko. Bojan odłożył broń i pobiegł w stronę swego ojca. Jego złota marynarka nieźle dawała po oczach. Ja zostałem w miejscu i czekałem na Andrzeja. Otrzepałem się ze śniegu i podałem mu dłoń na powitanie.
- Witaj Andrzej. Mam do ciebie sprawę... - zacząłem rozmowę.
- Udajmy się najpierw do mojego domu. Tam porozmawiamy - zgodziłem się telepatycznie i ruszyliśmy objęci w głąb złomowiska. Murzyni zostali przy bramie razem z Bojanem. Nie wiem co robili, ale słyszałem jakieś dziwne krzyki. W sumie nie moja sprawa. Współobjęci doszliśmy do złotych drzwi ukrytych wśród złomu.
- Prywatność przede wszystkim - powiedział Andrzej. Położył swoją dłoń na drzwiach, a one się otworzyły. Weszliśmy do środka. Wnętrze wyglądało niesamowicie. Pełne złota, brylantów i marmurów. Blask był wręcz oślepiający. Andrzej zaprowadził mnie do pokoju gościnnego. On usiadł na fotelu z niedźwiedzia, a ja na kanapie z delfina. Zapalił fajkę i powiedział do mnie:
- Mów, synu, czego chcesz.
- Masz może dla mnie jakąś robotę? Krucho u mnie z kasą i jeszcze stara mnie wywaliła z domu.
- Ta. Coś będę miał. Przyjdź jutro. Będę miał dostawę złomu i chciałbym żebyś dyrygował moimi murzynami. Nie potrafią sobie poradzić i potrzebują silnego, białego przywódcy. Mój syn już próbował, ale skończyło się na tym, że go zgwałcili. Mam nadzieję, że ty dasz radę.
- Zgwałcili? - spytałem zaniepokojony.
- Zdarza im się. Nie wiem czemu, ale mają skłonności do gwałtów. Poprzedni właściciel mówił, że grali wcześniej w filmach od Blazzers, ale nie sądziłem, że tak mocno im się to zakorzeniło w głowie. Kupowanie od rusków zawsze tak się kończy. Gwałt, gwałt i gwałt.
- Dzięki. Będę pamiętał szefie.
- Dobra. Pamiętaj, przyjdź jutro o ósmej. Bojan będzie na ciebie czekał i wszystko ci wyjaśni.
- Ta. Będę pamiętać. To ja już spadam.
- A idź - odpowiedział Andrzej.
Super. Zdobyłem pracę. Nienajlepszą, ale zawsze coś. Kasa to kasa i nie ma co marudzić. Droga do ławki przebiegła spokojnie. O dziwo, nie wpadłem na nikogo w tych egipskich ciemnościach. To dobry znak. Położyłem się i okryłem śniegiem. Jutro czeka mnie dobry dzień...
Komentarze (21)
Ogólnie ciekawy tekst. Uśmiechnęłam się kilkakrotnie. Nie jestem jednak pewna czy młody będzie miał powód do śmiechu po jutrzejszej dniówce :)
Czekam na ciąg dalszy.
Bardzo fajnie napisany tekst wciąga jak cholercia.
Narencja
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania