Serce siostry

ROZDZIAŁ 1: WYGRAĆ ZE ŚMIERCIĄ.

 

 

Ona nie mogła umrzeć. Nie mogła na to pozwolić! Przecież tylko ona jej została. Nie miała pojęcia, co to za zaraza, ale wybiła już całą jej rodzinę, z wyjątkiem jej i jej młodszej siostry. Na razie. Bo stan zdrowia jej siostry z dnia na dzień się pogarszał. To był jakiś horror. Jeśli jej siostra umrze, zostanie całkowicie sama na tym świecie. Dlatego musiała zrobić wszystko, co w jej mocy, aby do tego nie doszło.

Jej siostra leżała teraz nieruchomo w łóżku. Miała zamknięte oczy. Ale ona żyła – wiedziała to. Bo musiała żyć.

Przyjrzała jej się. Była trupio blada, sina w niektórych miejscach. Jej kruczoczarne włosy były martwo rozsypane po poduszce. Miała zapadnięte powieki, sine plamy pod oczami. Małe, kościste ręce spoczywały na brzuchu. Z jej sinych ust wylewała się plama krwi, którą przed chwilą wymiotowała.

Nie! Nawet jeżeli musiałaby użyć jakichś nadludzkich sił, nigdy, przenigdy nie dopuści do jej odejścia.

Śmierć nie miała litości. Nieubłaganie ciągnęła ku sobie to dziecko, mimo iż nie miało nawet siedmiu lat. Jak takie małe dzieci mogły umierać?! Toż to oczywista niesprawiedliwość. Wszak nic nie zdążyły jeszcze przeżyć, zero życiowego doświadczenia. Jej siostra...ona miała przed sobą jeszcze całe życie. Tyle pięknych chwil, przygód...Chciała żyć razem z tym dzieckiem, u jego boku, razem doświadczać wszystkiego, co przyniesie życie. Dziewczynka nigdy jeszcze nie jadła marakui, nie była nad morzem, nie widziała flamingów...Właściwie niczego jeszcze nie widziała...

Była zawsze bardzo grzeczna, nie sprawiała większych problemów, miała dobre serce...Nie odchodziła od matki ani na krok, gdy umierała, modliła się za ojca...Wprawdzie to wszystko na nic, ojciec i tak je opuścił, zaraz po matce, ale przecież liczyły się dobre chęci, a to dziecko...

Według niej było aniołem. Tak, sama jej kiedyś powiedziała, że ma lepsze serce od niej. I od wszystkich ludzi, z którymi kiedykolwiek miała styczność. Nikt tak bardzo nie zasługiwał na długie, spokojne życie, jak jej siostrzyczka. Z pewnością...

Drgnęła. Siostra otworzyła oczy! Patrzyła teraz na nią, uśmiechała się...

Również się do niej uśmiechnęła.

- Jak się czujesz? - zapytała zatroskana.

- Już mi lepiej...Siostro, chyba wygrałyśmy...

- Tak?...

Pomogła dziecku podnieść się z łóżka. Była tak szczęśliwa, jak nigdy!

Czyżby śmierć, widząc ich miłość i wzajemną wytrwałość, poddała się i nareszcie zostawiła jej malutką siostrzyczkę w spokoju?

Kiedy dziewczynka stała już na własnych nogach, jeszcze raz jej się przyjrzała. Miała takie szczupłe dłonie, nadgarstki, sine patyczkowate nóżki. Była wyraźnie wychudzona, niedożywiona. Bardzo drobnej budowy, wyjątkowo niska jak na swój wiek.

- Dziecko, jaka z ciebie chudoba! - rzuciła się na nią i objęła mocno jej drobne dłonie. Były takie zimne...

- Nie przesadzaj, Apolline. Za bardzo się wszystkim przejmujesz. Może i jestem chuda, ale zapewniam cię, że czuję się świetnie.

- Tak?...A jeszcze przed chwilą wyglądałaś jak nieżywa...

Patrzyła na nią z niepokojem. Czy na pewno wszystko już było zupełnie w porządku?

- Idę do piwnicy po owoce – rzuciła krótko młodsza siostra i już oddalała się w stronę drzwi...

- Anastasie! Zabraniam ci! W piwnicy jest zimno! - krzyknęła za nią.

Anastasie odwróciła głowę i spojrzała na nią z politowaniem.

- Co, już nawet do piwnicy chodzić nie mogę? A może w ogóle zabronisz mi chodzić?...Wy...

- W razie potrzeby zawsze! - przerwała jej.

- Wyluzuj. Nic mi nie będzie. To nie wyprawa na Mount Everest. Pójdę szybko i zaraz wracam. - zapewniła z uśmiechem.

Apolline chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zacisnęła zęby. Jej siostrzyczka na ogół była grzeczna jak aniołek, ale czasami, w razie potrzeby, stawała się nieludzko uparta.

Popatrzyła jeszcze raz na jej twarz. Wyglądała tak beztrosko...

Być może faktycznie wszystko wyolbrzymiała i powinna dać jej trochę swobody...

Drzwi od piwnicy zajęczały z głuchym skrzypnięciem.

Patrzyła na nie jeszcze przez chwilę.

 

 

ROZDZIAŁ 2: ZE ŚMIERCIĄ NIE DA SIĘ WYGRAĆ.

 

 

Usłyszała głuchy krzyk. Drgnęła całym ciałem. Taaak...to był krzyk jej siostry...Za drzwiami piwnicy...

Gorączkowo pobiegła w tę stronę i otworzyła je z zimnym potem spływającym po skroni.

 

To, co zobaczyła, sprawiło, że z jej gardła sam wydobył się piskliwy jęk. Przez chwilę stała nieruchomo, nie mogąc ponownie wydobyć z siebie głosu. Całe jej ciało sparaliżowane było szokiem.

Na schodach leżała bez życia...Anastasie...jej mała siostrzyczka. To musiał być zły sen! Jej kruczoczarne włosy opadły na schodki. Z jej potłuczonego kolana i rozciętego gardła spływały krople szkarłatu.

Przegrała.

Śmierć zabrała ze sobą jej ukochaną siostrzyczkę. Ona została sama. Całkowicie. Przeklęta siła w jednej chwili pozbawiła ją sensu życia, który stanowiło to martwe już teraz dziecko.

Płakała.

Odtwarzała w duszy wszystkie wesołe sceny z ich wspólnego życia.

Ostatnią był śmiech Anastasie. „To nie wyprawa na Mount Everest...

...Pójdę szybko i zaraz wracam.”

Popatrzyła na jej martwą twarz. Mówiła to z taką pewnością w głosie. -

Wpatrzyła się w głębię jej wygasłych oczu. - I uśmiechem.

 

ROZDZIAŁ 3: UMARŁA, ALE MUSI ŻYĆ.

 

 

Apolline chyba oszalała. To była dla niej trauma. Jeszcze większa niż gdy odeszła matka, jeszcze większa niż gdy odszedł ojciec...To z Anastasie była najbardziej związana duchowo. Gdy umarła, poczuła się, jak gdyby wraz z nią pozbyła się cząstki siebie samej. Ona...zmarła, ale...w jej sercu zawsze będzie żyć!

Odtąd codziennie odwiedzała ją w piwnicy. Czuła, że to jej obowiązek.

Nie chciała, by czuła się samotna.

 

- Anastasie! To ja! Apolline! - krzyknęła któregoś razu, jak zawsze z rana, witając siostrę w drzwiach zimnej piwniczki.

Anastasie oczywiście nie odpowiedziała. Nigdy nie odpowiadała.

- Siostro, to ja, nie poznajesz mnie? - spytała, potrząsając wątłą figurą nieboszczyka. – Jestem Apolline, to ze mną spędziłaś swoje krótkie życie. Zawsze...zawsze byłyśmy nierozłączne. Odpowiedz!

Ale siostra nadal milczała jak grób, do którego tęskniła.

- Nie pamiętasz mnie?... - zapytała ze smutnym uśmiechem. W oczach miała łzy. Ale postanowiła się nie mazgaić, żeby nie zarazić jej swoim żalem.

- To nic, sprawię, że sobie przypomnisz – zapewniła po chwili, ocierając łzy.

Mieszkała w starej kamienicy. Wyszła na korytarz z całej siły obejmując zwłoki siostry i osłaniając dłonią jej twarz, aby nikt nie rozpoznał na niej znamienia śmierci.

W pewnej chwili usłyszała głosy. Wpadła z powrotem do piwnicy i przystawiła ucho do jej drzwi. Słyszała głuche głosy rozmawiających ze sobą kobiet.

- ...Ale dlaczego ostatnio jakoś jej nie widuję?

- Ponieważ ona nie żyje.

- Jak to?!...

- Kilka dni temu rozmawiałam z jej siostrą. Dziecko zmarło, bo spadło ze schodów. Wcześniej na coś chorowało...To była jakaś zaraza. Nikt nie wiedział, co dokładnie...Kiedy wydawało się już, że z nią lepiej...Wtedy wydarzyła się ta tragedia. Słyszałam dobiegający z piwnicy szloch jej siostry...To...

Wybałuszyła oczy. Co? Skąd? Dopiero po chwili przypomniała sobie, jak po tragedii, ocierając łzy, wybiegła z piwnicy jak z procy i na korytarzu wyżaliła się zaniepokojonej sąsiadce. To prawda. Ale nie chciała dłużej o tym myśleć. Nie chciała wierzyć, że Anastasie tak zupełnie naprawdę umarła...Że już nigdy nie usłyszy jej śmiechu, nie zamieni już z nią nawet słowa...Jej twarz...Już nigdy nie zobaczy w niej życia, tego błysku w oku. Znamię śmierci na jej twarzy widać będzie, dopóty jej ciało zupełnie się nie rozpadnie. W proch.

Nie! Nie chciała, nie mogła w to wierzyć! To wszystko musiało być tylko snem! Anastasie na pewno zaraz otworzy oczy, tak jak wtedy uśmiechnie się do niej...A ona z radością odpowie jej tym samym.

Wyszła z piwnicy, potem z kamienicy, kiedy szła drogą widziała te pełne zaciekawienia twarze ludzi...Ale nic to ją już nie obchodziło. Nikt już się dla niej nie liczył. Nikt – oprócz Anastasie, którą teraz tak mocno przytulała do swej piersi. Z całych sił.

Jakiś zupełnie przypadkowy człowiek zmierzył wzrokiem ją i siostrę, chciał się o coś zapytać – Ona tylko przyspieszyła kroku.

Nie, nie chciała z nikim rozmawiać! Biegła na oślep przed siebie, nie wiedziała, dokąd zmierza. Gdy jednak zobaczyła przed sobą drzewo, zatrzymała się. Omal nie nabiła sobie na nim guza. Ale to drzewo...

Było piękne...To była wiśnia w swym najpiękniejszym rozkwicie...

Usiadła pod nią ciężko dysząc. Wokół było cicho. I przyjemnie. Bardzo przyjemnie. I ten zapach...Wypełniał teraz całe jej płuca. Różowe kwiaty pokrywały jej głowę, nos, spadały na Anastasie. To było piękne i romantyczne. Mocno tuliła siostrę do swojego serca. Chciała, aby ta chwila trwała wiecznie. Po chwili jednak odezwała się do milczącego dziecka.

- Anastasie...Teraz...Czy już mnie pamiętasz?...

Nie otrzymała odpowiedzi.

Patrzyła jak jej siostrę zasypywały kwiaty. Odgarnęła je z jej twarzy i jeszcze raz przemówiła.

- Anastasie...Ty...Może już tego nie pamiętasz...Ale kiedyś...Dawno temu...Miałaś wtedy trzy lata. Usiadłyśmy pod tym drzewem, o tak, jak teraz i rozmawiałyśmy ze sobą...

Pamiętasz, powiedziałaś wtedy, że nie ma piękniejszego miejsca na świecie? Wtedy tylko stwierdziłam, że mała jesteś i mało wiesz, ale teraz...

Chcę, abyś wiedziała, że się z tobą zgadzam. Zawsze lubiłaś takie spokojne i ciche okolice, Anastasie...

Razem wymykałyśmy się niepostrzeżenie z domu i chadzałyśmy...

Na przykład do lasu...

Spojrzała na siostrę.

- Pamiętasz, prawda?

Znowu cisza.

- Proszę, odezwij się! Powiedz choć jedno słowo, a będę najszczęśliwsza na świecie! - w jej oczach pojawiły się łzy.

 

ROZDZIAŁ 4: CZY MNIE SŁYSZYSZ?

 

 

Wokół wiał lodowaty wiatr. Chłód łapał ją za szyję. Ale nie chciała wracać. Nie wróci tam, póki siostra sobie nie przypomni...

Zresztą...Tam i tak była sama. Całe mieszkanie wypełniały bolesne wspomnienia z dramatu sprzed kilku dni i inne rzeczy, o których nie mogła i nie chciała pamiętać, a wmówić sobie, że tak naprawdę nigdy się nie wydarzyły. Gdzieś z tyłu głowy migotał jej obraz Anastasie na schodach piwnicy, jej ostatni uśmiech...

Zalała ją fala żalu. Nie! Chciała i musiała pamiętać tylko o dobrych rzeczach.

- Pamiętasz to miejsce? Codziennie wieczorem tutaj przychodziłyśmy. Popatrz – wskazała coś palcem – Potrafiłaś huśtać się na nich do północy. Nie słuchałaś mnie. Miałaś własne zdanie i charakter. Którejś nocy uratowałam cię, gdy huśtałaś się za wysoko. Tyle wspomnień...Złych i pięknych chwil...Mogłabym tak wymieniać bez końca.

Spojrzała w jej zimne oczy.

- To...To po prostu musisz pamiętać! Byłyśmy tu co wieczór. Często siedziałyśmy do późnej nocy. Ze względu na ciebie.

Pamiętasz czy nie?!.....

Przez chwilę...Miała wrażenie, że sine usta zmarłej lekko się uchyliły. Być może zamierzała coś odpowiedzieć. Albo to tylko jej wybujała wyobraźnia. Bo gdy spojrzała jeszcze raz były jak zawsze mocno zaciśnięte. Wiatr wiał coraz mocniej. Jej kruczoczarne włosy zamiast dalej oblepiać martwą twarz, zaczęły powiewać na tym wietrze.

Apolline ścisnęła mocno chudą rączkę siostry, zakryła jej twarz płaszczem i pobiegła prosto do domu. Dopiero w drzwiach rozzłościła się na siebie samą. Miała tam nie wracać, dopóki...Złapała za klamkę. Nie, to chyba było bez sensu...

Na korytarzu spotkała dwie sąsiadki. Całkiem zapomniała, że istnieją też inni ludzie! Czyżby stały tu i rozmawiały przez cały ten czas?

Zdziwiły się widząc w jej ramionach nieboszczyka. Musiały wziąć ją za jakąś szaloną...

- Kiedy zamierzasz pochować to dziecko?

- Chyba już się rozkłada, bo czuć nieprzyjemny zapach.

- Chyba już pora, nie sądzisz?

Zamknęła oczy, zakryła uszy.

Sąsiadki zamilkły. Patrzyły na nią ze współczuciem. Po chwili odważyły się dokończyć rozmowę nieco milszym tonem.

- Jak to się stało, że spadła z tych schodów?

- Kiedy dokładnie umarła?

- Już ci mówiłam! - rzuciła szybko jedna sąsiadka do drugiej – Ale powiem jeszcze raz.

- Oj, czyli już wtedy biedactwo nie żyło...

Spojrzała na Apolline.

- Bardzo się potłukła? Kiedy zmarła, zmyłaś krew ze schodów? Zgaduję, że potem robiła się coraz bardziej zimna i sina. No cóż, taka kolej rzeczy, niestety...Następnie pośmiertny rozkład też...

Nie! Tego było już za wiele. Szybko zniknęła im sprzed oczu. Nie chciała o tym rozmawiać z tymi ludźmi. Nie chciała tego ich wypytywania, nie mogła tego słuchać, gdyż z całych sił starała się odepchnąć od siebie myśl o śmierci siostry. Ona nie mogła umrzeć...Musiała nadal żyć! Tak bardzo chciała w to wierzyć...Sąsiadki musiały nie mieć serca, skoro zadawały takie pytania...W dodatku tak śmiałe i niedyskretne!

Zaszyła się w swoim mieszkaniu, usiadła na podłodze przy stole, kurczowo obejmowała zwłoki siostry. Wszystko wokół przypominało jej o Anastasie. Tej prawdziwej, żywej Anastasie. Ta, która teraz z nią była, to jakby nie do końca ona. Zamknęła oczy. Nieważne na co spojrzała – myślała tylko o niej. Zresztą w pokoju i tak było mnóstwo jej rzeczy. I jej zdjęcia. I wiele innych...

 

ROZDZIAŁ 5: TO NIE PRAWDA.

 

 

Straciła poczucie czasu. Ocknęła się, gdy usłyszała głos wołającej ją po imieniu Anastasie. Spojrzała na nią.

- Mówiłaś coś?... - uśmiechnęła się.

Cisza. Coś musiało jej się przyśnić. Śniła chyba dość długo, bo za oknem było już zupełnie ciemno. Nie mogła jednak za nic przypomnieć sobie snu. Był chyba o jej siostrze...Przed oczami wciąż majaczyła jej sylwetka uśmiechającego się dziecka.

Popatrzyła na twarz siostry. Była sina. Bardziej niż zwykle.

Mocniej ją przytuliła.

Postanowiła choć na chwilę zająć myśli czymś innym.

Przymknęła oczy.

Myślami cofnęła się do pewnego dnia, gdy miała zaledwie cztery lata. To był zwyczajny dzień. Biegała sobie beztrosko po podwórku, przytulała się do drzew. Za płotem szumiał las. Zerwał się wiatr...

Gwałtownie otworzyła oczy.

Jej wzrok padł na wiszący na ścianie obraz. Zwykłe malowidło nieznanego autora, przedstawiające owce na polanie.

Nawet ono dziwnym trafem skojarzyło jej się z Anastasie. Mimo, iż właściwie nie miało z nią nic wspólnego.

Poczuła się znużona. Wróciła z powrotem do tamtego beztroskiego dnia. Zerwał się wiatr...Zrobiło się zimno. Zapięła pod szyją ostatni guzik sukienki. Przyszli jej rodzice. Ich twarze były zamazane. No tak – to było kiedyś...Była mała i nie zdawała sobie sprawy z tego, jak trudna okaże się dla niej przyszłość. Teraz jako czteroletnie dziecko rozmawiała z nimi, choć w rzeczywistym świecie już od dawna nie żyli. Uśmiechała się wesoło w swej pięknej nieświadomości. Mówili coś...Żeby pójść do domu, że jest zimno...Ona przekomarzała się z nimi. Chciała zostać na podwórzu, bo wiatr i chłód wcale jej nie przeszkadzał. Tak mówiła. Ale kiedy rodzice znikali w drzwiach jej ówczesnego mieszkania, prędko za nimi pobiegła...

Kiedy miała dziesięć lat, urodziła się jej siostra. Od początku była śliczna jak aniołek. Nazwali ją Anastasie. Szybko zrozumiała, że to dziecko jest jej bratnią duszą.

Kiedy tylko trochę podrosło, spędzały razem całe dnie.

Było naprawdę dobrym towarzyszem zabaw, jego obecność działała na nią kojąco. Z nikim nie było jej tak dobrze.

Nareszcie nie czuła się samotna. Zawsze obiecywała małej Anastasie, że będą razem na zawsze. Tak musiało być. Te beztroskie chwile nie mogły się skończyć. Razem chadzały do lasu, nad rzekę, wszędzie.

To była miłość i przyjaźń w jednym. Była taka szczęśliwa, nic nie mog...

Obudziła się. To tylko sen.

Nie!

- Anastasie, obudź się!

- To nie prawda!!!

 

 

ROZDZIAŁ 6: ZASŁUGUJE NA WIECZNY SPOCZYNEK.

 

 

Znowu zasnęła. Spała twardo, wymęczona ostatnimi dramatycznymi wydarzeniami. Obudziła ją jakaś nieprzyjemna woń...

Otworzyła oczy. To...to Anastasie tak śmierdziała...

Spojrzała na nią. Była taka sina, że aż prawie czarna...

Jej sine przedtem usta zrobiły się blade, właściwie białe.

Wyglądała...na bardzo zmęczoną.

Nie! Musiała koniecznie powstrzymać rozkład jej ciała. Była teraz taka krucha, prawie rozpadała jej się w rękach...

- Anastasie, proszę, nie opuszczaj mnie! - zawołała rozpaczliwie. Łzy w jej oczach prawie całkiem zasłoniły jej widoczność. - Błagam!...

- ...Pamiętasz... – odezwała się po chwili szeptem – Miałyśmy być zawsze razem...

Wyszła z nią na dwór. Wiał lodowaty wiatr. Ale nawet tego nie zauważyła.

Zatrzymała się jak wczoraj, przy pachnącej wiśni.

Przymknęła oczy.

Nie, za nic nie pozwoli siostrze odejść! Nie pozwoli, by rozpadła się w proch, jak jakaś bezwartościowa kukła...

Nie jest jakąś rzeczą!

Spojrzała na nią. Zdławiła jęk, zasłoniła usta dłonią.

Anastasie wyglądała strasznie. Jej oczy, zawsze pięknie szmaragdowe zamgliły się czernią. Wyglądały teraz jak czarne koraliki...Nie, nie jak koraliki! Jak dwa zgniłe jaja!

Jej śliczna czerwona sukienka...W jednym miejscu była rozerwana. Widać było kawałek jej ciała. Przyjrzała się uważniej.

Skóra także jak widać musiała się rozerwać...Odsłaniała kawałek jej żebra!

Nóżki były już w zasadzie tylko dwiema chudymi kościami osłoniętymi cieniutką warstwą poszarzałej skóry! To samo z rękami. Cudem zmusiła się do milczenia. Mocniej zacisnęła dłoń na ustach. W jednej chwili coś w niej pękło i po twarzy rozlały się łzy.

Nie miała wyjścia, musiała ją wreszcie pogrzebać!

Nie chciała dłużej obserwować jak ukochana twarz jej siostry powoli zamienia się w twarz potwora.

Nie chciała czekać, aż jej ciało zacznie się rozpadać, kawałek po kawałku i w końcu na jej oczach przemieni się w proch, a później w pył.

Postanowiła pochować ją właśnie pod tym drzewem. Ponieważ ziemia była dość zlodowaciała, do wykopania dołku użyła jego gałęzi.

Popatrzyła na nią ostatni raz. Zdawało jej się nawet, że się do niej lekko uśmiechnęła. Ale wiedziała, że to tylko jakieś jej zwidy, spowodowane zapewne tym, że jeszcze tak naprawdę wciąż nie mogła do końca pogodzić się z jej śmiercią.

Kiedy chciała włożyć ją do dołka usłyszała głos jakiegoś chłopaka.

- Nie masz pieniędzy na pogrzeb?

- Niestety...- odpowiedziała, zastygając i trzymając siostrę tuż nad dołkiem.

- Nie ma sprawy. Oddaj mi ją, podaj wszystkie niezbędne dane, a urządzę biedactwu godziwy pogrzeb.

Zrobiła co kazał. Uśmiechnął się i obiecał:

- Pogrzeb odbędzie się w niedzielę. O nic się nie martw, sam się wszystkim zajmę. Przyjdź o czternastej do kościoła za miastem.

- Nie wiem, jak ci dziękować... - mimowolnie zaczęła płakać ze wzruszenia.

- Nie dziękuj. - odparł krótko.

 

 

ROZDZIAŁ 7: POGRZEBANY SENS ISTNIENIA.

 

 

Jakaż ona była głupia. Naprawdę sądziła, że uda jej się oszukać śmierć?Śmierci nie da się oszukać. Nie ma litości nawet dla zupełnie małych dzieci. Odbiera życie, nie pytając się o zdanie nikogo. Odbiera miłość życia i sens istnienia. Odbiera wszystko.

Czuła się wykończona psychicznie i duchowo. Od razu po rozmowie ze szlachetnym nieznajomym poszła do domu spać.

Spała kilka dni. Aż do niedzieli właśnie.

Oczywiście śniła jej się siostra. Radosna i uśmiechnięta jak zawsze za życia.

- Apolline, przestań wreszcie siedzieć nad tą książką i pójdź ze mną do lasu! - zawołała nad jej głową, akurat w najciekawszym momencie powieści.

- Jesteś natrętna jak mucha! - odpędziła ją od siebie ręką – Ale dobrze, niech ci będzie – dokończę ten rozdział i pójdziemy.

 

Jakaż wtedy była tak naprawdę szczęśliwa. Nie doceniała tego. Nawet jeśli siostra chwilami dawała jej się we znaki, pogoda ducha jaką jej zawdzięczała, była warta nawet i tę książkę i o wiele więcej...

 

Jechała teraz bryczką do kościoła, w którym już na zawsze miała się z nią pożegnać.

Gdy była już na miejscu, przez okno zobaczyła swojego dobrodzieja. Stał w otwartej bramie świątyni i uśmiechał się. Do niej!

Wysiadła z powozu i spotkała się z nim. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, złapał jej dłoń i pobiegł do kościoła.

Usiedli w pierwszej ławce. Kiedy zobaczyła małą, przyozdobioną kwiatami trumienkę, zakryła oczy. Nie zapanowała nad sobą – łzy polały się po jej policzkach szerokimi strumieniami.

Chłopak odwrócił wzrok w jej stronę i mocno przytulił. Poczuła w sercu ciepło – takie, jakie zawsze odczuwała przy Anastasie. Zdążyła zapomnieć, co to za uczucie. Jednak teraz sobie przypomniała.

Właściwie nic nie wiedziała o tym człowieku, ale właśnie w tej chwili zaskarbił sobie całe jej serce. Czuła, że jego intencje były czyste. Czuła bijące od niego dobro.

Zaczęła się msza. Poczuła piękny zapach kwiatów na trumnie swojej siostry. Nie słuchała ani kazania, ani niczego – myślała tylko o niej.

Dziękowała jej w duchu za wszystkie wspólne chwile.

Kiedy wyszli z kościoła, chłopak powiedział:

- Widziałem jak cierpiałaś przez całą tę mszę. Wprawdzie nigdy nikt mi nie umarł, ale czemuś potrafię sobie wyobrazić ten ból. Sam mam o wiele młodszą od siebie siostrę. Nie zniósłbym tego, gdyby umarła...

Podziwiam cię.

Zachęcona jego wsparciem, sama nie zauważyła, kiedy zaczęła opowiadać mu całe swoje życie.

- Zawsze byłyśmy z siostrą nierozłączne. To było coś więcej, niż tylko zwykła przyjaźń. Ale pamiętam jak wczoraj dzień, w którym nasza matka źle się poczuła. Potem było już tylko gorzej. Matka zmarła, zaraz po niej ojciec. To była jakaś straszna zaraza. W końcu dopadła nawet moją siostrę. Ale ona nie umarła. Umarła dopiero...Tego dnia...

...Powiedziała mi, że czuje się świetnie. Poszła do piwniczki po owoce i...

...i spadła ze...schodów.

- To musiało być potworne. Nie masz pojęcia, jak ci współczuję. Ale lepiej już o tym nie myśl...Twoja siostra jest teraz w dużo lepszym świecie. Obiecuję ci, że jest szczęśliwa...

- Jesteś...Jakimś moim dobrym duchem czy co?! Jak się nazywasz?! - Eugène Arnais. Z chęcią lepiej cię poznam i przedstawię ci moją siostrę.

- Apolline Avillé. Również z chęcią cię poznam!

 

 

ROZDZIAŁ 8: NOWA NADZIEJA.

 

 

Byli umówieni na jutro. To dziwne, ale... w nocy prawie nie myślała o siostrze. Tylko o tym chłopaku. Miała kilka snów, wszystkie o nim, w tylko jednym występowała również Anastasie.

 

Był piękny dzień. Poszła do parku. Na ławeczce siedział nowo poznany

Eugène...z jej siostrą w ramionach!

- Anastasie...- zakryła usta dłonią – ...To ty!...

- Jak sama widzisz, twojej siostrzyczce nie dzieje się żadna krzywda. - powiedział spokojnym głosem – Jest szczęśliwa.

Anastasie nic nie mówiła. Patrzyła na nią tylko i uśmiechała się słodko. Tak jak zawsze. Zrobiło jej się ciepło na sercu.

- Przejdziemy się razem, chcesz? - zapytał chłopak.

Zgodziła się bez wahania.

Podczas spaceru trzymała siostrę za rączkę. Arnais szedł tuż obok.

Była taka szczęśliwa! Tylko, że...dłoń jej siostrzyczki była taka zimna...

- Jaka piękna pogoda... - zaczął zachwycać się Eugène i w tym miejscu sen się urwał.

Obudziła się. Na jej twarz padały złote promienie porannego słońca. Dzień był prawie tak piękny, jak we śnie...

 

Poszła do parku, bo tam się umówili. Tak jak we śnie.

Eugène siedział na ławeczce w pełnym słońcu. Koło niego siedziała dziewczynka w wieku Anastasie, jak widać jego siostra. Wyglądała naprawdę sympatycznie, uśmiechała się prawie tak samo, jak jej zmarła siostrzyczka. Miała gęste, rozpuszczone, długie blond włosy i śliczną sukienkę, bardzo podobną do tej Anastasie, tylko, że błękitną.

- Oto moja młodsza siostra, Anaïs. - powiedział Eugène – Witaj, Apolline.

Dziewczynka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Witajcie. - odpowiedziała Apolline również z uśmiechem.

 

Spacerowali razem parkową ścieżką. Dziewczynka mocno ściskała swojego brata za rękę. Apolline szła tuż obok. W pewnym momencie dziecko stwierdziło, że to dziecinada, wyrwało rękę i szło dalej za nimi.

 

-...Tak, a...Apolline! - jęknął w którejś chwili chłopak, przerywając ich przyjemną pogawędkę.

- S-Słucham?...

- Gdzie jest moja siostra?! - złapał się za głowę.

- N-Nie wiem, wydaję mi się, że jeszcze przed chwilą tu była...

- Nie bój się, poszukam jej, zobaczysz, że zaraz się znajdzie. - zapewniła gorączkowo.

 

Wyrwała się przerażonemu Arnais'owi i puściła się biegiem za siebie.

Serce pukało jej jak oszalałe. A co jeśli ta mała podzieli los jej siostry? Zginie bez pożegnania w tak młodym wieku?...

Trochę szkoda by było. Tym bardziej, że zrobiła na Apolline tak dobre pierwsze wrażenie. Nie! To sympatyczne, niewinne dziecko nie mogło skończyć tak tragicznie jak tamta mała, czarnowłosa istotka! Śmierć musiała mieć dla niego litość...Prawda? I dla Apolline! To za dużo nieszczęść w tak krótkim odstępie czasowym.

Tak właściwie...Nie znała tego dziecka. Ale czemuś pierwsze spojrzenie w jej oczy wystarczyło, by niezmiernie ją polubiła.

Tak, pragnęła, by ta dziewczynka ogrzała jej zmarznięte serce. By wypełniła tę głuchą pustkę jej serca, tę smutną lukę.

Zamarła.

Jej oczom ukazał się morderca, okrutny dzieciobójca. Ściskał zsiniałą na twarzy Anaïs z całej siły za szyję. Zakryła usta dłonią. Widziała jej biedne, smutne oczy, przedtem roześmiane. Napłynęły do nich łzy. Dziecko żałośnie się szamotało. Jej szyja była tak ściśnięta, że nie potrafiła krzyknąć. W płucach brakło tlenu, cera robiła się fioletowa jak śliwka.

Nie!

Rzuciła się w stronę tego drania, przewróciła go z rozpędu. Złapała Anaïs za rączkę i szybko wybiegła przez bramę parku. Anaïs otarła łzy z policzka, Apolline ją przytuliła. Teraz była już bezpieczna. Jej przestraszone oczy powoli nabierały życia.

- Dziękuję – usłyszała nad głową szept zdyszanego Eugène'a – Uratowałaś jej życie. Tym samym i moje. - Położył dłoń na sercu.

Chciała coś odpowiedzieć, ale zamknął jej usta pocałunkiem. Po jej ciele powoli rozeszło się kojące ciepło.

Dziewczynka uśmiechnęła się, patrząc na nich. Apolline spojrzała jednym okiem w jej stronę.

 

Wyglądała jak anioł.

 

 

ROZDZIAŁ 9: WSPOMNIENIA.

 

 

Stała przed domem Eugène'a. Wyszedł. Otworzył jej bramę.

- Cześć. - powiedział z miłym uśmiechem.

- Witaj – odruchowo spojrzała mu w oczy.

 

Rozejrzała się wokół siebie. Podwórze było piękne. Ba – przecudowne.

Dużo drzew, kwiatów, a nawet płacząca wierzba. A koło wierzby piękne, ciemnoczerwone róże. Wpuściła w płuca ich słodki zapach. Na listkach mieniły się kropelki rosy. Pod bramą rosły bujnie niezapominajki. W cieniu skrywał się majestatyczny, okazały dąb. Obok rosła dzika róża. Dalej rozciągały się przeróżne drzewa owocowe, jabłonie, śliwy, kwitnące na różowo wiśnie, ale przeważały grusze z niemalże złotą korą. Podwórze było wielkie. Był to ogród jak ze snów. Wypełniony słodkim, delikatnym kwiatowym aromatem.

- Jak tu pięknie...- szepnęła do siebie.

Stała właśnie przed wielką śliwą. Wychyliła się.

Pomiędzy gruszami, największymi gruszami w ogrodzie stała stara, ale wciąż jeszcze używana huśtawka. Huśtała się na niej Anaïs. Poczuła w sercu ukłucie. Wyglądała jak jej zmarła siostra. Uśmiechała się identycznie, jej oczy błyszczały identycznie. Poczuła się zupełnie, jakby cofnęła się w te sielankowe czasy. Nie mogła oderwać od niej wzroku. Przypominała małego aniołka. Jej długie, jasne włosy oplatały siodełko, kilka kosmyków powiewało na wietrze. Kora grusz lśniła czystym złotem. Jaka piękna scena.

- Co się stało, Apolline? - usłyszała za plecami głos Eugène'a.

- A...Nic, nic...

- Widzę, że bardzo zainteresowała cię moja siostra – powiedział, podnosząc wzrok w stronę huśtawki.

- Tylko patrzę.

- Jaka piękna pogoda... – zmienił temat – Przejdziemy się gdzieś?

- Pewnie...

 

Szli brukowaną dróżką. W milczeniu. Po dłuższej chwili głos chłopaka przerwał ciszę.

- Czy mi się wydaje, czy jesteś jakaś zamyślona?...

- Nie, nie jestem. A skąd – zapewniła.

Zerwał się wiatr. Jej długie włosy uniosły się na nim, kilka suchych liści wplątało się z szelestem między kosmyki. Szła bardzo powoli. Z każdym krokiem coraz wolniej. Znała tę okolicę aż za dobrze. Wiedziała, że zbliża się do miejsca pełnego wspomnień. Nie wiedziała, jak się zachowa i czy nie pęknie jej serce. Wspomnienia w nim były wciąż żywe. Pamiętała jak szła tędy z tą małą czarnowłosą dziewczynką, która była jej siostrą. Jak gdyby to było jeszcze wczoraj.

- Hej, hej, pośpiesz się! - zawołała któregoś razu.

- Po co mam się spieszyć? - odparła wówczas ponurym tonem.

- No, dobra, dobra. Nie denerwuj się – odpowiedziała speszona.

- Nie denerwuję się, dziecko. Po prostu myślę, że nie ma sensu wszędzie tak gonić. - powiedziała chyba jeszcze bardziej ponuro.

 

Zobaczyła go. W sensie plac zabaw. Serce jej mocniej zabiło. Wydawał się teraz taki smutny i opuszczony. Gdy była tam czarnowłosa dziewczynka zawsze wprost tętnił życiem. Co się mogło stać?

Gwałtownie przystanęła. Jej serce zalała lawina wspomnień, tym samym prawie doprowadzając je do palpitacji. Codziennie tu chodziły. Zawsze było tak miło.

W pewnej chwili wydało jej się nawet, iż tam, tam na tej huśtawce huśta się dziecko. To samo, które zmarło dwa tygodnie temu. Piękne, czarne kosmyki powiewały na wietrze. Tylko mina była jakaś niewyraźna. Chociaż błysk w oku był ten sam. Przypatrzyła się uważniej.

- Apolline!

Powoli otworzyła oczy. Leżała na zimnej ziemi, a nad nią pochylał się zaniepokojony Eugène.

- Omdlałaś. Co ci jest?...

- Nic.

- Coś chyba jednak jest. Zrobiłaś się nagle strasznie blada. Dobrze, że zdążyłem cię złapać.

- Złapać?

- No, kiedy upadałaś. Co się stało?

- Nic takiego.

Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Apolline szybko podniosła się z ziemi i otrzepała. Nogi strasznie jej się chwiały, drżał podbródek, ale prędko się ogarnęła, by nie wzbudzać w nim niepokoju.

- Jesteś pewna?...- Eugène spojrzał na nią jakoś tak dziwnie.

Kiwnęła tylko głową. Szybko ominęła nieszczęsny plac zabaw i szła dalej już w normalnym tempie. Po kilku minutach znaleźli się na małym miejscowym rynku. Jej serce znów zaczęło szaleć. Zachowała jednak posągową posturę. Choć nogi i ręce drżały jej dosłownie jak gdyby były z galarety.

Zatrzymali się przy małym stoisku z lizakami. Miała wrażenie, iż jej serce za chwilę wyskoczy z klatki piersiowej.

Tak dobrze to znała.

 

- O, patrz, stoisko z lizakami!

- Słodycze nie są zdrowe.

- Wyluzuj, siostro. Wszak tak rzadko je jem!

 

- Co, Apolline? Chcesz lizaka?

Spojrzała na słodycze. Zawsze było bardzo dużo smaków do wyboru, ale w pamięci utkwił jej tylko ten jeden. Ulubiony jej i siostry. Ten o smaku czarnej porzeczki. Oczami wyobraźni ujrzała czarnowłosą dziewczynkę z lizakiem w ręce. Milczała, jej mina nic jej nie mówiła, ale po chwili odezwała się do niej z uśmiechem:

- Przepyszny. Musisz koniecznie spróbować!

 

Spojrzała na Eugène'a.

- Tak, chciałabym ten o smaku czarnej porzeczki.

 

Polizała go. Wprawdzie był pyszny, ale nie smakował tak dobrze jak zawsze. Znowu ją zobaczyła. Dziewczynka uśmiechnęła się do niej miło.

- Co jest? - spytał Eugène i w tym momencie dziecko jakby rozmyło się w powietrzu.

- Nie, nic...

- Wiesz co...Tak w ogóle, to gdzie mieszkasz?

Zdziwiona podniosła na niego wzrok.

- Jestem po prostu ciekawy...

- Chodź za mną.

 

Minęli rynek i znaleźli się przy kwitnącym drzewie wiśni. Przeszły ją nieprzyjemne dreszcze. To było właśnie to drzewo, przy którym wcześniej siedziała z tamtym kruchym ciałkiem. To tutaj chciała je pogrzebać. I tutaj pierwszy raz spotkała swego dobrodzieja, który zapewnił mu godziwy pogrzeb.

- Wszystko okej?

Nie odpowiedziała. Zerwał się jeszcze silniejszy wiatr. Różowe kwiaty poleciały wprost na Apolline, zasłaniając jej twarz. Złapał ją za rękę.

- Proszę, powiedz, co się dzieje...

Wyrwała mu się.

- Przecież nic się nie dzieje...

 

Szli dalej. Kiedy zobaczyła swoje mieszkanie poczuła przeszywające ukłucie w sercu. Co jak co, ale w tym miejscu wspomnień było najwięcej.

- To tutaj. - oświadczyła, stając przed kamienicą.

- Wejdziemy?

Spojrzała z obawą na drzwi budynku. Zrobiło jej się słabo. Wypuściła ciężko powietrze z nozdrzy i powoli pokiwała głową. Eugène wszedł do środka. Niechętnie poczłapała za nim. Na korytarzu było ciemno jak w grobie, mimo iż był dzień. Kamienica sprawiała wrażenie opuszczonej i zaniedbanej, choć dobrze wiedziała, że mieszka w niej dużo ludzi. Pociągnęła nosem. Poczuła słabo wyczuwalną, zduszoną woń stęchlizny. Razem z Arnais'em weszła na schody. Z każdym schodkiem czuła się coraz bardziej słabo, w dodatku okropnie zaczęło jej się kręcić w głowie.

Kiedy ujrzała schowane w mroku drzwi swego lokum, przed oczyma stanął jej obraz siostry.

 

 

ROZDZIAŁ 10: PRZYJACIÓŁKA OD TERAZ I NA ZAWSZE.

 

 

Tak, naprawdę widziała siostrę. Musiało być z nią już naprawdę źle, skoro kolejny raz miała te same omamy. Dziewczynka stała przy drzwiach z zalęknionym wyrazem twarzy. Jej kruczoczarne włosy były niewidoczne, wraz z całą postacią ginęły w panującym mroku. Jęknęła, ale z jej gardła nie wydobył się żaden głos. Eugène stanął oczekująco tuż pod samymi drzwiami. Powoli wsadziła dłoń do kieszeni sukni i wyjęła klucze. Otworzyła. W środku było tak ciemno i cicho, że myślała, iż się rozpłacze. Gdy podniosła wzrok na wiszące w górze zdjęcie zmarłego dziecka, z zaciśniętego oka wypłynęła jej jedna łza. Natychmiast ją otarła i spojrzała z udawaną radością na swojego towarzysza. Ale milczała. Wiedziała, że jeśli się odezwie po jej policzku popłynie więcej łez. Podbródek i gardło drżało jej nieznośnie. Wokół nie słychać było żadnego dźwięku, panowała tylko przejmująca cisza. Mieszkanie sprawiało dobitne wrażenie opuszczonego. Uderzyła ją fala grobowego zimna i zobaczyła mroczki przed oczami.

 

Obudziła się. Wokół było ciemno i zimno. Poza tym nic już nie widziała i nie czuła. Do przytomności doprowadził ją dopiero łagodny głos dziecka.

- Kiedy się obudzisz?

 

Gwałtownie otworzyła oczy. Głos brzmiał tak, jak gdyby należał do zmarłej siostry. Oczyma wyobraźni już widziała czarnowłosą dziewczynkę z miłym uśmiechem, ale zamiast niej pochylała się nad nią zdaje się ta sama osoba, ale z jasnymi włosami.

To była Anaïs.

- O, nareszcie – powiedziała słodkim głosem.

Podniosła wzrok na jej miłą twarz. Już prawie zdążyła zapomnieć o jej istnieniu.

- Dzień dobry, Anaïs...- wyjąkała nieśmiało, podnosząc się z ziemi.

- Raczej dobry wieczór – poprawiła ją dziewczynka, śmiejąc się miło.

 

Rozejrzała się po ogrodzie. Faktycznie, musiała chyba śnić dość długo...

Anaïs patrzyła na nią z zaciekawieniem.

- Co ci się śniło? - spytała.

Zastanowiła się przez chwilę.

- Nic. Wiesz, to nie był sen, ja po prostu straciłam przytomność...

- Ojej...

- Ej, nie przejmuj się...Już wszystko w porządku.

- Chyba nie.

- Nie, naprawdę...

Urwała. Dopiero teraz zauważyła stojącego przy niej Eugène. Miał tak zatroskaną minę, że aż zrobiło jej się go żal...Ciekawe, jak długo tu stał?

- Naprawdę. Wszystko w porządku. - zapewniła.

Milczał. W jego smutnych oczach widziała drżące, białe błyski.

Po chwili poszedł bez słowa.

Popatrzyła na Anaïs. Dziecko wpatrywało jej się głęboko w oczy.

- Co się stało? - spytała.

- Nie, nic – odpowiedziała Anaïs – Zastanawiam się...Gdzie byłaś z moim bratem?

- A...Przeszliśmy się po prostu po okolicy – odparła po chwili wahania.

Dziewczynka uśmiechnęła się po swojemu i uważnie jej się przypatrzyła. Jakoś tak dziwnie.

- Chciałabym, abyś została żoną mojego brata – odezwała się po dłuższej chwili.

- Ja?...

- Mogłabyś? - popatrzyła na nią z nadzieją.

- Czemu ci na tym zależy?

- Lubię cię. Poza tym...Wydaje mi się, że mój brat czuje się samotny. Mimo, że ma mnie...

 

- Ja nie mam nic przeciwko. – odparła po długim namyśle.

 

Nigdy jeszcze nie widziała takiej radości na twarzy Anaïs. Nic już nie mówiła, nie chciała burzyć tej euforii. Choć wątpliwości miała bardzo wiele. Odniosła wrażenie, iż Eugène bardzo ją lubi, ale nie mogła mieć pewności, czy to miłość. Co do niej...Tak, chyba go kochała...

Jednak pozostawały jeszcze takie kwestie, jak np. to, że był on człowiekiem na poziomie. Na tyle bogatym, iż stać go było na zafundowanie pogrzebu całkowicie obcemu dziecku. A ona...

Ona była ubogą sierotą zamieszkującą starą kamienicę. Niezłe zestawienie, nie ma co...

Ale Eugène okazał się tak dobroduszny, że nie tylko zafundował pogrzeb siostry, a także...Traktował ją jak rodzinę, wiedział, że nie chce siedzieć w kamienicy po tym, co się stało. Długo mieszkała na dworze jak pies, mimo iż cały czas proponował jej mieszkanie u niego w domu. Jednak dopiero dziś się na to zdecydowała. Był miły i mimo dzielącej ich różnicy zwracał się do niej z wielkim szacunkiem. To było jak marzenie.

Z zamyślenia wyrwał ją głos Anaïs.

 

- Jestem pewna, że cię kocha.

 

ROZDZIAŁ 11: MIAŁAM SIOSTRĘ.

 

 

Obudziła się. Drgnęła. Pod jej nogami leżała Anaïs. Była w tej samej wybrudzonej ziemią sukience, w której widziała ją wczoraj. Nie założyła koszuli nocnej. Wyglądało na to, iż jeszcze spała. Patrzyła na nią przez chwilę. Otworzyła oczy.

- Dzień dobry. – powiedziała słodkim głosem.

- Cześć...- wyjąkała Apolline – C-co robisz w moim łóżku?...

- Ach, wybacz – westchnęła – W nocy nie mogłam zasnąć. Przyszłam tutaj i nawet sama nie zauważyłam, kiedy...

- A-Aha...

- Skoro obie już się obudziłyśmy, może wyjdziemy na dwór, co?

 

Stała właśnie przed wielką śliwą. Z pewnością nie było tak ciepło, jak wczoraj. Porywisty, lodowaty wiatr owiewał szyję Apolline i bawił się kosmykami jej włosów. Cóż, Anaïs najwidoczniej nie przeszkadzała ta dzisiejsza aura, gdyż natychmiast pobiegła w kierunku huśtawki.

Apolline patrzyła jak zahipnotyzowana na dziewczynkę poruszającą się monotonnie w górę i w dół. Jej piękne włosy podnosiły się i opadały razem z nią. Wiatr czochrał je, ciągnął za kosmyki. Przypomniała sobie czarnowłosą dziewczynkę. Była do niej taka podobna...Aż nie do uwierzenia.

 

- Anastasie, no kiedy skończysz? Usypiam na stojąco!

Nic nie powiedziała. Wciąż kretyńsko się uśmiechała. Wiatr szarpał z całej siły jej skołtunione włosy.

- Zlituj się!

 

- Czy coś się stało? - odezwała się nagle Anaïs – Patrzysz się na mnie takimi smutnymi oczami...

- Nie...- zdławiła płacz.

Anaïs siedziała przez chwilę na siodełku bez ruchu, z nic nie mówiącą miną. Po chwili jednak przybrała przerażony wyraz twarzy i zeszła z huśtawki. Powoli podeszła do Apolline. Wyciągnęła rękę.

- Spokojnie...Możesz mi o tym opowiedzieć.

- O czym?

- No o tym, co się stało. Czemu płaczesz?

 

Uff. Już się bała, że Anaïs umie czytać w jej myślach.

 

- Ja...

Miałam siostrę...- wyjąkała przez łzy.

- Miałaś? - spytała z niekrytym zaciekawieniem.

Zwiesiła głowę i ukryła twarz w dłoniach.

Łzy białe jak perły przecisnęły się między jej palcami, poturlały po nadgarstkach i iskrząc się w blasku porannego słońca skapnęły w trawę.

- Ona...- wyszlochała drżącym głosem i urwała.

Anaïs wytrzeszczyła oczy ze współczuciem i zaniepokojona przypadła do niej całym ciałem.

-...Nie żyje...- dokończyła z goryczą w głosie.

Anaïs kurczowo złapała jej drżącą, lodowatą dłoń.

Apolline zamknęła oczy i w tym momencie wszystko rozprysło się w nieskazitelnie białym promieniu słońca. Potem było czarne tło.

 

- Bogu dzięki! - kiedy otworzyła oczy panienka dosłownie się na nią rzuciła.

- A więc twoja siostra nie żyje...To dlatego byłaś taka smutna. Zawsze zastanawiałam się dlaczego.

Apolline spojrzała na nią z żałosnym lamentem w oczach.

- P-Przykro mi bardzo...-speszyła się Anaïs.

- Nie, nie potrzebuję słyszeć tego od ciebie. - wyszeptała z powagą – Ty nie masz z tym nic wspólnego.

Jej oszalały wzrok popłynął po jej policzkach aż do głębi oczu.

Lica jej połyskiwały, pod oczami miała dwie czerwone plamy. Oczy były wyraźnie smutne. Wyglądała tak, jak gdyby jeszcze przed chwilą szlochała.

- P-Powiedz...Jeśli mogę spytać – zająknęła się Anaïs – Twoja siostra...

- Umarła.

Dziewczynka zacisnęła zęby i drżącym głosem powiedziała:

- To to wiem. Już mówiłaś, ale...

- Pytaj, o co zechcesz. – przerwała jej Apolline z wyraźnym zrezygnowaniem w głosie.

Po chwili wyszły razem na podwórze.

Apolline bez słowa wpatrywała się błędnym wzrokiem w ziemię, a Anaïs również milcząc przypatrywała jej się z niepokojem.

Jednak chciała koniecznie przerwać tę grobową ciszę. Wszak obie jeszcze żyły.

Położyła dłoń na jej ramieniu.

Jej działaniem wciąż kierowała niemała ciekawość.

- N-Nie martw się. Proszę. Twoja siostra musi być przecież bardzo szczęśliwa – wskazała palcem nieskazitelnie błękitne niebo.

Ponieważ nie otrzymała odpowiedzi mówiła dalej.

- J-Ja wiem, że to niegrzecznie tak się wypytywać, ale...

- Spadła ze schodów. – wtrąciła szybko Apolline.

Przez chwilę panowało niezręczne milczenie.

- Bardzo mi przykro...- odezwała się Anaïs.

Apolline zwróciła twarz w jej stronę.

- Zawsze byłyśmy nierozłączne...Tak bardzo mi jej brakuje.

Panienka wpatrywała się jej w oczy w głębokim zamyśleniu.

- Była w twoim wieku. Kiedy opuściła ten świat... - szybko otarła łzy z oczu.

- Mieszkałyśmy w starej, ponurej kamienicy, ale mimo to zawsze byłyśmy szczęśliwe...Sądziłam, że tak już zostanie. Była moją bratnią duszą, mimo iż dzieliła nas spora różnica w kwestii wieku. Czasem myślałam sobie, że to anioł.

Anaïs dalej milczała.

- Bez niej czuję się jak jedno wielkie nic...

- A czy mogłybyśmy ją odwiedzić? – odezwała się niespodziewanie, jej ponura mina zmieniła się w ten typowy, słodki uśmiech.

Apolline zrozumiała, o co jej chodzi.

- Pewnie. - Też spróbowała się uśmiechnąć – Tylko powiedz mi, gdzie w twoim domu można znaleźć jakieś ładne świeczki.

 

Poszły na stryszek.

- O, chyba tutaj są. - Apolline wskazało na pudełko wypełnione po brzegi świeczkami.

Dziewczynka pokiwała głową.

Pogrzebała trochę i stwierdziła, iż mogą już iść. Apolline odniosła wrażenie, że ten mały aniołek specjalnie wybrał tę najpiękniejszą.

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 12: ODWIEDZINY NA CMENTARZU.

 

 

Stały nad grobem Anastasie. Apolline wpatrywała się nieprzytomnie w imię i nazwisko oraz datę zgonu. Jaka szkoda, że nie było zdjęcia. Przeraziła się uświadomiwszy sobie, iż twarz siostry w jej myślach zdążyła już się zamazać. Jak to możliwe, że tak szybko to się stało? Anaïs z beztroskim uśmiechem postawiła małą, śliczną świeczkę na kamiennej płycie, po czym złożyła drobne rączki do modlitwy. Zamknęła oczy. W tym momencie Apolline skierowała na nią swój wzrok.

Wyglądała jak anioł. Miała piękną, szlachetną twarzyczkę. Miała ochotę ją uściskać, ale pomyślała, że to trochę nie na miejscu. Po chwili Anaïs skończyła modlitwę i pobiegła gdzieś...

- D-Dokąd to? - zawołała za nią.

- Jedna świeczka nie wystarczy. Twoja siostra zasługuje na dużo pięknych kwiatów! - wyjaśniła nie zatrzymując się.

 

Po jakimś czasie wróciła z rzeczywiście, trzeba przyznać pięknymi kwiatami. Pięknymi to mało powiedziane, śliczniejszych Apolline nie widziała w życiu. Były duże, dorodne, bajecznie kolorowe. Z ich wielkich płatków skapywały srebrne kropelki rosy. Zaniemówiła z wrażenia.

- Piękne, prawda? - szepnęła słodko panienka.

- Czy piękne? Ty się pytasz? - zaśmiała się Apolline – Takich na oczy nie widziałam! Skąd je masz?

- Tam za lasem, na polanie takie rosną – uśmiechnęła się Anaïs – Cieszę się, że ci się podobają.

- Najważniejsze, by podobały się mojej siostrze. A że się spodobają, nie ma wątpliwości. Prawdziwie ją uszczęśliwisz.

- Niech więc tak się stanie – wyszeptała uroczyście i położyła je na płycie.

- Jesteś dobra jak sam anioł – Apolline uśmiechnęła się, płacząc ze wzruszenia.

 

Wróciły na podwórze. Dopiero teraz zauważyła, iż zaczęło już się ściemniać. Musiało ich długo nie być. No właśnie. Eugène zdążył już zapewne wrócić z pracy i może zastanawiał się, gdzie poszły. Zupełnie o tym nie pomyślała.

- Dobranoc. - powiedziała nagle Anaïs, kładąc się prosto na zimnej ziemi.

- Dziecko! - Apolline złapała się za głowę – Co ty najlepszego wyczyniasz? Chyba nie zamierzasz spać na dworze?

- Zamierzam. Zawsze tak robię. - odpowiedziała.

- Czemu? Przecież masz takie wygodne łóżko!

- Po prostu lubię. Dobranoc. – powtórzyła.

- W nocy jest zimno! Już robi się chłodno, chyba to czujesz?

- Oczywiście, że czuję. Lubię ten zimny wiaterek.

- Twój brat o tym wie?

- Wie doskonale. I nie ma nic przeciwko temu.

Apolline dostała olśnienia. Teraz było jasne, dlaczego mała chodziła w brudnych ciuchach. Nie miała jednak pojęcia, dlaczego brat pozwalał jej na coś tak absurdalnego jak spanie zimną nocą na podwórzu w cienkiej sukience. Postanowiła się jednak nie wtrącać.

- Tutaj nie jest zbyt wygodnie – wymamrotała nagle Anaïs podnosząc się z ziemi.

- To znaczy, że pójdziesz do łóżka jak normalne dziecko? - ucieszyła się Apolline.

- Nie. - odparła krótko dziewczynka i położyła się w jakimś brudnym dołku niedaleko. Jej buzia momentalnie poczerniała od ziemi.

- No dobrze, a więc...Również życzę ci dobrej nocy. – odpowiedziała niepewnie.

Pobiegła ogrodową alejką w stronę domu. Wpadła na Eugène'a, który zdaje się, dopiero teraz wrócił.

- Przepraszam – pisnęła.

- Nic nie szkodzi. – odparł Eugène, masując sobie twarz. Popatrzył na nią poważnie.

- Apolline...Ja wiem, że bardzo tęsknisz za siostrą. - odezwał się po chwili milczenia – Chciałbym cię jakoś pocieszyć, lecz nie wiem jak.

- Nie, nie musisz. Już mi lepiej – rzuciła szybko.

- Zaczekaj – schwycił jej dłoń – Nie musisz udawać. Chcę, abyś wiedziała, iż zawsze będziesz mieć we mnie wsparcie.

- Nie. Na...

- A teraz chodźmy razem do domu. – przerwał jej.

 

Położyła się w swoim łóżku i głośno westchnęła. Zamknęła oczy i leżała tak z chyba minutę, kiedy poczuła, jak ktoś wchodzi pod kołdrę. Była pewna, że to Anaïs zrezygnowała ze swojego świetnego pomysłu. Chciała coś powiedzieć, ale spostrzegła, że to Eugène. Bez słowa przytulił się do niej. Leżeli tak przez chwilę nic nie mówiąc w tym romantycznym uścisku, kiedy powiedział:

- Kocham cię. Proszę, zgódź się zostać moją ukochaną żoną.

Przez chwilę zaniemówiła. Potem zgodziła się.

- Tak się cieszę, dziękuję...- szepnął.

Pocałowali się po raz drugi. Było to jeszcze przyjemniejsze niż poprzednio. Kiedy skończyli, nie powstrzymała się od pytania:

 

- Dlaczego pozwalasz siostrze spać na dworze?

 

 

ROZDZIAŁ 13: PRZEKLĘTA ZARAZA.

 

 

Eugène przez chwilę nic nie mówił. Zrobił się biały na twarzy.

Apolline widząc jego zdziwienie również zaniemówiła.

- Ja...- odezwał się wreszcie – Nie pozwalam jej spać na dworze.

Kiedy to usłyszała, mimowolnie pisnęła. Zdławiła ten okrzyk dłonią.

- Nie wiem, co za bzdury ci nagadała, ale to nieprawda. Wcale nie pytała się mnie o zdanie. Nawet o tym nie wiedziałem.

Chciała coś powiedzieć, ale dokończył.

- Skoro tego nie zauważyłem, musi to robić od niedawna. Czasami przychodzą jej do głowy równie dziwne pomysły. Idę po nią!

Apolline pobiegła za nim.

Wyszli na dwór. Szczelniej obwiązała głowę chustą. Było bardzo zimno. Lodowaty wiatr łapał ją za szyję i nadgarstki, wiał po gołych nogach. Zaczęła głośno zgrzytać zębami.

 

Stali przy dołku. Anaïs twardo spała. Apolline zakryła usta z przerażenia. Dziecko wyraźnie pobladło z zimna i posiniało. Jej nosek był cały fioletowy, zdawało jej się nawet, iż na czubku był lód. Natychmiast ją obudzili. Było jasne, że w przeciwnym razie rano sama już by tego nie zrobiła.

- Co ci przyszło do głowy?! - wrzasnął na nią Eugène.

Dziewczynka nic nie powiedziała. Wydawała się jakaś otumaniona, w ogóle ledwo przytomna.

Szybko zanieśli ją do domu i do ciepłego łóżka. Była ubrudzona ziemią, ale z przejęcia nawet tego nie zauważyli.

Brat uwijał się przy niej, skakał nad nią i dmuchał. Apolline siedziała przy niej cała zdrętwiała ze strachu i niepokoju. Miała poczucie winy.

Eugène motał się właśnie z wielkim, grubym kocem dla Anaïs. Kiedy skończył poleciał jak oparzony po termofor.

Kiedy już się nią zajęli i uspokoili się nieco położyli się razem z powrotem do łóżka. Z powodu zmęczenia spali bardzo głęboko, lecz nad ranem obudził ich kaszel Anaïs. Eugène bez słowa do niej poleciał. Leżała bez ruchu w łóżku, prawie tak samo blada i sina, co w nocy. Bał się nawet przyłożyć dłoń do jej czoła, spodziewał się, iż będzie bardzo gorące.

 

- Niedobrze, bardzo niedobrze...- westchnął ciężko lekarz – Dziewczynka wyziębiła sobie organizm. Ma zapalenie płuc.

Apolline zbladła tak, że była teraz prawie tak samo biała jak Anaïs.

Nie słyszała już ani słowa, wybiegła zatrwożona z pokoju. Nie była w stanie tam siedzieć.

Po kilku minutach do jej sypialni cichutko wszedł Eugène.

Nawet nie odwróciła głowy w jego stronę.

- Lekarz powiedział, że powinniśmy przygotować się na najgorsze.

- Nie. To nie może być prawda!

 

 

ROZDZIAŁ 14 KONIEC: PRAWIE POŻEGNANIE.

 

 

Przez kilka następnych dni nie spała w nocy. Za bardzo się bała, że kiedy się obudzi, Eugène powie, że Anaïs umarła. Wyrzuty sumienia dosłownie ją pożerały. Wtedy, niepotrzebnie zgodziła się, by Anastasie poszła do piwnicy, teraz pozwoliła Anaïs spać na dworze. Wyglądało na to, iż krew następnego dziecka splami jej duszę. Jednak mimo że doskonale wiedziała, że nie ma już nadziei, nie chciała pozwolić jej odejść.

 

Obejmowała teraz z całych sił ciało nieprzytomnej Anaïs.

 

- Apolline, chyba musisz się w końcu z tym pogodzić.

- Nie, nie pozwolę, by umarła. Nie pozwolę jej podzielić losu mojej ukochanej siostry!

- Jej śmierć jest tylko kwestią czasu.

- Nie rozumiem. Mówiłeś, że nie zniósłbyś, gdyby odeszła...

 

- Widać ja się bardziej interesuję twym życiem, niż twój rodzony brat. - szepnęła do Anaïs, wiedząc, że i tak jej nie słyszy.

 

 

- Kocham cię bardziej od niego. - powiedziała mocno ją przytulając. Różowe kwiaty spadały na jej włosy, obsypywały kruche ciałko w objęciach. Historia lubi zataczać koło. Przedtem siedziała tu z Anastasie, teraz z Anaïs. Dotknęła z troską jej czoła. Było zimne. Ale jeszcze żyła – widziała to po jej unoszących się lekko piersiach. Jednak i to było coraz słabiej widoczne. Wokół pachniało prawdziwie rajsko. Tak słodko i delikatnie...

Złapała zimną rączkę Anaïs i mocno ścisnęła.

- Nie bój się, nie pozwolę, byś umarła. W razie potrzeby mogłabym nawet oddać za ciebie życie, wiesz? - szepnęła jej cicho do ucha.

 

- Jesteś moją drugą Anastasie...

 

Drgnęła. Puls dziecka był już prawie niewyczuwalny.

- Nie!!!Nie pozwolę!!!!!! - dotknęła jej serca i wtuliła w siebie z całych swoich sił. Jak tylko mogła najmocniej.

Kwiaty pospadały z drzewa w wielkiej ilości i ruszane porywistym, szalonym wiatrem z ogromną szybkością wirowały wokół.

Zamknęła oczy.

Nagle zobaczyła w oddali samą siebie, tulącą do serca zmarłą siostrę.

- Powiedz choć jedno słowo, a będę najszczęśliwsza na świecie!!! - usłyszała swój głos.

Po chwili znalazła się w jakimś zacienionym pokoju.

Było w nim tak cicho i spokojnie...

Lecz w pewnym momencie dało się słyszeć kroki.

- Anastasie!!!!!!! - wrzasnęła z całej siły jaką tylko miała w płucach, prawie zdzierając sobie gardło.

Rzuciła się ku niej. Chciała ją przytulić, ale siostra wyciągnęła rękę na znak, by się zatrzymała.

- Żywi nie mogą dotykać duchów. - wyjaśniła krótko.

- Tak dawno cię nie widziałam, Anastasie... - zapłakała Apolline.

Nie mogła przestać na nią patrzeć.

- Anastasie... - odezwała się po dłuższej chwili – Mam prośbę. Moja przyjaciółka umiera...

- Z chęcią ofiarowałabym ci całe swe serce – przerwała jej – Ale nie wolno przyjmować podarunków od duchów. W przeciwnym razie nie długo do nich dołączysz.

- Ale możesz mi pomóc, prawda?... - zaszlochała z nadzieją w głosie – Jestem pewna, że możesz.

- Niech więc tak się stanie. Twoja przyjaciółka nie umrze... - uśmiechnęła się Anastasie.

 

Po tych słowach natychmiast się zbudziła. Serce zakołatało jej w piersi. Anaïs patrzyła na nią. Uśmiechała się słodko.

 

Poszły razem do domu. Gdy Eugène je zobaczył, jego ulubiona porcelanowa filiżanka wypadła mu z ręki i rozbiła się na milion kawałków.

- Apolline...Jesteś aniołem. Wybacz, że zwątpiłem. - powiedział i rzucił się ku niej, przytulając ją z całej siły.

 

- Anastasie......Dziękuję.

 

 

 

 

Książkę tę dedykuję wszystkim wytrwałym ludziom.

 

Joanna Wendołowska

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania