Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Serce na dłoni

Podobno jak się ma miękkie serce, trzeba mieć twardą dupę. Zawsze tak było i zawsze będzie, bo świat nie słynie z litości. Ale co w sytuacji, gdy komuś przytrafi się mocne serce? Czy na to również wymyślono jakieś przysłowie? Możliwe, że to bez znaczenia, bo twarde serca nie są tak naprawdę nikomu potrzebne. Najbezpieczniej jest nie mieć ich w ogóle.

 

***

 

Ludzie zawsze mówili, że miał serce na dłoni. Już jako dzieciak troszczył się o wszystko i wszystkich, jakby dobrowolnie wziął na barki cały świat. Nigdy się nie skarżył ani nie zalewał łzami, choć Bóg jeden raczył wiedzieć, o ile w ogóle na niego czasem spoglądał, że miał powody. Powtarzali mu, że nie powinien być za dobry, bo życie nie oszczędza nikogo, a jak nadstawi drugi policzek, to zawsze będzie go dodatkowo częstowało kopniakiem w żebra. „Świat nagradza egoistów” – stwierdził kiedyś ktoś. – „Zdrowy egoizm pozwoli ci poczuć, że żyjesz”. On tego nie rozumiał, dopóki po raz pierwszy nie spróbował złożyć swojego marzenia z niedopasowanych puzzli.

Najpierw nazywano to miejsce Potwornym Cmentarzyskiem. Pewnie dlatego, że przez swój ogrom nie pozwalało się w całości objąć wzrokiem, a poza tym stanowiło ostatni przystanek dla wszystkiego, co zepsute, niepotrzebne, zapomniane – po prostu martwe. Tak naprawdę to był zwyczajny śmietnik, ale z czasem, gdy zaczęto tam składować również przestarzałe maszyny, których cienie górowały nad okolicą niby ogromne potwory, ludzie zaczęli traktować to miejsce trochę jak ciekawostkę, a trochę jak fabrykę nikomu niepotrzebnych części zamiennych. I wówczas niektórzy zaczęli o nim mówić „Cmentarzysko dla potworów”.

Dla niego stanowiło magiczną krainę – będąc dzieckiem odwiedzał ją codziennie i wytrwale przekopywał w poszukiwaniu skarbów. A gdy już się zmęczył, zasiadał na stercie gruzu z butelką wody i wzrokiem utkwionym w ołowianym nieboskłonie. I marzył. Marzył, że kiedyś dotknie nieba, a niebo ten dotyk odwzajemni. Nawet nie zauważył, w którym momencie marzenia zaczęły frunąć ponad niebieskie okowy, dalej nawet niż wyobraźnia. Zaczął wierzyć, że gdzieś tam, za ponurą zasłoną chmur może czekać na niego jego własny, wspaniały świat. Wystarczyło jedynie do niego dotrzeć. Wtedy postanowił z porzuconych, niechcianych resztek zbudować sobie prawdziwy statek kosmiczny. I tak to się zaczęło.

Od tamtej pory Cmentarzysko stało się jego drugim domem. Spędzał tam każdą możliwą chwilę i budował statki. Mniejsze, większe, cięższe, lżejsze – z wszystkiego, co miał pod ręką. Składał je jak puzzle, z naturalnym wyczuciem. Nauczyło go to cierpliwości i uporu, choć tak naprawdę upór musiał być w nim od zawsze, bo nigdy choćby nie pomyślał, by zrezygnować. Nawet gdy już przestał wierzyć, że jeszcze może zostać kapitanem własnego życia.

Czasy zmieniały się zaskakująco szybko i w pewnej chwili popchnęły go naprzód. Upór i cierpliwość okazały się nieocenioną pomocą, by po wielu trudnych latach dostał pod opiekę prawdziwy statek i stał się prawdziwym kapitanem. Być może przyszło mu to łatwiej niż wielu innym, bo nigdy nie dyskutował z rzeczywistością. Świat nieustannie był dla niego jak puzzle – jeżeli wszystko do siebie pasowało, nie zadawał pytań o przyczyny, jeśli nie – po prostu szukał brakującego elementu. Tymczasem coraz więcej puzzli w jego doskonałej układance zaczęło się zmieniać. Nawet Potworne Cmentarzysko uległo przeobrażeniu, stając się potwornym z zupełnie nowych powodów. A niebo zasnuwały coraz cięższe chmury.

 

***

 

Stalowa szarość przepuściła tylko jeden samotny promień słońca, który wdarł się pod powieki i podrażnił źrenice. Zbierało się na burzę, a on zastygł w bezruchu z poczuciem odrealnienia. Myślał tylko o tym, że czegoś mu brak, że gdzieś zgubił ostatni puzzel, bez którego zawali się cała konstrukcja. I nie miał pojęcia, gdzie go szukać.

Z daleka niosły się głosy, których nie mógł rozpoznać. Wszystko docierało do niego jak przez gruby kokon – głucho i niewyraźnie. Wstając odkrył, że nogi ma jak z waty, a kolana trzęsą mu się niemal równie mocno, co dziwnie puste dłonie. Czy powinien coś w nich trzymać, skoro odczuł tę pustkę? Powoli przyzwyczajał się do stawianych kroków, jak dziecko po raz pierwszy ruszające w drogę. A potem świat się przed nim otworzył.

– To pierdolone pobojowisko, nie mamy tu czego szukać.

– A czego się spodziewałeś? Złotego deszczu?

– Nigdy czegoś takiego nie widziałem…

– I obyś więcej nie zobaczył. Lepiej tego nie ruszać, póki jest świeże…

– Ktoś to będzie musiał posprzątać.

– Chcesz sprzątać pieprzony śmietnik? Nie bądź, kurwa, idiotą. Oni mają od tego odpowiednich ludzi.

– A jeśli ktoś… przeżył?

– To Cmentarzysko, tu leżą tylko trupy.

– Hej! – zakrzyknął, podchodząc bliżej do żywo dyskutującej grupki. – O czym wy mówicie? Co tu się stało?

– Powinniśmy się stąd zwijać zanim przyjadą. Lepiej, żeby nas tu nie zastali.

– Zaraz zrobi się kurewskie zamieszanie i na pewno zapomną o paru rzeczach. Będziemy mogli wrócić po fanty.

– Trzeba być czujnym, w Godzinie Wilka zleci się tu pół miasta.

– Mówię do was! – krzyknął nieco głośniej niż zamierzał. – Odpowiedzcie mi!

Spróbował złapać jednego z nich za rękę, ten jednak w ostatniej chwili się odsunął. Żaden nawet na niego nie spojrzał, choć odkąd tylko ich dostrzegł próbował na wszystkie sposoby zwrócić na siebie uwagę. Dla nich był niewidzialny i nigdy w życiu nie spotkało go nic równie surrealnego. Jak mogli go nie dostrzegać skoro stał tuż obok i krzyczał im prosto w blade, zmizerniałe twarze? „Naćpali się, ot co”, naszła go jedyna logiczna konkluzja. „Prędzej poproszą o drobne wyimaginowane stado białych myszek, niż odezwą się do prawdziwego człowieka”. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ostatnie lata obficie obrodziły wszystkimi możliwymi rodzajami uzależnionych, a Potworne Cmentarzysko stało się dla nich ulubionym miejscem spotkań i handlu.

– Pierdolone ćpuny! – skomentował, gdy zaczęli odchodzić bez pożegnania, każdy w swoim kierunku. – Dalej, spierdalajcie póki możecie! Znajdą was i tak, dopilnuję tego! Zapłacicie za swoje tchórzostwo, cholerne sępy!

Nie miał pojęcia, po co właściwie za nimi krzyczał. Chyba jedynie dla własnej wątpliwej ulgi, która i tak nie nadeszła. Nie potrafił pogodzić się z tym, że nikt, nawet krążące na tle ciemnych chmur ptactwo, nie uraczył go choćby przelotnym spojrzeniem. „Jeżeli czegoś nie widać to wcale nie znaczy, że tego nie ma” – chciał im wygarnąć, choć to przecież niczego by nie zmieniło. „To musi być jakiś pierdolony sen”, wyszeptał głos w jego głowie, próbując zracjonalizować nieracjonalną sytuację. Musiał szybko znaleźć sposób, by ktoś go jednak dostrzegł i wszystko mu wyjaśnił… albo żeby się po prostu obudzić.

„Na Cmentarzysku leżą tylko trupy. A co jeśli jestem jednym z nich?”

Nagle oprzytomniał, gdy dotarło do niego, o czym rozmawiała przypadkowo napotkana grupa. Chwila zawahania, nim wzrok prześlizgnął się w miejsce, które początkowo ignorował, jakby to ono było niewidzialne. Padło krótkie przekleństwo, a nogi automatycznie postąpiły w tył. O jeden krok za daleko.

 

***

 

Głuche dudnienie uderzyło w bębenki. Wszystko zadrżało, a on zachłysnął się powietrzem o znajomym zapachu. Otaczał go półmrok, lecz dość prędko zdołał rozpoznać, gdzie się znalazł. Nie pojmował jedynie, jakim cudem. To zdecydowanie musiał być sen – żadna rzeczywistość nie mogłaby być równie nonsensowna. Co w takim razie wydarzyło się naprawdę? Czy w istocie potrafiłby wyśnić okropieństwa podobne tym, które oglądał? Bał się przywoływać te obrazy w pamięci, bo nie chciał, aby na zawsze wdrukowały mu się w umysł, wolałby czym prędzej o nich zapomnieć. Równocześnie starał się wyłowić z wartkiego strumienia myśli ostatnie rzeczywiste wspomnienia, lecz ta mistyczna granica wciąż mu się zacierała, pozostając nieuchwytna.

Rozejrzał się dokoła, próbując zająć czymś uwagę. Wszystko wyglądało normalnie – pulpit, błyszczące słabym błękitem ekrany, fotel, w którym siedział. Po raz kolejny powróciła do niego myśl, że jest martwy – przeszedł w stan wiecznego spoczynku i już zawsze będzie uwięziony w tym fotelu, na statku pośrodku morza smutku i beznadziei. Na Potwornym Cmentarzysku, w klatce swojego dziecięcego marzenia. Być może jakaś siła wyższa, bóg o zniekształconej twarzy, w którego nikt już nie wierzył, chciał go w ten sposób uszczęśliwić. Albo sobie z niego zadrwić. Jakby nie było – on wcale nie chciał takiej wieczności, nie chciał zostać zaklętym w bursztyn owadem i właśnie wyraźnie sobie to uświadomił.

Połączone z drżeniem dudnienie tymczasem wciąż się powtarzało. Dźwięk był miarowy i regularny, ciężko jednak było określić jego źródło. „Puls”, przemknęło mu przez myśl. „Jakby statek miał w sobie żywe, bijące serce”. W tym momencie przyszło mu do głowy, że może to właśnie puls jest kluczem – jeżeli jego serce przestało bić, to chyba nie będzie potrzebował żadnego innego dowodu, że nastąpił koniec. Jednak czy w snach czuje się własny puls? A jeśli wyciągnie błędne wnioski i zamiast wrócić do życia zapadnie w wieczną śpiączkę? Znów uległ wątpliwościom, choć nigdy dotąd nie miał aż tak daleko idących problemów z podejmowaniem decyzji. Czyżby strach wziął górę? Czy to zwyczajny, ludzki lęk, że jeśli posunie się za daleko w stronę prawdy, nie będzie mógł już zawrócić? Gdyby odnalazł ostatni brakujący puzzel, układanka stałaby się całością i jej obraz zapadłby mu w myśli na zawsze, choćby nawet sekundę później ponownie rozczłonkował ją na części. Z drugiej strony zawsze był człowiekiem czynu – snucie filozoficznych rozważań nie leżało w zakresie jego kompetencji.

„Niech to szlag”.

Ostrożnie podniósł się z fotela i pochylił nad pulpitem. Gdy dłonie dotknęły chłodnej powierzchni, dudnienie obiło się o opuszki palców, a on zrozumiał, że właśnie tam, pod spodem, leży jego źródło. Ostatni puzzel. Na wdechu spróbował pobudzić statek do życia i zaraz potem ponownie utracił chwilowo odzyskany rezon.

Początkowo nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Kolejny element surrealistycznej układanki wskoczył na nieswoje miejsce, gdy żyjące serce statku wybiło rytm, a przyglądający mu się w zdumieniu człowiek odruchowo przyłożył sobie dłoń do piersi. Palce oblepiła wilgoć, dodatkowo potęgując niedowierzanie. Od schowanego pod przezroczystą powierzchnią serca rozgałęziały się splątane z okablowaniem żyły i tętnice. Ginęły potem gdzieś poza zasięgiem wzroku, a on wcale nie chciał wiedzieć, dokąd tak naprawdę prowadzą. Nie potrafił się również zmusić do spojrzenia na własną klatkę piersiową i uwierzenia w niemożliwe.

Czym sen tak naprawdę różnił się od śmierci? Chyba tylko perspektywą czasu, bo każdy sen kiedyś się kończył, a kapitan miał teraz wrażenie, że u niego to wszystko trwa już bardzo długo. Zdecydowanie za długo.

A jeżeli statek wszystko mu zabierze? Może serce to tylko początek i od tej chwili będzie stawał się jednością z maszyną? Idealna symbioza – on będzie statkiem, a statek nim. Na zawsze.

– Ludzie twojego pokroju chyba nie boją się śmierci? – Głos zza pleców wywołał w nim nieprzyjemny dreszcz. Odwrócił się wolno, by ujrzeć ubraną na czarno kobietę. Wydała mu się w jakiś sposób znajoma, nie rozpoznawał jednak twarzy i nie był w stanie powiązać jej z żadnym imieniem, nazwiskiem czy miejscem, w którym mógł ją niegdyś spotkać. – Daj spokój – odezwała się ponownie – przecież to właśnie jest twoje prawdziwe „ja”. Ten statek jest wszystkim, na czym zależało ci za życia i wszystkim, co pozostanie ci po śmierci. Myślałam, że o tym wiesz.

– Kim jesteś? – To oczywiste pytanie musiało paść, choć już w następnej sekundzie kapitan uznał je za kompletnie niepotrzebne. – Albo raczej… po co przyszłaś?

– Pomóc ci zrozumieć, że twoja gra nie dobiegła jeszcze końca. – Uśmiechnęła się zagadkowo niewesołym uśmiechem i postąpiła kilka kroków w jego stronę. – Jest piękne. – Wskazała skinieniem głowy na ludzki organ miarowo bijący w zimnej, nieludzkiej klatce. A kapitanowi przyszło do głowy, że klatka piersiowa nie bez powodu zwie się właśnie „klatką”. – Osoby o pięknych sercach nie dostrzegają brzydoty świata i cudzych umysłów. Być może dlatego jest ich tak niewiele, bo ciężko jest obronić się przed czymś, czego się nie widzi. Mam rację?

– Do czego zmierzasz? – Odruchowo cofnął się w stronę serca, wyciągnął ku niemu rękę i musnął palcami chłodną szybę. – Nie mam czasu na podobne gierki.

– Przeciwnie, masz teraz cały czas tego świata. – Posłała mu kolejny uśmiech, lustrując go spojrzeniem lekko przymrużonych oczu. – Ludzie zwykle cenią sobie serce wyżej od rozumu – kontynuowała niezrażona, nadal się ku niemu zbliżając. – Podobno do szczęścia nie potrzeba geniuszu, lecz miłości. I choć tak naprawdę kocha się głową, a nie sercem, to jednak ono zawsze zbiera wszystkie laury. I cały ból. – Znalazła się już przy nim, niebezpiecznie blisko, serce jakby przyspieszyło, gdy on wykonał ostatni możliwy krok w tył. – Ale nie twoje, prawda? Ty nikogo nie kochasz i nie kochałeś.

– Wolałem nie marnować czasu. – Choć zabrzmiało brutalnie, on naprawdę w to wierzył.

– Pewnie dlatego jest takie piękne – odparła, przyglądając się sercu. – Nigdy nie zostało złamane. – Nie bronił się, gdy ułożyła jedną dłoń na jego klatce piersiowej i zaczęła badać palcami miejsce, z którego wolno sączył się czerwony płyn. – Mówili, że nosisz serce na dłoni, jak to zatem możliwe?

– To metafora, w dodatku od dawna nieprawdziwa – rzekł jedynie, choć zdawał sobie sprawę, że nie o taką odpowiedź jej chodziło. Żadnej innej jednak nie znał. Ona zaś przez chwilę patrzyła mu wyzywająco w oczy, nim wreszcie się roześmiała.

– Podaj mi je – poprosiła po chwili. – Umieszczę je z powrotem we właściwym miejscu i wrócisz do dawnego życia, by się przekonać.

– Więc to wszystko jest snem – wywnioskował z pewną dozą ulgi. – Za chwilę się obudzę i już nigdy cię nie zobaczę.

– Będziesz tęsknił?

Chcąc umknąć przed jej spojrzeniem odwrócił się do wciąż bijącego serca. Nie miał pojęcia, dlaczego to robi, ale czuł, że postępuje właściwie, gdy odnalazł odpowiedni przycisk, a szklana bariera odsłoniła organ. Zawahał się ledwie ułamek sekundy, nim sięgnął do wnętrza, ostrożnie ujmując w dłoń własne życie. Delikatnie pociągnął, po dłoni spłynęła krew, a gdzieś wewnątrz klatki piersiowej zaatakował ból.

– Nie bój się – szepnęła, widząc jego niepewność. – Za chwilę już nie będzie bolało.

Uniosła rękę, którą dotąd trzymała na jego piersi i nie przestając się uśmiechać przesunęła sobie brudnym od krwi palcem po ustach, barwiąc je na czerwono. Drugą ręką sięgnęła ku sercu, on jednak je odsunął. Straciła rezon tylko na sekundę, zaraz potem pochylając się ku niemu i z zaskoczenia łącząc się z nim ustami. Prędko pogłębiła pocałunek, pozwalając mu posmakować goryczy własnej krwi, jej dłoń tymczasem znalazła cel i zamknęła serce w potrzasku między ich złączonymi palcami. Było silniejsze niż się spodziewała – długo walczyło, nim świat kapitana zasnuła nieprzenikniona ciemność.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (18)

  • JamCi 17.05.2020
    Mistrzostwo.
  • alfonsyna 17.05.2020
    Nieeee, co to to nie. ;)
  • Anonim 18.05.2020
    Jak na bajeczkę, to całkiem niezłe. Ja jednak zastanowiłbym się, co chciałbym osiągnąć takim tekstem. Albo bajkowość, ale wtedy przekaz jest zbyt "przegadany", albo cos więcej, lecz do tego nie pasowałoby zakończenie. To tak, moim zdaniem.
    Ale podobało mi się, bardzo. Bo tylko nasza zgoda pozwoli zniekształcić innym nasze serce, a miłość to "zgoda największa".

    Pozdrawiam
  • alfonsyna 18.05.2020
    Istotnie dużo racji jest w tym, co piszesz. I teoretycznie tu powinien nastąpić ciąg dalszy, który odpuściłam celowo, żeby zobaczyć, czy może to do pewnego stopnia funkcjonować samodzielnie. Operacja na otwartym sercu - można by rzec, że się udała, ale pacjent zmarł. XD
    W każdym razie dziękuję, cieszę się, że coś tam w tym jednak było dobrego, również pozdrawiam. ;)
  • Anonim 18.05.2020
    alfonsyna
    wiesz co? Nie wiem, ale coś mi w tym tekście nie pasowało do końca po drodze. Dałem taką teorię, chyba prawdziwą, ale nie jestem pewien.
    A napisałem, że podobało sie, bardzo, więc uważam, że Twoje słowa "cieszę się, że coś tam w tym jednak było dobrego", są nieobejmujące całej mojej wypowiedzi.

    Pozdrawiam
  • alfonsyna 18.05.2020
    Antoni Grycuk wypatrzyłeś na pewno, że to nie jest tak do końca zamknięta całość i to jest prawdziwe spostrzeżenie. I może przez to pozostawia takie wrażenie, że coś nie pasuje do końca czy nie współgra.
    Nie ujęłam też tego faktycznie najtrafniej, jednakże chodziło mi o to, iż cieszę się bardzo, że się podobało - czyli tekst ogólnie nie wyszedł źle. Ja mam zawsze jakiś tam dystans do tekstów własnych, ale jak się bardzo podoba, to jestem bardzo zadowolona. ;) Jeszcze raz dziękuję. ;)
  • Freya 18.05.2020
    Nie ma sęsu kopać... no dobra. Przytuliłem ?
  • alfonsyna 18.05.2020
    Zależy co i/lub kogo kopać. XD
    Dzięki! :D
  • Dekaos Dondi 18.05.2020
    Alfonsyna→Ciekawy tekst, dobrze napisany... tak jakby na pograniczy... istoty serca.
    Gdyż to słowo, ma wiele znaczeń, w zależności od tego→"gdzie jest i po co"
    I jeszcze te symboliczne Potworne Cmentarzysko. I to, co się później z nim działo.
    Człowiek zmiennym jest→Pozdrawiam:)↔5
  • alfonsyna 18.05.2020
    To może taka jakaś pseudofilozofia wyszła czy coś... No nie wiem, w każdym razie cieszę się, że wpadłeś i coś tam wygrzebałeś pozytywnego. ;)
    Dziękuję i pozdrawiam również. ;)
  • Dekaos Dondi 18.05.2020
    Alfonsyna→Nie zawsze potrafię wysłowić do końca, jak coś rozumiem.
    ale na pewno tekst jest... po różnych stronach drogowskazu...hmm...tak jakoś:))
  • alfonsyna 18.05.2020
    Dekaos Dondi no chyba jest, poniekąd taki był zamysł i nie każdy też musi odbierać to jednakowo - i dobrze, kiedy każdy spojrzy po swojemu. ;)
  • Clariosis 21.05.2020
    Bardzo ciekawy koncept, który można interpretować na wiele sposobów. Mnie osobiście zaskoczyło, iż tajemnicza bohaterka uznała za najpiękniejsze te serce, które nikogo nie kochało, gdyż nigdy dzięki temu nie zostało złamane... Ale może jest to piękno tylko powierzchowne, gdzie kryje się najprawdziwsza brzydota? Ale jednak mówili, że bohater miał serce na dłoni... Widać tu pewien dualizm...
    Intrygujące, sama nie wiem, jak to zinterpretować. ;)
  • alfonsyna 21.05.2020
    Prawda, właściwie można to interpretować dowolnie, parę możliwości jest. Być może włożył to serce w inne rzeczy i już "zabrakło" mu go do miłości? Może było to świadome, może przypadkowe, a może w ogóle było jeszcze inaczej. Nie chcę zdradzać, co mnie chodziło po głowie - fajnie, kiedy każdy spojrzy na to po swojemu. ;)
    Dziękuję uprzejmie za wizytę i pozdrawiam! ;)
  • Bajkopisarz 21.05.2020
    Zbudował statek swoich marzeń, który okazał się tylko niewiele wartą rzeczą, a jednocześnie wszystkim. Zapomniał kochać kogokolwiek, więc jego serce pozostało nietknięte, niepotrzebne i właściwie zapomniane, a jednak okazało się najpiękniejsze.
    Ale dla kogo?
    Wszystko to, oznajmił tajemniczy głos jakiej postaci. Dlaczego mamy jej wierzyć? Może paple co chce, bo nie zastanawia się, co mówi a może cynicznie zwodzi?
    Może jednak statek jest najważniejszy, a serce służy jako pompa a nie jako ośrodek kochania tego czy tamtego.
  • alfonsyna 21.05.2020
    No właśnie - każda z tych opcji jest właściwie jednakowo prawdopodobna. Wszak do końca nie wiadomo, jak jest naprawdę, nie wiadomo, co ostatecznie okazało się ważniejsze i czy było warto. Jak to w życiu - nie wszystkie decyzje ostatecznie prowadzą nas tam, gdzie chcemy być. A czasem nawet nie wiemy, gdzie chcemy być i co osiągnąć, póki już nie jest za późno.
    Dziękuję za wizytę i podzielenie się przemyśleniami. Pozdrawiam. ;)
  • Pasja 21.05.2020
    Ciekawe wprowadzenie o sercu. Istotnie istnieje takie powiedzenie - Serce na dłoni? Znaczy, że ktoś jest nadzwyczaj szczodrobliwy i pomocny. Czy warto? Pojawia się pytanie. Zawsze pewnie warto, jednak nie zawsze można odnaleźć w tym, co się robi zadowolenie.
    Altruizm jest jednym z zachowań zwierzęcych tworzącym ich wartość przystosowawczą. U ludzi przeciwstawność egoizmowi. - „Świat nagradza egoistów”
    Budował swoje marzenia na cmentarzysku potworów, układał rozrzucone puzzle i do końca poszukiwał tego ostatniego. Żył w swoim kokonie i nie szedł do przodu tylko cofał się o krok do tylu. Istniał w swojej wyobraźni i miał marzenia. Zbudował statek tylko nie mógł płynąć i czerpać radość z życia. Nie kochał nigdy, był sam sobie kapitanem i sterem … na statku pośrodku morza smutku i beznadziei - w klatce swojego dziecięcego marzenia.
    Jakby zamienił się z sercem; z klatki do klatki. Operacja na otwartym sercu trwała, a on nie mógł się obudzić. Zakończyła się wędrówka po ziemi. Mam wrażenie, że to Godzina Wilka i wadliwa partia. Śmierć jako czarna postać, a nie biała i podjęcie przez niego ostatniej decyzji. Nie chciał tęsknić. A przecież serce to tylko mięsień i nic nie ma wspólnego z miłością.
    Pozdrawiam
  • alfonsyna 22.05.2020
    Właśnie coś w tym jest, że skupiając się głównie na tym jednym celu i marzeniu, niejako zaprzepaścił wszystko inne, zamykając się na to. Ostatecznie ciężko stwierdzić, czy postąpił dobrze, czy nie - on pewnie też tego nie wie, a nawet jeśli czegoś żałuje to nie może już cofnąć - konkretne chwile w życiu da się przeżyć tylko raz.
    Dziękuję za wizytę i garść bardzo adekwatnych przemyśleń. Serce to tylko symbol - wszystko wszak, łącznie z wszelkimi ograniczeniami i lękami, siedzi nam w głowach. Pozdrawiam również. ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania