Słodycz zielonych mirabelek

Butelka piwa z odkręcanym kapslem to znakomity wynalazek, lecz bywają sytuacje kiedy lepiej, żeby kapsla nie można było łatwo odkręcić. Do takiego wniosku doszedłem spacerując wzdłuż jeziorka, ale po kolei…

 

Minęły cztery lata, długie lata noszenia maseczki, izolacji, szczepionek zanim postanowiłem odwiedzić kraj urodzenia. Na warszawskim Okęciu przywitało mnie majowe słońce, ale ciągnąc walizkę po chodniku poczułem na plecach zimny wiatr. Ojciec po raz pierwszy nie wyszedł po mnie na lotnisko, co zważywszy sędziwy wiek nie było zaskoczeniem, niemniej jednak powiało smutkiem, że nic nie jest takie jak dawniej. „Zwyczajna kolej rzeczy” — pomyślałem, wypatrując siostrzeńca żony, który wyjechał po nas samochodem. Pamiętałem go jako smarkacza, ganiającego po osiedlu z kamieniem w garści, a tu taki gość: bujna broda, nienaganne ubranie, elektryczna limuzyna… Ponadto tak uczynny, iż nakłaniał nas, żebyśmy skorzystali z jego nowo oddanego apartamentu o wysokim standardzie wykończenia.

— A ty?

— Pójdę na kilka dni do mojej dziewczyny.

— Dzięki, ale nie ma takiej potrzeby — rzekłem przekonująco, żeby nie brał sobie do serca odmowy. — Gdybyś tylko mógł nas podwieźć na Sadybę…

Zdecydowałem tak, chociaż żona nalegała, abyśmy wzięli airbnb bliżej centrum miasta.

— U twojego ojca nie ma warunków.

— Nie narzekałaś, kiedy tam spałaś i brałaś kąpiel w wannie przez pół dnia.

— To było dawno temu i mieliśmy całe mieszkanie do dyspozycji.

Powinienem jej posłuchać. Dziupla staruszka nie przypominała nic znajomego: średni pokój zawalono całkowicie papierowymi ręcznikami i papierem toaletowym, na podłodze stały sterty starych, pokrytych kurzem czasopism i gazet, przez co przechodzenie między pokojami wymagało cyrkowej zręczności, a co gorsza, zlew w kuchni był zatkany.

— Używajcie tego w łazience. — Takie rozwiązanie zaproponował ojciec.

Blokadę kolanka dałem radę prędko usunąć, ale nie potrafiłem znaleźć miejsca na nasze bagaże i wciąż staliśmy w przedpokoju nierozpakowani, rozmyślając czy jednak nie poszukać dachu nad głową gdzie indziej. Ojciec nie zwracał na nas uwagi, zajęty rozmową z młodszą o trzydzieści lat przyjaciółką, pełniącą rolę bratniej duszy oraz pielęgniarki. Właśnie przypilnowała, żeby połknął serię starannie dobranych tabletek z kolorowego pudełka. Ojciec popił wodę, zakaszlał niecierpliwie, po czym usiadł na łóżku naprzeciwko pianina, tak żeby stołek do pianina służył mu za warsztat. Wycinał nożyczkami jakieś artykuły i wklejał je do albumu zawierającego dziesiątki podobnych wycinków.

— Co robisz, ojcze? — usiłowałam zachęcić go do rozmowy, lecz tylko rzucił mi przelotne spojrzenie: Czemu pytam go o rzeczy, które doskonale znam? — Oczywiście, jakże mógłbym zapomnieć… — próbowałem udawać podziw dla jego pracy. — Gromadzisz materiały.

Ojciec mruknął coś pod nosem i przystąpił do wklejania kolejnego wątku powieści, której nigdy nie napisze. Robił to z niebywałym pietyzmem i koncentracją, niespotykaną u osób w jego wieku.

 

Mógłbym tak stać i obserwować go przez resztę dnia; w końcu była to całkiem wygodna przerwa po trzydziestu godzinach podróży i dwóch międzylądowaniach, ale małżonka miała dość. Chwyciła swoją walizkę i ignorując moje prośby, zbiegła po schodach na ulicę, gdzie czekał na nią kierowca ubera. Zawiózł ją na dworzec, a tam złapała pociąg do oddalonego o dwie godziny drogi miasteczka, w którym mieszkali jej rodzice. Gdy tylko wyszła, ojciec okazał nieco więcej gościnności i poprosił przyjaciółkę, aby uprzątnęła rzeczy w pokoju, dzięki czemu mogłem bezpiecznie dotrzeć do łóżka i tam spocząć. Na dworze zapadł zmrok, a byłem zbyt wyczerpany na cokolwiek innego.

 

Następny dzień przyniósł chłodniejszą pogodę i opady deszczu. Dzień później deszcz padał nadal. Polubiłem mieszkanie ojca, bo było ciepłe i przytulne, zwłaszcza że po odwiedzinach kolegi w nieogrzewanej rezydencji o wysokich sufitach i ścianach z potrójnej cegły dostałem przeziębienia i ciekło mi z nosa. Trzeciego dnia chmury przegonił cieplejszy wiatr. Gdy tylko wyzdrowiałem, zadzwoniłem do Piotrka, który wiódł życie kawalera, mimo iż utrzymywał sekretne związki z trzema kobietami jednocześnie.

— Jak sobie z tym radzisz? — ciągnąłem go za język.

— To proste. Oferuję im niekonwencjonalne terapie na zmarszczki i ogólnie dobre samopoczucie.

Mówiąc to, otworzył bagażnik i pokazał mi rozmaite instrumenty: wahadełka i kamienie szlachetne.

— Dawniej przychodziło to bez wysiłku, ale teraz już nie wyrabiam. W przyszłym miesiącu lecę na Sycylię, aby udzielić zabiegu nowej klientce.

— Polka?

— Tak, rozwódka, zamieszkała tam od wielu lat. Zaoferowała mi darmowe zakwaterowanie i wyżywienie, więc niemądrze byłoby odmówić.

— Co jej dasz w zamian?

— To, co zawsze… — mrugnął na mnie okiem. — Zatrzymam ciemną energię i pozwolę, żeby całym ciałem objęła promienie radości.

— Taka naiwna?

— Skądże, jest całkiem rozsądna, ale jak każda kobieta: nie ma innego wyjścia. — Piotr pogładził sobie wąsy z zadowoleniem.

 

Rozmowa ta miała miejsce w kawiarni przy wąskim pasażu, gdzieś na Starówce. Później odwiózł mnie do domu, ale po zaparkowaniu samochodu na ulicy, zaproponował przechadzkę brzegiem jeziorka. Jeziorko było dla nas oceanem przygód, przeprawą do krainy Persów i Indian, lodowcami Antarktyki oraz wszystkim, co dziecięca wyobraźnia umiała stworzyć.

— Tęsknię za tym miejscem… — westchnął — i ty musisz czuć to samo.

Wyraziłem zgodę i ruszyliśmy w tamtym kierunku, ale dłuższą trasą, żeby kupić po butelce piwa. Sklep był malutki, ale oferował największy wybór piwa na świecie. Nie miałem pojęcia jaką markę wybrać, więc Piotr pomógł mi podjąć właściwą decyzję. Sobie upatrzył piwo bezalkoholowe, chociaż kosztowało dwa razy tyle, co moje.

 

Usiedliśmy na ławce przy skwerze porośniętym wysoką, kwiecistą trawą i gęstymi krzewami, ale najbardziej przyciągały oczy dwa kasztanowce: jeden o pospolicie białych kwiatach, drugi kwitnący na czerwono. Nigdy nie widziałem drzewa kasztanowego o czerwonym kwiatostanie. Było trochę niższe; widocznie posadzili je po moim wyjeździe albo nie zwracałem na nie uwagi. Sięgnąłem do torby i wyjąłem butelki. Kapsel był niegwintowany i musiałem go poluzować kluczem od mieszkania ojca. Piotr pił na widoku; ja pomiędzy szybkimi łykami, chowałem butelkę w torbie. Nie byliśmy sami. Niedaleko nas, na placu zabaw ogrodzonym niewysoką sztachetą, spędzały popołudnie trzy młode kobiety z wózkami i małymi dziećmi. Wyglądały prześlicznie i poczułem w duszy nagłą rozkosz, i łamałem sobie głowę, skąd napływa to niespodziewane szczęście? Czy było w piwie, czy w sposobie w jaki kobiety żartowały, wymieniały uśmiechy i dyskretnie na nas patrzyły: dwóch starych meneli, siedzących w parku, mijanym niegdyś w drodze do podstawówki. Magiczne różdżki Piotrka zadziałały: uwolnił odrobinę pozytywnej energii, która pozostała ukryta we mnie.

— Można je nieźle przelecieć, prawda? — odgadł moje myśli. — Mają na to większą ochotę, aniżeli przypuszczasz, lecz wpierw musisz zdać test.

— Jaki test?

— Chodźmy na boisko szkolne i przeskoczmy płot…

 

Znowu jestem nad jeziorkiem. Piotrek poleciał do Porticello, a moja żona wciąż dotrzymuje towarzystwa rodzicom. Wracamy w przyszłym tygodniu. Przechodzę obok zagajnika, gdzie przed laty stała szopa na kajaki. Na przystani ciemno-zielona woda unosi bezgłośnie rząd łodzi, z których wyjęto wiosła. Dostrzegam kąpielisko na przeciwległym brzegu. Kiedyś jezioro było głębsze; obecnie można je przepłynąć bez większego ryzyka. Mijam przyrośniętego do drewnianego pomostu wędkarza — jest cienki i sztywny, jak kij wystający mu z rąk. Dalej, ścieżka omija kraniec starorzecza, otoczony mokradłami i dziką przyrodą. Na drodze wyrastają drzewa mirabelek, których przedtem tutaj nie było. Widzę wyraźnie owoce upakowane blisko kłujących gałęzi, dyndające pomiędzy liśćmi. Są jeszcze jasnozielone, jeszcze nie dojrzałe. Brakuje mi Piotrka i jego magii. Jeszcze jeden drewniany taras i ktoś tam stoi, przysłonięty sitowiem. Sądziłem, że to następny posąg wędkarza, gdy postać przybrała kształt zgrabnej syrenki o czarnych włosach, opadających na opalone ramiona. Syrenka nagle ożyła i dawała mi znaki, żebym podszedł bliżej.

— Przepraszam, pomógłby mi pan to otworzyć?

Podała mi butelkę piwa, a ja szybko uzdatniłem ją do spożycia.

— Żałuję, że nie mam drugiej. Chce pan łyka?

— Nie, dziękuję. Jesteś z Ukrainy?

— Tak i znam polski, a do tego gotuję pyszne pierogi.

— Mówisz, jakbyś szukała pracy…

— Pracę mam, lecz potrzebuję niedrogiego mieszkania, jeśli wiesz, gdzie mogę je znaleźć.

— Przykro mi, ale nie jestem w stanie ci pomóc. Często tu zaglądasz?

— Od kiedy nastało ciepło, codziennie po pracy.

W jej głosie słychać było znużenie, znużenie samotnością, a mimo to nie poszłaby z pierwszym mężczyzną, nie poszłaby w ogóle z żadnym mężczyzną, chyba że z kimś, kto delikatnie zdejmie złe zaklęcie, nie wzbudzając w niej poczucia winy. Nie chciała opróżniać butelki przy mnie, a ja wolałem nie dawać jej do zrozumienia, że jest bardziej nie na miejscu, niż ja.

— Teraz to ładny zakątek — wznowiłem rozmowę — ale gdy nadejdzie zima, jest do niczego.

— Mam nadzieję, że do tego czasu coś znajdę.

— Lepiej, żebyś znalazła. Powodzenia.

Wracałem na swoją dróżkę, gdy zawołała:

— Proszę, wpadnij tu jeszcze. Miło było z tobą rozmawiać.

Odwróciłem głowę i zobaczyłem, jak uśmiechnięta macha do mnie ręką. W odpowiedzi podniosłem dłoń i odszedłem.

— Będę czekać — usłyszałem jej ostatnie słowa.

„Tak, zaczekasz, aż mirabelki dojrzeją” — przyszło mi na myśl i w tej samej chwili zostawiłem wszystko za sobą. To był koniec długiej wędrówki; mogłem iść, gdzie mnie oczy poniosą i nie czułem nic poza lekkością kroków oraz zapachem letniego wieczoru.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • Grafomanka pół roku temu
    Jak zawsze lekko się czyta, tekst płynie.

    Dawno już niczego Twojego nie czytałam. Miło by tu wpaść i posiedzieć przy piwie, chociaż mi akurat śmierdzi.

    Pozdrawiam 5
  • Narrator pół roku temu
    Smak piwa zależy od nastroju, którego nie można kupić, zatem: na zdrowie!🍻😎
  • Pasja pół roku temu
    Tak, mirabelki są i moim wspomnieniem z dzieciństwa i z młodych lat. Dzisiaj wychodzą z nich doskonałe nalewki. Są żółte i bordowe.
    Sam tekst płynie w sentymentalnych wspomnieniach i podlewany piwem. Też mam problem otwierania butelek z kapslami i butelek z korkami, kiedy się nie ma narzędzi. Pamiętam, że koledzy nie mieli z tym kłopotu. Może warto nosić ze sobą otwieracz do butelek?
    Bardzo ciepłe spotkanie z ojcem i z ojczyzną po zmianie zapewne i z przyjaciółmi. Zapewne takie spotkania są wcześniej uzgadniane, a i tak zawsze napotyka sie na schody. Najważniejsze jest nie przejmować się nimi i zawsze znaleźć kompromis. W tym wypadku twoja żona okazała sie bardzo na miejscu. Ona u swoich rodziców spędzała miło czas, a ty u swojego ojca. No i spotkanie cudzoziemki w zielonych mirabelkach. Może, jakieś nieodkryte jutro zostało zakończone, nim się zaczęło. Nim dojrzeją śliwki, na pewno znajdzie sobie mieszkanie i otwieracz do piwa :))

    Pozdrawiam
  • Pasja pół roku temu
    Tak, mirabelki są i moim wspomnieniem z dzieciństwa i z młodych lat. Dzisiaj wychodzą z nich doskonałe nalewki. Są żółte i bordowe.
    Sam tekst płynie w sentymentalnych wspomnieniach i podlewany piwem. Też mam problem otwierania butelek z kapslami i butelek z korkami, kiedy się nie ma narzędzi. Pamiętam, że koledzy nie mieli z tym kłopotu. Może warto nosić ze sobą otwieracz do butelek?
    Bardzo ciepłe spotkanie z ojcem i z ojczyzną po zmianie zapewne i z przyjaciółmi. Zapewne takie spotkania są wcześniej uzgadniane, a i tak zawsze napotyka sie na schody. Najważniejsze jest nie przejmować się nimi i zawsze znaleźć kompromis. W tym wypadku twoja żona okazała sie bardzo na miejscu. Ona u swoich rodziców spędzała miło czas, a ty u swojego ojca. No i spotkanie cudzoziemki w zielonych mirabelkach. Może, jakieś nieodkryte jutro zostało zakończone, nim się zaczęło. Nim dojrzeją śliwki, na pewno znajdzie sobie mieszkanie i otwieracz do piwa :))

    Pozdrawiam
  • Pasja pół roku temu
    upss 2x przepraszam
  • Narrator pół roku temu
    Pasja

    Dwa razy nie szkodzi, bo ciekawy komentarz można czytać nawet pięć razy.😊

    Minęły już cztery miesiące od kiedy wyjechałem z Polski, a mimo to wciąż nie mogę zapomnieć czarnego bzu, kwitnących kasztanów, no i tych bezpańskich mirabelek, których pewnie nikt nie zrywa. Pisanie o tym pomaga zaakceptować konieczność zmian i nieuchronność rozstań.

    Pozdrawiam serdecznie. 👋
  • Pasja pół roku temu
    Narrator Mirabelki zbieram i robię nalewki, a i kompot jest pyszny. I sporo ludzi widzę jak zbierają. A różowe kasztany kwitną na u nas na plantach... naprzeciw filharmonii

    Pozdrawiam ciepło
  • Narrator pół roku temu
    Pasja

    Pamiętam czasy kiedy nie było coca-coli tylko u dziadków kompot z rabarbaru i porzeczki. Mirabelek nie mieli, za to śliwki węgierki dojrzewające na Pomorzu późno, a ja nie chciałem, żeby dojrzały, bo wtedy wakacje dobiegną końca i trzeba będzie wracać do szkoły.🎒😟
  • Vincent Vega pół roku temu
    Czytanie Twojego tekstu, było jak spacer po kwitnącym ogrodzie. Pełne relaksu. Odkrywanie dobrze znanych miejsc na nowo, to sytuacje w których człowiek odkrywa bezlitosny upływ czasu. Jednak pewne rzeczy są niezmienne, jak rosnące każdego roku mirabelki.

    Pozdrawiam serdecznie:)
  • Narrator pół roku temu
    Jakże miło widzieć Cię znowu! Wpadasz tu i zaraz uciekasz… Cóż, każdy ma to coś zwane żartobliwie… życiem.😊

    Dzięki za przeczytanie i komentarz. 🙏
  • Pisarka przez duże Pe pół roku temu
    Piękne. Ale co z tą żoną? :-)))
  • Narrator pół roku temu
    Żona wyjechała, chata wolna, będzie bal! 🎈🎈

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania