Skrzynia Skarbów (Bajka)

Dni Ziny wypełnione były, podobnie jak większości dzieci z wioski, łowieniem ryb i poszukiwaniem pereł. Woda była drugą naturą dziewczynki, umiała pływać nim nauczyła się chodzić. Często, będąc na lądzie, wstrzymywała długo oddech jak przy nurkowaniu – tak z przyzwyczajenia. Jej życie było dobre, ale biegło powoli i monotonnie.

Wszystko zmieniło się w dniu jej trzynastych urodzin. Podczas gdy samotnie przemierzała plażę, szukając dobrego miejsca do połowu pereł, jej uwagę przykuł dziwny przedmiot błyszczący pośród ziaren piasku. Dziewczynka nigdy wcześniej nie miała w rękach szklanej butelki. I zajęło jej trochę czasu, nim udało jej się ją otworzyć. W środku spoczywała mapa, na której rogu widniał wielki czerwony krzyżyk.

Zina nie znała wielkiego świata, nigdy nie opuściła swojego archipelagu wysp, ale każde dziecko wie, co oznacza czerwony krzyż na mapie w butelce. Szczególnie, jeżeli mapa podpisana jest „Czarnobrody” i opatrzona emblematem czaszki z dwoma skrzyżowanymi piszczelami. Piracki skarb!

Nie było się nad czym zastanawiać. Dziewczyna spakowała swój skromny dobytek na małą łódeczkę i ruszyła przed siebie, by znaleźć bogactwo. Perły, które zabrała ze sobą, sprzedała za kilka groszy w pierwszym porcie, do którego trafiła, nie wiedząc, ile naprawdę są warte. To nauczyło ją, by nie ufać ludziom.

Mapy nie pokazała nikomu. Rozwijała ją jednak co noc i wpatrywała w nią tak długo, aż zmorzył ją sen. Minęło wiele tygodni i odwiedziła wiele portów, nim zdołała znaleźć na mapie swoją pozycję. Przez ten czas zjadła swoje zapasy i wydała wszystkie pieniądze. Zmuszona była, więc zatrzymać się w mieście i podejmować różne prace, by zarobić na dalszą podróż. Było jej ciężko, wszystkich zajęć musiała się uczyć, gdyż wcześniej jedyne co potrafiła robić to łowić ryby i szukać pereł. Tam, gdzie się znalazła nie było jednak pereł, a ryby łowiono w olbrzymie sieci opuszczane z wielkich łodzi, zwanych statkami.

Miesiące spędzone w porcie były dla niej niezwykle trudne. Tęskniła do samotności, brakowało jej czystego i otwartego oceanu. Gdy tylko uzbierała trochę pieniędzy i odrobinę lepiej poznała świat, w którym się znalazła, postanowiła ruszyć w dalszą drogę. W tamtych czasach wierzono, że kobieta na pokładzie okrętu przynosi pecha jego załodze. Zina obcięła więc długie włosy i, jako chłopiec okrętowy, ruszyła na wielkiej karaweli w dalszą podróż.

Przez następne miesiące dobijała do różnych portów i zaciągała kolejno na wiele statków. Żaden z nich, niestety nie śledził dokładnie przerywanej linii, która na mapie wiodła do czerwonego krzyża i spoczywającego pod nim skarbu. Krok po kroku jednak znajdowała się coraz bliżej. Nauczyła się czytać mapy, nawigować i znajdować swoje położenie dzięki gwiazdom.

Gdy była w pół drogi, zatonął korab, na którym płynęła. Przeżyła tylko dzięki temu, że umiała pływać jak ryba. W ciągu dnia nieskończony błękit oceanu przemierzała wpław, nocą zaś dryfowała na plecach wśród mrocznej toni. Tym sposobem dotarła na bezludną wyspę.

Nie wiedziała, ile upłynęło czasu, w którym za jedyne towarzystwo miała małpy i papugi, a do jedzenia nic poza kokosami i rybami. Próbowała liczyć upływające dni, jednak straciła rachubę. Spędziła na wyspie tyle czasu, że w końcu wspinała się na drzewa równie dobrze, jak towarzyszące jej małpy. W końcu zbudowała tratwę z kokosowych skorup i ruszyła dalej. Tydzień później odnalazł ją przypadkowy statek, którym dostała się do kolejnego portu.

Wiedziała, że daleko zboczyła z kursu. Znów podejmowała różne zajęcia, by zarobić na dalszą podróż i gdy uznała, że ma już dość, ponownie obcięła włosy i ruszyła szukać statku, na którym mogłaby ruszyć w dalszą drogę. Marynarze jednak śmiali się z niej tylko, krótkie włosy nie mogły już ich oszukać. Zina z dziewczyny stała się kobietą i nie była w stanie dłużej tego ukryć.

Ruszyła więc lądem. Było to nowe doświadczenie, niekoniecznie nieprzyjemne, ale tęskno jej było do wody, z którą czuła się bliżej związana. Ruszyła duktem, później znalazła się na bitej drodze, przemierzała leśne ścieżki i polne bezdroża. Czasem mijający woźnica zlitował się nad nią i pozwalał siąść na wozie, lub obok siebie, na koźle. Najczęściej jednak szła. Szła, aż bolały ją nogi i krwawiły jej stopy, ale była coraz bliżej celu.

Gdy przemierzała góry, ziemia osunęła się pod jej stopami. Przeżyła tylko cudem, utkwiła jednak w głębokim i stromym wąwozie, z którego nie było wyjścia poza ostrą granią sięgającą, zdawałoby się, do samego nieba. Potrafiła chodzić po drzewach, ale zdradliwe piargi były o wiele bardziej niebezpieczne, krusząc się pod naciskiem jej rąk i nóg. Przetrwała o źródlanej wodzie i jagodach, których było tam w bród. Mieszkała w jaskini, całymi dniami obserwując górskie kozice, hasające po pionowych ścianach kotliny jak po otwartym polu. W końcu nauczyła się od nich tej sztuki i wspięła z powrotem na szlak. Dalsza przeprawa wydała jej się dziecięcą igraszką.

Za górami była równina okraszona polami i pastwiskami, gdzie znalazła pracę w gospodarstwie i nauczyła się, kiedy jest czas siania a kiedy zbiorów. Potem zanurzyła się w niezgłębioną puszczę, w której plemię niskich ludzi, noszących kościane kręgi w uszach i nosach, pokazało jej jak tropić i polować. Gdy wydawało jej się, że droga, którą podąża nie ma końca, znalazła się po raz kolejny nad brzegiem oceanu.

Spojrzała w gwiazdy i od razu wiedziała, gdzie się znajduje. Przed sobą miała rozległą morską cieśninę, za którą był inny ląd. Stamtąd było już niedaleko na wyspę, gdzie Czarnobrody ukrył swój skarb, którego tak wytrwale szukała. Zbudowała łódź i ruszyła naprzeciw falom. Po drugiej stronie cieśniny zatrzymała się na krótko, by uzupełnić zapas słodkiej wody. Narastała w niej niecierpliwość - była w drodze od tak dawna i czekała tak długo. Wydawało się jej, że minęło całe życie, od kiedy odnalazła na plaży nieopodal swojej wioski zieloną butelkę z zamkniętą w niej mapą, teraz wypaloną w jej pamięci tak mocno, że nie musiała na nią nawet spoglądać.

Wyspa była obrośnięta gęstym lasem. Na samym jej środku wznosiła się samotna góra. „To musi być tam” - pomyślała, czując jak przyspiesza bicie jej serca. Przebiegła przez gęsty las, szybko i zwinnie, jakby nie stanowił on żadnej przeszkody. Co jakiś czas tylko wskakiwała na wysokie drzewa, by ustalić położenie góry, do której zmierzała. Nie zwolniła nawet odrobinę, gdy dotarła do jej podnóża i prosto z biegu zaczęła się wspinać. Na pierwszy rzut oka rozróżniała luźne kamienie i stabilne zaczepy dla rąk i nóg, instynktownie wybierając bezpieczną ścieżkę. O zachodzie słońca stanęła na szczycie u wylotu wielkiej jaskini.

Szybko skonstruowała pochodnie i weszła do środka. Szła ciemnym korytarzem, obserwując migoczące cienie na jego ścianach. Na końcu tunelu stały dwie skrzynie spięte ze sobą łańcuchem, kiedyś grubym i mocnym, teraz zardzewiałym. Drżącymi dłońmi uchyliła wieko skrzyni. W środku, ku jej zaskoczeniu, nie było złota, srebra ani drogich kamieni. Kufer wypełniony był starymi i zniszczonymi księgami. Zina złapała pierwszą z nich i szybko przekartkowała. Wszystkie strony były puste. Odrzuciła ją więc na bok i złapała kolejną, a potem następną. Wszystkie były niezapisane. W rosnącej furii rozrzucała je po jaskini, suchy szloch zaczął dławić jej gardło, gdy nagle przypomniała sobie o drugiej skrzyni. Rzuciła się ku niej jak najprędzej, odmykając wieko tylko po to, by zobaczyć więcej książek. Łzy popłynęły jej z oczu, krzyczała i biła pięściami w kamienną podłogę, aż wreszcie wyczerpana zasnęła.

Obudziła się przemarznięta, zanim otworzyła oczy długo modliła się, by był to tylko zły sen, by okazało się, że nadal jest w drodze, że nie wszystko jeszcze stracone. Po omacku znalazła pochodnię i skrzesała ogień. Wszędzie wokoło leżały porozrzucane książki, błyszczące czystymi stronami. Poczuła, jak gardło ponownie jej się zaciska. Po raz kolejny spojrzała na skrzynie, tym razem jednak zauważyła coś, co umknęło jej, gdy miotała nią rozpacz. W drugim kufrze na samym wierzchu leżała książka, której okładkę ozdobiono czaszką i skrzyżowanymi ze sobą piszczelami – identycznym symbolem jaki widniał na jej mapie. W jej sercu pojawiła się iskierka nadziei. Złapała ją natychmiast i otworzyła powoli, strony były zapisane nierównym i koślawym pismem. Zaczęła czytać, mając nadzieję znaleźć wskazówki dotyczące prawdziwego skarbu.

"Nazywam się Czarnobrody, kapitan pirackiej bandery, postrach siedmiu mórz i oceanów, siejący lęk w sercach mężczyzn i kobiet, potwór z dziecięcych historii. Ty zaś, który to czytasz, jesteś śmiałkiem próbującym zdobyć mój skarb. Bardzo dobrze, już niebawem dowiesz się gdzie się znajduje."

Zina zaczerpnęła głęboko powietrza. „Więc istnieje skarb! Nie zmarnowałam swojego życia!”, powiedziała sama do siebie i czym prędzej wróciła do lektury.

"Przez lata, wraz ze swą dzielną załogą złożoną z najodważniejszych i najokrutniejszych wśród wszystkich piratów, przemierzałem bezdenne otchłanie w poszukiwaniu łupów. Grabiliśmy i paliliśmy, zatapialiśmy statki, ogarnięci gorączką fortuny. Najcenniejsze spośród naszych zdobyczy zostawiałem dla siebie. Diamenty wielkości kurzych jaj, rubiny koloru krwi, szmaragdy hipnotyzujące zielenią morskiej toni - to wszystko należało się mnie. Składałem je w tej oto skrzyni, którą masz przed sobą. Spoczywała ona w ładowni mojego statku, gdzie każdy mógł cieszyć oczy tym wielkim bogactwem, marząc, że kiedyś uda mu się zdobyć własne, które dorówna mojemu. Nie obawiałem się kradzieży, wśród mojej załogi od chciwości po stokroć silniejszy był strach przede mną i moim gniewem.

Gdy moja skrzynia była już pełna po brzegi, postanowiłem ją ukryć w najlepszym miejscu, jakie znałem: na wyspie, na której teraz się znajdujesz. Zdradliwej, niedostępnej, otoczonej gęstym lasem, z której środka wyrasta góra, na której szczyt można dostać się jedynie po karkołomnej wspinaczce. Wiedziałem, że moja skrzynia będzie tu bezpieczna.

Los chciał inaczej. Gdy od naszego celu dzieliło nas tylko parę dni rejsu, rozpętał się sztorm, jakiego żaden z nas nie widział w swym życiu. Błyskawice uderzały jedna za drugą. Dudnienie grzmotów mieszało się z rykiem oceanu i wyciem wichury. Fale urosły do rozmiarów górskich łańcuchów i wiedziałem, że mój wierny okręt nie ma szans wyjść z tego cało. Zbiegłem do wypełniającej się wodą ładowni. Pchany zwierzęcym strachem wysypałem ze swojej skrzyni wszystkie drogie kamienie i wszedłem do niej, zamykając szczelnie wieko w poszukiwaniu schronienia.

Targało mną na wszystkie strony, obijając o twarde deski i dopiero, gdy słona woda zaczęła wlewać się do środka, musiałem otworzyć kufer, by sprawdzić, co dzieje się na zewnątrz. Sztorm minął i wstawał nowy dzień. Fale uspokajały się, coś jednak ciągnęło mnie pod wodę. Szybko zorientowałem się, że jest to druga skrzynia przypięta łańcuchem do tej w której się ukryłem (najpewniej po to, by nie ruszały się one w ładowni podczas sztormu). Była ciężka i szczelnie owinięta nawoskowanym żaglowym płótnem. Pamiętałem ją, była jedną ze świeżo zdobytych i nie mieliśmy jeszcze okazji jej otworzyć.

Przez następne dni robiłem wszystko, by nie zatonąć. Skróciłem w miarę możliwości łańcuch między dwoma skrzyniami, by ta zamknięta nie ciągnęła mnie na dno. Wybierałem rękami wodę ze swojego kufra, by nie zatonąć i cały czas myślałem o swym utraconym skarbie. Gdybym tylko wiedział o tej drugiej skrzyni, gdybym opróżnił ją zamiast własnej... Nie mogłem przestać wyrzucać sobie własnej głupoty i tchórzostwa. Mijały dni, w końcu z pragnienia, upału i wyczerpania straciłem przytomność.

Obudziłem się na plaży wyspy, do której zmierzałem, dalej skulony w swojej skrzyni. Próbowałem z niej wyjść, ale nie miałem siły. W końcu jakoś udało mi się z niej wypaść i zacząłem się czołgać w poszukiwani słodkiej wody. Stoczyłem w swym życiu wiele bojów, ale ten był z nich najcięższy: walka z własną niemocą. Nareszcie znalazłem kałużę z błotnistą wodą i, włożywszy w nią twarz, piłem łapczywie. Przyszło mi do głowy, że te kilka łyków mułu więcej jest warte niż wszystkie diamenty, które zostawiłem na statku.

Woda dała mi dość siły, by ruszyć w głąb wyspy, gdzie drzewa dawały schronienie przed palącym słońcem. Pomyślałem, że ten cień więcej jest wart niż moje rubiny. Następnie odnalazłem krzak, na którym rosły zielone cierpkie owoce. Było to najlepsze jedzenie, jakiego zdarzyło mi się kosztować i wiedziałem, że w mgnieniu oka oddałbym za nie wszystkie szmaragdy świata. Napity i najedzony zapadłem w sen bez snów.

Następnego dnia wróciłem na plażę. Odwinąłem materiał z zamkniętej skrzyni i przy pomocy kamienia rozbiłem wiszącą na niej kłódkę. Moim oczom ukazały się czyste, niezapisane książki i przybory do pisania. Śmiem twierdzić, że byłem równie zawiedziony jak ty, kiedy odkryłem jej zawartość. Łzy rozczarowania szybko przerodziły się w histeryczny śmiech. Coś tak bezużytecznego nie tylko kosztowało mnie całe moje bogactwo, ale omal mnie nie zabiło, gdy jako rozbitek próbowałem dotrzeć na tę wyspę. Wtedy jednak tknęła mnie zupełnie inna myśl. Zaciągnąłem obie skrzynie na ląd. Przez następne dni, gdy wracałem do pełni sił, spisałem moją historię. Następnie wspiąłem się na szczyt góry i ukryłem tu swój skarb - moją myśl:

Ziemia pod nogami i każdy kolejny dzień życia to skarby, które tu odkryłem, a które więcej są warte niż wszystkie kamienie na świecie, zarówno te błyszczące jak i te zwykłe, szare, nie ma między nimi bowiem tak naprawdę różnicy.

Co do moich drogocenności, podejrzewam, że wciąż tkwią w trzewiach wraku mojego statku jakieś pięćdziesiąt mil na południowy wschód. Jeżeli nadal ich pragniesz, są twoje, wydaje mi się jednak, że znalazłeś już inny skarb, o którym podobnie jak ja nie wiedziałeś, że już go posiadasz.

Myślę, że powinieneś go ukryć w tej jaskini. Zaufaj mi, będzie tu bezpieczny.

 

Czarnobrody."

 

Zina oderwała oczy od książki i porwała następną ze skrzyni. Była to kolejna historia, czyjejś podróży do jaskini, w której się teraz znajdowała. Przeczytała ją, a potem następną i dziesięć kolejnych, wszystkie różne, a jednak podobne. Wtedy po raz pierwszy od opuszczenia rodzinnej wyspy spojrzała za siebie, wspominając drogę, która przywiodła ją do tego miejsca. Podniosła jedną z pustych książek i zaczęła pisać. Gdy skończyła, pochowała wszystko z powrotem do kufrów, zostawiając miejsce wyglądające tak samo, jak za pierwszym razem, gdy do niego weszła.

Gdy opuściła jaskinię, wzięła głęboki oddech i spojrzała w niebo. Pomyślała o czekającej ją drodze. Wiedziała, że będzie trudna i długa, ale cieszyło ją to. Był to bowiem czas, którego potrzebowała, by zastanowić się, co zrobi ze swym skarbem, gdy już wróci do domu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • KarolaKorman 17.12.2015
    Piękna historia. Często szukamy czegoś więcej, nie doceniając tego co mamy :)
  • ausek 17.12.2015
    Świetne opowiadanie:)
  • Świetna robota! :)
  • Nazareth 17.12.2015
    Bardzo wam dziękuję za miłe słowa.
  • Ritha 27.07.2016
    Ufff... Chwyciło mnie za serducho. Serio. Podejrzewałam, że coś z tym skarbem, będzie nie halo, ale nie spodziewałam się, że aż tak pięknie to zakończysz. Na prawdę pięknie! Ogromne 5 poszło :)
  • Nazareth 31.07.2016
    Ritha, dzięki. Cieszę się (i trochę jestem zaskoczony) że aż tak ci się spodobało ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania