Serce z kamienia

Witaj nazywam się Melania, mam 19 lat. Moje życie prawdopodobnie nie różniło się niczym od Twojego. Tak jak Ty byłam zwykłą dziewczyną chodziłam do szkoły, spotykałam się ze znajomymi, nie rzadko byłam pogrążona w marzeniach o miłości i niezliczonych przygodach. Uwielbiałam rysować wszelakiego rodzaju postacie, spędzać czas spacerując po lasach lub przesiadywać gdzieś na murku patrząc w horyzont.

Niestety pewnego dnia wszystko się skończyło … Ostatnie, co pamiętam to reflektory samochodu pędzącego w moim kierunku, a później ciemność. Długo nic się nie działo, mój umysł był zawieszony w czymś w rodzaju próżni. Nie miałam żadnych myśli, nie przewijały mi się przed oczyma żadne wspomnienia… nic po prostu wszechogarniający spokój. Ciężko mi określić czy w takim stanie byłam przez godziny, dni czy przez lata. Czekałam tak, na jakikolwiek znak, zmianę, cokolwiek, co pozwoli mi wrócić do domu… nie przeszło mi wtedy przez myśl, że mojego domu już może nie być i że mogę tam już nigdy nie wrócić. W którymś momencie zaczęło się, poczułam jakby coś mocno ciągnęło mnie w dół, coraz mocniej i mocniej. Zobaczyłam jasne światło i w następnej chwili delikatnie zostałam na czymś położona. Nigdy nie zapomnę tego uczucia, taka świeżość, lekkość, coś jakbym się na nowo narodziła. Niestety to, co zobaczyłam po otwarciu oczu od razu dało mi do zrozumienia, że to uczucie jest prawdopodobnie tylko w mojej głowie, która za wszelką cenę chciała złagodzić ból.

Leżałam na chodniku, cała ubrudzona i po zadrapywana. Pierwsza próba podniesienia się spełzła na niczym, byłam cała odrętwiała. Powoli zaczęłam ruszać najpierw palcami później całą dłonią, aż w końcu udało mi się podeprzeć i usiąść. Rozglądnęłam się dookoła nie było to miejsce, które znałam, a już na pewno nie to, w którym byłam ostatni raz przed …hmm… nie wiem teraz jak to nazwać, śmiercią? Ale czy ja w ogóle umarłam? Myśli nasuwały mi się jedna za drugą, co to za miejsce? Skąd się tu wzięłam? Gdzie są wszyscy? Siedziałam tak jeszcze chwilę i rozglądałam się szukając czegokolwiek znajomego. Niestety wciąż nic, domy, dróżki, chodniki wszystko było obce. Pozbierałam się ostatecznie z chodnika i postanowiłam się rozejrzeć. Minęłam parę domków, aż w końcu zobaczyłam ludzi stojących na końcu chodnika, patrzących na mnie i jakby czekających aż do nich podejdę. Nie wahając się od razu pobiegłam w ich kierunku. Z każdym krokiem Ci ludzie wydawali mi się coraz dziwniejsi. Byli niscy jak na dorosłe osoby, dziwnie ubrani (ubrania jak ze średniowiecza) i co mnie najbardziej zaszokowało mieli szpiczaste uszy. Kiedy w końcu do nich dotarłam przywitali mnie ciepłym uśmiechem i słowami „Witamy w Drenlandii”.

Teraz, kiedy minęły już trzy miesiące od mojego przybycia, dużo rzeczy się wyjaśniło. Mianowicie istoty, z którymi żyję to nie dziwnie wyglądający ludzie, a jedni z mieszkańców tego świata- krasnoludki. Mieszkam w Drenlandii magicznej miejscowości gdzieś na granicy świata ludzkiego i magicznego. Wiem pewnie wszystko brzmi zabawnie i mistycznie, ale to wszystko się dzieje właśnie teraz wokół Ciebie, za cienką niewidoczną granicą, dzielącą nasze dwa światy. Jedyną wspólna cechą naszych światów jest Księżyc. On jest jeden i ten sam dla was i dla nas. Obserwuje wszystko swoim czujnym okiem i dba o to by wszystko toczyło się tak jak powinno.

Wiele razy pytałam go skąd się tu wzięłam, ale on nie chce nic mi o tym powiedzieć. Ciągle słyszę tylko, że John mi wszystko wytłumaczy. Ostatnie najbardziej nurtujące mnie pytanie wciąż zostaje bez odpowiedzi: Kim jest John?Tubylcy mówią, że nie wiadomo, czemu czasem się tak zdarza, że ktoś z Ziemi wyląduje w Drenlandii, ale przeważnie nie przeżywa „podróży”. Tak, więc jestem pierwszą osobą od setek lat, która pojawiła się tu żywa.

Teraz, kiedy wszystkie zadrapania, sińce i otarcia ostatecznie się zagoiły znowu wyglądam jak dawna Ja. Jestem dość niską, szczupłą blondynką o bardzo bladej cerze i dużych zielonych oczach. Moje proste włosy zostały przycięte do ramion i najczęściej są związane w luźnego koka. Ubrania, w których przybyłam, leżą teraz na dnie szafy upchane pod stertą luźnych bawełnianych sukienek, koszulek i spodni zrobionych przez ciocię Zoe - bo tak nazywa się kobieta, którą poznałam na samym początku. Jej rodzina, składająca się z wuja Derg’a, kuzynki Lisi i kuzyna Kirg’a, po przywitaniu mnie w tym świecie zaproponowała mi dach nad głową w zamian za pomoc w pracy. Krunowie zajmuje się czymś w rodzaju alchemii, badają różne kryształy, kamienie itp. Próbują uzyskać z nich środki o działaniu leczniczym.

Od tygodnia wychodzę z wujem Derg’iem w poszukiwaniu potrzebnych skał i kryształów. Wuj jest już starszą osobą, przez co potrzebuje jak najszybciej wyszkolić kogoś, kto zajmie jego miejsce. Niestety, jego dzieci nie fascynuje alchemia i nie chcą się tego uczyć, wolą badać zwierzęta i rośliny żeby nauczyć się je hodować. Cóż, więc zostałam ja. Muszę przyznać, że jest do dosyć interesujące zajęcie, w życiu bym nie przypuszczała, że skała może być trująca, a nawet zabójcza. W tym świecie wszystko żyje i się broni, nawet kawałek kamienia, co na Ziemi przestało być zauważane dawno temu. Wszystko zostało zdominowane przez ludzi, którzy zamiast troszczyć się o swój świat, to niszczą, krzywdzą i wykorzystują wszystko, co ich otacza.

 

Dni leciały, pracy wciąż nie brakowało wszystko było jak ze snu, do momentu jak pojawił się wśród krasnali jakiś dziwny niepokój albo nawet strach. Nie rozumiałam, o co chodzi, nie krążyły żadne pogłoski, nic zupełna cisza, a jednak coś musiało powodować to dziwne napięcie. Rodzina Krunów za wszelką cenę próbował zachowywać się jak gdyby nigdy nic, ale widziałam po ich twarzach, że nie sypiają najlepiej, ograniczyli też wychodzenie z domu. Nawet wuj nie wysyłał mnie po kamienie, mógł sobie na to pozwolić, ponieważ przez ostatnimi czasy udało nam się trochę ich zgromadzić. Niestety nie starczy ich na długo raptem kilka dni i trzeba będzie znowu iść coś pozbierać.

 

Wieczorem po kolacji poszłam do pokoju Lisi z nadzieją, że od niej się coś dowiem. Nie myliłam się w Drenlandii coś się działo i to coś dużego. Od kilku dni znajdowano martwe krasnale, co było najdziwniejsze nie było żadnych śladów morderstwa, wszyscy wyglądali jakby po prostu położyli się na podłodze i umarli. Bardzo się wszystkim przejęłam i zaczęłam płakać. Bałam się, że mogą mnie obwinić za to wszystko, w końcu byłam przybyszem…

Lisi widząc mój strach powiedziała, że nie posądzą mnie o to, bo oni wiedzą, kto to robi, dlatego są tacy przerażeni. Ich serca były zamienione w kamień- wyszeptała roztrzęsiona Lisi, w kamień rozumiesz.

Nie rozumiałam.

- Jak to w kamień Lisi?- Odpowiedziałam zdziwiona.

Nie mogę Ci nic więcej powiedzieć, wybacz mi Mela. Rodzice i tak już będą wściekli, że tyle Ci powiedziałam- po tych słowach wstała i podeszła do drzwi, chcąc pokazać mi, że już powinnam iść.

Ale Lisi, … czemu nikt nie chce mi powiedzieć?- Wyjąkałam. Przecież też jestem częścią rodziny. Lisi nic nie odpowiadając otworzyła drzwi i kiwnęła głową, żebym wyszła. Wróciłam do swojego pokoju, pół nocy przeleżałam na łóżku myśląc o sercach zamienionych w kamień.

 

Następnego ranka, kiedy zeszłam na śniadanie, wszyscy zachowywali się jakbym była niewidzialna. Żeby zakończyć panujące milczenie, zapytałam wuja, kiedy będziemy znowu szli po kamienie? Odpowiedzi nie uzyskałam, podniósł na mnie tylko wzrok, w którym nie dało się nie zauważyć połączenia troski i smutku. Zdecydowałam się nie drążyć dalej by nie pogorszyć sytuacji, która już i tak była marna. Dokończyłam śniadanie w ciszy. Kiedy wszyscy się rozeszli, postanowiłam na własną rękę pójść na wyprawę. Zabrałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, krzyknęłam tylko, że wychodzę i nie czekając na odzew ruszyłam w drogę. Postanowiłam najpierw poszukać w miejscach, do których przeważnie chodziliśmy z wujem, ale niestety nie było tam ani jednego przydatnego kamienia. Po trzech godzinach bezowocnego szukania chciałam się już poddać i wracać do domu. Wtedy usłyszałam głośne rozmowy i stwierdziłam, że sprawdzę, co się dzieje. Szłam wąską, nieznaną mi wcześniej ścieżką przez kilka minut aż dotarłam do starej groty. Głosy, które wcześniej słyszałam należały do krasnali, które prawdopodobnie kończyły zmianę w kopalni i zbierały się do powrotu do domu. Przyglądałam się im tak przez chwilę, wtem mój wzrok przykuły leżące obok wejścia do groty fioletowe kryształy, wyglądały jak te rzadsze, o których wuj często mówił, podobno bardzo ciężko je zdobyć. Od razu uśmiech rozlał mi się na twarzy, przecież jakbym przyniosła te kryształy do domu to byliby ze mnie dumni i może na reszcie dowiedziałabym się, co się u licha dzieje. Poczekałam spokojnie aż ostatni krasnal poszedł do domu i od razu pobiegłam do wejścia groty. Nie pomyliłam się, fioletowe elbaity byłam w niebo wzięta. Szybko zaczęłam napełniać torbę, kiedy już prawie skończyłam usłyszałam za sobą głos wuja. Był mocno zasapany, jakby biegł spory kawałek drogi.

Melania –wysapał- proszę Cię schowaj się za tamten głaz i jak dam Ci znak to uciekaj w stronę domu najszybciej jak potrafisz. Stałam zamurowana. Wuju, ale co się dzieje, przed czym mam uciekać? – Zapytałam z nieukrywanym zaskoczeniem. – znalazłam potrzebne kryształy…- próbowałam kontynuować, ale wuj nie dał mi dokończyć. Jestem z Ciebie bardzo dumny Mela, ale błagam ukryj się już zanim Kafelkarz tu dotrze.

Kafelkarz?- moje zdziwienie rosło, co raz bardziej- co się dzieje wuju?! Proszę powiedz mi…- krzyczałam, a łzy samoistnie spłynęły po moich policzkach. Ciocia Zoe wszystko Ci wyjaśni jak dotrzesz do domu, ukryj się szybko i…- Derg zrobił krótką przerwę, nie wiedząc, co powiedzieć- proszę nie oglądaj się tylko biegnij, co sił w nogach. Przepraszam Cię za dzisiaj rano byłem tak roztrzęsiony, że nie umiałem Ci odpowiedzieć. Zaraz po tym jak wyszłaś z domu wyszedłem za Tobą, nie chciałem żebyś sama się tu kręciła, zwłaszcza, że nie jest tu teraz bezpiecznie.- Wypowiadając ostatnie słowa zaprowadził mnie za skałę, ucałował w czoło i stanął przy wejściu do groty. Jego wzrok był skierowany w stronę pagórka, z którego przyszliśmy. Nie mogłam zrozumieć, na co on tak patrzy dopóki nie zobaczyłam przemieszczającego się cienia. Samego cienia, nie było tam nic, co mogło go rzucać. Cień zbliżał się, co raz szybciej do wuja. W ułamku sekundy pojawił się przed nim mężczyzna. Wysoki o ciemnych włosach, ubrany był cały na czarno. Od razu zrozumiałam, że nie może być krasnalem, więc czy jest w takim razie? Nie wiedziałam, co robić, obcy złapał starca za szyje i uniósł parę centymetrów nad ziemię. Wtedy zobaczyłam, że wuj daje mi znak do ucieczki, zawahałam się. Staruszek rozpaczliwie machał mi do ucieczki, w końcu zebrałam w sobie odwagę i wystartowałam. Tak jak prosił wuj Derg biegłam najszybciej jak mogłam i nie oglądałam się za siebie. Dotarłam do drzwi domu w panice uderzałam pięściami żeby mnie wpuścili do środka. Odwróciłam się i zobaczyłam zbliżający się cień, coraz szybciej i szybciej. Moje uderzenia o drzwi stały się głośniejsze i szybsze. W ostatniej chwili drzwi uchyliły się, a ja wpadłam do środka. Bez zastanowienia zatrzasnęłam drzwi z powrotem i zakneblowałam zasuwą. Ciocia Zoe patrzyła na mnie ze zdziwieniem, szybko zaczęłam wszystko wyjaśniać. Zawahałam się, kiedy miałam powiedzieć nazwę dziwnej istoty, którą widziałam. Ciociu, bo, bo, bo tam był Kafelkarz- wyjąkałam- i wujek... on przyszedł za mną, kazał mi się schować i jak da mi znać to uciekać do domu najszybciej jak się da. Nie wiem, co z wujkiem to coś go trzymało za szyje- zaczęłam płakać – ciociu proszę powiedz coś… błagam.

Drogie dziecko- usłyszałam po krótkiej chwili milczenia, spojrzałam na ciotkę, której teraz też płynęły łzy- to, co widziałaś to było to, czego tak długo się wszyscy obawialiśmy. Mój ukochany mąż już zapewne nie żyje… jego serce jest teraz z kamienia- moje oczy zrobiły się ogromne.-Wuj nie żyje? … Serce z kamienia…, Jakie serce z kamienia?- Zaczęłam łkać – Kafelkarz jest złem wcielonym, zabija wszystkich, którzy wejdą mu w drogę, Księżyc obdarował go mocą… wszystko, czego dotknie zamienia się w kamień. On nienawidzi nas moja droga. – Płakała dalej ciotka Zoe-, dlatego zamienia nasze serca w kamień. Mieliśmy taką ogromną nadzieję, że w końcu odszedł i zostawił nas w spokoju, jednak ostatnio znaleziono Panią Kumsly martwą w jej domu. Od tego wszystko się zaczęło znowu miały przyjść ogromne żniwa … krasnali. – Ciotka dokończyła zdanie, wstała pogłaskała mnie po głowie, zawołała swoje dzieci, dała im broń w postaci noży. Wyszła na odchodnym rzuciła, patrząc na mnie, idziemy po wuja dziecko, ukryj się w domu i czekaj aż wrócimy. Drzwi zamknęły się za wychodzącymi, siedziałam chwilę w korytarzu próbując opanować drżenie mięśni. Kiedy się trochę uspokoiła przeszłam do salonu szukając jakiegoś noża, albo innej broni na wszelki wypadek. Zobaczyłam, że okno balkonowe jest otwarte, przebiegłam błyskawicznie przez pokój żeby je zamknąć i czymś zaryglować. Kręciłam się chwilę dookoła własnej osi rozglądając się po pokoju szukając czegoś, co może posłużyć za broń. Mój wzrok padł na komodę stojącą w rogu salonu, przypomniało mi się jak wuj schował tam mój scyzoryk, który miałam w swoich ciuchach, kiedy się tu pojawiłam. Podeszłam do komody i bez problemu odszukałam potrzebną rzecz, otworzyłam go, nadal działał perfekcyjnie. Odwróciłam się z zamiarem przejścia do okna kuchennego żeby obserwować czy czasem rodzina nie wraca do domu, zamarłam. Moja dłoń ze scyzorykiem została złapana i zaczęła cała drętwieć tak, że nie mogłam nią ruszyć, a ja nie mogłam oderwać wzroku od pary błękitnych oczu patrzących na mnie z zaintrygowaniem. Chwilę tę zakończył dopiero dźwięk jaki wydał z siebie scyzoryk uderzający o ziemię. Natychmiast oderwałam wzrok od jego oczu i spojrzałam na swoją rękę bardzo bolała. Wyglądała normalnie, tylko nie mogłam nią poruszyć jakbym w ogóle nie miała w niej władzy. Niestety ból zaczął być coraz silniejszy. Jęknęłam. Boli?- Usłyszałam męski głos, był niski, ale nie brzmiał jakoś złowrogo, skinęłam głową- to dobrze, powinno boleć – Kafelkarz uśmiechnął się i puścił moją rękę. – Ki..ki..Kim jesteś – wyjąkałam spanikowana, obejmując bezwładną rękę. To Ty nie wiesz- odpowiedział zdziwiony- Zwą mnie Kafelkarzem, Melanio jestem zawiedziony myślałem, że szybciej się dowiesz wszystkiego. Czyżby rodzinka nic nie chciała Ci powiedzieć?

Skąd wiesz, kim ja jestem? Czego chcesz? Co zrobiłeś wujowi?- Potok pytań zaczął wylewać się z moich ust, jednocześnie znowu zaczęły mi lecieć łzy. Powoli, spokojnie to ja tu zadaję pytania- uśmiechnął się i zrobił krok w moją stronę, teraz staliśmy tak blisko siebie, że musiałam zadrzeć głowę do góry żeby móc spojrzeć mu w oczy. Kafelkarz ubrał rękawiczki, co było dziwne, bo był środek lata. Kiedy poczułam jego ręce na swoich biodrach przygotowałam się na falę bólu, jaka powinna przejść przez moje ciało. Ku mojemu zdziwieniu nic takiego się nie wydarzyło. Zdezorientowana spojrzałam na swojego oprawce w celu uzyskania wyjaśnień. –Nic nie zabolało? Cóż za zdziwienie w Twoich oczkach. – Zachichotał – te rękawice Cię chronią przed moją mocą, póki je mam nic Ci nie grozi. – Stałam jak wryta, czemu mnie jeszcze nie zabił. Przecież jestem bezbronna nic prostszego.

-Dlaczego …- wyszeptałam. Co tam szepczesz Melanio? – Uśmiechnął się, – Dlaczego mnie jeszcze nie zabiłeś?- Odpowiedziałam, a przypływ odwagi sprawił, że moje słowa były głośne i stanowcze. Jego dłonie przesunęły się na talię i przycisnęły mnie mocniej do jego ciała. Zaczerwieniłam się, bo wyglądało to jakbyśmy się przytulali. Chciałam się uwolnić z uścisku, ale z każdym moim ruchem, mocniej mnie do siebie przyciągał. –Chcesz tak bardzo wiedzieć, czemu jeszcze żyjesz? Powiedz mi czy ta sytuacja nie daje Ci wystarczająco klarownej odpowiedzi? – Usłyszałam, szamocząc się w uścisku. Zatrzymałam się, podniosłam wzrok i już miałam zaprzeczyć, kiedy on znowu się zaśmiał. – Mam Cię pocałować żebyś zrozumiała?- Mówił przybliżając swoją twarz do mojej. Wpadłam w panikę nie wiedziałam czy on się ze mną bawi czy zaraz naprawdę mnie pocałuje. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi, uścisk zelżał. Spojrzałam na postać stojącą przede mną, jego wyraz twarzy drastycznie się zmienił. Idź otworzyć- rozkazał- dokończymy później. Pobiegłam w stronę drzwi, odwróciłam się jeszcze żeby zobaczyć czy on dalej tam jest. Zniknął. Otworzyłam drzwi, weszła ciocia z kuzynem niosąc wujka. Położyli go na kanapie, nie oddychał. Czy on…- nie musiałam kończyć ciotka skinęła głową, jej oczy były czerwone od płaczu, tak samo jak oczy Lisi i Kirg’a. Uklękłam obok łóżka i objęłam rękę wuja. Skąd to się tutaj wzięło?- Usłyszałam głos cioci Zoe, odwróciłam się i zobaczyłam, że trzyma mój scyzoryk. Zatkało mnie, nie mogłam jej przecież powiedzieć, że ON tu był, na pewno nie teraz, kiedy wuj nie żyje.- Wzięłam go żeby czuć się bezpieczniej jak was nie było.- odparłam. To, dlaczego leży na podłodze – ciocia dalej drążyła – Upuściłam go jak biegłam do drzwi żeby wam otworzyć- skłamałam, ale wydawało się, że ciocia uwierzyła.

Do wieczora siedzieliśmy przy wuju i odmawialiśmy modlitwy, w końcu nadszedł czas żeby pójść spać. Postanowiłam wziąć sobie dłużą kąpiel. Myśli o dzisiejszych zdarzeniach nie dawały mi spokoju, a zwłaszcza, Kafelkarz. Wszystko, co mówił, ten jego wzrok, uśmiech, nie mogłam go wygonić ze swojej głowy i jeszcze te słowa „dokończymy później” na samą myśl przeszły mnie ciarki. W końcu położyłam się do swojego łóżka i usnęłam. Noc minęła bez żadnych wydarzeń, przynajmniej tak mi się wydawało. Rano pozbierałam się, jak co dzień i zeszłam na dół. Nikogo nie było. Wszyscy jeszcze śpią- pomyślałam – wczoraj był ciężki dzień. Oni nie przyjdą- z przerażeniem rozpoznałam głos, który dobiegł zza moich pleców.- Jak to nie przyjdą, chyba Ty nie… powiedz, że nic im nie zrobiłeś, błagam powiedz – odpowiadałam szukając wzrokiem właściciela głosu. A jak myślisz Melania? – zaśmiał się. Teraz mój wzrok był skupiony tylko na drzwiach kuchennych, gdzie stała smukła postać z niesfornym uśmieszkiem na twarzy. Nie czekając dłużej przecisnęłam się obok Kafelkarza i pobiegłam do pokoju ciotki. Zatrzymałam się przy jej łóżku i wyciągnęłam drżącą rękę. Ciociu- szturchnęłam ją kilkakrotnie - Ciociu obudź się – żadnej reakcji. Mówiłem Ci, że nie przyjdą- znowu za plecami usłyszałam ten sam głos. Byłam wściekła, odwróciłam się i ruszyłam w stronę, z której dobiegał głos. Nikogo tam nie było. – Gdzie jesteś tchórzu! – Krzyknęłam- Pokaż się natychmiast! – Byłam, tak wściekła, że głos mi zaczął drżeć. W tej samej chwili poczułam, że znowu jestem w jego objęciach. Puść mnie! Puść natychmiast!- Krzyczałam, a w odpowiedzi słyszałam tylko śmiech. Szarpałam się tak przez kilka minut aż w końcu uścisk stał się tak mocny, że nie mogłam się ruszyć. – Nie wierć się tak Piękna, bo się niepotrzebnie męczysz, nie puszczę Cię tak łatwo. Przecież powiedziałem, że dokończymy później, więc niespodzianka to „później” właśnie nadeszło. – Kafelkarz z każdym słowem robił krok w przód tak, że kiedy skończył mówić stałam pod samą ścianą. Dumnie zadarłam głowę do góry żeby spojrzeć mu w oczy. – Zabij mnie w końcu i miejmy to z głowy – powiedziałam. Nie ukrywając zdziwienia mężczyzna po chwili zastanowienia odparł- ależ ja nie chcę Cię zabić Melania- po tych słowach zbliżył swoją twarz do mojej i po chwili zawahania jego usta dotknęły moich. Nie mogłam uwierzyć, pocałował mnie. Odwróciłam głowę tak, żeby przerwać to wszystko. Obcy się wyprostował i patrzył mi teraz prosto w oczy. Nie ładnie – szepnął – bardzo nie ładnie. Puścił mnie i odwrócił się do wyjścia. Teraz tak po prostu wyjdziesz!- krzyknęłam – zabiłeś moją rodzinę i tak po prostu sobie znikniesz?- zatrzymał się i odwrócił. – Oczywiście Piękna, zawsze tak robie zabijam i odchodzę. Nie będę przecież stał nad tymi ciałami, bóg wie ile. – uśmiechnął się – Wiesz, że nie zostawiam żadnych świadków, prawda?- nagle jego głos zrobił się poważny. Czyli teraz mnie zabijesz? – Odpowiedziałam. I znowu usłyszałam śmiech. Co ty masz z tym zabijaniem, ile razy muszę Ci powtórzyć, że tego nie zrobię? – odpowiadał powstrzymując śmiech. W takim razie, co ze mną zrobisz, skoro jestem świadkiem Twojego bestialstwa?- nie chciałam znać odpowiedzi na to pytanie, ale nie mogłam się oprzeć żeby go nie zadać. To bardzo proste Melania, zostaniesz ze mną. Wiesz, czemu? Bo tego chciał dla Ciebie Księżyc, to on mi o Tobie powiedział. On mi Cię przydzielił. Jesteś teraz moja czy tego chcesz czy nie...

Co to ma znaczyć – odparłam zdziwiona- jak to Księżyc , jak to przydzielił, o co chodzi- nie mogłam uwierzyć własnym uszom. No tak właśnie jest Piękna – odwrócił się – poza tym prosiłbym byś mówiła mi John, zdecydowanie wole jak się mówi do mnie po imieniu, a nie tą głupią nazwą. Kafelkarz co to ma w ogóle być. Nie ważne choć Melania, czas na nas.

Stałam nieruchomo, nie mogłam zrozumieć co to wszystko ma znaczyć. Czyli John, ten John na którego tak czekałam to on. Wciąż nic o nim nie wiem, poza tym że jest mordercą... Księżyc ma dziwne poczucie humoru.

 

KONIEC

Następne częściSerce czy rozum?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania