Smocza Era - Rozdział 1 - Ciężkie czasy

Rozdział 1

„Ciężkie czasy”

 

Późne lato i późna pora, czuć już zbliżającą się powoli, choć nieubłaganie jesień.

Jesień z tego co mi wiadomo jest ulubioną porą roku króla Bernarda, władcy Berenjardu.

Ów król zasiadał właśnie do wieczornej uczty, zasiadał sam bowiem nie posiadał on małżonki ani potomstwa, choć przyznam, że po królestwie chodzą plotki, że Bernard zmajstrował bękarta jakiejś niewiaście, lecz to tylko plotki, któż by się nimi przejmował, zwłaszcza iż nagrodą za rozprowadzanie ich jest pobyt w lochach a czasem nawet i ścięcie jeśli król bywa w złym humorze.

Bernard siedział na złotym krześle, które wyłożone było czerwonym, miękkim siedzeniem i oparciem , król był idealnie wpasowany w siedzenie i nie zostawiał wiele wolnej przestrzeni, był on sporych rozmiarów mężczyznom, średniego wzrostu, postawny i ze sporą nadwagą. Miał ciemno brązowe włosy i brodę, niezbyt długą, taką która ledwo zasłania szyję.

W jednej ręce trzymał puchar wypełniony winem, palcami drugiej ręki bębnił o rękojeść swego pięknego zdobionego i niewątpliwe wygodnego krzesła.

Na końcu komnaty stał bard brzdąkający na lutni i śpiewający spokojną balladę o heroiczności i poświęceniu poprzedniego króla Berenjardu.

- Zamknij się śpiewaku marny ! – wydarł gardło Bernard rzucając w barda pieczonym udkiem, które co prawda wyglądało smakowicie lecz jeszcze lepiej, zabawniej, wyglądał bard który to oberwał ów udkiem w okolice szyi po czym natychmiast opuścił salę.

Nastała cisza, zaczął padać deszcz, zerwał się lekki wiatr, powietrze zrobiło się nagle rześkie, słychać było klnących strażników pełniących akurat wartę na murze zamku, a Bernard siedział w ciszy popijając wino i zajadając mięsiwo.

Jest za spokojnie, pomyślał, coś się wydarzy, czuję to, czuję to w powietrzu, rozmyślał król.

Nie zdążył odstawić dzbanka z którego dopiero co napełniał puchar i usłyszał nagle :

- Królu ! Królu, smok ! – usłyszał głos Dźbora, który wpadł niczym strzała do komnaty.

-Wielki, jak chmura, księżyc przyćmił ! Owce zabija, chałupy pali, popłoch sieje w wiosce. Ludzie się boją, po lasach uciekają a tam tylkoż elfy czyhają żeby ich powybijać. Co robić ? Jakie rozkazy królu ?

Król wstał, odłożył kielich w którym było jeszcze całkiem sporo wina, podszedł do okna, deszcz zacinał zraszając twarz Bernarda ale on patrzał w dal, myślał.

Dźbora, posłaniec i popychadło króla, stał cały czas roztrzęsiony.

- Wasza Wysokość, musisz coś zrobić – powiedział Dźbora

Bernard odwrócił w jego kierunku głowę, spojrzał na Dźborę po czym odwrócił się w jego stronę całym sobą :

- A co ja mam zrobić ze smokiem ? Mam iść i własnoręcznie go zabić ? Co mam zrobić ? Toż to jest smok przecież. Dźbora takiś mądrala to proszę, idź zabij smoka – stwierdził Bernard wyraźnie podirytowany zachowaniem swojego popychadła.

Dźbora umilkł, król natomiast usiadł z powrotem na swoim zdobionym, pozłacanym krześle.

- Sami nic z tym nie zrobimy, musimy nająć specjalistę.

- Ależ królu – wtrącił się Dźbora – Gdzie my teraz znajdziemy smokobójcę ? Wszyscy albo martwi albo okaleczeni. Kilku całych się ostało ale poszaleli. Może czarownicy mogą coś poradzić, znają się na magii przecie.

-Głupiś ty Dźbora, przecież smok odporny jest na magię, na niego jeno stal działa – odparł król – Ale ja znam takiego jednego co to niejeden smoczy łeb odłupał. Problem tylko, że nikt nie wie gdzie teraz bawi Smoczy Syn

- Smoczy Syn ? – zapytał Dźbora – Ten, który rozmawia ze smokami ? Ten w którego żyłach płynie krew smoków ? Ten, który jest mistrzem miecza i ten …

-Ten, ten,ten –przerwał mu Bernard – Tak, to TEN Smoczy Syn. Legendarne Dziecko Smoczej Krwi, znajdź mi go choćbyś miał szukać za Wielkimi Wodami.

- Jest w Modliborze – wtrącił się wchodzący do komnaty głos – Smocze Dziecko gości w Królestwie Południa a konkretnie w Dolinie Msty – dodał.

Głos należał do Kruka, czarodzieja i doradcy króla Bernarda.

-Wyruszaj już teraz jeśli chcesz się z Nim widzieć. Nie wiadomo ile tam zabawi.

- Słyszałeś czarodzieja ? – odezwał się Bernard – Ruszaj więc do Modliboru i nie wracaj bez smokobójcy.

I wyruszył więc na poszukiwanie legendy, Dziecka Smoczej Krwi. Smoczego Syna, zrodzonego z łona dziewki do towarzystwa. Wyruszył aby odnaleźć mistrza miecza i sztuki walki, by odnaleźć tego, który posiadł w umiejętność język Daah’a ( Smocza Mowa), odnaleźć tego w którym żyje ogień , tego w którym żyje smok, tego który jest smokiem. Wyruszył na jego poszukiwanie do Królestwa Południa, do Modliboru a konkretniej do Doliny Msty położonej nad rzeką Kwintą. Lato już prawie przeminęło, odeszło, nadchodziła Pani Śmierci, jesień. Pora roku, którą w uwielbienie wzięła Bogini Śmierci, pora roku, kiedy pada deszcz i wyją wichry. Legendy głoszą, że deszcz to płacz zmarłych, ryczący wiatr to wycie cierpiących dusz a spadającymi, żółtymi liśćmi zmarli przypominają Nam o tym, że my również przeminiemy. Że również umrzemy, przepadniemy .

 

W Modliborze, zwanym Królestwem Południa o jesieni nie było jeszcze mowy, docierała ona tu bowiem bardzo późno a i trwała niezwykle krótko. Modlibor słynął z ciepłego klimatu no i z dobrego wina oraz pięknych kobiet, które zalotnie chichotały i uśmiechały się do przyjezdnych mężczyzn, którzy byli dla nich z niewiadomych przyczyn bardzo atrakcyjni. Oczywiście Ci zamożni byli jeszcze atrakcyjniejsi, dla złodzieji również. Ale Nas w Modliborze interesować powinna najbardziej Dolina Msty, malownicze miasto nad rzeką Kwinty. Najważniejszym miejscem w Dolinie jest Akademia Magii gdzie studiują przyszli czarodzieje, czarodziejki , druidzi oraz druidki. W stolicy Modliboru , w Suliborze, złośliwie określają Dolinę Msty mianem „fabryki wiedźm i demonów”. Kiedyś krążyły legendy mówiące o rzekomych eksperymentach z nekromancją, Akademia miała wykupować ciała z pobliskiego szpitala i poddawać eksperymentom magicznym w tym praktyki z ożywianiem zmarłych. Do tej pory jednak nie udało się nikomu tego udowodnić a Akademia działa nadal choć coraz mniej magów kończy studia z dyplomem, prawdopodobnie młode pokolenie ma coraz mniej energii magicznej w sobie przez co ukończenie studiów w Akademii Magii to teraz spory prestiż.

Dźbora z rozkazu króla Bernarda, władcy Zachodu, przybył w końcu do Doliny Msty czując się nieco zagubionym. Gdzie mam szukać smokobójcy, zachodził w głowę królewski posłaniec. Przeszedł się portem to raz, to drugi i jeszcze z kilka razy, pytając się ludzi czy nie widzieli przypadkiem Smoczego Syna. Odpowiedź zawsze była ta sama : „Nie”.

Wieczorem, gdy przeszukał niemal całe miasto w poszukiwaniu słynnego łowcy smoków, Dźbora udał się zrezygnowany do karczmy „Jad skorpiona” co by skosztować słynnego we wszystkich królestwach, nawet na dalekiej Północy, napitku z dodatkiem właśnie jadu skorpiona.

Karczma mieściła się zaraz koło portu oraz niemal naprzeciwko zamtuzu, który był niemal tak słynny jak ów napitek z dodatkiem jadu skorpiona.

Królewski posłannik i popychadło, Dźbora, wszedł do karczmy, rozejrzał się, zobaczył piękne drewniane wnętrze, gdzie mieszały się zapachy przeróżnych mięsiw a człowiek robił się głodny w moment, nie było tłoku, w karczmie przebywało 6 osób, trzech siedziało przy jednym stole, jeden w samotności pił jakiś napitek, zajmując miejsce najbliżej kominka, który żarzył się ogniem a pomocnik kucharza właśnie dorzucał do niego drewno, a pozostałych dwóch mężczyzn zajmowało miejsce w kąciku na samym końcu sali, jeden pałaszował z apetytem jakąś zupę drugi z kolei przecierał o kubrak jabłko, które już prawie lśniło z czystości.

Dźbora usiadł w środkowej części Sali, rozejrzał się jeszcze po karczmie dostrzegając obrazy przedstawiające kutry rybackie , na jednym widniał portret jakiegoś starego rybaka podobnego z lekka do kucharza, zapewne jego ojciec lub dziad.

Kucharz podszedł do drewnianego stolika z dziurą niemal na środku przy którym zasiadał Dźbora :

- Widzę, żeś przyjezdny mości panie – zagadał kucharz – Na pewnoś głodny i spragniony, co ? – mówiąc to, tęgiemu kucharzowi śmiesznie podskakiwał długaśny wąs z powodu, którego Dźbora miał ochotę się roześmiać.

- Ano, przyjezdny gospodarzu. I spragniony – odpowiedział Dźbora – Polejcie kieliszek Waszego specjału ze skorpiona.

- A na ząb ? – spytał kucharz

- Macie może potrawkę z raków ?

- A pewno, że mamy. Jakbyśmy śmieli nie mieć, toć w mieście portowym jesteśmy, rybek i raków Ci u nas dostatek – odpowiedział kucharz po czym roześmiał się i poszedł w stronę kuchni aby przygotować zamówienie.

Dźbora spojrzał w kierunku mężczyzny, który samotnie zajmował miejsce najbliżej przy kominku i ku jego zaskoczeniu ich spojrzenia się zderzyły. Mężczyzna również go obserwował tyle tylko, że tamten wcale się z tym nie krył a Dźbora wręcz przeciwnie, czuł się niezręcznie więc czym prędzej opuścił wzrok i zaczął bawić się wystającą ze stołu drzazgą.

- Proszę, oto życzenie szanownego pana – powiedział kucharz podchodząc znienacka do stolika i podtykając pod nos Dźbory potrawkę z raków a obok stawiając spory kieliszek z napitkiem podsyconym jadem skorpiona – Życzę smacznego – dodał

- Gospodarzu – zatrzymał go Dźbora – Nie słyszeliście może o smokobójcy ? Kręci się tu gdzieś podobno a pilno mi się z Nim spotkać.

- Ostatniego łowcę widziałem jakieś 10 lat temu – powiedział karczmarz – Jak go w powozie w trzech częściach przywieźli – dodał i roześmiał się cicho.

-Nic to w takim razie – odpowiedział zrezygnowany posłaniec króla Bernarda – Jeśli można, zapłacę od razu, nie mam w planach już niczego zamawiać.

Dźbora odpiął z za pasa sakiewkę w celu wydobycia równych 5 sztuk złotych monet, nagle mężczyzna siedzący najbliżej kominka, ten którego wzrok zderzył się ze wzrokiem Dźbory, poderwał się z krzesła, podbiegł do stolika zajmowanego przez królewskiego wysłannika, wyrwał mu sakiewkę brzęczącą złotymi monetami, zrobił piruet na pięcie i czym prędzej zaczął biec w kierunku wyjścia potrącając po drodze krzesło oraz mężczyznę, który wracał z zaplecza na którym to był w celu wydalenia z siebie spożytych wcześniej płynów, po czym złodziejaszek zniknął w jednej z portowych uliczek.

- Okradł mnie, kurwi syn mnie wychędożył – krzyczał zdenerwowany Dźbora – Nie mam z czego Ci zapłacić gospodarzu za jadło, nie mam za co wrócić do domu, jasna cholera co za podły dzień.

- My zapłacimy, nie smuć się – dobiegł wesoły głos ze stołu w końcu karczmy, zajmowanego przez dwóch mężczyzn – Już się zaczynałem nudzić w tym mieście a tu proszę, takie przedstawienie. Chodź, przyłącz się do Nas podróżniku nie siedź tam sam ze spuszczonym nosem – zaoferował mniej postawny mężczyzna, drugi jak by w ogóle nie przejęty całym zdarzeniem dłubał coś w jedzeniu.

Dźbora przysiadł się do mężczyzn przedstawiając się i ciągnąc lament i rozpaczając nad straconą sakiewką.

- Ja jestem Chleb – przedstawił się mniej postawny mężczyzna, gładko ogolony z bandanką zawiązaną na szyi, bujną czupryną w kolorze ciemny blond, ubranego w elegancki niebieski kaftanik. Mężczyzna miał na oko ze trzydzieści, może ciut więcej lat lecz posiadał niezwykle młodo wyglądającą twarz.

- Miło poznać, choć jedna miła rzecz mnie dziś spotka – odparł zrezygnowany Dźbora.

Drugi, bardziej męski i poważny facet nawet nie patrzał w kierunku nowego kompana przy stole i nadal dłubał przy jedzeniu. Nastało chwilowe milczenie, nagle jednak dłubiący w jedzeniu mężczyzna krzyknął w stronę karczmarza :

- Piwa ! Dla naszego gościa również.

- Nie trzeba dobrodzieju, i tak nie wiem jak Wam się odpłacę, że poratowaliście monetą.

Karczmarz przyniósł trzy gliniane kufle pełne piwa, z jednego lekko się ulało ale niewiele.

-Dagon – powiedział ten bardziej męski, odziany w czarną kurtkę na ramionach , której były małe kolce, po trzy na ramię, twarz miał niemiłą i poważną, włosy brązowe i krótkie i kilkudniowy zarost.

- Yyy, słucham ? – zapytał Dźbora, który najwyżej nie zrozumiał, że mężczyzna przedstawił mu swoje imię.

-Mam na imię Dagon, coś nie tak ?

- Ahh, wybacz, nie zrozumiałem, jeszcze jestem roztrzęsiony po tym wszystkim. Co za podły dzień, bardzo podły dzień.

- No, ładne przedstawienie panowie ale w gardle zaschło – oznajmił Chleb i energicznie podniósł kufel z piwem w celu stuknięcia się kuflami z pozostałymi towarzyszami stołu – Zdrowie ! – krzyknął.

- Zdrowie ! – odparli pozostali przy stole.

Dagon od razu rozróżnił akcent i domyślił się, że Dźbora nie pochodzi z Modliboru, co więcej rozpoznał akcent Berenjardzki.

- Co cię ściąga tu aż z Berenjardu ? – spytał Dagon

- Smokobójcy szukam – odparł posłaniec króla Bernarda

Chleb spojrzał dziwnym wzrokiem na Dagona a ten z kolei odparł :

- Smokobójcy ? Nie ma ich już zbyt wielu na Naszym kontynencie. Może i nawet za Wielką Wodą ich już nie ma. Na darmo się trudziłeś żeby tu przyjechać, tutaj takowych speców też nie znajdziesz.

Chleb nadal obserwował Dagona a wzrok zmienił mu się w bardziej pytający.

- Ale ja nie byle jakiego smokobójcy szukam. Ja szukam Legendarnego Dziecka Smoczej Krwi – powiedział Dźbora.

Dagon podniósł powoli głowę i skierował oczy ku Dźborze a jego źrenice zmieniły kolor na czerwony i można w nich było dostrzec obraz odlatującego smoka.

- To…to… - zaczął jąkać się Dźbora

-Tak – odpowiedział krótko Dagon – To ja noszę w sobie smoczy ogień. Czego chcesz ? Czego chce ode mnie Berenjardczyk ?

- Na Bogów ! W końcu Cię odnalazłem. Myślałem, że opuściłeś miasto – Odparł Dźbora i zaczął tłumaczyć Dagonowi dlaczego go szuka i czego od niego chce a w zasadzie czego chce od Niego król Zachodu, Bernard.

- Prowadź więc do swego pana – poinstruował Dźbora, Dagon.

- On nie wchodzi – powiedział Dźbora wskazując na Chleba – Tylko Ty, Smoczy Synu spotkasz się z królem.

Chleb wyraźnie poruszony i obrażony powiedział :

- Phi ! Żadna mi to strata, co ja króla nie widziałem ? Gdyby to mi spotkanie z niziołkiem umknęło to bym może i żałował.

- Nie. On idzie z Nami albo nici ze spotkania – wtrącił Dagon

- Nie, nie może iść na widzenie z królem. To nie wychodek żeby każdy mógł sobie ot tak wchodzić, to królewskie włości – odpyskował Dźbora.

- Dobra, spokojnie. Pójdę sobie do zamtuzu i tak mnie nudzą te królewskie gadki – odparł od niechcenia Chleb – a w zamtuzie to i temat będę miał a i ręce czymś zajmę. Jedni chodzą na królewską audiencję a inni chodzą na kurewskie rżnięcie – dodał i roześmiał się głośno.

- Wasza wysokość, oto Dagon, który nosi w sobie ogień i który ma w sobie smoka, oto Ten, który jest smokiem – zapowiedział Dźbora po czym opuścił komnatę.

- Uklęknij przed królem – poinstruował Dagona jeden z królewskich gwardzistów.

- Ja nie mam króla – odparł Syn Zrodzony ze Smoczej Krwi.

-Jak śmiesz…

- Zostaw – rozkazał gwardziście Bernard – To Smocze Dziecię, to my powinniśmy oddawać mu pokłony bo to właśnie on uchroni Nas przed swoimi gadzimi braćmi. Przed smokami, które zaczęły się ostatnimi czasy panoszyć nad Berenjardem a i w Królestwie Elfów jakiegoś widziano podobno. Elfy niech sobie pożerają te gady ale w Berenjardzie ma być spokój. Jesteś w stanie zapewnić spokój w moim kraju Dagonie ?

- Oczywiście – odparł krótko Dagon – Ale wszystko ma swoją cenę królu – dodał.

- Oczywiście, pięć tysięcy sztuk złota powinno Cię przekonać do ujarzmienia zapędów swych braci, gadów – zaoferował Bernard.

- Za 5 tysięcy to mogę przekonać Dova’haaka żeby oszczędził Ciebie królu. Żądam piętnastu tysięcy sztuk złota.

- Wysoko się cenisz – powiedział król.

- Wasza Wysokość zapewne wie, że mojej pracy towarzyszy duże ryzyko zawodowe a smoki stały się w stosunku do mnie nieufne i uważają mnie za zdrajcę. W ich oczach nie jestem już przywódcą.

Bernard zrobił kilka okrążeni po komnacie, wyjrzał przez okno sprawiając wrażenie zamyślonego i odparł :

- Niech będzie, piętnaście tysięcy sztuk złota i rozprawisz się ze smokiem, czy tak ?

- Dokładnie – odparł smokobójca.

Na dworze zaczynało zmierzchać , słońce żegnało się z Meahatem, stolicą Berenjardu, obdarowując miasto ostatnimi promieniami ciepłego światła, którego widok był zachwycający. Swego czasu wiele wierszy napisano o zachodzącym słońcu, niektóre bardzo piękne, inne zaś nieco kiczowate. Wraz z wieczorową porą nadchodził czas na upragniony przez wielu odpoczynek, zmęczeni po całodniowej harówce mężczyźni zbierali się w karczmie, zamtuz także przeżywał oblężenie, ulice były niemal puste, gdzieś w ciemnej uliczce przebiegał tłuściutki kot, któremu pożywienia z całą pewnością nie brakowało w mieście, handlarze często wyrzucali odpadki, które koty pałaszowały, ba często nawet dochodziło pomiędzy nimi do walk o smaczniejszą porcję, przez co każdego wieczoru można usłyszeć było ich prychanie, miauczenie a niekiedy znaleźć można było wydrapane kocie futro. Nie bez powodu opowiadam Wam o tych kocich burdach, bowiem Nasz bohater smokobójca, Dagon, również szykował się do bitki, co prawda przeciwnik zgoła groźniejszy od kota, znacznie groźniejszy, lecz walka w podobny kontekście. Albo smok albo Dagon, jeden z Nich polegnie… tak mi się przynajmniej wydaje, czas z pewnością Nas oświeci. W Maehat zapadł zmrok a Nasz władający smoczą mową bohater udał się do pobliskiej karczmy, bardzo lubił karczmy a można się pokusić nawet o stwierdzenie, że uwielbiał.

- Czemu mnie to nie dziwi, że Cię tu spotykam – powiedział Chleb szczerząc się i dosiadając do stołu okupowanego przez Dagona.

- Mógł bym spytać o to samo – odpowiedział zgryźliwie smokobójca przecierając usta z piwnej piany, która tworzyła śmieszny wąs – Gospodarzu, przynieś Nam wina – zawołał a karczmarz w mgnieniu oka przyczłapał kuśtykając, podał dwa niezbyt ładne kielichy, a na centralnej części stołu stawiając gliniany dzbanek pełen wina.

Obaj napełnili kielichy i jednym duszkiem opróżnili zawartość owych niezbyt urodziwych pucharków… najpierw raz, potem drugi i tak jeszcze ze dwa razy, aż w końcu ugasiwszy pragnienie przystąpili do rozmowy :

- Jutro z samego rana wyruszamy – powiedział Dagon

- Jeśli zabijesz tego smoka, inne przestaną Ci ufać…

- One już mi nie ufają, ale mam plan – rzekł łowca smoków.

Chleb spojrzał na niego, chciał zapytać o ten plan ale Dagon go uprzedził :

- Nie zabije smoka.

- Co !? – wrzasnął Chleb ściągając uwagę niemal wszystkich zgromadzonych w karczmie.

- Skoro płynie we mnie smocza krew to teoretycznie powinienem bronić smoki, nie ludzi – mówił Dagon – Jestem zdrajcą, pamiętasz co powiedział ostatni, którego ubiłem ?

- „Zdrada, bękart zdradził, nadejdzie zemsta ognia” – zacytował Chleb – Mniej więcej to powiedziała ta jaszczurka.

- Muszę odzyskać zaufanie smoków, zacznę od jutra, zostanę ich… - Dagon nie zdążył dokończyć zdania.

- Panem ? – zapytała cicho rudowłosa, drobna kobieta odziana w krótką niebieską a’la sukienkę z wyciętym w kształt trójkąta materiałem na jej dole, odsłaniając niemal całe uda ale zakrywając to co zakryte być powinno, choć wielu chciało by inaczej. Rudowłosa piękność nie była wysoka, miała młodo wyglądająca twarz a wiek jej, na oko, ocierał się o liczbę dwadzieścia cztery, może pięć.

- Lea ! – wrzasnął uradowany Chleb po czym niczym sprężyna odskoczył od stołu i rzucił się w uścisk rudowłosej kobiety.

- I ja się cieszę na Twój widok – odparła uwikłana w uścisku Lea – Mam nadzieję, że coś jeszcze jest w tym glinianym dzbanuszku ? – dodała.

- Ze mną się nie przywitasz ? – zapytał cichym, jakby obrażonym głosem, Dagon.

- Yyy, to ja skoczę po pucharek dla Naszego gościa – oznajmił Chleb, który wiedząc co jest pomiędzy obojgiem, postanowił dać im chwilę na pogaduszki, po czym zniknął za zapleczem.

Widząc to Lea pomyślała, że za szybko pucharku się nie doczeka a, że czekać nie lubiła to postanowiła skorzystać z pucharu Chleba.

Nastała chwila niezręcznej ciszy przy stoliku Naszych bohaterów, choć w karczmie było całkiem wesoło, grała skoczna muzyka, liczba gości mnożyła się w szybkim tempie, jeden z nich wytoczył się z karczmy inny się wtoczył, z niemal każdej części karczmy słychać było głośne śmiechy, piszczały proste dziewki, które za czas niedługi będą piszczeć jeszcze głośniej w chacie jakiegoś jegomościa, karczmarz upominał opitego krasnoluda, że karczma to nie jest miejsce na załatwianie swoich potrzeb fizjologicznych a Nasi bohaterowie, rudowłosa i smokobójca, siedzieli w całkowitej, niezręcznej ciszy.

- A więc chcesz zostać panem smoków ? – zapytała Lea, przerywając panującą przy stole ciszę.

Dagon pomachał głowa na boki jak by chciał powiedzieć „tak jakby”, jednak w końcu odpowiedział :

- Umiem z Nimi rozmawiać, płynie we mnie ich krew, więc może mogę zostać ich panem.

- One nie mają pana. One same sobie są panami – odpowiedziała rudowłosa – To, że znasz ich mowę, że masz w sobie smoczą krew nie oznacza, że możesz im rozkazywać. W ogóle co Cię tchnęło, żeby teraz zostać ich panem ? Przez tyle lat chciałeś tylko zarabiać na ich śmierci wykorzystując ufność smoków w stosunku do Ciebie a teraz chcesz zostań panem i władcą stworzeń, które nie maja do Ciebie już zaufania ? Chcesz być panem stworzeń, które twoją propozycję panowania nad nimi wyśmieją ?

- Uda mi się, zobaczysz – próbował podtrzymywać swoją rację Dagon.

-Nie, to ze jesteś Dziedzicem Smoczej Krwi nie daje Ci panowania nad smokami, nadal jesteś tylko człowiekiem, Dagonie. Przeznaczenie obdarzyło Cię umiejętnością rozmowy ze smokami w jakimś konkretnym celu, jednak tym celem nie jest panowanie nad nimi – przekonywała kobieta.

Znów przy stole nastała cisza, oboje popijali wino, które już się kończyło i lada chwila trzeba będzie zamówić drugi dzban. Lea poprawiała włosy, świeczka stojąca na stole rzucała światło na jej uroczą twarzyczkę, światło w którym wyglądała jeszcze piękniej, choć trudno to sobie wyobrazić.

- Musimy pojechać do Shu Caasa't – powiedziała.

Dagon spojrzał na nią zdziwiony :

- Za nic nie pojadę do Elfów, Lea, nawet Twoje magiczne sztuczki mnie tam nie zaciągną. Nie ma mowy.

- Ale elfy z Królestwa mogły by Ci pomóc w ujarzmieniu talentu, który posiadłeś – mówiła kobieta – Elfy jak nikt na tej ziemi znają się na przepowiedniach, pomogą Ci wykorzystać talent, zaufaj mi. Pojedziemy Tam wszyscy razem, jutro.

- Nie mogę – odpowiedział Smoczy Syn – Na zlecenie króla Edwarda mam rozprawić się ze smokiem. Oferuje mi piętnaście tysięcy złotych monet za pozbycie się gada.

- Odwołamy zlecenie – powiedziała czarodziejka Lea – Twój talent jest ważniejszy od każdej złotej monety.

Dagon uśmiechnął się nie do końca ładnie, Lea z kolei odwzajemniła uśmiech z tym, że jej uśmiech był pełny wdzięku, po prostu był piękny.

Po około dwóch godzinach tłumaczenia królowi powodów, przez które smok nie zostanie ubity, a możecie mi wierzyć, że władcy Berenjardu, trudno cokolwiek wytłumaczyć nie dlatego, że jest głupi ale z powodów jego wielkiej ciekawości i rządzy wiedzy, z tego też powodu Bernarda uznaje się za najmądrzejszego króla od kilkudziesięciu lat. Jak już pisałem, po około dwóch godzinach tłumaczeń, Nasi bohaterowie, tj. Dagon, Lea i Chleb, dokładnie w takiej kolejności, ponieważ ostatni wymieniony co chwila hamował konia a to żeby pogawędzić z miejscowymi dziewkami, które miały kurwiki w oczach na jego widok, a to przystawał na siku, a to na posiłek co działało pozostałej dwójce na nerwy i co rusz zostawiali go za sobą. Chleb wyrównał tempo dopiero, gdy Lea upomniała go, iż „zostawanie w tyle mogą wykorzystać elfy”. Wiecie zapewne jak skończyło by się wpadnięcie w łapska dzikich elfów, pewne tortury, może nawet skórowanie „na żywca” a najpewniejsza była by śmierć.

Jechali powoli, po ziemianej dróżce, z jednej strony drogi wyrastały drzewa, tworząc piękny las w którym rosły brzozy, dużo brzóz, widać też było kila lip, liści na drzewach prawie nie było, z racji jesieni, która zawitała do Berenjardu, po drugiej stronie drogi widniały wielkie płaty pól obsianych głównie pszenicą ale widać też było jęczmień oraz makówki z których zapewne niedługo gospodarz zbierze sok mleczny niezbędny do produkcji opium. Jechali tak przez dobrych kilka godzin, mijając po drodze przejezdnego handlarza, zmierzającego zapewne w kierunku Sądry :

- Nie przejedziecie – krzyknął handlarz.

- A czemóż to ? – spytał Dagon.

- Strażnicy nie przepuszczają. Elfy zasrane drogę podobno przejęły, sam przez las jechałem to żem mało w pory nie narąbał, cały czas czuć ich obecność- mówił handlarz -Dzięki Bogom udało mi się przejechać a i strzała żadna mnie w zad nie trafiła – dodał i roześmiał się ale szybko przestał – Ciężkie czasy nastały, oj ciężkie.

 

Koniec rozdziału pierwszego…

Średnia ocena: 3.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • NataliaO 04.11.2014
    ogółem dobre, czekam na dalej , 4
  • Chealse 04.11.2014
    Taki trochę przyciężkawy język i kropki można by stawiać częściej. Ale pomysł świerzy ;)
  • Gryzek 04.11.2014
    Dziękuję za oceny, język w założeniu miał być dość ciężki, choć koncepcją na początku był styl w którym Tolkien napisał "Hobbita", czyli styl bajkowy.
  • mjo 04.11.2014
    A cóż to takiego 'styl bajkowy'?
  • Gryzek 04.11.2014
    Chodziło mi o to, że Tolkien napisał Hobbita tak, że miało się wrażenie słuchania jakiejś opowieści, bajki, opowiadanej przez starego gawędziarza :)
  • Oj, nie zgodzę się - podczas pisania "Hobbita" Tolkien zmienił styl - choć z początku istotnie chciał z tego zrobić "tylko" bajkę dla dzieci, to w trakcie tworzenia zorientował się, że jednak ta powieść musi być czymś więcej. A więc również i styl się zmienił - wystarczy porównać ostatnie rozdziały z pierwszymi, żeby to zauważyć.

    "Bernard siedział na złotym krześle, które wyłożone było czerwonym, miękkim siedzeniem i oparciem " --> Krzesło nie może być wyłożone czerwonym oparciem.

    "mężczyznom," --> "mężczyzną", chyba że chcesz stworzyć celownik od liczby mnogiej tego rzeczownika.

    " Okradł mnie, kurwi syn mnie wychędożył" ---> To "wychędożył" nie pasuje, bo oznacza, dość wulgarnie, "odbyć stosunek seksualny". Jeśli więc koniecznie chcesz użyć tego nadobnego słowa, to lepiej zmień na "chędożony" zamiast "mnie wychędożył", bo nasuwa to dosć dziwne skojarzenia.

    Czy ja wiem, czy pomysł świeży... Motyw smoków jest ostatnimi czasy eksploatowany na wszelkie możliwe sposoby, a motyw tego "Smoczego Syna" baaaardzo przypomina mi Dovahkiina ze Skyrima - oboje są smoczej krwi, zabijają złe smoki, większość smoków ich nie lubi, rozumieją smoczy język... A więc zbieżności sporo. Samo szukanie kogoś, kto uratuje dwór królewski od smoka pasuje jednak do "stylu bajkowego", jak to określiłeś, bo normalnie nikt by nie czekał bezczynnie na wybawiciela, pozwalając smokowi bezkarnie plądrować okolicę.

    Zapominasz o przecinkach, przez co czasem trudno jest zrozumieć dłuższe zdania.

    Plusa masz u mnie za to, że starasz się archaizować język i całkiem nieźle ci to wychodzi. Opisy masz również niezłe, aczkolwiek w niektóre (np. to krzesło) wkradają się nieścisłości, a i co nieco można by wydłużyć.
  • Gryzek 05.11.2014
    Faktycznie, motyw podobny do Skyrim :/ Teraz już nie będę zmieniał koncepcji, postaram się rozdzielić swoją powieść od Skyrima.
    Ogólnie skopiowałem nie ten tekst, który powinienem, ten który jest tutaj jest przed korektą ale już trudno.
    No i w drugim rozdziale widzę, czeka mnie sporo pracy nad słownictwem, interpunkcją i opisami :)

    Dziękuję za opinie, a Twoja @Odsiecz z Gogolina jest naprawdę drogocenną wskazówką.
  • Ant 05.11.2014
    Wow, Odsiecz w rankingu aktywnych. Czyli bez opowiadań też można się tam dostać :]
  • Ale fejm xD
  • Leoo 08.07.2015
    Odsiecz z gogolina. Niepotrzebnie go skarciles za to ,,wychedozyl,,. Otoz przyjelo sie, ze slowo oszukac ma wulgarny synonim wyje*ac. Wychedozyc to synonim tego slowa co nie? Raczej to mial na mysli.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania