Słowik
Nie poznałam cię od pierwszego wejrzenia. Początkowo byłeś dla mnie tylko jednym z tych pstrokato upierzonych ptaków, które widuje się w zoo. Albo w lasach tropikalnych. Przyciągają wzrok, ale nie zatrzymują go na dłużej. Bo wśród tylu kolorowych istot jedna więcej nie robi nikomu różnicy. Jednak miłośnicy zwierząt nie wchodzą do zoo raz. Oni tam wracają w nieskończoność. Zwykle jednak nadchodzi taki moment; jakiś gest, pewne ułożenie skrzydeł, sposób stroszenia piór… i w chwili krótszej niż mgnienie oka, miłośnik zoo ma już swojego ulubieńca. Ulega słabości.
Ja zapadałam w tą słabość tygodniami, które mijały mi bolesnymi skurczami serca, przypominającymi o tym, że jeszcze żyję. W równaniu z przewagą niewiadomych, z mglistym pojęciem rozwiązania, majaczącym gdzieś na dnie rozchwianego obłędem umysłu, ale – żyję. Wtedy zaczęłam poznawać twojego anioła. Najpierw naszkicowałeś sylwetkę, która pozornie wyglądała bezpiecznie znajomo. Później twarz, z wiecznie zmarszczonym czołem i okalającymi je, splątanymi włosami. Na końcu dowiedziałam się, że twój anioł ma połamane skrzydła i ręce podziurawione niedopałkami papierosów.
Nie było nam łatwo. Żyliśmy na krawędzi samych siebie i baliśmy się, cholernie się baliśmy, że spadniemy, zatracając się w tym upadku. Ty bałeś się, że spadniesz pierwszy i pociągniesz mnie za sobą. Ja, że znikniesz z mojego horyzontu i nie będzie więcej wypraw do zoo. Oboje słusznie.
Zniknąłeś. Zostawiłeś po sobie dym, który wżarł mi się w gardło i wniknął do płuc, by tam już pozostać. Pozwoliłam mu się rozgościć i pielęgnowałam go z myślą o powrocie. Czekałam, aż brama do ptaszarni znów stanie przede mną otworem, czekałam, aż przyfruniesz i będę mogła zamknąć na tobie dłonie, szepcząc stare zaklęcie, że na pewno wszystko będzie dobrze.
Czekałam, czekałam, czekałam… Aż pewnego dnia wreszcie odważyłam się przyjść. Mignąłeś mi w przelocie i frunąc, spojrzałeś prosto w oczy tymi niesamowicie czarnymi źrenicami, w których mogłaby mieszkać otchłań.
„Jestem tu” – mówił ten wzrok i nic poza tym, żadnego powitalnego gestu, żadnego wołania, na które mogłabym odpowiedzieć. Nie wytrzymałam tego spojrzenia. Kolana ugięły się pode mną, a stopy same skierowały w kierunku twojego miejsca na gałęzi. Nim się obejrzałam, stałam przy kracie ptaszarni. „Ja też tu jestem” – wyszeptałam w odpowiedzi.
Głęboką noc nad nami na krótką chwilę rozświetlił nikły blask.
Wyciągnęłam do ciebie dłonie przez kraty. Miałeś takie zimne pióra... A może to moje ręce zlodowaciały? Nigdy się nie dowiemy.
Byłam miłośniczką zwierząt, która spośród wielu gatunków ptaków upodobała sobie słowika. Ciebie. Nie wiem, jakie szaleństwo kazało mi wierzyć, że zdołam wyciągnąć cię z klatki, w której tkwiłeś od niepamiętnych czasów.
W myślach wciąż obracam wspomnienie dwóch martwych dłoni, splecionych w ciepłym uścisku, który miał być ratunkiem przed światem. Chcę, żeby spłonęło; chcę ujrzeć, jak popiół układa się w kształt naszych imion.
Mam też inne marzenie. Starsze. Myślę, że znasz je doskonale, choć nigdy ci o nim nie mówiłam. Pragnę obrócić się wniwecz, by na własnych zgliszczach móc odbudować siebie. Wcielić w życie mit o feniksie.
Nie wiem już, kim jestem. Nazywałeś mnie jaskółką; mówiłeś, że na grzbiecie niosę wiosnę. Ale to kłamstwo. Nie zdołałam zatrzymać życia między skrzydłami. Nie uratowałam żadnego z nas, więc nie mogę nią być. Jestem… czymś nienazwanym. Niegdyś skrawkiem ciepła otulającym twoją postać. Wieczornym szeptem; kołysanką dla umierającego. Teraz jestem tylko bólem. Odłamkiem szkła w rękach; koszmarem przebudzenia w najciemniejszą z nocy. Drzazgą pod paznokciami oraz jedną z tysiąca igieł wbitych głęboko w twoje ciało.
Nie usłyszysz tego, nie przeczytasz, bo cię nie ma. Nie ma nas. Jeśli jednak kiedykolwiek chciałbyś wrócić, zawołaj, a przybędę. Spojrzę w otchłań oczu z nadzieją, że na końcu tli się światełko. To samo, którego rozpaczliwie szukaliśmy w sobie nawzajem. Istnienie którego ociera się o legendę. I przeproszę. Za to, że pozwoliłam nam zbudować słomiane schronienie z własnych lęków oraz za to, że uwierzyłam w jego trwałość.
Komentarze
Bardzo poetycki utwór. Stanowczo za mało na tym portalu takich perełek. A szkoda. Naprawdę szkoda, że ten portal, to już kompletne dno.
Fajne Ąszą.
No ale też, tworzyć własny styl z niczego jest niewykonalnym, albo trzeba być geniuszem.
Tak czy inaczej, dziękuję.
Ładna, liryczna proza.
Bo często skrzydeł nie rozjaśnia światło, tylko brak mroku. Jaskrawy blask, co naprawdę nim nie jest, może spalić marzenia.
To już lepsze ''szare figurki'' w poświacie ''prawdziwego światła''→Tak mnie coś naszło:) Pozdrawiam:)→5
Dzięki.
Byłem i czytałem :)
Pozdrawiam również.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania