Słońce Afryki (Tw 14)
Postać: Nieśmiały lekarz
Zdarzenie: Okręgi w zbożu
Miało być przygodowe/ drogi.
Ciepłe słońce powoli zachodziło nad afrykańską sawanną, jedna skrajność zastępowała drugą. Co za dziwny kraj, by w dzień nie dało się wytrzymać, a w nocy możesz skostnieć z zimna.
— Doktorze Kenneth! Doktorze Kenneth! — Piękna pielęgniarka ubrana w poplamiony od krwi fartuch, zmierzała ku rosłemu blondynowi.
— W czym mogę pomóc siostrze? — Niebieskooki odwrócił wzrok. Nadal nie potrafił przystosować się do ludzi, a szczególnie płci przeciwnej.
— Pracujemy razem już ponad rok, a nadal doktor czerwienieje niczym dziewica na widok faceta w samej bieliźnie. Pacjenci również przynoszą skargi, że nie patrzysz im w oczy John, jakbyś coś strasznego ukrywał. Boją się do ciebie przychodzić, a jednak twoje umiejętności są najwyższe z nas wszystkich. Co ja mam z tobą zrobić co? — Spojrzała na niego niebieskimi oczyma, choć wielu twierdziło, że to prędzej kolor wspaniałych fiołków, niż błękitnego nieba. — Ile razy ci mówiłam, nie siostra, tylko pani doktor. Może i pomagam przy operacjach i pacjentach, ale posiadam specjalizacje kardiochirurga. A o pozbyciu się formalności nie wspomnę. Jesteś uparty, co Johnny?
— Nie bardzo, doktorze Spencer. Przepraszam, ale mam obowiązki. — Ten nieśmiałek uchodził za przystojniaka i wiele kobiet miało chrapkę, by pomóc mu w nabraniu pewności siebie. Niestety cwaniaczek miał pełno odpowiednich wymówek i zawsze uciekał, gdy robiło się za gorąco, mimo to pozostawał tutejszą rozrywką. W tym kraju bez internetu, telewizji, czy nawet radia, nie zapominając o braku wody i innych udogodnień, nuda zmieniała się tylko z pracą. Od skrajności w skrajność, dziwne miejsce.
Wszedł do prowizorycznego szpitala, umieszczonego w jedynym budynku w okolicy. Pacjenci zostali rozlokowani w polowych łóżkach, krzyki i jęki przepełniały wielkie pomieszczenie. Personel starał się zostawać tylko ciężko rannych, lecz bojówki zadbały, by nawet tych nie zabrakło. Okaleczanie, brutalne, wielokrotne gwałty, czy odcinanie wielkimi nożami kończyn. Wojna domowa trwała w najlepsze, czasem wiatr niósł echa wystrzałów. Tylko nadzieja dawała wiarę, że uzbrojone półciężarówki z głośnym zgrzytem nie podjadą pod drzwi.
— Pani Aniko, mogę wejść? — spytał, nie odsłaniając zasłony. Była ona nielicznym udogodnieniem dla żeńskich pacjentek, nie dla wszystkich starczyło.
— Jestem gotowa, doktorze — odpowiedziała ze specyficznym akcentem. Jako jedna z niewielu mówiła w języku angielskim.
— Proszę odsłonić plecy. — Z trudem panował nad drżącym głosem.
Uniosła bluzkę, na ciemnej skórze widniały liczne pręgi, które bardzo wolno się goiły. Nie wdało się zakażenie, co w tak brudnym środowisku graniczyło z cudem. Bez antybiotyków i innych lekarstw mogliby tylko patrzeć na jej agonię.
— Może pani już zakryć. — Wciąż uciekał wzrokiem. — Wszystko w porządku, za parę dni będzie pani mogła wrócić do męża.
— Kamień z serca doktorze. — Na zmęczonej twarzy zawitał nikły uśmiech.
— Nie zastanawiała się pani, by odejść od męża? Jeszcze chwile i zabiłby panią.
— To nie takie proste. W naszej kulturze nie ma rozwodów, jak u was. Zresztą to moja wina, że pozwoliłam kozom uciec. — Tym razem ona nie chciała patrzeć na lekarza. Wstyd, smutek to tylko kilka z emocji, które kotłowały się w jej głowie.
— Ma pani Aniko szczęście, że nadal żyje. Pozostaną paskudne blizny.
— Nieważne. Mogę zostać sama? — Jej wzrok spowodował zaczerwienie u Johna.
— Tak, tak. Oczywiście.
— Pomocy! Pomocy! — Zabrzmiał paniczny krzyk. — Moje dziecko krwawi.
Kenneth spojrzał w stronę źródła hałasu. Na jednym z łóżek leżał mały chłopiec, bandaż na jego klatce piersiowej zaczął ciemnieć.
– Cholera – pomyślał – Nici puściły. – Z asortymentem przez nich posiadanym mogli, co najwyżej wykonać słabe szwy, a jeszcze do tego dodać wysoką ruchliwość małolata i katastrofa gotowa. Jako jedyny lekarz na zmianie, szybko pobiegł w kierunku pacjenta.
Nagle budynkiem wstrząsnął wybuch, a John poczuł, jak odrzuca go aż do małego składzika, gruzy lekko go przywaliły. Wszelkie dźwięki zostały przytłumione, a obraz rozmazywał się, niczym w słabym filmie.
— Mahiti, wspaniały strzał! — krzyknął wysoki czarnoskóry w okularach przeciwsłonecznych i czerwonym berecie na głowie. — Dzieci i kobiety zabierać! Reszty się pozbyć! — Chwycił Emily Spencer, wchodzącą tylnym wejściem wprost w jego łapy. Próbowała się wyrwać, jednakże daremnym oporem tylko rozśmieszała napastnika. Tuż za oficerem wtargnęli inni, ze standardowymi AK47 zaczęli strzelać do mężczyzn, a następni wyciągali, opierające i krzyczące ofiary. W tym momencie John zemdlał, trafiony większym odłamkiem w głowę.
Obudził go klujący ból, czaszka wściekle pulsowała w rytmie gównianego techno. Nie cierpiał tej muzyki. Cały obolały wstał, dźwigając się pośród gruzów. Ruiny otaczała tylko cisza, a ogarniający ziąb wskazywał na nocną porę. Przy migotliwym świetle latarki, służącej w roli lampy, dostrzegł masę ciał, wśród nich truchła swoich kolegów. Sven, Paweł, James, czy nawet ten irytujący Pedro nie żyją, brakowało Susan i Emily. Poczuł, jak ktoś chwyta go za nogę, spojrzał w dół i dostrzegł umierającego Anglika, jedynego rodaka w tym międzynarodowym gronie.
— Chociaż ty przeżyłeś, chwała niebiosom — wyszeptał. — Nigdy cię nie lubiłem, przyciągnąłeś uwagę mojej ukochanej, mimo bycia pierdołą. Ironia losu, że to właśnie ciebie muszę prosić o ratunek naszych "bliźniaczek". Ja umieram, postrzelone płuca, liczne urazy wewnętrzne, tylko siła woli trzyma mnie jeszcze przy życiu. Uratujesz Emily i Susan, nie uciekniesz jak tchórz. Obiecujesz?
— Obiecuję.
James umarł z ulgą na twarzy, jego prośba wydawała się bezsensowna, co może zrobić lekarz w sprawie uzbrojonych i niebezpiecznych ludzi? Normalny nic, lecz John ukrywał tajemnicę, nieznaną nikomu.
Wyszedł z podniszczonego budynku i skierował się w stronę namiotów, gdzie odnalazł swoją walizkę. Zawsze się śmiali z jej wielkości. Jak mógł kupić tak wielką walizkę, skoro miał tak niewiele rzeczy? Otworzył ją i z pomocą noża rozciął specjalną tkaninę, uniemożliwiającą prześwietlenie drugiej zawartości i wyjął walizkę. W środku znajdowały się ładunku wybuchowe, nowoczesne miny oraz pistolet M9 z tłumikiem, pozostały asortyment również był imponujący, liczne trucizny w małych ampułkach, garota i inne mniej lub bardziej zabójcze gadżety. Tylko dzięki zleceniom mógł opłacić studia i pozwolić sobie na spokojne życie, wprawdzie minęły dwa lata, odkąd zrezygnował z tej pracy, lecz umiejętności nadal tkwiły w zakamarkach umysłu i ciała. Z walizek innych wziął ubranie maskujące i sztucer Susan, Australijki uwielbiającej polowania. Nie najlepsza broń wyborowa, ale musi starczyć.
Przebrawszy się i przypasawszy broń oraz wypełniony po brzegi plecak, podszedł do zdezelowanego motocykla, mającego lata świetności za sobą. Używali go, by jeździć do dalekiego miasta po zapasy, oby bak nie był pusty. Kopnięciem uruchomił starter, miał mało czasu, zanim natura pustyni całkowicie zasłoni ślady. Ruszył za ledwo widocznymi tropami.
Parę godzin później musiał porzucić pojazd albo uległ zepsuciu, albo paliwa zabrakło. Czort z tym. Zmierzch chylił się ku końcowi, gdy dotarł na miejsce. Odpowiednie wyćwiczone ciało pozwoliło na to, sama silna wola to za mało. Z daleka słyszał śmiechy i krzyki, jednak byłby głupcem, gdyby ruszył już teraz. Podczołgał się i rozłożył liczne miny oraz ładunki wybuchowe, a następnie cofnął się na usypane z piasku wzgórze, skąd miał widok na cały kompleks budynków. Kiedyś zapewne tętniło tu życie, teraz to siedlisko drani najgorszego sortu, przynajmniej tak sobie powtarzał.
Spojrzał przez lunetę swej broni, gdyby nie wstrzelał się wcześniej na polowaniach z uroczą blondynką, miałby problem z celowaniem. Przynajmniej teraz wie, że strzelba znosi za bardzo w lewo. W śmiertelnym krzyżyku mignęła postać czarnowłosej Emily, miała podarte ubrania, ale ciągle wydawała się harda. Dowódca bandy podszedł do niej i ku ucieszy innych, zdarł z niej resztki koszuli. Doczekał się odpowiedzi w postaci oplucia. Silniejszej kobiety ze świecą szukać. Jednak to było za dużo dla mięśniaka, wyjął z kabury pistolet Desert Eagle, istną armatę i powoli wymierzył w jej głowę.
Kenneth nie mógł zwlekać, przycelował sztucerem i nacisnął spust. Pocisk trafił napastnika w ramie, przesuwając lufę pistoletu w dalszą stronę. Wypaliła wprost w trzymającego ofiarę żołnierza. Padł w ciszy na piasek, barwiąc szkarłatem zmęczoną dziewczynę. W obozowisku wybuchła panika, bojówkarze stali, jak słupy, wypatrując wroga. Idealne cele. Wystrzał, przeładowanie, wystrzał przeładowanie, śmiertelna seria trwała do czasu, aż oficer zrozumiał, skąd padają strzały, natychmiast wysłał tam ckm na ciężarówce. Drąc się wniebogłosy, zmierzali w kierunku snajpera, zasypując jego pozycje gradem kul. Gdy dojechali do odpowiedniej odległości, John odpalił pierwszy ładunek. Pojazd nie wybuchł, ale przewrócił się, oszałamiając załogę. Na to czekał, wypadł zza osłony i z niesamowitą precyzją, używając czterech pocisków, załatwiał dwie osoby. Ostrzał z broni ręcznej ponownie zmusił go do ukrycia.
— Przyprowadźcie dziewczynę! — krzyknął oficer do podwładnych.
John miał nadzieję, że kobiety w tym zamieszaniu ukryły się gdzieś. Tylko walka z dalszej odległości dawała jakieś szanse powodzenia, kalkulacja oparta na szczęściu.
Czekał, czekał, w międzyczasie pozbywając się tych durniów, którzy myśleli, że opróżnienie całego magazynka daje gwarancje zabicia kogokolwiek.
— Gdzie jest dziewczyna? — krzyknął mięśniak, wpatrując się w budynek za nim. Jego ludzie powinni już dawno wrócić.
— Tutaj jestem, pierdolony murzynie. — Ten okrzyk sprawił, że nawet Kenneth wyjrzał za osłony, wbrew wszelkiemu rozsądkowi. W drzwiach stała Emily, trzymając w ręku automat, niczym bogini wojny krótkimi seriami likwidowała nieprzyjaciół.
– Czy ta dziewczyna ma choć trochę oleju w głowie? – gniewnie pomyślał ratownik. – Powinna się schować. – Podbiegł do porzuconego PKM i zaczął osłaniać dziewczynę. Kąt, pod którym mógł strzelać, był ograniczony, jednak to powinno wystarczyć. Trzask iglicy świadczył o braku amunicji w broni, zaklął na głupotę żołnierzy i w biegu zaczął strzelać do nielicznych nieprzyjaciół. Schował się za murkiem, a po chwili dołączyła do niego dziewczyna.
— Masz zadziwiające umiejętności, Susan mówiła, że coś tam potrafisz, lecz nie dawałam temu wiary. — Jej zmęczenie było widoczne, ledwo trzymała się na nogach. — Nie czerwienisz się, nie odwracasz wzroku, czyżbyś ciągle udawał?
— Mam taki jakby „przełącznik”, jak tylko skończy się walka, wrócę do starego siebie. Nie chciał wyjaśniać, skąd miał swoje umiejętności i do czego ich używał. — Odbezpieczył jedyny granat, jaki miał i rzucił. Ludzie, niczym skoszone zboże upadali na ziemię, a wybuchy tworzyły kręgi między nimi. — Co z Susan?
— Te dranie ją zabiły. — Kałasznikow w jej dłoniach zatrzeszczał od mocy uścisku. — Dostała paniki, sam wiesz, że bardzo bała się gwałtu. Wypadła z ciężarówki i doznała licznych urazów. Nie mając z niej pożytku, zastrzeli ją jak psa. Skurwiele.
Nic nie odpowiedział, szkoda było tej słodkiej blondynki, z całej paczki pozostali tylko oni. Musieli to przeżyć.
Komentarze (64)
Podoba mi się, ale akcja jak zwykle szaleje i kilka zgrzytów tam i tu
Więc 4
Pozdrawiam
"Doktorze, Kenneth!" - bez przecinka.
"Pracujemy razem już ponad rok, a nadal doktor czerwienieje niczym czysta dziewica na widok faceta w samej bieliźnie"
dziewica z natury jest czysta, więc to dookreślenie jest niepotrzebne.
"Nie bardzo doktorze Spencer." - przecinek po "bardzo".
"Jestem gotowa doktorze" - przecinek przed "doktorem".
Przed tymi określeniami ad personam stawiamy przecinek, takie zwroty wprost: tytuły, imiona, ogólnie. Chyba nie umiem uzasadnić, tu za to coś znalazłam : https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Wolacz-a-przecinek;17664.html
"Nie wdało się zakażenie, co w tak brudnym środowisku graniczyło z cudem. Bez antybiotyków i innych lekarstw mogliby tylko patrzeć na jej agonię."
"W naszej kulturze nie ma rozwodów jak u was" - przecinek przed "jak u was".
"Ma pani Aniko szczęście, że przeżyła. Pozostaną paskudne blizny." - Tu jest potrzebne z kolei dookreślenie.
Ma pani Aniko szczęście, że pani przeżyła. Czy coś takiego. Drugi raz podmiot, bo inaczej wychodzi zdanie bezosobowe.
"Z asortymentem przez nich posiadanym mogli, co najwyżej wykonać słabe szwy, a jeszcze do tego dodać wysoką ruchliwość małolata i katastrofa gotowa."
"Kenneth spojrzał w stronę źródła hałasu, na piersi małego chłopczyka bandaż zaczął ciemnieć."
za szybki przeskok, nie do końca wiadomo, o co chodzi. Nie wiemy, jaki mały chłopczyk, przydałoby się słowo wprowadzenia. "To był mały chłopiec" / "mały chłopczyk z raną na ..." i dopiero dalej, co się z tą raną stało.
"Chwycił Emily Spencer, wchodzącą tylnym wejściem, by zobaczyć, co się stało." - nie do końca wiadomo, o kogo chodzi. Czy ten żołnierz chciał zobaczyć, co się stało, czy Emily. Logika podpowiada, że Emily, ale składnia wprowadza zamieszanie.
Sugerowałabym całkowicie przerobić zdanie, może pozbyć się tego dopowiedzenia? Lub zrobić z niego dwa osobne zdania. Pokombinuj.
" i dostrzegł umierającego anglika, jedynego rodaka w tym międzynarodowym gronie." - Anglika
"Nigdy cię nie lubiłem, przyciągnąłeś uwagę mojej ukochanej, mimo bycia pierdołom"
pierdołą
"Obiecuje." - ogonek zjadłeś
"Wyszedł z poniszczonego budynku i skierował się ..." - podniszczony lub zniszczony. "poniszczony" brzmi niestylistycznie.
"Jak mógł kupić tak wielką walizkę, skoro miał tak nie wiele rzeczy? " - niewiele razem.
"Tutaj jestem pierdolony murzynie" - przecinek przed zwrotem "pierdolony murzyn"
Trochę nieporadnie napisane, głównie przez te przeskoki, że nie do końca wiadomo, o co chodzi, co uniemożliwia płynięcie przez tekst, tylko pojawiają się takie wyboje.
Historia dosyć ciekawa, nawet pojawia się coś na kształt klimatu. Na ten moment nie oceniam.
Przestań, jakiego paszkwila...
Tym trudniej by mi było czytać serie, że mam obecnie blokadę i ciężko często zasiąść do czytania czegokolwiek, rozumiesz. W każdym razie, tekst nie jest zły, tylko do lekkiej poprawy. Ale co ja się mądrzę, sama nie umiem w prozę ;)
„Nagle budynkiem wstrząsnął wybuch, a John poczuł, jak odrzuca go aż do małego składzika, gruzy lekko go przywaliły. Wszelkie dźwięki zostały przytłumione, a obraz rozmazywał się, niczym w słabym filmie” – heh, lubię tę Twoją piromanię. Do dziś pamiętam to opowiadanie, w którym tak dużo się działo, a z głównego bohatera zrobiłeś niemal supermana. Przynajmniej nie można zarzucić Ci, że nic się nie dzieje.
Czytam dalej i taaa, jest w Twoim stylu, dużo arsenału i rozpierduchy, w gatunek – opowiadanie przygodowe – wbiłeś się idealnie.
Jest trochę drobnicy – przecinki itp., ale widzę, że już Ench obadała, więc nie będę dublować.
Może tylko tutaj:
„Wypaliła ona wprost w trzymającego ofiarę żołnierza” – „ona” out
„Wystrzał, przeładowanie, wystrzał[,] przeładowanie” (cudna sekwencja, prostota jest czasami najlepszym wyjściem)
„— Przyprowadźcie dziewczynę! — krzyknął oficer do podwładnych.
John miał nadzieję, że dziewczyny w tym zamieszaniu ukryły się gdzieś. Tylko walka z dalszej odległości dawała jakieś szanse powodzenia, kalkulacja oparta tylko na szczęściu” – tutaj powtórzenia: dziewczynę/dziewczyny (można zamienić na kobiety) i 2x tylko (jedno out, najlepiej drugie)
No co ja Ci mam rzec – lubię jak jest sensacyjnie, strzelaniny, licznik trupów itp., gdyż w pewien dziwny sposób jest to relaksujące. Powiedzmy, że się nie pogubiłam (bywało gorzej) w tym całym zamieszaniu. Podoba mi się też tytuł, umiejscowienia akcji i stworzony klimat. Komplet gwiazd.
Pozdrawiam
Opowiadanie o supermanie, można by powiedzieć dawne czasy. Dzięki marudzeniu kapelusznika o realiach, przykuwam do tego większą uwagę, choć zdarza się przesadzić, ale pisząc fantastykę posiada się narzędzia, by to ukryć.
Miło, że się spodobało i w gąszczu nadołowiu nie zgubiłaś się, jest mi niezmiernie miło, że się spodobało, zważywszy że miałem mieszane uczucia co do napisanego tekstu.
"Dzięki marudzeniu kapelusznika o realiach, przykuwam do tego większą uwagę" - słusznie
No nic, pozdro raz jeszcze
Biorąc pod uwagę starsze teksty - ponownie progres (4+)
Nie załapałam bakcyla, albo po prostu trudno jest mi się odnaleźć w tym świecie.
"służącej w roli lampy" - służącej jako lampa
No i monolog umierającego Anglika - wydaje mi się groteskowy. Gość umiera, a mówi literackim językiem, złożonymi zdaniami. Spójrz choćby na to: "Ja umieram, postrzelone płuca, liczne urazy wewnętrzne, tylko siła woli trzyma mnie jeszcze przy życiu". No nie, jednak nie ;)
Choć czytało się nieźle, masz wiele ładnych zdań, nie pędź tak szybko, a będzie dobrze:)
4 zostawiam:)
Widać, że wiedziałeś co piszesz i to mi się podoba. Nie zawsze historia musi być prawdopodobna i mieć sens. Tutaj akcja jest wartka, szybka i nawet udało Ci się zbudować wiarygodnych bohaterów.
Było trochę potknięć i błędów, ale nie szkodzi. Miałam przyjemność z czytania ;)
Dość dobrze rozrysowane obraz, jednak zbyt szybkie przejścia od jednej sytuacji do drugiej nie pozwalają się głębiej zaangażować.
Niemniej, całkiem poprawnie spisane opowiadanie.
Pozdrawiam :)
Przypominamy o obdarowywaniu zestawami – dziś o godz. 20.00.
Pozdrawiamy :)
Postać: Sąsiad recydywista
Zdarzenie: Rozkwaszony nos
Gatunek (do wyboru): Komedia/Groteska/Makabreska lub (pod kątem Antologii) Horror i pochodne
Czas na pisanie: 1 września (niedziela) godz. 19.00
Powodzenia :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania