Poprzednie częściSłoneczny kod cz. I

Słoneczny kod cz. II

13 Grudnia 2090 roku. Tego dnia wraz z doktorem Jacobsem mieliśmy przedstawić owoc naszych wieloletnich analiz.

 

James Jacobs to mój przyjaciel jeszcze ze szkoły podstawowej. Przez całą edukację przeszliśmy razem, jakby pasje które dzieliliśmy i wiedza jaką chcieliśmy zdobyć nie były w stanie pomieścić się w jednej głowie. Dlatego też nawet dzisiaj razem współpracujemy i doskonale się uzupełniamy zawodowo, a i ziemniaczki od Kravitza często naszą przyjaźń utrwalają jako na Ziemi tak i na Wenus. To właśnie podczas jednej z wieczornych degustacji, pod wpływem magicznego “blasku księżyca”, po latach nieudanych prób wyjaśnienia skąd na Ziemi zaczęły namnażać się coraz to nowe, zabójcze i siejące spustoszenie wirusy, wpadliśmy na pewien trop. Byliśmy już niemal pewni, że wirusy nie były pochodzenia ziemskiego, ale nadal nie mogliśmy wysnuć hipotezy jak na naszą dawną planetę trafiły. Zaczęliśmy więc wychodzić poza ramy wirusologii i korzystać z naszego zamiłowania do kosmosu, co pozwoliło postawić śmiałą, lecz całkiem sensowną hipotezę, której założenia postanowiliśmy dokładnie przeanalizować.

 

Wracając do naszych analiz, punktualnie o godzinie 18:00 czasu ziemskiego (za punkt odniesienia na Wenus wzięliśmy czas obowiązujący w miejscu startu większości naszych rakiet, czyli starego, dobrego Cape Canaveral na Florydzie) rozpoczęliśmy zamknięte zebranie na które zaproszone zostały największe umysły przebywające w bazie na Wenus z profesorem Sweeneyem na czele.

 

- Szanowni zebrani, wraz z Doktorem Jamesem Jacobsem, po wielu latach badań chcielibyśmy zwrócić Waszą uwagę na niezwykle ciekawy a zarazem nieco przerażający trop. Możecie uznać nas po tej prezentacji za szaleńców, ale dotychczas nikt nie stworzył niczego bardziej spójnego i sensownego niż my.

 

- Kto zauważyłby dwóch wariatów więcej w takim miejscu i czasie… Mam tylko nadzieję, że ten Wasz sekretny bimberek nie wypalił Wam jeszcze do reszty ostatnich szarych komórek. - wtrącił nieco sceptycznie nastawiony Profesor Sweeney.

 

- Kravitz, Ty nędzny kapusiu… - pomyślałem patrząc w stronę człowieka, który nagle przestał być już moim kolegą. Zignorowałem jednak docinkę Profesora i niewzruszony oddałem głos Jamesowi.

 

- Jak wiecie z naszym dotychczasowych badań, powątpiewaliśmy w ziemskie pochodzenie niszczycielskich wirusów. Poszukiwania zaczęliśmy więc jak zwykle od pierwszego wirusa zidentyfikowanego przez nas jako potencjalnie pochodzącego z nieznanego źródła, który zapoczątkował nową erę na Ziemi. Mowa tu o słynnym SARS-CoV-2, z perspektywy czasu niegroźnym w stosunku do kolejnych, lecz jak już dzisiaj wiemy błędnie rozpoznanym i sklasyfikowanym. Dwadzieścia lat po pierwszym zakażeniu pojawił się kolejny wirus, zupełnie nie związany z poprzednim, ale już znacznie groźniejszy. Po kolejnych 10 latach mieliśmy kolejnego, jeszcze groźniejszego. I tak co około dekadę na Ziemi pojawiały się całkowicie nowe, lecz za każdym razem groźniejsze wirusy, które ze względu na ogromną śmiertelność skazały nas najpierw na mieszkanie w zamkniętych enklawach, a potem ze względu na liczne wojny spowodowane głodem i skrajną desperacją zawiodły nas tutaj. Zauważyliśmy jednak po latach analiz pewien zupełnie nieoczywisty wzór - rozpoczął tajemniczo Doktor Jacobs.

 

- Pamiętacie rok 2017? - zacząłem kontynuować wywód Jacobsa - Niby zwykły, spokojny rok. Jednak gdy popatrzymy poza naszą planetę zobaczymy coś ciekawego, aczkolwiek na pierwszy rzut oka zupełnie nie związanego ze sprawą i nieco zignorowanego i szybko zapomnianego przez świat nauki. W odległości 0,2 au od Ziemi przeleciał interesujący obiekt nazwany Oumuamua. Uznano go za kometę, chociaż niektórzy naukowcy sugerowali już wtedy nieco bardziej szalone wyjaśnienia czym ten obiekt naprawdę był. W dalszym ciągu nic specjalnie ciekawego z naszej obecnej perspektywy. W 2037 w podobnej odległości przeleciał nieco mniejszy, lecz swoją charakterystyką podobny obiekt. Nadal nic spektakularnego. W 2046 mieliśmy kolejną okazję zobaczyć niepozorny obiekt w podobnej odległości i rozmiarze. Zapytacie co w związku z tym?

 

- Kravitz, od dzisiaj każdy wydawany ziemniak ma zostać policzony, a dzienne raporty złożysz osobiście na moim biurku - zażartował nieco oszołomiony Profesor Sweeney, a na ustach zebranych pojawił się uśmiech połączony jednak z lekkim niedowierzaniem.

 

- Wiem, że brzmi to niedorzecznie, ale pozwólcie mu dokończyć - stanął w mojej obronie James.

 

- A więc wracając do tematu, zaobserwowaliśmy, że każde pierwsze zarażenie wspomnianymi przez nas wirusami zostało poprzedzone przelotem w odległości ok. 0,2 au tajemniczego aczkolwiek za każdym razem podobnego obiektu…

 

- Sugerujecie pozaziemskie pochodzenie tych wirusów? - zapytała zaciekawiona Wee Wung.

 

Nagle na sali rozległ się alarm. Jedna z komór dostarczających tlen do sektora w którym się znajdowaliśmy uległa delikatnemu rozszczelnieniu. Zostaliśmy błyskawicznie ewakuowani, a zebranie zakończyło się niedomówieniem z naszej strony. Niestety, rozszczelnienie choć błahe, okazało się nie tak łatwe do naprawienia w tych trudnych warunkach. Wróciliśmy do swoich kapsuł i przełożyliśmy zebranie na kolejny dzień.

 

Zmęczony udałem się do swojego pokoju, a James zwrócił się jeszcze w kierunku sali do odnowy biologicznej. Padnięty chwyciłem za swój własny napój do biologicznej odnowy na bazie ziemniaczków Kravitza i połączyłem się z Thinkbookiem, aby zapisać kolejne strony dziennika:

 

Dni na Wenus mijają różnie. Euforia związana z nowymi odkryciami i dalszym rozwojem naszej hipotezy, przeplata się z dniami pełnymi istnego myślotoku o tematach, które z tej perspektywy wydają się tak odległe, a zarazem tak bliskie każdemu człowiekowi… a może tylko mi? Może tylko ja zaprzątam sobie głowę tym co już nigdy nie wróci? Nie chodzi mi tutaj nawet o losy świata ani o fakt, że już nigdy nie będę mógł sączyć ulubionego wina przysłuchując się szumowi morskich fal, popijać zakamuflowanej w butelce po coca-coli wódki spacerując po górach czy raczyć się aromatem pysznych single maltów obserwując i nasłuchując deszczu uderzającego miarowo w mój namiot gdzieś w głuszy. Tęsknie za rzeczami, które odeszły znacznie wcześniej. Myślę o pierwszej miłości i zastanawiam się co by było gdybym miał trochę więcej oleju w głowie i nie pozwolił tak łatwo odejść kobiecie moich marzeń. Myślę o ostatniej miłości i zastanawiam się co by było gdybym miał trochę więcej oleju w głowie i nie pozwolił nam obojgu tak łatwo zmarnować tyle lat na coś co od dawna nie miało sensu.

Procesy chemiczne, które zachodzą w naszych ciałach to chyba gorsze wirusy niż te, które atakują naszą Ziemię. One atakują nie ciało a duszę. I chociaż w nią nie wierzę, to często czuję silny ból, którego nijak nie jestem w stanie w ciele zlokalizować. Myślę o zmarnowanym czasie. Zainwestowałem go w życie, ale nie było mi ostatecznie dane tej inwestycji zmonetyzować. Odłożyłem rentierstwo w zbyt odległą i zbyt pechową przyszłość. Tyle rzeczy można było zrobić. Tyle świata zwiedzić. Tyle pięknych kobiet… chociaż pewnie one i tak nie były mi pisane. Słabo sobie z nimi radziłem, ale wyobraźnia czasem płata figle i dopiero w konfrontacji z rzeczywistością nasze dryfujące w oceanie myśli imaginacje roztrzaskują się o skały życia. Moje roztrzaskiwały się tak często, że gdybym był Kolumbem to zabrakło by mi życia i środków na wypłynięcie z Morza Śródziemnego na Atlantyk. No ale nie każdy musi być wielkim żeglarzem. Potrzeba nam również tych, którzy stojąc na pomoście ledwie zanurzają palce w wodzie. Potrzeba nam tych “gorszych”, żebyśmy sami mogli poczuć się lepszymi…

 

- Znowu gorszy dzień? - przestraszył mnie niespodziewany głos Jamesa zza moich pleców.

 

- Skąd wiesz? Zdążyłem umyć po sobie szklankę, a i dostawa od Kravitza była dzisiaj nadspodziewanie chojna, więc dobrodziejstwa nam przybyło zamiast ubyć!

 

- Stary, znamy się tyle lat… Twój brak energii wyczuwalny jest z tak daleka, że zbliżając się korytarzem do pokoju światła jarzyły się coraz słabiej.

 

- To nie brak energii. To tylko chwilowe przepięcia na liniach. Ale już czuję, że prąd zaczyna znowu płynąc po kablach - odparłem spoglądając w kierunku naszych zapasów bimberku - Pora już spać, bo jutro przed nami niedokończona sprawa. Sweeney wydawał się mocno zaintrygowany. Może w końcu ten stetryczały pierdziel przestanie mieć nas za zbęcwalonych dekowników.

 

- Dobranoc stary! - odpowiedział James gasząc światło i kładąc się na swojej pryczy.

 

cdn

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Narrator ponad rok temu
    >>>> Wracając do naszych analiz, punktualnie o godzinie 18:00 czasu ziemskiego

    Na Ziemi są ponad 24 strefy czasowe, więc powinieneś sprecyzować, o którą strefę chodzi, na przykład:
    „Wracając do naszych analiz, punktualnie o godzinie 18:00 UTC”

    Popraw i będę czytać dalej. ?
  • Prometeusz ponad rok temu
    Dzięki, słuszna uwaga! Zgłosiłem poprawkę po doprecyzowaniu ;)
  • MKP ponad rok temu
    Apeluję o zagęszczenie częstotliwości wrzucania, bo tekst jest dobry ale za cholerę nie pamiętam o czym była cz.1

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania