Siódma Czara Gniewu

Od razu wiedziałem, że ten plan to istny koszmar. Najwidoczniej zwykły człowiek ubzdurał sobie że jednak potrafi coś więcej. Zagadki, zagadki, zagadki i wciąż na okrągło to samo! Nikt się nie dziwi, że również zagadka wpędziła go do jaskini gniewu. Właśnie tak się dzieje, gdy człowiek sunie w nieokreśloną dal za szybko i podejmie się czegoś, co nie jest mu przeznaczone.

Człowiek jest po ty, by człowieczyć, więc po jaką, za przeproszeniem, cholerę szuka odwrotności swojej natury? Ma człowieczyć, to nich człowieczy w tym swoim małym światku.

Tamten gagatek to inna sprawa! Jego podróż jest wyczynem, ale co z tego skoro dotarł w nicość, chociaż w sumie, to i tak daleko jak na swój ludzki zamęt. Szedł tak dzielnie, mijał przeciwności losu… Myślałby kto, że pozwolę mu popatrzeć na całość z mojego okna. Oczy wypłyną mu z oczodołów, zanim je w ogóle otworzy. Prawda jest zawsze ukryta, a dla tego, który ją odnajdzie, śmiercionośna. Po to jest przecież strzeżona, by nikt nigdy nie posiadł jej w całości, oprócz Mnie rzecz jasna. Biada temu, kto sądzi inaczej.

 

~*~

 

Idę tak już na oko… tydzień. Wszystko się jednak dłuży jakbym przynajmniej rok sunął! Muszę coś wymyślić, umysł czymś zająć, by całkowicie nie spleśniał. Mam wrażenie, że dopadło mnie wariactwo, które z każdą chwilą się ujawnia.

O tak! Odnalazłem to miejsce! Te, którego szukam od… tygodnia! Teraz jestem szczęśliwy. Stawiam stopę na piaskach pustyni, dostrzegam tylko nicość. Skoro zaszedłem aż tutaj, to wszystko idzie jak po maśle. Patrzę pod nogi, i widzę odciski moich podeszew na złotych ziarenkach. Czekam i czekam na swoją kolej. Kolej kolei nie równa. Niewidzialny sznur kolejki przesuwa się w moją stronę po niebiańskich torach. W końcu podjechała! Bo już myślałem, że nic z tego nie będzie. Wtedy to chyba bym się normalnie zabił… Cała wyprawa byłaby na nic, a tak, to chociaż mam okazję spróbować. Co mi tam!

Wielka, ciężka lokomotywa sapie koło mnie, a ja chyba ogłupiałem… od stóp do głów! Ogarnął mnie całkowity paraliż ciała!

— No już! Wchodź! — Coś po lewej stronie wrzeszczy m do ucha.

— Hola, hola! Zaraz, zaraz! Zastanów się głuptaku! — Podpowiada zaraz nieznany głos z prawej. Co to za chora gadka? Jestem zdezorientowany. Coś chce mnie powstrzymać? O przepraszam! Ja nie jestem tchórzem! Jakieś szepty sprzeciwu na pewno mnie nie wystraszą, a już na pewno nie zwracam uwagi na obraźliwe przezwiska i zapamiętaj to sobie, kimkolwiek jesteś! Mniej, więcej właśnie tak odpowiedziałem. Już za późno na wahania.

Jestem.

Wewnątrz.

Nie mam czasu na nonsensy. Żyję w zgodzie z przeznaczeniem i to nie podgala żadnej dyskusji. Chociaż… nie wiem, czy do końca wierzę w te całe paplanie o losie zapisanych w gwiazdach. No, ale jeśli tak jest mi pisane, to przecież jestem z tym jak za pan brat, no nie?

 

Czasem myślę, czy nie jestem zbyt otwarty na małe sukcesy. Gdy tylko na jakiś natrafię, puszę się jak dumny paw i mam wrażenie, jakbym stał na samym Olimpie. Nie jestem pewny, czy to źle, czy dobrze. Kiedyś dojdę z tym do ładu. Przypomina mi się pewna sytuacja, kiedy objąłem stanowisko prezesa w banku. Byłem wtedy taki dumny z siebie! W końcu mogłem porozstawiać ludzi po kątach. Najbardziej oczywiście ucieszyła mnie perspektywa dowalenia temu Walczakowi z wydziału kredytów korporacyjnych. Nie odbiegając od tematu, podejrzewam, że lubię się chwalić, dawać innym znać, że mam coś lepszego, że umiem więcej. To mi daje satysfakcję, ale jakby ktoś pytał, to wcale tego nie powiedziałem!

Nagle coś zaczęło szeptać mi do ucha i mimowolnie oderwałem się od swoich myśli. Słyszę, że już jutro będzie mój ostatni dzień. Kurczę, co jest nie tak? Dlaczego w prawym uchu słyszę tylko pretensje i tysiące gróźb uderza we mnie? Czy coś zrobiłem źle, prawico? Dlaczego nie chcesz, abym odnosił sukcesy i był dla siebie panem?

— Idziesz za daleko! Jesteś zbyt odważny! Zaraz poczujesz swoje połamane kości, bo próżność tobą od środka potrząsa!

To chyba pomyłka... Przecież wiedza jest kluczem, wiedza to dobro, wiedza to moc! Chyba się nie mylę, co do swoich stwierdzeń, prawda?

No i znowu! Patrzcie wszyscy! Głos po prawej mi nie daje spać. Zatrąbił, że pierwsze słowo zlekceważyłem, i że ciemność zaraz spadnie jak grom z jasnego nieba! Nic z tego nie łapię. Ja wiem swoje, nie zatrzymam się i będę dalej podążał do celu! Czy jako rozumny człowiek, homo sapiens, nie mam prawa poznać prawdy? Według mnie to prawo jest gwarantem. Nie prawem, a przywilejem! Nie interesuje mnie żadne twoje słowo, prawico. Jeśli będę musiał, to nawet gromy i ciemność przytulę do serca. I wtedy może w końcu dostanę to, co mi się należy od wieków. Ja się już postaram o swoją pieczęć, bo trzeba będzie wszystko naznaczyć, że dotarł tutaj jedyny rozumny Ja, taki zwykły homo sapiens, tylko trochę bardziej… wybitny.

Pociąg jest naprawdę imponująco długi. Nawet nie widzę jego końca! Coś podobnego… Ciekawe dlaczego tak ciągnie się w nieskończoność, kto to ścierwo obsługuje? O dziwo, żadnych torów nie ma! Jak to jeździ, to nie mam zielonego pojęcia, ani czarnego, białego, ani nawet czerwonego. Chyba nie potrzebne mu tak błahe ziemskie wynalazki. Tor ogranicza, nadaje kierunek. Po co mi kierunek, skoro moje kroki biegną w nieznane? Naprawdę mam wiele pytań i dlatego szukam prawdy z a wszelką cenę.

Muszę powiedzieć coś negatywnego o tej podróży. Było za słodko do tej pory, więc teraz trzeba dolać trochę octu. No właśnie… nawet nie wyobrażacie sobie jak tutaj jest brudno! Syf od prawej do lewej i po środku też. Śmierdzi padliną i czymś jeszcze gorszym. Padliną dlatego, że widziałem gdzieś w rogu wagonu zdechłe kocie, które na dodatek było czarne. Mam szczerą nadzieję, że to nie przysporzy mi żadnych problemów. Jestem prawie pewien, że w kilku miejscach dostrzegłem też łajno. Nie wiem skąd się tam wzięło i kto je zostawił. Nie wiem nic. W sumie… to nie chcę wiedzieć.

 

No i tak właśnie, po kilku godzinach jazdy w tym obrzydliwym wagonie, w końcu pociąg się zatrzymał. Pierwsza stacja. Wysiadam, aby odpocząć i widzę, że tutaj wszystko jest po prostu piękne! Żadnych kotów, żadnych gówien, żadnych smrodów. Powietrze jest przepełnione kwiatowym zapachem. Nie czekam zupełnie na nic! Od razu idę przed siebie w kierunku dżungli, która rozrasta się przed moim nosem.

Dotarłem na pewną polankę. Szedłem tam, ciągnięty przez niewidzialną nić zapachu smakowitości. Po środku stał długi na dziesięć łokci stół. Pokryty był białym obrusem, który tak przypomina mi domowe obiadki u mamusi. Ten był jednak o wiele bardziej elegancki. Na blacie stały potrawy, których w życiu nie jadłem! Wszystko było kolorowe i pachniało tak wspaniale… Prawdziwy Raj! Mówię prawdę! Gdy usiadłem do jedzenia, zjawiły się piękne kobiety w skąpych strojach, o pełnych kształtach, czyli takich, od których oczu nie można oderwać. Byłem trochę rozdarty pomiędzy jedzeniem, a przyjemnościami wzrokowymi. Zająłem się jednak na dobry początek jedzeniem. Nimfy leśne, a raczej nimfy dżungli przyniosły mi rozmaite napitki, oczywiście wysokoprocentowe. Wszystko po to tylko, by mnie ugościć i dać mi przyjemności. Żyć i nie umierać! Byłem bardzo głodny, ale za chwilę mój brzuch był pełen i szczęśliwy za razem. Chyba spędzę tutaj wieki! Moje piękne towarzyszki, gdy spostrzegły, że już się najadłem, w mgnieniu oka , znalazły miejsce przy mnie. Zaczęły zdejmować swoje okrycia, pokazując wydatne biusty. To grzech nie wykorzystać takiej okazji!

Grzmot.

No i znowu, tamten natręt przerywa moją biesiadę! Zaraz wszystkie wdzięki tej wspaniałej chwili znikną! Grzmi i grzmi. Wcale nie przestaje. Ględzi i ględzi, słyszę coś o mojej domniemanej zdradzie. Znowu, serio?

— Teraz tylko jesz i pijesz. Obżerasz się! Nimfy są nieczyste, wprowadzają cię do jaskini grzechu! Skończ to nędzne widowisko. Wracaj do domu! Tam przecież miałeś już wszystko! — Powiedziała prawa strona, która psuje mi nerwy od samego początku. — Po dwakroć i trzykroć mówię, że jesteś już coraz bliżej końca! Gwarantuję ci, że nie znajdziesz tam nic dobrego! Lepiej zawróć do siebie, bo powrotu zbraknie! — Dodał prawy.

— Po co starasz się mnie zmienić? — Pytam. Jednak nie odparł, zaszył się gdzieś po tej swojej prawicy i siedzi cicho. Co? Teraz ci głos odebrało, cwaniaku? Nigdzie nie zamierzam wracać, tutaj jest przecież Raj na ziemi! A może to już nie jest Ziemia? Sam już nie wiem. Idę dalej. Wsiadam do lokomotywy. Ona rusza z miejsca. Jadę ponownie do miejsc zakrytych.

 

Nie wiem dlaczego, ale właśnie się obudziłem. Wszędzie jakoś ciemniej, zimniej… Czy dotarłem już do celu? Wstałem z kąta, w którym drzemałem. Muszę powiedzieć, że był to nadzwyczaj czysty kąt, jak na warunki tego wagonu. Miałem wrażenie, że się już wyspałem, ale teraz nie jestem tego pewny. Jakoś błogo mi się robi. Czuję senność, nawet jeśli w sennej mgle już wcześniej pływałem, to z chęcią popływałbym ponownie. Taka niechęć do wysiłku mnie ogarnęła, że mimowolnie znowu usiadłem do kąta. Moje myśli już nic nie robią, ulegam lenistwu, chcę tylko zachować ten piękny bezruch.

— Wstawaj ty przebrzydły leniu! — Wrzeszczy prawica, która nęka mnie od kilku dób. Chyba śnisz, że wstanę! — Odkrzykuję. W nosie mam czy mnie usłyszy! Dość tych przepychanek! Ja wiem lepiej, koniec kropka! Żaden przemądrzały głos prawicy, nie będzie mnie uświadamiał. Co to, to nie!

— Dobrze gadasz! — Słyszę aprobatę z lewej. — Jesteś na dobrej drodze do szczęścia. Co więcej, bliżej nigdy nie byłeś!

— I to, to ja rozumiem!

Tak więc, śpię błogo i już nic mi nie przeszkadza.

Mija chwil tysiąc pięćdziesiąt, aż tu nagle łomot mnie budzi! No chyba zwariuję! Ani chwili spokoju! Świat podziwiam od podłogi, a raczej mokrej posłanki. Trawa drapie mnie po nosie, jakby grała to specjalnie. Nie wiem w jaki sposób, ale niematerialna siła wyrzuciła mnie z wagonu.

 

Czuję wzrastający ucisk. Czyżbym się już zdenerwował? Mam ochotę o coś walnąć! Jakbym się nie kontrolował! Dziwne to do prawdy, dziwne. Jednak wrażeń to nie koniec. Teraz to już miotam wszystkim! Słowem też, ale i przedmiotem. Tak się wkurzyć, to jest wyczyn. Gniew rozbiera mnie na części. Pociąg stoi, także dyszy, jakby wraz ze mną rzucał słowa rozżarzone.

— Już za moment, początek końca cię dosięgnie, duszo niezłomna! Po raz piąty przechyliłeś kielich z mego prawa! — Słyszę słowa pouczenia, płynął one jak po kaczce. Nic nie robiąc sobie z tego, wsiadam i jadę w nieznane. „Ku poznaniu! Ku wszechrzeczy!” — tak pokrzepiam złoty umysł. Jestem już tak bardzo blisko, by obalić mur wysoki!

Mimo wszystko, strach powrócił i w objęcia mnie zagarnia. Bo co jeśli wszystek wiedzy pójdzie do innego pana? Może tam, w drugim wagonie, inny człowiek snuje plany? Może inny tam człowieczy, kombinuje swoje łady? Tego już za wiele! Jak to, inny pan się rządzi?! Przecież tylko jam niezwykły! Ten, co zyska wiedzy oręż!

— Zważaj sobie na te myśli! Zaraz kresu bramy dojrzysz! Bo to właśnie po raz szósty, moje zdanie kwestionujesz!

Wy słyszycie, mości państwo? Ktoś, coś szepcze mi nad uchem. Sens tych słów nie dotrze do mnie, choćbym był już dawno trupem!

— Idź, biegnij, pędź przed siebie! Jesteśmy już na miejscu mety! — Lewy mi przyklaskuje.

Już wyczuwam kres podróży. Słyszę, widzę, czuję nosem! Pociąg zwalnia swoje ruchy, by znów się na stację wtoczyć. Cisza stoi, głucho jakoś, sama czeka na finał wędrówki. Myśli nowe się zjawiają, prawo głosu wnet dostały. Chociaż podobne do starych, nowym brzmieniem się ostały. Za chwil kilka całość świata zdołam pojąć! Zatem muszę być wybrańcem, tylko jednym wśród tysiąca! Idąc tropem tego zdania, wiedza tylko dla nielicznych. Po cóż mam więc dzielić równo, skoro ona nie dla wszystkich? Ja nie jestem jakich wielu, tylko jeden na miliony. Także będę tym jedynym, który spojrzy w blask korony! Tak postanowiwszy szybko, skierowałem się do wyjścia. Pociąg siedział bardzo cicho, oczekiwał na mój wyrok. W końcu jestem w głównej stacji, tam gdzie wszystko się wyjaśni, tam gdzie wór mądrości zyskam! Władzę wezmę na koronę, potęgę na berło, mądrość płaszczem mnie okryje, zrobi to na pewno! Będę królem nad królami, który pojął wszystko! Będę mówił językami, których nie znali tysiące!

Z takim oto nastawieniem, wyszedłem z wagonu.

Oczy właśnie otworzyłem…

Rozległa się ciemność!

Buchnęło coś z dołu, jakby milion trzęsień ziemi! Byłem nie świadom wyroku, co się czaił już na pętli! Wyrósł właśnie słup ogromny, przerósł nawet mnie samego! A na szyi wiją sznury, niczym okrąg lin misternych! Przeraziłem się ogromnie. Co się dzieje?! Nie rozumiem. Przecież przybyłem naprędce, aby wszystko już zrozumieć.

Coś podrywa mnie do góry!

Nic nie przenikniona siła! Drogę swoją odnajduję i już przygniata mnie wina. Sznury w pętle zawiązane, okalają moją szyję. Krzyczę wielce zaplątany, w górę wymachują ręce! Nic nie słychać, nic nie widać…

— Jesteś tam, droga prawico?! — krzyczę, wrzeszczę, błagam szczerze! Dlaczego nic się nie dzieje?! Tlen już gaśnie w moich płucach, serce zwalnia swoje bicie. Teraz już niewiele znaczę, jakby robaczek na zbicie.

Koniec końców, wyrok taki zakończył mój żywot. Teraz wiszę w pętli grzechu, moje ciało ogień trawi. Nic już poradzić nie zdołam. Trzeba było myśleć wcześniej! Zanim wsiadłem do pociągu, który szedł w nieznane miejsce.

— Teraz widzisz? Już rozumiesz? Trzeba było słuchać uchem. Nie lekceważ mej prawicy, która dobro wkłada w ręce! Siedem czar już przechyliłeś. Gniewu ogień wnet powstaje! Strawi wszystko, coś zbudował! Nie dość, ciało, to i duszy niezłomne błaganie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania