Rzeczywistość

Krople deszczu odbijały się głośno od dachu przystanku autobusowego, przy którym czekałem. Na dworze było bardzo zimno i wietrznie, ale nie było się co dziwić. Jesień, jak co roku przybyła, przynosząc ze sobą nieprzyjemny klimat. Z oddali usłyszałem warkot autobusowego silnika. Podniosłem się z plastikowego krzesełka i powoli ruszyłem w kierunku pojazdu.

Po skasowaniu biletu zająłem jedno z niewielu wolnych miejsc. Gdzieś za mną usłyszałem śmiech i rozmowy. Odwróciłem głowę lekko w bok i zobaczyłem popularsów. Przyglądali mi się z uśmieszkami na ustach. Szybko odwróciłem wzrok i spuściłem głowę w dół. Sięgnąłem po swoje słuchawki i włożyłem je do uszu. Pozwoliłem muzyce zabrać mnie do innego świata.

Po kilku minutach dotarłem do szkoły. Jako jeden z pierwszych opuściłem autobus i szybkim krokiem udałem się do budynku. Pierwszym moim celem była szatnia. Jak najszybciej chciałem zdjąć z siebie przemoczoną kurtkę, która lata świetności miała już za sobą.

Na korytarzu rozbrzmiał dzwonek rozpoczynający lekcję. Przekląłem pod nosem i przyspieszyłem ruchy. Pośpiech jednak nie jest dobrym rozwiązaniem i po chwili wszystkie moje książki leżały na podłodze. Lekko zirytowany zacząłem zbierać i układać je z powrotem na swoje miejsce. Usłyszałem, że ktoś schodzi do szatni, ale nie przejąłem się tym za bardzo. Pomyślałem, że to sprzątaczka postanowiła sprzątnąć bałagan pozostawiony przez uczniów. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zostałem pociągnięty za ramię, a moje plecy uderzyły w metalową siatkę, która rozdzielał przebieralnie klas. Przed oczyma zobaczyłem Adama i Krystiana oraz ich znajomych. Odkąd pamiętam zawsze zaczepiali mnie, dręczyli, byłem świetną rozrywką dla starszych gimnazjalistów. To przez nich miałem same problemy, zapewne dla tego, że oni byli moimi największymi problemami.

- Patrzcie tylko, kogo my tu mamy – powiedział Miłosz, jeden z ludzi z ich zgrai. Wszyscy parsknęli śmiechem, ale ja postanowiłem zostać cicho. Z doświadczenia wiem, że to lepsze wyjście. – Największa ofiara tej budy we własnej osobie.

- Nie bądź niemiły. Przed nim jest jeszcze kujonek Kamil – odezwał się Adam, podchodząc do mnie i popychając mnie tak, że upadłem na podłogę.

– Za drugie miejsce też należy się nagroda. Co powiesz na płukankę, żałosny chłopczyku? – dwoje chłopaków chwyciło mnie za bluzę i wywlekło na korytarz. Zanim jednak dotarliśmy do toalety udało mi się wyrwać i czym prędzej rzuciłem się do ucieczki. Gonitwa trwała dobre kilka minut zanim udało mi się uciec. Pomimo tego biegłem ile sił w nogach.

Dotarłem do zakrętu, a zaraz potem schowałem się w pierwszym pomieszczeniu, które było w zasięgu mojego wzroku. Jak się okazało był to schowek woźnego. Światło z zewnątrz ledwo tu docierało, przez co panował półmrok. Oparłem ręce o kolana i brałem głębokie wdechy. Za drzwiami słyszałem jeszcze głosy moich prześladowców, więc starałem się być cicho. Bałem się, że usłyszą odgłos mojego głośno bijącego serca. Po dłuższej chwili, gdy z zza drzwi nie słyszałem już niczego, postanowiłem wziąć się w garść i chwyciłem za klamkę. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na korytarz.

Poczułem, że coś było nie tak, coś się zmieniło. Podskoczyłem lekko, kiedy zadzwonił dzwonek ogłaszający koniec pierwszej lekcji. Na korytarz wyszedł tabun uczniów. Próbowałem się przez nich przepychać. Nagle na szyję rzuciła mi się niebieskooka brunetka, jedna z najśliczniejszych dziewczyn w szkole.

-Pamiętaj, że dziś zabierasz mnie do kina, kochanie.- uśmiechnęła się do mnie i oddaliła się z koleżankami, co chwila spoglądając na mnie i chichocząc pod nosem. Przecież ona podobała mi się od zawsze. W głowie miałem jedną myśl - „Pewnie znów robią sobie ze mnie pośmiewisko. Dasz radę jeszcze tylko kilka lekcji.”

Kiedy szedłem w stronę sali matematycznej, podszedł do mnie Kamil – najprawdopodobniej najlepszy uczeń w szkole.

- Gratuluję, Danielu. Twoje wypracowanie było genialne i jak się okazało lepsze od mojego. Brać udział w konkursach z takim przeciwnikiem to czysta przyjemność!

Konkurs? Robiło się jeszcze dziwniej . O ile dziewczyny mogły sobie ze mnie żartować, to Kamila bym o to nie podejrzewał. Pewnie oberwał od kogoś tak że coś mu się poprzestawiało. Jedyne co się nie zmieniło, to grupka chłopaków stojących przy sali i czekających na mnie. Dobrze wiedziałem czego chcieli. Przynajmniej tak mi się wydawało...

- Stary! To było świetne! Cztery bramki w jednym meczu, wszystkie okazje wykorzystane, perfekcyjny rzut karny no i jeszcze idealna asysta! Mów, jak ty to robisz?- Tym razem Miłosz nie wyglądał na kogoś, kto sobie ze mnie żartuje.

- Przepraszam ale chyba pomyliliście mnie z kimś.- spuściłem głowę i odwróciłem się do nich plecami.

- Dobra już się nie zgrywaj, bro! Dobrze znamy twoje żarty. Po lekcjach idziemy na pizze do mnie. Trzeba jakoś uczcić to zwycięstwo. Tylko nas nie wystaw! –Wiedziałem, że Adama rodzice mają pizzerię ale nigdy mnie tam nie zaprosił.

Nagle wszyscy zaczęli podchodzić i gratulować „mojego” zwycięstwa. Ściskali mnie i poklepywali po plecach, a ja czułem się coraz bardziej nieswojo.

- Co tu się do cholery dzieje?- Nie wiedziałem już co mam myśleć.

Dziewczyna, konkurs, zawody. Przecież przed chwilą byłem „największym pośmiewiskiem tej budy”. Chciałem uciec. Jak najszybciej i jak najdalej od ludzi. Pobiegłem do toalety i zamknąłem się w kabinie. Tu mogłem znów być sam. Przyzwyczaiłem się do takiego stanu rzeczy, nauczyłem się z tym żyć ale nagle wszystko się zmieniło. Tylko dlaczego? Oparłem się o ścianę, bo nagle zaczęło szumieć w mojej głowie. Pojawił się ból, a po nim ciemność i słyszałem jakby ktoś krzyczał moje imię. Już sekundę później wszystko było dobrze.

Lekko zmieszany odblokowałem kabinę i opuściłem pomieszczenie. Na korytarzu nikogo nie zastałem. To dość dziwne, zważając na to, że nie słyszałem dzwonka na lekcję. Postanowiłem, że wrócę po prostu do domu. Nie miałem ochoty męczyć się już dzisiaj w szkole. Ruszyłem w kierunku klas, by zabrać stamtąd swój plecak, ale go wcale tam nie było. Pomyślałem, że pewnie moi nowi „kumple” wzięli go do sali.

Zapukałem więc i otworzyłem drzwi. Byłem gotowy, by przeprosić za swoje spóźnienie, ale nikogo nie zastałem. Zdziwiła mnie tylko jedna rzecz. Pomieszczenie wyglądało na opuszczone. Ławki stały krzywo, niektóre krzesła były powywracane. Na biurku nauczycielskim leżała spora warstwa kurzu. Po podłodze walały się papiery i dziennik. Wziąłem go do rąk i sprawdziłem kiedy ostatnio zanotowano naszą obecność. Nie mogłem uwierzyć, że ostatni wpis był z przed roku. To tak jakby od tak zamknąć szkołę. To nie ma żadnego pieprzonego sensu.

Budynek opuściłem praktycznie biegiem. Nie obchodziło mnie, że zostawiłem plecak, w którym były wszystkie ważne dla mnie przedmioty . Chciałem dostać się do domu, poprosić rodziców o wyjaśnienia. Do mieszkania dotarłem pieszo. Po drodze nie spotkałem żadnej żywej duszy. Domy wyglądały jakby były niezamieszkane od lat. W niegdyś pięknych parkach rozrosły się chwasty, krzewy nie były idealnie poprzycinane, jak zwykle. Samochody poustawiane były na ulicach w kompletnym bałaganie. Zwierzęta, które widziałem pozostawione były samym sobie. A oprócz zwierząt nie było nic. Stojąc na werandzie domu, nie byłem pewny czy chcę wejść. Wgapiałem się w drzwi przez dobre kilka minut. Koniec końców odważyłem się wejść do środka.

Moje miejsce zamieszkania, swoim stanem, nie różniło się bardzo od stanu szkoły. Może tylko wszystko stało tu na swoim miejscu. Za to gruba warstwa kurzu znalazła swoje miejsce na półkach.

- Mamo, tato! Wróciłem! Odwołali nam parę lekcji! – krzyknąłem, ale nikt mi nie odpowiedział. Wziąłem wdech i ruszyłem schodami na piętro. Ból głowy powoli się nasilał. To tak jakby coś z każdym kolejnym pokonanym stopniem bardziej naciskało na czaszkę. Pojawiły się też niewyraźne szepty. Przestraszyłem się nie na żarty, ale musiałem odkryć co się dzieje.

Wszedłem do swojego pokoju i szybko oparłem się o ścianę. Czy to na pewno był mój pokój? Dookoła było pusto. Żadnych mebli, książek, ubrań... Przed oczyma wszystko mi wirowało. Zacisnąłem powieki na chwilę i zamrugałem parę razy. Zanim wybiegłem z domu usłyszałem, jak jakiś głos w mojej głowie wyraźnie wypowiada słowo cmentarz.

Nieświadomie zacząłem iść w jego kierunku. Zbliżając się zacząłem słyszeć ciche szepty. Nie był to jeden głos, lecz wiele. Nasilały się, im bliżej byłem. Jedynymi żywymi istotami na cmentarzu, poza krukami i bezpańskim psem, była para ludzi. Stali tyłem do mnie, ale praktycznie od razu rozpoznałem długie, kasztanowe włosy matki i postawną sylwetkę ojca. On ją pocieszał, obejmował. Chyba płakała. Ale dlaczego? Podszedłem trochę bliżej i zauważyłem, że stoją przy marmurowym nagrobku.

Głosy w mojej głowie się nasilały, ale tym razem mogłem usłyszeć co mówią. Szepty zamieniły się w wyraźne słowa: śmierć, grzech, ofiara.

- Mamo! - Nie wytrzymałem. Nie mogłem dłużej patrzyć, jak łzy lecą po jej policzkach. Oboje odwrócili się w moją stronę. Mieli miny, jak by zobaczyli trupa, a nie własnego syna. Kobieta chciała podbiec do mnie.

- Stój! - mąż chwycił ją za rękę i zatrzymał. – To tylko urojenia, nie śpisz od dwóch dni. No już. Chodź tu i uspokój się - objął ją ręką i przytulił.

Mama znów zaczęła płakać. Głowa pękała mi od wciąż nasilających się głosów, które przechodziły w krzyki. Rodzice odwrócili się i udali w kierunku bramy cmentarza. Chciałem pójść za nimi, ale nie mogłem. Nie po tym co ujrzałem. To był marmurowy nagrobek. Grób, na którym wyryte było moje nazwisko, lecz bez daty urodzin ani śmierci. Co to miało znaczyć? Padłem na kolana. Krzyki dobiegały z każdej strony, jakby nagle wszystkie dusze zmarłych z cmentarza uwzięły się na mnie. Znowu czułem lęk. Tym razem nie przed kolegami w szkole, czy przed ocenami. Bałem się śmierci. Otwarcie przyznałem się do tego sam sobie. Łzy zaczęły napływać mi do oczu i krzyknąłem z całych sił tak, że wszystkie głosy zamilkły i otaczała mnie już tylko cisza i pustka. Poczułem lekką ulgę lecz dalej towarzyszył mi strach. Ponownie schowałem twarz w dłonie i błagałem żeby mnie ktoś stamtąd zabrał.

Usłyszałem trzepot kruchych skrzydeł. Gdy podniosłem wzrok, czarna chmura ptaków leciała wprost na mnie. Poczułem, że lecę, nie czuję już ziemi pop stopami. Znów byłem bezwładny i nie byłem w stanie kontrolować mojego ciała. Nagle zacząłem spadać, gwałtownie zbliżałem się do ziemi. Ból ogarnął mnie w całości. Chciałem krzyczeć, lecz nie mogłem, brakowało mi tchu. Ponownie wokół mnie rozległy się szepty, ale tym razem znajome. Ciepły głos matki i spokojny, głęboki ton ojca. Zamknąłem oczy, aby się w nie wsłuchać. Tak bardzo za tym tęskniłem. Kiedy ponownie otworzyłem oczy, leżałem w swoim łóżku. Wszystko było na swoim miejscu, a z parteru dobiegały odgłosy krzątaniny matki. Czym prędzej zerwałem się z łóżka. Zbiegłem się po schodach, by uściskać rodziców. Kobieta stała tyłem do mnie. Podszedłem i objąłem ją swoimi ramionami. Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Wtem odsunęła się ode mnie i ujrzałem jej twarz. Nie była

to twarz mojej matki…

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania