Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Rozdział 3 Tajemnice Hodgkina

To wszystko było jedną, wielką grą. Zabawa ludzkimi uczuciami i tym, co myślą. Dobrze znał myśli ich wszystkich, wiedział, co siedzi im w głowach. Zadawali sobie pytania, którym dali spokój rok temu. Teraz wszystko wracało ze zdwojoną siłą, bo żadne z nich nie wiedziało, jak ma się zachowywać i co sobie myśleć.

On wychowywał się z nimi, większość z nich znał od pierwszej klasy. Wiedział, co mają w głowach. Morine przeklinała na głos i w myślach. Głośno na niego, w głowie na siebie. Wiedziała, że musi mieć pretensje do siebie, obwiniała swoje zachowanie sprzed roku i teraz wie, że nic się w tej sprawie nie zmieniło. Nadal była taka sama, nieposkromiona, porywcza i jadowita w pewnym sensie. Ale tutaj każdy miał w sobie jad, który od czasu do czasu musiał wypłynąć. Nowy Jork taki jest.

Co Adam miał w głowie? Oczywiście jeden wielki znak zapytania. Ten chłopak nigdy nie mógł się niczego domyślić. On żył w swoim świecie muzyki, z głową w chmurach. Christopher wiedział, że Adam nie wie co tak naprawdę się dzieje. Dla niego rok temu to było wczoraj. Więc... cały czas przyzwyczajał się do braku Chrisa a teraz nagle, gdy zaczął o wszystkim zapominać i przywykł do tego, co jest teraz, on nagle wrócił. I nawet nie chce z nim rozmawiać.

Przyznawał, że zdarzenie na stołówce nie było planowane: niefortunnie wpadł akurat na Morine, kiedy chciał wyjść ze stołówki a ta się potknęła i zaczęła przeklinać. Ona zawsze się przewracała. I przeklinała. Na szczęście złapał ją, zanim zdążyła uderzyć dupą o twardą podłogę. I jeszcze ten tekst „Nic się nie zmieniłaś, Despain". Ta mina Morine! Oddałby w tej chwili wszystko, żeby zobaczyć ją jeszcze raz i uwiecznić na fotografii. Wpatrywałby się w tą minę całymi dniami

 

Morine podeszła do stolika i usiadła, nic nie mówiąc i na nikogo nie patrząc. Andrea pomyślała, że wygląda, jakby zobaczyła ducha, i właściwie tak mogłoby być. Chris był dla nich duchem dawnych czasów, który zniknął i miał już nie wrócić. Duchy nie istnieją, duchy nie wracają, nie ma się co ich bać. Ale oni wszyscy go sobie nie wyobrazili. Chris nie był duchem. Wszyscy go widzieli i byli przerażeni. Tak naprawdę Andrea chciałaby się cieszyć z powrotu przyjaciela, ale widziała, ile on namiesza w ich życiu. A to dopiero się zaczynało. Andy spojrzała na brata. Siedział znużony, ale w jego oczach widziała, ze miał ochotę wstać, wyjść i porozmawiać z Hodgkinem w cztery oczy. Andrea wiedziała, że ta rozmowa mogłaby przeistoczyć się w bójkę na środku korytarza. Wtedy dyrekcja musiałaby zadzwonić po rodziców obojga uczniów. Zapewne przyjechałby ojciec Andrew i matka Chrisa. Sprawa z młodym Windsorem zapewne zostałaby szybko przemilczana, bo był on wzorowym uczniem, należącym do wielu kółek od zajęć pozalekcyjnych, prowadził gazetę i nigdy nie było na niego skargi, a Chris pierwszy dzień uczęszczał do szkoły. Rok temu, jeszcze przed wyjazdem, Hodgkin udzielał się w sprawach szkolnych, był kreatywny i uznawany w towarzystwie szkolnym, ale dzisiaj wszystko zaczynał od nowa. Nawet jeżeli nauczyciele jeszcze go pamiętali to wiedzieli, że to nie jest ten sam chłopak co wcześniej. Andrea była więc przekonana, że powinna powstrzymać brata przed jakimikolwiek ruchami.

Andrew jednak wstał i bez słowa wyszedł ze stołówki. Jego siostra pobiegła za nim tak szybko, że niektórzy uczniowie widzieli tylko przebłyski błękitu i granatu w jej włosach. Wybiegła na pusty korytarz. Wyszła ze szkoły i rozejrzała się po boisku. Kiedy się odwróciła chcąc wrócić do szkoły, wpadła w coś. Albo w kogoś. Wysoki i chudy chłopak łypał na nią z góry, bo była dość niska. Albo on był bardzo wysoki. Tak, zdecydowanie był z nich wszystkich najwyższy. Andrea miała przed sobą Christophera Hodgkina, który ani się nie uśmiechał, ani nie był zdenerwowany. Jedynie znudzony. Jego spojrzenie było normalne i Andreii wydawało się, że tylko w tych zielonych oczach pozostał normalny i stary Chris. Dziewczyna zawsze uważała, że zielone oczy są wyjątkowe. Miała je Morine i Chris. Ona i jej brat mieli zwykłe niebieskie, jak większość społeczeństwa, ale z drugiej strony wiedziała, że kolor oczu odzwierciedla charakter. Zielony był porywczy, niesamowity i niepowtarzalny. Taki zdecydowanie był Chris, którego znała. A ten tutaj? Czy był tylko po to, żeby wzbudzać lęk i poczucie winy? Dlaczego czuła się winna w jakiś dziwny sposób?

Odchrząknęła cicho i opuściła spojrzenie nie chcąc patrzeć na starego, byłego przyjaciela.

- Gdzie jest Andrew? Widziałeś go? - zapytała i podniosła na chwilę niebieskie spojrzenie.

- Nie. Moim hobby nie jest chodzenie za nim. Może powinien się odzwyczaić od tego, że jest w centrum uwagi wszystkich? - Chris uśmiechnął się jadowicie, wyminął Andreę i zszedł po schodach. Andrea wzdrygnęła się, obejrzała na Chrisa, ale nic nie powiedziała. Weszła do szkoły, gdy zabrzmiał dzwonek.

 

- Andy? - Adam podszedł do Andreii i spojrzał na nią smutnymi, brązowymi oczami - Gdzie jest Andrew? - zapytał.

Andrea wzruszyła tylko ramionami.

- Sama go szukam.

Szli razem korytarzem rozglądając się i rozmawiając. Gdy przechodzili obok łazienki chłopców, wyszedł z niej chłopak o przefarbowanych na fiolet włosach. Spojrzał na Andreę, kompletnie ignorując stojącego obok niej Adama.

- Andy, Twój brat siedzi w łazience i warczy na wszystkich. Mogłabyś go zabrać? Wszyscy się przy nim stresują. - powiedział Josh rzucając Andreii znaczące spojrzenie, a ona nie odwracając od niego wzroku, odparła:

- Pewnie... dzięki, Josh. - spojrzała na Adama i wzruszyła ramionami. Weszli do łazienki. Andrew siedział przy ścianie i zaciągał się właśnie papierosem. Andrea stanęła przed nim z założonymi rękoma i spojrzała na brata. Ten podniósł na nią spojrzenie odpalając kolejnego papierosa. Widząc jej niezadowolenie, opuścił wzrok i zajął się papierosem.

- Andrew... - westchnęła Andrea z dezaprobatą w głosie.

- Coś cię jeszcze z nim łączy? - zapytał nagle Adam wskazując palcem na drzwi łazienki. Andrea zmarszczyła brwi i spojrzała na przyjaciela zdziwiona. - Z Joshem?

-Nie. - odparła Windsor z obrzydzeniem.

- Josh Armstrong to kretyn. - powiedział Andrew wydmuchując dym z papierosa. - Cała moja paczka sprzed roku poszła się jebać - powiedział wyjmując puste opakowanie po papierosach z kieszeni. Wyrzucił je do śmietnika.

Andrea wywróciła oczami.

- Czy ty mógłbyś nie zachowywać się jak dziecko? - zapytała i pomogła mu wstać. - I niby dlaczego to kretyn? - zmarszczyła brwi patrząc na brata z ciekawością.

Andrew wzruszył ramionami.

- Bo czerpie korzyści ze swoich znajomych. - odpowiedział krótko, dopalił papierosa i wrzucił go do zlewu. - Andy, to toaleta dla chłopców.

- Gratulacje, bracie. Idziemy do domu.

- Chyba żartujesz. Muszę znaleźć Hodgkina i powiedzieć mu co o nim myślę. - powiedział Andrew, założył torbę na ramię i wyszedł z łazienki nie zważając na wołanie i dezaprobatę siostry i przyjaciela.

- Andrew, to kompletnie beznadziejny pomysł, którego nie powinieneś realizować - powiedział Adam stając przed przyjacielem. Ten spojrzał na niego, uniósł jedną brew i uśmiechnął się. Andrea znała ten uśmiech. To oznaczało plan i fakt, że nikt mu nie przeszkodzi w zrealizowaniu go.

- Przecież to Chris. Wyluzujcie. - Andrew wyminął przyjaciół i wyszedł ze szkoły. Andrea westchnęła i założyła ręce na piersi. Spojrzała na Adama i uniosła jedną brew do góry.

- Słyszałem o powrocie Hodgkina. - Andrea rozejrzała się i ujrzała za rogiem korytarza opartego o ścianę Josha. Windsor wywróciła oczami, ale nic nie odpowiedziała - Andrew zgrywa bohatera? Znowu? To w sumie nic nowego.

Armstrong odepchnął się od ściany i z rękoma w kieszeniach podszedł do Andreii. Był przystojny i młoda Windsor doskonale o tym wiedziała. Poznała go trzy lata temu, kiedy oboje byli w pierwszej klasie. Wtedy jeszcze Andrea nie miała żadnych kolczyków a Josh miał brązowe włosy. Później przefarbował je na biało, ale szybko zmienił zdanie. Andreii bardzo podobał się Armstrong, ale wiedziała, że do siebie nie pasują. Byli parą przez osiem miesięcy i podczas tego związku Andrea zawiodła się na Joshu kilka razy.

- Jak będziesz potrzebowała pomocy to zadzwoń - powiedział Josh patrząc w niebieskie oczy byłej dziewczyny. Ta uniosła do góry brwi w zdziwieniu i uśmiechnęła się ironicznie.

- A co TY będziesz z tego miał?

- Nie bądź śmieszna, Andy. Trzymaj się - powiedział i zniknął za rogiem korytarza.

Andrea i Adam patrzyli w puste miejsce po Joshu Armstrongu nie wiedząc, co myśleć. Z jednej strony Andy wiedziała, że był świetnym manipulatorem, jednak w tej chwili wydawał się być zupełnie szczery i odmieniony. Teraz jednak nie miała do tego głowy.

 

Andrew nie poszedł szukać Chrisa. Chciał wyjść na pewnego siebie i niewzruszonego tym, że przyjaciel wrócił zupełnie odmieniony. Zawsze był liderem grupy i trudno było mu pogodzić się z faktem, że z kimś czy czymś sobie nie radzi. Kupił nową paczkę papierosów i teraz stał oparty o bibliotekę miejską i palił jednego za drugim. Spotkał się już z karcącym spojrzeniem bibliotekarki, przechodzących kobiet i małych dzieci, ale wszystkich ich miał w dupie, mimo tego, że bardzo lubił panią Hart z biblioteki.

Windsor pamiętał, jak to było. Pamiętał, jak się poznali z Chrisem. Przez ten czas, gdy Chrisa nie było, nauczył się nie przywoływać tych wspomnień, ale teraz samo nasuwało mu się na myśl. Trudno było o tym nie myśleć, skoro był mistrzem interpretacji a jego pamięć nie zawodziła. Była wręcz fotograficzna, więc wiedział, w co wszyscy byli wtedy ubrani.

Andrew i Andrea siedzieli przed swoim gimnazjum i odrabiali zadanie z filozofii czekając na Morine Despain i Adama Montgomery'ego. Rodzeństwo Windsor mieszkało w Stanach od dobrych dwóch lat, ale nie mieli dużo znajomych. Można ich było uważać za popularnych i lubianych w klasie (w końcu kto nie lubi chłopców i dziewcząt z angielskim akcentem?) ale do pogadania czy zaproszenia na imprezę nie było wiele osób. Morine i Adam byli pierwszymi osobami, których Windsorowie poznali po przyjeździe do USA. To im wystarczyło.

Morine i Adam jak zwykle się spóźniali. Gdy Despain napisała do Andreii, że mają spotkać się na Manhattanie, oboje ruszyli w stronę sławnej, małej dzielnicy. Pogrążeni w rozmowie i dobrym humorze, o mało nie zauważyli młodej kobiety, która znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Napadnięta przez dwóch, rosłych mężczyzn wyrywała im się próbując chronić to, co należało do niej. Andrea chciała się wycofać, Andrew działał pod wpływem chwili. Podszedł do jednego z nich i wymierzył mu silne uderzenie w twarz, ale mężczyzna był dużo wyższy i silniejszy od niego. W końcu Andrew miał wtedy piętnaście lat. Słyszał krzyknięcie siostry gdzieś nieopodal, kiedy jej brat upadł na ziemię pod wpływem uderzenia.

- Hej! Bijecie mniejszego od was? I to dwóch na jednego?! - usłyszeli krzyk chłopaka wysokiego i szczupłego, ale nie chorowitego i słabego. Miał zielone, niemal szmaragdowe oczy i czarne włosy. Ubrany był w porwane jeansy i koszulkę z nazwą jakiegoś rockowego zespołu. Na nadgarstku miał bransolety. Nie czekając na odpowiedź uderzył jednego z bandziorów, który padł na ziemię, ale dostał od drugiego. Kobieta im uciekła, a o to właśnie chodziło. Chłopak o zielonych oczach szybko pozbierał się z ziemi i zanim wstał jeden z bandziorów, pomógł Windsorowi i wraz z jego siostrą pobiegli najszybciej w stronę pobliskich sklepów. Słyszeli za sobą tylko pogróżki i wyzwiska.

Andrew tego nienawidził w Nowym Jorku. Nie było tam godziny, minuty bez jakiegoś przestępstwa, napadu czy kradzieży. W Walii było spokojnie, patrzyło się tylko na góry i pasące się owce. Wąchało się lawendę i codziennie rano miało się świeże, chrupiące pieczywo z pobliskiej piekarni. Ach, jak on tęsknił za Walijskim jedzeniem!

Kiedy zatrzymali się, złapali oddech.

- Andrew, nie wierzę, że jesteś takim idiotą! - krzyknęła Andrea patrząc ze zdenerwowaniem i zmartwieniem na brata. Potem spojrzała na chłopaka, który nie pozwolił zrobić z Windsora brytyjskiej owsianki.

- Dlaczego się wmieszałeś? - zapytała a on spojrzał na nią zielonymi oczami. Wzruszył ramieniem.

- Nie wiem. Tak należało. Widziałem tę sytuację, oboje mogliście odejść. Swoją drogą, myślałeś, że jak ich nastraszysz to uciekną? To jest Nowy Jork, tutaj nikt się nikogo nie boi. - powiedział chłopak patrząc na Andrew. Wyciągnął w jego stronę dłoń - Jestem Chris. Szanuję ludzi takich jak ty.

Andrew uścisnął jego dłoń.

- Andrew. To moja siostra Andrea.

- Ciekawy pomysł rodziców - skomentował Chris.

- Jesteśmy bliźniętami. - wytłumaczyła Andrea cicho próbując sprawdzić obrażenia brata, który co chwilę odwracał od niej wzrok.

- To wiele wyjaśnia. Skąd jesteście? Macie dziwny akcent. - powiedział Chris marszcząc brwi z ciekawości.

- Z Walii. Przeprowadziliśmy się dwa lata temu. Byłam pewna, że powoli zaczyna nam się zmieniać... - powiedziała Andrea jakby zasmucona faktem, iż słychać u niej walijski.

- Nie powinnaś żałować. Jesteście jedynymi Walijczykami, których znam.

- Miło nam - powiedział Andrew uśmiechając się do Chrisa.

Andrea wyciągnęła telefon z kieszeni.

- To Morine, denerwuje się. - powiedziała Andrea i przystawiła komórkę do ucha.

Chris zmarszczył brwi.

- Morine? Despain?

- Znasz ją? - zapytali oboje w tym samym momencie.

- To moja przyjaciółka. Z dzieciństwa.

Andrea uśmiechnęła się do brata.

- Morine? - odezwała się młoda Windsor do telefonu - nie zgadniesz, co się stało...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • athame 19.03.2017
    Dopracowane. Dużo o sobie napisałaś. Frank nie był gentelmenem. Powinien nauczyć się od mojej Chmury. To ukochana klacz Kersta. Mamusia mi mówiła, że jak nie można nic dobrego powiedzieć to się powinno być cicho. Piszesz bardzo obrazowo i nie robisz błedów. Zapowiada się długa historia. Kinga nie zabardzo lubię, chociaż ,,Kerry" mi sie podobała. 5 za wszystkie trzy. :)
  • MorineDespain 19.03.2017
    Dziękuję za miłe słowa, zapraszam do zaglądania tu zawsze na koniec tygodnia, bo pojawi się następny rozdział :) Pozdrawiam :)
  • MorineDespain 19.03.2017
    Dziękuję za miłe słowa, zapraszam do zaglądania tu zawsze na koniec tygodnia, bo pojawi się następny rozdział :) Pozdrawiam :)
  • Robert. M 19.03.2017
    To rozdanie, to zdecydowanie charakterystyka postaci, jak dla mnie to taka pomoc naukowa, pomiędzy wierszami doszukuje się ich pozytywnych odruchów, empatii. Nie sugerujesz wprost, nie zachęcasz, nie negujesz, a wręcz pozwalasz mi na własne dochodzenie do wniosków. Co prawda mam czasami chęć na większe naświetlenie danego zdarzenia, ale rozumiem zamierzenie, przerywasz dostatecznie wcześnie, by zostawić sobie furtkę na tak ważne niedopowiedzenia. A nam pozostaje pewność, że to analityczne umysły, kreatywne, a z takimi to ciężko o spokój, bo wrażliwi, mający własne zdanie, ambitni i będzie cały czas tarcie o prym.
    Jest nowa postać, człowiek nazwany manipulantem Josh i coś czuję, że nie pojawił się przypadkowo, a skoro przez 8 miesięcy był za pan brat z Walijką, to musi mieć to coś i nie chodzi mi o urok osobisty. A skoro o przypadku, to wierzę, że wszystko jest gdzieś zapisane, ten incydent w stołówce zielonookich być może będzie początkiem łańcuszka zdarzeń. No i wyjaśniło się z tym kolorem, ale ja i tak będę z uporem maniaka doszukiwał się NADZIEJI, bo dla mnie tym jest zieleń. A poza tym, wierzę w to, że w człowieku jest więcej determinacji, by być lepszym, no i w Twoja obietnicę, że chcesz przez ten cykl przekazać przesłanie o wartościach bezcennych, czyli przyjaźni i rodzinie. …Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania