Sen podświadomosci

Sen podświadomości

 

 

Dawno,dawno temu za bezkresnym lasem,za głębokim jeziorem istniała kraina gdzie ludzie żyli dostatnie. Zwiedzałem ten kraj i poznawałem ludzi. Byli przyjaźnie nastawieni.

Mam na imię Eugen.Wszystko co napisałem to sen trwający pięć lat,tu ale tam czas inaczej biegł....

Była to kraina z jedną górą. Góra Brol'a dla mieszkańców święta. Ów kraj leżał na środku jeziora tak wielkiego że można nazwać je morzem. Jedyną zatoką gdzie można przycumować statek jest zatoka Pająka. Statkiem można wpłynąć do jednego z pięciu portów,dlatego nazywa się zatoka pająka. A jeśli zacząć mówić o tubylcach, no cóż barwni ludzie,mądrzy szeroko patrzący na swój świat. Oni nie wierzą w to że poza ich światem nie ma nic. Nikt nie ma odwagi by spojrzeć dalej,trzymają się kurczowo swoich „czterech ścian”. A tak w ogóle boją się wiatru,dlatego nikt nie wymyślił banalnego balonu z koszem przykładowo. Ich technika stoi na poziomie od 1 do 5 to na 1,czyli słabiutko. Co prawda mieli elektryczność,ale tylko jako oświetlenie domostw i ulic. Ta stagnacja zatrzymanie myślenia chyba jest to wina rządzących,a jest ich dziewięciu. Sześciu starszych i trzech młodych chyba dla kontrastu. Stanowienie prawa tylko przez starszych a tych trzech młodych dla zawetowania lub poparcia ustaw. Ci młodzi muszą się zgadzać jednogłośnie. Jeśli głosy się różnią ,głosy nie są brane pod uwagę. Jeszcze kilka zdań o stolicy. Jest to gród sto na sto czyli kwadrat. Na środku budynek gdzie odbywają się narady. Wspomniane dziewięć osób zarządza prawie 1000 osobami. Duży kraj o małej ludności. I to tyle w opisie kraju gdzie rzecz się dzieje.

 

Głównym bohaterem jest Sam. Poznała mnie z Nim Sara mieszkałem u niej. Jedyny człowiek który patrzy dalej za horyzont. Przez to naraża się starszyźnie,choć nikt go nie przyłapał. Jest to wysoki młodzian o ciemnych kręconych włosach. Mieszka z rodzicami i dwoma braćmi Kenem i Bobem. Interesuje się techniką jest cichym i spokojnym chłopakiem. Zasiada w stolicy razem z kolegami. Jest jednym z trzech młodych.

Ma swoje ciche laboratorium nad klifem od wschodniej strony. Zaszywa się tam i wymyśla różne przydatne przedmioty codziennego użytku. Pewnego dnia pracował nad wynalazkiem który wyglądał jak zwykła futryna drzwiowa ustawiona w ścianie obracająca się wokół własnej osi po bokach. Ze wszystkich stron tej futryny osadzone są blaszane owalne pojemniki nawinięte grube zwoje drutu,a w pojemnikach jakieś bardzo ciężkie grudy.

-Skąd to masz i co to jest?Zapytałem.

-Znalazłem to na naszej górze pod warstwą ziemi. Przypadkowo upadł mi metalowy brelok i nie mogłem go podnieść,przywarł do tego miejsca. Wiec pod osłoną nocy wykopałem to i drewnianym wozem zwiozłem to do laboratorium.

-Tylko bądź cicho!Jak to wyjdzie na jaw posądzą mnie o świętokradztwo...

-Nasza góra jest święta. Co jakiś czas widać zielone światła na tej górze.

-aha!

Ja oczywiście wiedziałem co to jest,był to meteoryt z żelaza. Sam nie mógł wiedzieć co to jest. No bo skąd?Oni boją się wiatru i myśl że to spadło z nieba było nie do przyjęcia. Dalej patrzyłem się na te pojemniki owinięte drutem.

-Chyba potrzebne Ci jest ogromne napięcie?

A skąd!Odkąd przyniosłem te grudy,energii mam pod dostatkiem.

Cofnij się do tyłu bo uruchamiam.

-Przyglądam się co on robi. Bierze gruby kabel połącza każdy pojemnik jeden do drugiego.

-Robiłeś to już wcześniej?

-Pytam się go.

-Bo strach mnie obleciał

Sam odparł to mój pierwszy raz.

-o CHOLERA!

Nie przeklinaj!

-Ciach połączył czwarty pojemnik i nic.

-patrzymy się na siebie -cisza

Coś musiałem pomieszać-odparł Sam..

-Ale co pytam się?

-Podszedł do drugiego pojemnika coś tam poruszył i bum!!!

-Całe pomieszczenie zrobiło się zielone,Sam siłą odrzutu znalazł się na ziemi pod stołem,krew mu leci z czoła.

-Szybko się podniósł wytarł czoło z krwi i oczy na futrynę.

Ja też już patrze się kilka chwil w futrynę. Na to co się znajduje w tej zielonej mgiełce. Widziałem sylwetki ludzi jakiś zgiełk uliczny-normalnie jakbym był u siebie w moich czasach.

Coś pchało Sama do środka futryny chyba Jego natura i chęć poznania czegoś innego.

-Zawołał Sam.

-Weź to linę obwiąże się nią a ty trzymaj i nie puść jej

Ok. Możesz na mnie liczyć.

-Idę!

No nie wiem nie ryzykuj.

-Tylko mnie trzymaj

I tak chyba z klika razy „tylko mnie trzymaj”

Wpierw dotknął palcem jakby wody,cała ręka znikła później pół ciała i cały on zanurzył się w tej pionowej jakby wodzie.

Odczekałem chyba pięć minut i ciągnę za tą linę.

Ciężko szło ale pomału wyłaniał się jego zarys sylwetki i on sam pokazał się po tej stronie futryny.

I co widziałeś?-zapytałem

Brak odpowiedzi. Zaniemówił czy co?Może język zgubił.

Stałem do niego z tyłu. Okrążyłem go i twarzą w twarz ponownie zapytałem.

Co tam było?

Jego twarz wystraszona nieruchoma była. Coś strasznego tam było myślę?

Jego wzrok z kierował się na mnie,żyjesz odparłem

-Żyje!Ile mnie czasu nie było?

Z pięć minut

-Ile

5 minut

-Tam po drugiej stronie futryny pół roku minęło. Byłem tam wojskowym. Tamta kraina jest w stanie wojny z istotami z nieba. Okiełznali wiatr!

-Słyszysz?

-Oni latają wielkimi pojemnikami

-Nie umiem tego nazwać

Coś ty zbudował?Sam!

-Nie wiem-nie wiem nie wiem...

Wyłączył pojemnik numer czwarty futryna zgasła.

-Idziemy prześpimy się i ochłoniemy.

Dobra. Następnym razem idę z tobą tam Sam.

-Dobrze.

Gdy przyszli do domu rodzice pytali się czy nie widzieliście zielonego światła na górze i dlaczego światło gasło i zapałało się na przemian?

Nie odpowiedzieliśmy,byliśmy zmieszani troszkę.

Na drugi dzień o tej samej porze udaliśmy się do laboratorium.

Sam powiedział

-Nie może być tak że w mieście gasną światła,muszę temu zaradzić

Myślał,myślał i wymyślił

-Mam!Ziemia z góry ma właściwości ochronne...

chcesz zrobić ekran dla pojemników i umieścić je w ziemi z waszej góry?

-tak

No i tak zrobił. Trochę zajęło to nam czasu, nie było szans już dzisiaj skoku przez próg futryny.

-Słuchaj Eugen. Dzisiaj mamy piątek,jutro sobota starszyzna wyjeżdża i my wyjedziemy i wiemy gdzie. No nie.?

-Pewnie

Nastała sobota wyspaliśmy się,zjedliśmy,

-no to w drogę

Sam odparł

Pocałował matkę ojca uściskał braci

-do zobaczenia

Zjawiliśmy się w laboratorium Sama. Pojemniki już pod ziemią. Widać tylko grube kable połączone do ołowianej drugiej futryny ale okalającej tą pierwszą.

-Uwaga zakrzyczał Sam!-podłączam

OK. Czekaj!Mam linę przywiążemy się razem żebyśmy się nie zgubili

-Dobrze

Futryna już się świeci na zielono,mgiełka wodna lekko faluje. Wchodzimy Sam pierwszy a ja za nim.

Gdy tylko przeszliśmy w jednej chwili rozciągnęło nas do granic możliwości. I stało się jesteśmy po drugiej stronie. Ci ludzie salutowali Samowi. Byłem zdumiony. Przecież był tylko tu pół roku.

Sami żołnierze,była to jednostka wojskowa. Ogromny plac. Teren ogrodzony betonowym płotem. Mnóstwo statków latających,robotów wojska. To nawet nie śniło w moich czasach w XXI wieku.

-Chodź Eugen ze mną.

Gdzie?

-Do kapitana Barrowsa. Przydzieli Ciebie do mojej grupy.

Po godzinie miałem mundur gdzie spać a nawet broń. Swoią drogą intryguje mnie Sam. Człowiek trochę zacofany z dziedziny każdej z jego świata. A tu odnalazł się wyśmienicie jakby tu urodził się.

Fascynujące.

Pierwsze zajęcia to historia i geografia kraju po tej stronie futryny. Zadziałanie futryny nie był to przypadek. W tym wątku czasowym już dawno była technologia drzwi czasowe. Wykładowca opowiadał o bogach którzy istniały i miały nieograniczony umysł .Po rozsiewali Oni ten gruz meteorytowy wszędzie z myślą ze taki Sam wpadnie na pomysł bramy z futryny. Gdy taka furtka powstała automatycznie wysyła sygnał z meteorytu użytego do produkcji energii. Wszyscy go otrzymują. To działa we dwie strony,nigdy w jedną stronę...

Prawdopodobnie i kraj Sama odwiedzili bogowie zostawiając meteoryt na górze Bor"a.

             Następny etap to ćwiczenia walki wręcz,władania białą bronią i strzelaniem.

Nauka szła ekspresowo. Po tygodniu miałem szósty dan w walce wręcz. Jesteśmy tu już osiemnaście miesięcy. Jestem żołnierzem już wyszkolonym w teorii. W praktyce jestem zielony,zresztą Sam również. Chodzą pogłoski o akcji odwetowej na wroga. Zniszczyli kraj szósty. Jest ich szesnaście w tej czasoprzestrzeni. Nasz numer to cztery. Przed nami niema już nic. Drzwi zniszczone- niema kraju. Nadszedł czas powrotu do krainy Sama.

-wracamy Eugen- Jeszcze tu wrócimy

Wróciliśmy.Ja do Sary,Sam do rodziny. Minęło tylko półtora godziny tu,a tam rok i siedem miesięcy. Tu bez zmian.Życie toczy się powolnym ruchem w sielance.

Po odpoczynku wracamy.

- Eugen

Gdzie?

-do czwórki. Ale zabawimy tam dłużej.

Po powrocie do czwórki zastaliśmy chaos i ryk syren alarmowych.

-dobrze że jesteście-odparł Barrows. Każda para rąk  przyda. Dostajecie ty i ty odrzutowce szturmowe.

Ależ to maszyny. Napęd oczywiście znany mi niewielka gródka zawieszona w próżni. Osiągi niesamowite.

-Kapitan Barrows na odprawie mówił tak:

-Udajemy się do dziesiątki. Brama otwarta na północy. Mamy do czynienia z istotami z innej czasoprzestrzeni. Zadomowili się tam. Przybyli z dwójki z innego kontinuum .Drzwi będą roztwarte do wroga tylko przez osiem godzin. Jeśli się zamkną a wy zostaniecie,przepadliście. Czas tam płynie bardzo powoli. Na czwórce dzień trwa 37 godzin,a tam 420

-powodzenia-odparł

-ruszajcie

               -Silniki  włącz-głos z wieży kontrolnej

Sam już w powietrzu,ja też. Lotki na skrzydłach na dół i włączyłem dopalacz. Każdy pojazd miał pole grawitacyjne ochronne. Tlen i wszystko co nie zbędne do życia. Podróż przez bramę trwa identycznie co z kraju Sama. Leciało nas około trzysta statków. Już na terenie wroga dziesiątki trupów -nas połowa żywych napiera. Nasze zegarki odmierzali czas. Od ataku minęło już godzinę,nasza godzina od ataku. Była to piękna kraina z górami. Ogromne połacie ziemi bezkresnej z jedynym akwenem wodnym wielkości kraju Sama.

Zniszczyliśmy mnóstwo punktów oporu wroga. Zniszczyliśmy również tutejszą infrastrukturę energetyczną. Portal którym się dostaliśmy tutaj powoli się zamykał. Prawdopodobnie celowo zamykają drzwi żebyśmy zostali uwięzieni tutaj.

Krzyczałem do Sama w radiostację wycofujemy się!-brama się zamyka

- odparł SAM-wycofujemy się

Sam był naszym dowódcą. Tylko on mógł rozkaz wydać.-Odbijamy na prawą.

Ci co zostali,Ja i Sam na czele kierowaliśmy się do bramy. Dystans który dzielił nas od bramy to około 5 kilometrów.

-przyśpieszajcie- zakrzyczał dowódca

-cała naprzód bo portal się zamyka.

-Gdzie jesteś Eugen

Tuż za tobą po twojej lewej

-Ok

Byłem prawie ostatni w eskadrze. Większość już zdążyła wlecieć w mgłę,i ja szykowałem się do przekroczenia punktu krytycznego.

Rozległ się alarm

-komputer pokładowy-zostałeś namierzony i bach dostałem pociskiem z ładunkiem ujemnym który paraliżuje mój napęd. Gruda meteorytu ma ładunek dodatni. A wiadomo plus z minusem zwarcie.

Spadałem bezwładnie na ziemię. Brama już zamknięta. Zero kontaktu z Samem z nikim.

Zostałem sam. Kurwa...!!!

Spadłem na teren podmokły. Lądowanie twarde-ale żyje.

Wyczołgałem się z wraku,stoję po kolana w błocie. Wokoło gęsta dżungla ,piękne kwiaty w tym błocie pachnące. Kierowałem się na suchy grunt nieopodal. Nie wiem która godzina,tu długi dzień bardzo długi. Eh co tu robić. Muszę wrócić do statku. Mam tam porcję żywieniowe wodę i kompas. Wróciłem z torbą ze statku,muszę się oddalić od wraku. Nieprzyjaciel na pewno będzie przetrząsał teren wokół statku. Oddaliłem się dobre kilkanaście kilometrów w głąb dżungli. Przydałoby się jakiś szałas zbudować,ochronić się przed zwierzyną bo nie wiadomo co tu żyje. Rozejrzałem się dookoła w górę też,przykuło moją uwagę wysokie drzewo rozłożyste w koronie,

-idealne schronienie bezpieczne.

Śpię- chyba śnię. Czuję specyficzny zapach szpitala. Leżę na łóżku szpitalnym nieruchomy. Moja żona siedzi przy mnie trzyma mnie za rękę. Ja śnię,rozdziera mnie bezsilność.

-Chcę coś do Niej powiedzieć ruszyć palcem- nie mogę tego zrobić. Mam świadomość czuję,myślę,smakuję lecz nie widać tego na zewnątrz. Czuję że spadam wciąga mnie gdzieś jakieś kłęby piany lub czegoś podobnego wypełnia moją przestrzeń.

Budzę się-jestem na drzewie.

Obtarłem pot z czoła,zapach sali szpitalnej uciekł.-No dobra! Eugen co masz robić?-Myśl.

He he moja pierwsza myśl-jest już dobrze mówię sam do siebie!Zeszedłem z tego drzewa i idę przed siebie. Mijałem takie dziwy jakich jeszcze nie widziałem. Zwierzęta tak barwne,egzotyczne, w ogólę na mnie uwagi nie zwracają- dziwne.

W pewnej chwili usłyszałem głos lub dźwięk jakby z syntezatora z moich czasów. Nie rozumiałem tego. Powoli podczołgałem się jak najbliżej tych istot. Człekokształtne istoty nie za wysokie. Skafandry zielono-czarne,chyba bez broni. Przyglądałem się temu chwilkę-aż mnie namierzyli,jakieś latające małe coś przyglądało się na mnie i vice versa. Jakaś ręka chwyciła mnie za kołnierz i cisnęła na środek placu. Coś tam mówiło- krzyczę nie rozumiem kurwa...!!!

puść mnie,puść mnie

Istota coś ta na nadgarstku grzebała,pyk i już wrzeszczy na mnie w moim języku.

-Kim jesteś?Jak tu się znalazłeś?

Jestem żołnierzem z czwórki,nie zdążyłem do bramy...

-Hahhah heh haa

Zaczęła się śmiać i pluć jednocześnie na mnie. Jej wielkie gały obracały się szeroko. Czerwone.

-Od tej chwili jesteś jeńcem. Do swoich już nie wrócisz.

Drugi osobnik wsadził mnie do klatki na swoim statku i odlecieli. Straciłem przytomność. Na przemian czuje zapach szpitalu,słyszę głos mojej żony i za razem słyszę świst i odgłosy ich statku. Obudzono mnie jakimś środkiem. Jestem w owalnej sali,na środku sufitu witraż przeszklony chyba okno weneckie. Rozglądam się wokół jedne drzwi,wyjście z sali zapewne.

Muszę coś zrobić. Przy najbliższej okazji ucieknę. Mam pamięć przestrzenną. Jak mnie prowadzili za uwarzyłem kilka słabych punktów,które przydadzą mi się przy ucieczce.

Słyszę stukot-otwierają się drzwi włazi i coś mówi po swojemu. Energicznym chwytem obaliłem gada na glebę. Leży delikwent. Uciekam. Po drodze udało mi się oderwać rurkę z hakiem na końcu. Rozległ się głośny alarm.

Jestem już szukany. Nie mam czasu,biegnę przed siebie długim holem,który się zwęża na końcu. Widzę okno,bez wahania wyskoczyłem spadałem chwilkę,upadłem twardo ale żyje. Pokaleczyłem się ale to nic-wolność!

Obezwładniłem jednego przy statku. Wcześniej za uwarzyłem ze ich bransoletka na nadgarstku to swoisty pilot. Próbowałem go zerwać ni jak nie mogłem. Użyłem noża,musiałem rzecz jasna odciąć jego rękę. Statek uruchomił się automatycznie. Ich statki mają wystarczająco energii żeby roztworzyć drzwi do innego kraju. Wybrałem numer cztery,intensywne zielone światło rozwarło niezbyt szeroko drzwi portalowe. Wleciałem w tunel,znowu rozciągnięcie na atomy,pomieszały się z atomami statku pyłu ze wszystkim,w pewnym momencie -pustka...

Obudziłem się w szpitalu. Siedziała przy mnie moja żona,głaszcze mnie po skroni.

Czuje jej oddech,mogę ruszyć palcami całym ciałem. Budzę się.

Cześć kochanie

-Cześć kochany

Ale miałem sen nie uwierzysz...

 

-- koniec---

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • KarolaKorman 10.03.2016
    Wyobraźnie masz i chęć do pisania też, wykorzystaj to więc. Musisz jednak popracować nad dialogami, bo są bez składu i ładu. Inna rada: nie pędź tak ze zdarzeniami. Lepiej podzielić opowiadanie na części i w każdej opowiedzieć jakąś historię. By nie zginęło w natłoku opowiadań wstawianych na Opowi. najlepiej jest się zalogować, żeby mieć własny profil. Czytaj też opowiadania innych, a zobaczysz gdzie robisz błędy. Zostawiam bez oceny i życzę weny :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania