Słodycz Piekła

Pierwsze spotkanie

 

Zauroczenie. Zachwyt. Euforia. Gdy ją ujrzał, to było jak wybuch supernowej. Tak rodzą się gwiazdy. Z trudem nad sobą zapanował. Chciał ją tulić w ramionach. Całować. Dotykać. Kiedy zobaczył jej towarzysza, to było jak kubeł zimnej wody. Trzymali się za ręce. Nie! Nie! Nie!

 

– Sebastianie? – Mathias położył mu rękę na ramieniu.

 

Chłopak spojrzał na niego błędnym wzrokiem.

 

– Słucham? – zapytał nieobecnie.

 

– Coś się stało? Stoisz jak słup soli – zganił go mężczyzna.

 

Sebastian z trudem przełknął ślinę.

 

– To ona. Znalazłem ją.

 

Spojrzenie Mathiasa natychmiast się ożywiło. Podążył za wzrokiem chłopaka.

 

– Blondynka? Ta z tym lalusiem? – upewnił się. Chłopak potwierdził skinieniem głowy. – Weź ich stolik, musi cię zobaczyć – zarządził Mathias, a Sebastian, który nagle zdobył nowy cel w życiu, natychmiast zabrał się do pracy.

 

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~

 

To była ekskluzywna, bardzo popularna i bardzo droga restauracja. Jedna z tych, które Lisanna lubiła najmniej. Mimo to przyszła tutaj, bo tego oczekiwał od niej Patrick. Wiedziała również dlaczego ją tu zaprosił. Chciał się jej oświadczyć. Zrobi to, a ona powie tak. Było jej z nim dobrze. Wygodnie. Kochała go. Chyba. Miała zaledwie dwadzieścia jeden lat. Nie chciała jeszcze brać ślubu. On jednak był znacznie starszy. W czerwcu skończy dwadzieścia siedem. Rozumiała, że dla niego to odpowiednia pora. Wiele rzeczy była w stanie zrozumieć i zaakceptować, zwłaszcza, że nie widziała dla siebie żadnej innej opcji. Patrick miał dobrą pracę, założą rodzinę, będą mieli domek za miastem, dzieci i psa. To o czym marzą wszystkie kobiety. No prawie wszystkie. Bo na pewno nie ona. Za to w ten sposób spełni marzenia swojej matki… Tak, to właśnie powinna zrobić.

 

– Kochanie, zamyśliłaś się – przerwał jej rozważania Patrick.

 

– Tak, przepraszam – odpowiedziała jak zwykle, gdy on krytycznie pokręcił głową.

 

Podszedł do nich kelner. Rozłożył przed nimi karty. Lisi przyjęła swoją, dziękując mu uprzejmie, ale nie podnosząc wzroku. Kiedy wybrali, wrócił do nich, by przyjąć zamówienie. Odbierając od niej kartę, niechcący musnął jej dłoń. Zadrżała. To było coś… niesamowitego. Spojrzała na niego zaskoczona. Niemal zachłysnęła się powietrzem. Z trudem zapanowała nad własnym oddechem. W jej brzuchu harcowało stado wściekłych motyli. Kiedy kelner odszedł, niemalże zerwała się z miejsca.

 

– Przepraszam, muszę do toalety – usprawiedliwiła się Patrickowi i z trudem powstrzymując się przed wybiegnięciem, szybkim krokiem wyszła na dwór.

 

Był piękny majowy wieczór. Z radością wdychała chłodne, wiosenne powietrze. Lisi zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem nie zwariowała. Nie miała pojęcia co to było, wydawało się jednak zupełnie nierealne. Zauroczenie? Miłość od pierwszego wejrzenia? Coś takiego zwyczajnie nie istniało. Chłopak owszem, był przystojny. Miał odrobinę potargane, brązowe włosy, w kolorze o ton ciemniejszym od gorzkiej czekolady i niezwykłe, orzechowe oczy. Dodatkowo był szczupły i nieco szerszy w ramionach. Miał przyjemne rysy twarzy i był gładko ogolony. Przymknęła oczy, zdając sobie sprawę, jak dużo zapamiętała. Wiedziała nawet jakie miał na sobie buty.

 

– Śliczny wieczór, prawda? – niemal podskoczyła, słysząc za sobą czyjś głos.

 

Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że to on. To co działo się z jej żołądkiem, to jak bardzo pragnęła do niego podejść, samo starczało za odpowiedź.

 

– Tak, bardzo ładny – wydusiła z siebie.

 

– Mam na imię Sebastian – przedstawił się, ku jej wielkiemu zdumieniu – a ty wyglądasz, jakbyś wcale nie chciała tam być – wskazał wnętrze restauracji.

 

Zarumieniła się. Czy aż tak bardzo było to widać?

 

– Jestem Lisi – odpowiedziała mu grzecznie – i nie masz racji. Chodzi o to, że mój chłopak chce mi się dzisiaj oświadczyć. Denerwuję się, to wszystko.

 

Skinął głową, jakby okazując zrozumienie.

 

– Zgodzisz się? – zapytał.

 

Tak, powinna powiedzieć. Nie! Krzyczało w niej wszystko.

 

– Nie wiem – szepnęła niezdecydowana.

 

Nagle znalazł się bliżej niej. Blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Zanim zdążyła się zorientować, składał na jej ustach miękki, delikatny pocałunek. Wszystko wokół zamarło. Jej własne serce przestało bić. Spod jej stóp osunęła się ziemia. Wszystko to trwało może pięć sekund, ale ona czuła się, jakby całowali się setki lat.

 

– Zastanów się nad tym – zamruczał tuż przy jej uchu, a potem, bez żadnych wyjaśnień zniknął w budynku restauracji.

 

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~

 

Sebastian ledwo nad sobą panował. Za mąż! Wychodziła za mąż! Emocje brały górę nad rozsądkiem. Gdyby nie Masthias… Mężczyzna obserwował go w spokoju. Do czasu.

 

– Zabiję sukinsyna! Zabiję go! – zagroził.

 

Mathias westchnął.

 

– Nie zrobisz tego – oznajmił chłodno.

 

– Dlaczego?! – zapytał zbuntowanym głosem Sebastian.

 

– Bo wtedy ona cię znienawidzi i tyle będziesz z tego miał. Poczekaj. Wszystko się ułoży. Potrzebuje czasu, żeby się z tym oswoić.

 

– Nie mam czasu! – wybuchnął chłopak.

 

– Masz. Tyle ile będzie potrzeba.

 

– Jeżeli ona mu nie odmówi, to nie ręczę za siebie!

 

– I co zrobisz? – zapytał spokojnym, niemal znudzonym głosem mężczyzna. – Zamkniesz ją w klatce? Przywiążesz do łóżka? Sama musi do ciebie przyjść. Jeżeli to rzeczywiście ona… – dodał powątpiewająco.

 

– Przyjdzie – odpowiedział zdecydowanym głosem Sebastian.

 

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~

 

Zrobiła to! Naprawdę! Nie przyjęła jego oświadczyn! Choć może na tyle nie miała odwagi… Odpowiedziała mu, że musi to jeszcze przemyśleć. Wiedziała, że jak na nią, jest to duży sukces. Przyjęłaby oświadczyny, gdyby nie ten chłopak… Sebastian… Gdyby nie jego pocałunek. To on pozwolił jej odmówić. Dał nadzieję, że gdzieś tam może być coś jeszcze. Kiedy wyszli z budynku restauracji padało. Patrick, jak przystało na dżentelmena, poszedł po samochód, który zostawili dwie ulice dalej. Gdy tak stała, czekając, on stanął obok niej.

 

– Nie zgodziłaś się? – upewnił się z jakimś dziwnym napięciem w głosie.

 

– Nie – przyznała cicho Lisi.

 

Uśmiechnął się szczerym, chłopięcym uśmiechem.

 

– To cudownie! – oznajmił radośnie, ku jej zaskoczeniu podnosząc ją z ziemi i okręcając dookoła.

 

Gdy ją postawił, przylgnęła do niego całą sobą. Chciała tak zostać. W jego ramionach. Na zawsze. Odskoczyła natychmiast, gdy tylko usłyszała warkot silnika. W jej wzroku było pytanie. Niema prośba, którą bała się wypowiedzieć nagłos.

 

– Szybciej niż myślisz – wyszeptał, gdy wsiadała do samochodu.

 

Drugie spotkanie

 

Na jarmarku było gwarno i kolorowo. Co chwila ktoś zaczepiał ją, proponując coraz to nowe towary. Lisanna szła powoli, uważając, żeby kogoś nie potrącić. Rozdzielili się z Patrickiem. Jak zawsze, gdy interesowało ich coś zupełnie innego. Oprócz gwaru słychać było również muzykę. Cudowną, czarującą. To właśnie w jej kierunku ciągnęło dziewczynę. Kiedy znalazła się niemal u jej źródła, zaczepił ją mężczyzna z długimi, związanymi w koński ogon włosami. Był wysoki i potężnie zbudowany. W dużych, mocno opalonych dłoniach prezentował drobne, czerwone korale.

 

– Panienko, ślicznie będą prezentowały się na twojej szyi – zapewniał.

 

Lisanna pokręciła głową, próbowała się odsunąć, ale był natarczywy. Nie przestawał jej namawiać.

 

– Ja nie… – zaczęła cichutko, ale nie dał jej dojść do słowa.

 

– To nie klientka – usłyszała za sobą czyjś głos, który nie wiedzieć czemu wydał jej się znajomy. – Ona jest ze mną.

 

Odwróciła się, niemal wpadając na smukłego, ciemnowłosego chłopaka. Zupełnie jak drugi mężczyzna, miał na sobie ciemne, obcisłe spodnie i luźną, lnianą koszulę. Jej oczy rozszerzyły się nieco ze zdumienia. Rozpoznała w nim kelnera, który towarzyszył im tydzień wcześniej w restauracji. Sebastian! Doskonale pamiętała jego imię. Imię i pocałunek. Poczuła ucisk w gardle. Jej serce natychmiast przyspieszyło. Przestała myśleć racjonalnie. Przestała w ogóle myśleć. Jego dotyku, choćby najlżejszego, potrzebowała jak powietrza. Ucieczka! Musiała się stąd wynieść jak najszybciej i jak najdalej. Sam jego widok był zbyt bolesny. Roznosił jej ciało tysiącami sprzecznych emocji. Drugi z mężczyzn się ukłonił.

 

– W takim razie nie będę wam przeszkadzał – oznajmił z szerokim, wieloznacznym uśmiechem.

 

Chłopak chwycił ją za rękę. Przeszył ją przyjemny dreszcz.

 

– Chodź – odezwał się łagodnie, ale też ponaglająco.

 

Jej dłoń w jego dłoni. Z trudem panowała nad oddechem, pozwalając mu torować drogę poprzez tłum. Jej dłoń w jego dłoni. Ścisnął jej rękę mocniej. Nie mogła myśleć o niczym innym. Nie docierały już do niej nawet przebłyski własnej świadomości. Jej dłoń w jego dłoni! Znaleźli się w wąskiej uliczce. Tu nikogo nie było. Szli dalej. Przed nimi, na końcu ślepego zaułka, pojawił się płot.

 

– Co my tu robimy? – zapytała, bezskutecznie próbując zebrać myśli.

 

– Zobaczysz – wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu.

 

Słabo zaprotestowała, kiedy ją podniósł, sadzając na płocie. Potem sam zwinnie się na niego podciągnął, zdejmując ją po drugiej stronie drewnianych szczebli. Byli w ogrodzie. Przepięknym, zapierającym dech w piersiach. Morze barwnych kwiatów zalewało ułożone w falujące linie grządki. Kwietniki były wszędzie. Rosły tu też krzewy, których liście miały rozmaite kształty i barwy. Chłopak znów wziął ją za rękę. Poprowadził do drewnianej altanki, stojącej na niewielkiej wysepce. Dziewczyna jednak nie rozglądała się wokół, kiedy szli kamiennym mostkiem. Wpatrywała się w jego plecy. Przystanął dopiero w altance. Teraz on patrzył na nią. Zbyt szybki oddech, galopujące serce. Lisanna nie miała pojęcia co się z nią dzieje. Daleko temu było do racjonalności. Podszedł do niej, powoli. Stała pod ścianą dobrze osłoniętego, porośniętego bluszczem pawilonu i nawet gdyby chciała, nie miałaby dokąd uciekać, choć cała jej racjonalna strona krzyczała, że właśnie to powinna zrobić. Zamiast tego zafascynowana wpatrywała się w jego orzechowe oczy.

 

– Jesteś piękna – zamruczał głosem, od którego motyle w jej brzuchu zaczęły wirować w dzikim tańcu.

 

Teraz stał już zupełnie blisko, a ona nawet nie spostrzegła, kiedy jego usta zaczęły muskać jej szyję. Jego dłonie błądziły po jej ciele. Jej spragnione pocałunków wargi, same odnalazły najpierw jego podbródek, szczękę, potem policzek, aż wreszcie usta. To nie działo się naprawdę! Nie mogło! Było jak sen. Cudowny sen! Spełnienie marzeń. Lisi znalazła się w zupełnie innym świecie i wcale nie chciała z niego wracać.

 

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~

 

Zdyszani, wciąż spragnieni siebie nawzajem, leżeli na skąpanej w majowym słońcu trawie. Lisi wtulona w Sebastiana, Sebastian obejmujący ją ramieniem. Pasowali do siebie idealnie. Niczym dwa fragmenty tej samej układanki. Chłopak już dawno pozbył się koszuli, więc teraz mogła swobodnie przesuwać palcami po jego płaskim brzuchu. On wtulał twarz w jej włosy, od czasu do czasu całując je czule. Leniwym gestem przesunął obejmującą ją w talii dłoń.

 

– Co to takiego? – spytała, kiedy wyciągnął z kieszeni jakieś zawiniątko.

 

Uśmiechnął się tajemniczo w odpowiedzi.

 

– To dla ciebie – powiedział ujmując jej rękę i zapinając na nadgarstku splecioną z czarnego rzemienia bransoletkę, pomiędzy fragmentami którego znajdowały się misternie zrobione liście i kwiaty, przypominające lilie.

 

Srebro przeplatało się z kropelkami cudownie niebieskiego kamienia. Lisanna nie znała się na biżuterii, raczej jej nie nosiła, ale bransoletka wyjątkowo przypadła dziewczynie do gustu. Była naprawdę piękna.

 

– Dziękuję – powiedziała nieco speszona tym, że coś od niego dostaje.

 

– Podziękujesz mi nosząc ją – wyszeptał, leciutko przygryzając płatek jej ucha.

 

Ponownie zadrżała. Przesunął ją tak, że usiadła teraz na nim. Jęknęła cicho, gdy przesunął dłonie z jej bioder na piersi. Potem nie było już nic. Wszystko zlało się w jedno, cudowne morze przyjemności.

 

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~

 

Zegar wybił dwunastą. Czar prysnął. Nie! Zabawiła tu już trzy godziny. Z Sebastianem! Oblała ją fala paniki. Zrobiła coś… coś złego. Tylko co? Wpatrywały się w nią orzechowe oczy. Błagalnie. Wyczekująco. Był ktoś! Ktoś na nią czekał. Nie mogła tylko sobie przypomnieć kto. Nie pamiętała jego imienia. Świtało jej gdzieś na granicy świadomości. Patrick! Gwałtownie się zerwała. Zdradziła go! Z zupełnie obcym mężczyzną. Ze wszystkich sił próbowała przywołać do siebie poczucie winy. Wyrzuty sumienia jednak nie chciały do niej przyjść. Orzechowe oczy. Cudowne oczy! Zrobiła by to jeszcze raz i milion następnych razy! Otrząsnęła się z tego. Dopiero teraz zauważyła, że ogród miał również furtkę. Podeszła do niej, wychodząc na znajdującą się wśród drzew i krzewów ścieżkę. Od tej strony z łatwością można ją było otworzyć po prostu przesuwając zasuwkę. W oddali majaczył targowy plac i fontanna pod którą umówiła się z Patrickiem. Sebastian podszedł do niej. Stanął za nią. Oplótł ją ramionami i pocałował w szyję.

 

– Muszę już iść – powiedziała, odsuwając się od niego.

 

Przyciągnął ją do siebie z powrotem. Ponownie pocałował, tym razem w usta.

 

– Nie idź – poprosił. – Zostań ze mną.

 

– Nie mogę – szepnęła, oswobadzając się z jego objęć.

 

Wyśliznęła się, kiedy próbował chwycić ją ponownie. Kiedy biegła, uciekając od niego, patrzył za nią tęsknym spojrzeniem. Nie odwróciła się. Nie spojrzała na niego ani razu. Z daleka, z bólem obserwował jak wita się z innym mężczyzną. Jak całuje go w usta. Przyglądał się jak rozmawiają. W dalszym ciągu nie spojrzała na niego. Zupełnie jakby nie istniał. Poczuł jak do oczu napływają mu łzy. Po raz pierwszy odkąd skończył pięć lat. To było upokarzające. Mógłby zrobić cokolwiek. Pobić się z nim – doskonale wiedział, że by wygrał. Mógłby go nawet zabić. Stał jednak w miejscu, sparaliżowany bólem. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Odnalazł ją, nareszcie! Tylko dlaczego kiedy to się stało, ona miała już innego? Wziął zamach i z całej siły uderzył pięścią w drzewo. Potem kolejny raz i następny. Ból, który poczuł niewiele mu pomógł.

 

– Spokojnie – usłyszał łagodny głos górującego nad nim Mathiasa – ona potrzebuje tylko trochę czasu – dodał pocieszająco. – Przecież widzisz, że nie może ci się oprzeć.

 

– A jednak jest z nim, a nie ze mną – warknął w odpowiedzi Sebastian.

 

Mężczyzna przytaknął.

 

– Myśli zbyt racjonalnie. Walczy z własnymi uczuciami. Gwarantuje ci jednak, że z nimi nie wygra.

 

Chłopak stanął prosto. Masochistycznie obserwował jak Lisi, jego Lisi, i jasnowłosy mężczyzna odchodzą, przedzierając się przez największy, południowy tłum. Już niedługo ją odzyska, a ona… ona będzie tylko jego.

 

Trzecie spotkanie

 

Sebastian drżał. Stał na szerokiej gałęzi drzewa, na wysokości drugiego piętra. Obserwował sypialnię. Zaciskał szczękę i pięści, żeby nie krzyczeć ze złości. Lissi i on… ten mężczyzna.. razem… w łóżku. To było więcej niż był w stanie znieść. A jednak… Stał dalej i czekał. Wystarczyła sama nadzieja, że kiedy on zaśnie, ona wreszcie będzie w stanie skupić myśli na tyle, żeby usłyszeć jego wołanie. Dopiero po niemal godzinie jego cierpliwość została wynagrodzona. Patrick zasnął. Lissi odłożyła czytaną książkę, zgasiła światło i podeszła do okna, nie mając pojęcia co ją tam przyciąga. Podskoczyła na jego widok. Natychmiast otworzyła okno.

 

– Co tu robisz?! – zapytała szeptem.

 

Wyciągnął do niej rękę.

 

– Chodź ze mną – poprosił.

 

– W piżamie?!

 

– Jakiej piżamie? – zdziwił się chłopak.

 

Popatrzyła na siebie. Była kompletnie ubrana. Na nogach miała nawet długie, skórzane buty. Więc to tylko sen. A w snach wolno pozwolić sobie na marzenia… Podała mu dłoń. Przyciągnął ją do siebie. Pocałował na powitanie. Po całym jej ciele rozlało się przyjemne ciepło. Pomógł jej zejść z drzewa. Nie była pewna czy szli piechotą czy jechali autem. To nie miało znaczenia. Liczyła się tylko bliskość Sebastiana. Był przy niej, a jej ciało pragnęło znaleźć się jeszcze bliżej niego. Myśli straciły jakiekolwiek znaczenie, a zresztą i tak wszystkie wędrowały wokół niego. Był centrum jej wszechświata. Weszli do jakiegoś domu. Drogę pamiętała jak przez mgłę. Wiedziała, że było tam łóżko. I że nie ma na sobie ubrań. Ani ona, ani Sebastian. Kiedy odzyskała zmysły, naga leżała w jego ramionach. Tulił ją do siebie, od czasu do czasu całując jej włosy. Lissi przymknęła oczy. To był tylko sen. Jednak jeden z tych, które są marzeniami. Cudowny i bardzo realistyczny.

 

– Czemu nie nosisz bransoletki? – zmartwił się chłopak.

 

Lisanna z trudem przełknęła ślinę. Sięgnęła po leżące na podłodze spodnie. Z kieszeni wyciągnęła misterne zawiniątko.

 

– Muszę ci ją oddać – powiedziała z żalem. – Patrick uznał, że może być coś warta i dał ją do obejrzenia przyjacielowi, który zna się na rzeczy. Stwierdził, że to nie srebro, a białe złoto, a te kamienie to szafiry. – Nie patrzyła mu w oczy. – Jest zbyt droga. Nie mogę jej przyjąć.

 

Zabolało go już samo imię „Patrick”, ale reszta była nieważna.

 

– Oczywiście, że możesz – oznajmił siląc się na spokój. Wiedział, że musi ją przekonać. Inaczej nie zdoła jej ochronić. – Sam ją zrobiłem – powiedział zgodnie z prawdą. – Mój lud zajmuje się takimi wyrobami od wieków. Proszę cię, zależy mi na tym, żebyś to właśnie ty ją miała.

 

Widział, jak Lisanna się waha. W końcu niepewnie skinęła głową. To tylko sen, powtarzała sobie w myślach.

 

– Sebastianie, ja…

 

– Cii… – przerwał jej nie chcąc słuchać niemiłych rzeczy. – To nie ważne. Teraz jesteśmy razem i tylko to się liczy.

 

Lissi przymknęła oczy. Gdy ją pocałował, odwzajemniła jego pocałunek. Poczuła nieprzyjemny żal w środku na myśl, że będzie musiała się kiedyś obudzić.

 

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~

 

Lisannę obudził cudowny aromat kawy. Usiadła przecierając oczy. Kiedy senność opadła, pojawiło się przerażenie. Nie była u siebie. To miejsce… Nagle powróciły wspomnienia z poprzedniej nocy. Nie! Była tutaj… z… z Sebastianem! Nie czekała długo. Już po chwili pojawił się w pokoju. Miał na sobie tylko spodnie, a w ręku trzymał parujący kubek. Spojrzała na jego odsłonięty tors. Wyglądał bosko, jak marzenie. Zapragnęła mieć go przy sobie w łóżku. Teraz, natychmiast. Uśmiechał się nieco rozmarzonym uśmiechem.

 

– Obudziłaś się – stwierdził zadowolony.

 

Podał jej kubek. Upiła powoli łyk, głównie po to, żeby nie musieć na niego patrzeć. Kawa. Ze śmietanką, bez cukru. Tak jak lubiła. Skąd on wiedział?

 

– Która godzina? – spytała jednocześnie ze wszystkich sił starając się nie rumienić.

 

Przynajmniej miała na sobie koszulkę. Tyle, że to chyba była jego koszulka…

 

– Dochodzi południe, wykończyliśmy się wczoraj nawzajem – dodał z wyraźną dumą.

 

Nie! Patrick… uczelnia… Odstawiła kubek, wstała i zaczęła zbierać swoje ubrania.

 

– Co robisz? – zapytał nagle zaniepokojony.

 

– Jest tu gdzieś łazienka? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

 

Wskazał jej odpowiednie drzwi. Zamknęła się w niej, oddychając zbyt szybko. Czuła się przerażona. Nie miała pojęcia jak do tego doszło. Próbowała zebrać myśli, ale kiedy tylko pozwoliła sobie na choćby chwilę nieuwagi, one natrętnie wracały do Sebastiana. Stado wściekłych motyli również nie dawało jej spokoju. Czy on jej coś podał? Nie, to niemożliwe. Jak przez mgłę pamiętała, jak się tu znalazła. A potem… potem w jego łóżku znalazła się sama. Z własnej woli. Przecież ledwie go znała… Ubrała się i wyszła z łazienki. Chciała wymknąć się po cichu, ale czekał na nią.

 

– Muszę już iść – oznajmiła starając się by jej głos brzmiał wystarczająco pewnie.

 

W jednej chwili znalazł się przy niej. Jego bliskość zagłuszała zdrowy rozsądek.

 

– Dokąd? – chciał wiedzieć.

 

– Do domu i na uczelnię.

 

– Mieszkać możesz tutaj, później przeniesiemy twoje rzeczy – oznajmił. To nie była prośba, raczej stwierdzenie faktu lub, co jeszcze bardziej przeraziło Lisannę, rozkaz – a o uczelnię się nie martw, widziałem twój plan zajęć. Zawiozę cię na ćwiczenia.

 

Gdyby nie ten ton… nie ten rozkazujący głos… zapewne by mu uległa. Teraz jednak spięła się w sobie.

 

– Nie zamierzam tu mieszkać! – warknęła. – W ogóle nie wiem co tu robię. Chcę wrócić do domu!

 

Kiedy chciała się odsunąć, chwycił ją za przedramię.

 

– Nigdzie nie pójdziesz! – warknął.

 

Przyspieszony oddech. Ukłucie strachu.

 

– Puść mnie! – wyrwała się, ale on znów zagrodził jej drogę.

 

Wziął ją w ramiona i pocałował. Była zbyt rozwścieczona i wystraszona zarazem, żeby zwrócić uwagę na to, jakie to cudowne uczucie. Odwróciła głowę. Podniosła rękę, a jej paznokcie przesunęły się po jego twarzy. Wyglądał na zaskoczonego. Pozwolił jej się odsunąć.

 

– Chcę wrócić do domu! – oznajmiła stanowczym głosem.

 

Patrzył na nią przez chwilę, a potem skinął głową.

 

– Odwiozę cię.

 

– Nie! – zaprotestowała natychmiast, mijając go w przejściu.

 

Pozwolił jej na to. Uznała, że się opamiętał. Patrzył na nią pełnym bólu wzrokiem.

 

– Lissi, zostań, proszę… – odezwał się tym razem błagalnie.

 

Włożyła buty. Potem cienką kurtkę. Czuła się, jakby uciekała. Odejście od niego sprawiało jej niemal fizyczny ból.

 

– Lissi – zaczął znowu.

 

– Nie! – niemal krzyknęła. – Nigdy więcej mnie nie szukaj! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego!

 

Otworzyła drzwi. Czuła na sobie jego spojrzenie. Nieme błaganie. Przekroczenie progu było najtrudniejszą rzeczą, jaką do tej pory musiała zrobić w życiu. Kiedy nie poszedł za nią, nabrała przekonania, że serce może pęknąć z bólu, w jednej chwili rozbijając człowieka na drobne kawałki.

 

Czwarte spotkanie

 

Lisanna przemyła w łazience twarz zimną wodą. Wciąż nie mogła przestać myśleć o Sebastianie. Przesunęła w palcach bransoletkę. Nie była w stanie zmusić się, do tego, żeby ją zdjąć. Nie chciała. Pragnęła znów znaleźć się w jego ramionach. Pozbawiona jakichkolwiek chęci do życia wyszła z uczelni. Nie spieszyła się do domu. Nie była pewna czy będzie w stanie spojrzeć Patrickowi w oczy. Kiedy weszła do środka dom był jednak pusty. Westchnęła, zostawiła swoje rzeczy w korytarzu i zabrała się za robienie kawy. To było dziwne, Patrick zazwyczaj na nią czekał. Wracał z pracy zanim kończyła zajęcia. Czyżby zauważył, że zniknęła zanim wstał? Gniewał się o to? Z kubkiem gorącej kawy weszła po schodach na górę, z zamiarem włożenia domowych ubrań. Stanęła w drzwiach sypialni i zamarła. Kubek wypadł jej z ręki, roztrzaskując się o podłogę i wypluwając z siebie fontannę jasno brązowego płynu. Na łóżku, w białej pościeli, leżał Patrick, nagi i blady. Wszystko wokół poplamione było krwią. Dookoła ktoś groteskowo rozsypał płatki szkarłatnych róż. Gdzieniegdzie leżały również całe kwiaty o pokrytych kolcami łodygach. Na ciele mężczyzny widać było krwawe ślady po nożu, w tym jeden, wyjątkowo rzucający się w oczy – na poderżniętym gardle. Lisanna przestała oddychać. Powoli docierało do jej świadomości, że Patrick nie żył, że ktoś go w brutalny i groteskowy sposób zamordował.

 

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~

 

Pojawiła się jej rodzina, rodzice Patricka i rzesze zupełnie obcych ludzi. Policjanci byli wszędzie. Bezskutecznie próbowali zasypywać ją gradem pytań. Lisanna po prostu się wyłączyła, starając się nie myśleć o tym co się wydarzyło. Śmierć Patricka była faktem, ale do niej jeszcze nie docierała. Cały świat znalazł się za mgłą. Wiedziała tylko jedno. Nie mogła tutaj zostać – nie w tym domu. Wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza. Teren niewielkiego, jednorodzinnego budynku otoczony był teraz policyjną taśmą. Wokół kręcili się gapie. Przemknęła się na tył ogrodu, gdzie miała nadzieję, choć przez chwilę będzie mogła pobyć sama. Szybko jednak rozwiały się jej złudzenia.

 

– Przepraszam, musimy porozmawiać – zaczepił ją wysoki mężczyzna.

 

Miał kręcone, sięgające ramion, kasztanowe włosy i schludny, dobrze skrojony garnitur. Zapewne więc był jednym z detektywów kryminalnych. Być może nawet kimś ważniejszym.

 

– Nazywam się Rafael – odpowiedział na jej niezadane pytanie.

 

Niechętnie skinęła głową, mając cichą nadzieję, że może ktoś ją od niego odciągnie. Kiedy podszedł bliżej, Lisanna poczuła przyjemny spokój. Zmrużyła oczy. Mężczyznę otaczało niezwykłe, białe światło. Przez myśli przeszło jej, że to coś dziwnego, nienaturalnego, szybko jednak odgoniła od siebie wątpliwości. Było takie piękne…

 

– Musisz uciekać – jego pełen troski, jednocześnie rozkazujący i proszący ton, natychmiast przyciągnął jej uwagę.

 

– Przed czym? – zapytała rzeczowo.

 

– Zabił twojego ukochanego, uważasz, że powstrzyma się przed pomordowaniem innych twoich bliskich? – zapytał, jakby próbował do czegoś przekonać odrobinę zbyt uparte dziecko, jednocześnie nie wdając się w bezsensowne tłumaczenie.

 

Cofnęła się o krok, ponieważ obrazy, które układały się w jej głowie były teraz zbyt rzeczywiste. Nieznajomy jedynie skinął głową. Wyciągnął w jej kierunku niezbyt dużą torbę podróżną.

 

– Nie ma czasu. Kiedy znikniesz, to ciebie będzie ścigał. Innych zostawi w spokoju. To Ciebie pragnie zdobyć.

 

– Kim jesteś? O czym ty mówisz? – szepnęła, mimo że puzzle w jej wyobraźni trafiały idealnie na swoje miejsca.

 

Spojrzał na nią ze współczuciem. Odruchowo przyjęła torbę, którą jej podał. Przewiesiła ją przez ramię.

 

– Przykro mi, nic więcej nie mogę zrobić. To twoja walka. Na rogu ulicy czeka kierowca. Zawiezie cię na lotnisko. W środku są pieniądze – wskazał na torbę. – Kup bilet last minute, nikomu nie mów dokąd. Jeżeli uda ci się go zgubić, powinnaś przez jakiś czas być bezpieczna.

 

Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w niego oniemiała. Białe światło stało się jeszcze jaśniejsze. W wizjach, które pojawiły się w jej umyśle widziała krew – czerwone plamy na dłoniach Sebastiana. W końcu odwróciła się posłusznie. Przeszła kilka kroków. Wdrapała na ogrodzenie, a potem zwinnie z niego zeskoczyła.

 

– Lisanno! – zawołał za nią mężczyzna. Odwróciła się. Tylko na chwilę. Jego jednak już nie było. – Pamiętaj – odezwał się cichy głos w jej głowie – oni walczą jedynie o życie, twoja walka rozgrywa się również o twoją duszę.

 

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~

 

Stała na lotnisku, z torbą wypchaną pieniędzmi i dokumentami, rozglądając się wokół. Czuła się zagubiona. Dlaczego w ogóle zdecydowała się na ten krok? Gdyby nie przyszedł do niej ten mężczyzna… Rafael… Był przecież obcy. Widziała go pierwszy raz w życiu. Czy na pewno? Wydawał się jej dziwnie znajomy i ten spokój, który ją przy nim otaczał. Właściwie nic jej nie wyjaśnił, ale wystarczyły same obrazy, które ukazały się w jej myślach. Sebastian był mordercą i z jakiejś przyczyny to ją wybrał sobie na ofiarę. Czy to była jej wina? Gdyby mu nie odmówiła… nie uciekła od niego rano… Spojrzała na tablicę odlotów. Wielka Brytania wydawała się kusząca, ale na wyspach czułaby się jak w pułapce, Stany natomiast były za daleko. Neapol… to jest to. Stanęła w kolejce do kasy. Było miejsce. W pierwszej klasie. W tym momencie nie miało znaczenia czy powinna oszczędzać pieniądze. Kupiła bilet i ruszyła w kierunku odprawy. Ujrzała go dopiero gdy wjechała na sam szczyt dwupoziomowych, ruchomych schodów. Był na dole, on również ją zobaczył. Przez chwilę wpatrywali się w siebie nawzajem. Potem on rzucił się w jej kierunku.

 

– Lisi! – zawołał.

 

Zadrżała słysząc swoje imię. Całą sobą pragnęła zawrócić i znaleźć się w jego ramionach.

 

– Lisi! – powtórzył dopadając schodów.

 

Ogromnym wysiłkiem woli zmusiła się do tego, by się od niego odwrócić. Przypomniała sobie zakrwawione ciało Patricka. Upiorne płatki róż. Splamioną czerwienią pościel. Z ulgą zauważyła, że nie ma już kolejki. Była jedną z ostatnich pasażerów. Bez problemów przeszła przez bramkę. Ponownie usłyszała swoje imię. Z całej siły przygryzła dolną wargę. Nie mogła ulec temu uczuciu. Gdy pojawił się na górze, zaczęła biec. Pędem dopadła samolotu. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że zatrzymała go ochrona. Gdy była już w środku, minuty do odlotu dłużyły się niczym godziny. W końcu wystartowali, a jego nie było na pokładzie. Wiedziała jednak, że nie jest jeszcze bezpieczna. Sebastian wiedział dokąd poleciała.

 

cdn.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Majerosia 03.02.2017
    Boskie. Nie mogę się doczekać następnej części <3
    Daję 5 ;)
  • BeerAfterShow 05.02.2017
    Dawno nie czytałam niczego z taką szybkością. Leci tylko 5 :p :D
  • Miye 05.02.2017
    Dziękuję Wam - przyznam, że opublikowałam tu opowiadanie, bo potrzebowałam jakiejś motywacji, żeby je skończyć.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania