Samobójstwo

Wchodzę w Google. Wpisuję "chat". Klikam w pierwszy lepszy link. Przenosi mnie do strony głównej serwisu Gochat.in. Zakładam konto. Siedzę, czekam, patrzę. Nikt nie pisze. Dziesięć minut potem nadal nic, więc wyłączam i loguję się na Facebook'a. Przeglądam tablicę. Nic nowego. Patrzę, kto jest dostępny. Są wszyscy, na których mi jeszcze zależy. Odchodzę od komputera i kładę się na łóżku. Zwijam się w kłębek. Koło moich nóg siada bury kot. Oddycham.

Wychodzę ze szkoły. Mam iść od razu do domu, ale skręcam w drugą stronę. Wsiadam w metro. Dziesięć minut i czterdzieści sześć sekund potem wysiadam i idę tam, gdzie zawsze. Oglądam szary, zniszczony budynek. Kiedyś był żółty. Wokół okien bez szyb jest czarna sadza. Kiedyś był bluszcz. Nie ma drzwi, ani schodków, które do nich prowadziły. Kiedyś ja tam byłam. Kiedyś był to mój dom. Stoję tak czterdzieści trzy minuty, przez które w mojej głowie pojawiają się obrazy, do których nie potrafię się przyzwyczaić. Czy zawsze już będę widziała tatę na podjeździe, całego w smarach i olejach? Mamę, która co tydzień podlewa kwiaty, najpierw te w domu, zieloną koneweczką, a potem przed domem, spryskując zimną wodą kolorowe goździki, pachnące róże i jej ulubione tulipany? A Damian... Nigdy nie zabiorę mu kanapki, nad którą pracował całe pięć minut, nigdy nie przezwę go ciotą, a on nie odpowie mi, jak to bardzo mnie nie lubi. Za domem, w altance, w każdą niedzielę lata tata smażył kiełbaski na chwiejącym się grillu, a pies... Boże, mój kochany pies, nigdy nie podkradnie dwóch czy trzech. Czy to jest moja kara? Kara za nieposłuszeństwo?

Wracam do nowej rodziny. Przechodzę przez drzwi wejściowe. Robię krok do przodu, palce jednej stopy przykładam do pięty drugiej i ściągam buta. Chwilę potem robię tak samo z drugim. Wchodzę do kuchni. Chciałabym powiedzieć:

- Cześć, mamo. Co dziś na obiad? Dostałam pałę z matmy, nie złość się na mnie - chciałabym teraz dać jej całusa w policzek.

Lecz zamiast tego mówię krótko:

- Już jestem - i siadam na krześle przy stole.

- Co w szkole? - Podnosi wzrok znad patelni. Myślę, że specjalnie nie spytała się, dlaczego wróciłam później. Cieszę się.

- W porządku.

- Zaraz przyjedzie tata z Marysią i zaczniemy jeść obiad. Leć umyć ręce.

Wstaję i idę po schodach do pokoju. Plecak rzucam przy biurku. Idę do łazienki. Zamykam się na klucz. Podchodzę do umywalki i myję ręce. Delikatnie ocieram strupki na wystających kostkach i poziome kreski na nadgarstkach. Obmywam twarz lodowatą wodą. Specjalnie nie patrzę w lustro. Odwracam się i wycieram ręce w ręcznik. Twarz zostawiam mokrą, po czym wracam do pokoju, zamykam drzwi i kładę się plecami na łóżko. Czekam, aż woda wyschnie. Patrzę na biały sufit. Myślę, że chyba nie jestem tym, kim byłam kiedyś. Lubiłam czytać książki, teraz nienawidzę choćby ich zapachu. Lubiłam także muzykę, a teraz nie znoszę skowronka na parapecie mojego okna. Boję się o przyszłość.

Leżę tak siedem minut i pięćdziesiąt cztery sekundy.

- Obiad! - Słyszę z dołu. Nadal mokre policzki wycieram w kołdrę. Schodzę do kuchni. Ewa nakłada ryż na półmisek. Karol rozstawia talerze. Marysia gania kota. Podchodzę do szuflady i wyjmuję sztućce, żeby chwilę potem porozkładać je obok czterech talerzy. Na środku stawiam sok pomarańczowy. Siadam na jednym z pięciu krzeseł. Spoglądam na jedzenie. Ryż z kurczakiem curry i warzywami. Ekstra.

- Jak minął ci dzień? - Zwraca się do mnie Karol. Patrzę na niego i nie wiem, co odpowiedzieć. Nie chciałabym go okłamywać. To jedyna osoba w tym durnym domu, która mnie rozumie. Przynajmniej tak mi się wydaje.

- Jest ok - wysilam się na uśmiech.

- Znowu tam byłaś... - nachyla się w moją stronę - musisz przestać tam przychodzić. To w niczym nie pomoże.

Chciałabym wiedzieć, czy wierzy w to, co mówi. Czy mówi to dlatego, że jest psychologiem, czy dlatego, że się o mnie martwi. Może na studiach uczyli go, jak przemawiać do dzieci po przejściach, może ma jakieś triki, które pomogłyby mi. Ale gdy tylko o tym myślę, mam ochotę wyśmiać samą siebie. Tylko kostucha może mi pomóc.

Kiwam głową, odwracając wzrok. Nie zabroni mi tego.

- Mówię poważnie - patrzy jeszcze chwilę w moje oczy, po czym zaczyna nakładać sobie ryż. Czekam, aż półmisek dojdzie do mnie. Nakładam tylko trochę.

- Jadłaś już? - Pyta Ewa.

- Nie jestem za bardzo głodna - oznajmiam, starając się powiedzieć to najbardziej naturalnym głosem, jakim potrafię. Kątem oka widzę, jak spogląda na Karola, wymieniają spojrzenia. Chciałabym wiedzieć, co sobie w tej chwili przekazali, żeby uniknąć kolejnej kłótni. W sumie... najchętniej uciekłabym teraz do pokoju.

- Mhm - mruknęła.

Jemy w ciszy. Co nieraz przerywa nam mruczenie kota, który łasi się o nogi. W pewnym momencie otarł się o moją. Po plecach przeszedł mi dreszcz. Nienawidzę kotów.

Marysia oznajmia, że już się najadła. Biegnie do pokoju, żeby dalej torturować kudłacza. Chcę już podziękować i odejść od stołu tak, jak ona, ale Karol prosi, żebym jeszcze chwilę poczekała. Czekam, więc na kolejną rozmowę, po której chce mi się rzygać.

Ewa zabiera talerze, ja półmisek i odnosimy to do zlewu. Po chwili patrzą na mnie dwie pary przenikliwych, zielonych oczów.

- Minął już ponad rok... - zaczyna Karol, łapiąc w dwa palce czubek nosa, ściskając go.

- No i co z tego? - Mówię. Nie chcę słuchać dalej. Doskonale wiem, co chce powiedzieć. - Cholerne czterysta dwadzieścia osiem dni. Wiem dokładnie, ile czasu minęło i nie zamierzam tego zapomnieć, bo kim bym była, gdybym zapomniała o własnej rodzinie, którzy spłonęli tam, kiedy ja bawiłam się jak jakaś głupia idiotka na jeszcze głupszej domówce? Nie zmusicie mnie, żebym przestała tam przychodzić. Jeśli najdzie mnie taka ochota, to pójdę i zaćpam się tam na śmierć, a jeżeli będę wolała podciąć sobie żyły, to kurwa tak zrobię! Nic mi nie możecie!

Wstaję i wychodzę. Pnę się po schodach. Zamykam drzwi na klucz. Opadam na łóżko. Oddycham, choć tak bardzo chciałabym przestać.

Mija dzień. Mija tydzień. Mija miesiąc. Razem czterysta pięćdziesiąt osiem dni. Jestem nikim. Jestem wrakiem. Jestem cieniem. Nie potrafię sobie wybaczyć, że tamtej nocy wymsknęłam się z domu. Nie potrafię zapomnieć, że to ja zostawiłam włączoną prostownicę tuż obok książek ze szkoły. Przez nieuwagę, jakaś kartka dotknęła gorącego miejsca. To przeze mnie. Tylko i wyłącznie przeze mnie. Chyba nie doczekam kolejnych dwustu siedemdziesięciu dwóch dni do rocznicy. Poczekam jeszcze tylko dwa, żeby liczba mojego cierpienia była okrągła.

Mija weekend. Poniedziałek zawsze źle mi się kojarzył. Mianuję go więc swoim wybawieniem. Wracam ze szkoły. Zachodzę do sklepu. Kupuję wódkę. Kasjerka nie prosi o dowód. Kiedyś była moją sąsiadką. Przykre, że to właśnie ją muszę widzieć.

Wracam do domu. Butelkę chowam pod łóżkiem. Obiad jem jak codziennie. Rozmawiam jak codziennie. Wydaje mi się, że nawet się uśmiecham. Niedługo przecież koniec. Oddycham.

Rodzice porywają Marysię na spacer. Chcą zabrać także mnie, ale tłumaczę się, że mam sprawdzian z historii. Idę do pokoju. Wyjmuję butelkę. Idę do łazienki, drzwi zamykam na klucz. Z szafki za lustrem wyjmuję opakowanie żyletek. Do głowy wpada mi myśl. Wyjmuję opakowanie tabletek nasennych Ewy. Zamykam szafkę. Odwracam się od lustra plecami. Odkręcam. Biorę łyka. Gorzki napój rozchodzi się po moim ciele, pali żołądek. Czuję satysfakcję. Dzisiaj będę wolna. Dzisiaj ich przeproszę. Łykam kilka tabletek. Popijam wódką. Odwracam się twarzą do lustra. Bezczelnie gapię się na swoją twarz. To, co tam widzę, wydaje mi się tak dziwne, że aż kręci mi się w głowie. Włosy mam roztrzepane. Pod oczami sińce. Piegi jeszcze bardziej widoczne, niż kiedyś. Trupio blada skóra. Trupio, myślę. Śmieję się. Nawet ciało już się do tego szykuje. Gapię się w swoje oczy. Rozmazują mi się, to chyba przez łzy. Czuję ich słony smak w ustach. Warga zaczyna mi drżeć, gdy wchodzę do wanny. Nie chcę, żeby Ewa zmywała z podłogi moją krew. Z wanny będzie łatwiej. Biorę żyletkę. Robię głęboką kreskę na nadgarstku, potem na drugim. Kiedyś czytałam, że gdy tniesz wzdłuż żył, trudniej je potem zszyć. Więc tnę wzdłuż. Przed oczami robi mi się ciemno. Piję wódkę. Śmieję się. Opieram głowę. Nie oddycham.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • levi 27.12.2015
    bardzo smutny i przygnębiający tekst, czułam niemal bul bijący od tej biednej dziewczyny, zostawiam 5
  • Freya 06.02.2017
    Nie podoba mi się kontekst fabuły, jednak nie sposób zaprzeczyć, że tekst jest napisany z bardzo dużym poczuciem realizmu i ma swój specyficzny urok. Według mnie jest lepszy niż ten ostatni. Pzdr. ;)
  • NataliaO 06.02.2017
    Tekst bardzo dobrze napisany, przekazany. Czytało się przyjemnie, jak na tematykę. Postać dobrze poprowadzona. Zakończenie ujmujące; 5:)
  • Depresantka 20.07.2019
    Super napisane!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania