Sprawiedliwy Lis

Dawno, dawno temu po ziemi stąpał wspaniały strateg i dowódca Nobunaga Oda. Człowiek ten miał potężną armię, do której należało tysiące wojowników i setki oficerów. Właśnie o trzech z nich będzie ta opowieść.

Zwali się Toshimasa, Semasuke oraz Mamoruno.

Toshimasa był dumny z potęgi, jaką zdobył dzięki sile swojej i wojowników, których osobiście trenował. Chociaż posiadał ogromny skarbiec i dom ozdobiony wieloma malunkami, łasy był na kolejne bogactwa. Korzystał z każdej okazji, aby móc inwestować, sprzedawać i zarabiać, lecz nieoficjalnie, gdyż było to zachowanie niegodne dla samuraja.

Semasuke, chociaż biedniejszy, nie mniej był sławny i uznania wiecznego pragnął. Poznano go jako cudowne dziecko strategii. Nauczany przez najlepszych, sam został mistrzem. Lecz jego taktyczne umiejętności sprawiły, iż stał się bojaźliwy i nieufny. Na okrągło, w dzień i w noc robił wszystko, aby ustrzec się przed pułapkami. Skarbów swego rodu pilnował niczym oka w głowie i nikomu nie pozwalał nimi zarządzać. Ludzie jego nieraz cierpieli z głodu, dostawszy zbyt mały żołd.

Rody Toshimasa oraz Semasuke miały wieki wcześniej wspólnego przodka. Wydawało się, że te samurajskie dynastie istniały od zawsze, nieskalane krwią pospólstwa. Bogate, zyskały sławę dzięki wspaniałym umiejętnościom przywódców.

Kim więc przy nich był taki biedny Mamoruno, syn kowala i garncarki? Nie miał nawet rodu, któremu mógłby przewodzić a w jego służbie było ledwo kilku podrzędnych, walecznych chłopów. Chociaż jego oddział był słaby i niemal bezbronny, zawsze bez szwanku wychodzili z każdej opresji. Zasługa to była mądrości Mamoruno, która zastępowała mu wszelkie szkolenia u mistrzów taktyki i bitki. Mądrość ta nawet we władaniu mieczem mu dopomagała. Właśnie dzięki umiejętnościom użycia oręża stał się kimś więcej, niż kolejnym kowalem w wiosce.

Okres w którym żyli ci dowódcy był historyczny i bardzo niebezpieczny. Magiczne bóstwa, demony i duchy często mieszały się w sprawy ludzkie.

Pewnego wieczoru, do siedzącego na tarasie swego domu Toshimasy przybył gość. Staruszek o białych włosach łączących się z brodą, z ostro zakończonymi uszami wystającymi pomiędzy pasmami, ubrany w łachmany. Przysiadł do samuraja, jak do równego sobie, wywołując tym ogromną wściekłość Toshimasy. Starzec spytany o to, kimże jest, rzekł:

– Zwą mnie Kentetsu, jestem odkrywcą, alchemikiem i mędrcem. Badam teraz pewien boski artefakt, jednakoż brak mi funduszy na dalsze prace naukowe. Przybyłem tak więc do pana, o wielki i potężny Toshimaso, aby prosić o twój mecenat wierząc, że dopomożesz w rozwoju nauki, a może i swojej potęgi!

Toshimasa podrapał się w brodę i po niedługim namyśle poszedł z Kentetsu do skarbca. Tam, usłyszawszy ile mędrzec potrzebuje złota, ofiarował mu cały skarbiec. Siwy staruszek otrzymawszy pieniądze i eskortę odszedł we mgle.

Minął tydzień, a o artefakcie nie było żadnych wieści. Wściekły Toshimasa posłał swych pozostałych ludzi do miejsca, gdzie miał mieszkać i pracować Kentetsu. Gdy tylko wojownicy się oddalili, wielki dowódca ujrzał nikogo innego, tylko samego mędrca. Oszukany wojownik zapragnął zabić niespodziewanego gościa, lecz ten zamienił się w lisiego demona. Przerażony Toshimasa padł do nóg boskiego posłannika. Śnieżnobiała bestia z czerwonym fartuszkiem u szyi i przewiązanym ogonem ryknęła potężnym głosem.

– Toshimasa, twoja pycha i pragnienie bogactwa zgubiły cię. Zapomniałeś o jednych z podstawowych cech prawego człowieka, o umiarze i rozsądku. A teraz nie masz ani artefaktu, ani bogactwa, ani żołnierzy. Tak kończą ci, którzy źle czynią. A ja, jako wysłannik boga Inari, zsyłam na takich karę.

Z tymi słowami dobry lis zniknął. Tak jak powiedział, żołnierze już nie wrócili, a wszystkie bogactwa przepadły. Załamany rycerz popędził co sił w nogach do swego pobratymca, ostrzec przed lisim demonem buszującym w okolicy.

Semasuke przyjął wieści od kuzyna z wielkim niedowierzaniem, lecz gdy Toshimasa powiedział mu o utraconym skarbie nie miał wątpliwości co do prawdomówności wojownika. Tak więc ostrzeżony i nauczony na cudzym błędzie, wiedział już, co zrobić, gdy Kentetsu się pojawi.

Długo czekać nie musiał. Trzy dni później u jego bram stanął starzec o ostro zakończonych uszach. Zatrzymany w progu, niemile powitany, rzekł:

– Zwą mnie Kentetsu, jestem odkrywcą, alchemikiem i mędrcem. Badam teraz pewien boski artefakt, jednakoż brak mi funduszy na dalsze prace naukowe. Przybyłem tak więc do pana, o genialny i sprytny Semasuke, aby prosić o twój mecenat wierząc, że dopomożesz w rozwoju nauki, która to w końcu jest w strategii tak ważna!

Słysząc to, strateg zaśmiał się wniebogłosy. Wiedząc, że lisi demon może zrobić mu krzywdę, zwołał straż i krzyknął starcowi prosto w twarz, że nie jest głupi i żadnych pieniędzy mu nie da.

Na te słowa, nim zdążył się zorientować, mędrzec zamienił się w lisiego demona. Przerażony ogromem bestii, Semasuke padł do nóg boskiego posłannika. Śnieżnobiała bestia z czerwonym fartuszkiem u szyi i przewiązanym ogonem zawołała potężnym głosem.

– Semasuke, twoja bojaźliwość i skąpstwo zgubiły cię. Zapomniałeś o jednych z podstawowych cech prawego człowieka, o odwadze i pomocy innym. A teraz nie masz ani artefaktu, ani bogactwa, ani żołnierzy. Tak kończą ci, którzy źle czynią. A ja, jako wysłannik boga Inari, zsyłam na takich karę.

I znów, dobry lis zniknął, zabierając ze sobą żołnierzy stratega a skarby jego przemieniając w zgniły ryż. Załamany dowódca zaczął rzewnie płakać. Lecz Toshimasa pospieszył mu z pocieszeniem.

– Kuzynie, spokojnie! – Zawołał radośnie. – Z najbliższej okolicy został lisiemu demonowi jeszcze ten cały Mamoruno! Musimy tylko dopilnować, by nikt mu nie powiedział o tym, co się zdarzyło ostatnimi czasy, a wtedy i jego zguba spotka!

Jak wymyślili, tak zrobili i przez następne dwa dni śledzili każdy krok trzeciego z dowódców, aby mieć pewność, że o niczym się nie dowie. A trzeciego dnia, u progu biednego domu Mamoruno pojawił się staruszek. Wpuszczony został do środka i ugoszczony, aż w końcu wojownik spytał, co sprowadza gościa w te okolice.

– Zwą mnie Kentetsu, jestem odkrywcą, alchemikiem i mędrcem. Badam teraz pewien boski artefakt, jednakoż brak mi funduszy na dalsze prace naukowe. Przybyłem tak więc do pana, o prosty i dążący własnoręcznie do celów Mamoruno, aby prosić o twój mecenat wierząc, że dopomożesz w rozwoju nauki, chociaż sam zbyt wiele nie posiadasz.

Generał na te słowa zamyślił się na dłuższą chwilę. Zwołał swoją żonę, aby ta sprawdziła jak wygląda sprawa skarbca oraz ludzi. Gdy wróciła z wieściami, odpowiedział:

– Dobrze Kentetsu, lecz umowa będzie taka: ja ci dam niewielką część pieniędzy, które potrzebujesz i jednego człowieka do pomocy. A ty, w przeciągu najbliższych dwudziestu jeden dni wrócisz do mnie z wieściami i wynikami swoich badań. Dopiero wtedy dostaniesz kolejną część pieniędzy i kolejnego człowieka do pomocy. Zrozumiałeś?

Staruszek uśmiechnął się i ukłonił. Przyjął od Mamoruno obiecaną pomoc, po czym odszedł. Toshimasa i Semasuke wybuchnęli gromkim śmiechem, słysząc i widząc to wszystko, będąc pewnymi wygranej.

Lecz ku ich zdziwieniu Kentetsu wrócił w umówionym terminie z tym wszystkim co obiecał. Zadowolony Mamoruno podarował mu kolejne pieniądze i kolejnego człowieka. I tak to trwało, raz za razem, nie sprawiając generałowi większego kłopotu.

Aż pewnej zimowej nocy Mamoruno zapadł na śmiertelną chorobę. Gorączka trawiła jego ciało, miał przerażające halucynacje, nie mógł jeść ani pić. Wszyscy byli już pewni, że mężczyznę czeka pewna śmierć.

I tym razem Kentetsu pojawił się według umowy, przyprowadzając jednak ze sobą również wszystkich ludzi generała. Lecz powiedziano mu, iż nie ma na co liczyć, bo wielki wojownik zapadł na groźną i zaraźliwą chorobę.

– Proszę – rzekł staruszek miłym dla ucha głosem. – Proszę, wpuście mnie do pana mego, abym mógł go ujrzeć, może nawet dopomóc.

Tak więc wpuszczono go do komnaty sypialnej chorego. Umierający ujrzał przez przymknięte oczy postać badacza.

– Wybacz mi mędrcze – zachrypiał bezsilnie, trawiony gorączką. – Niestety, ale dziś nie dostaniesz umówionego człowieka i pieniędzy... Ledwo mogę oddychać, co dopiero władać pustym w zimę skarbcem...

Kentetsu uśmiechnął się dobrotliwie i złapał samuraja za dłoń. Odpowiedział mu, iż tym razem nie po mecenat przychodzi, lecz z pomocą, na którą generał zasłużył. I z tymi słowami starzec znikł, ukazując białego lisa. Zdumiony rycerz chciał wstać, lecz został powstrzymany wielką łapą.

– Dzielny Mamoruno! Ty jeden pamiętałeś, co najważniejsze jest w człowieku! Rozsądek, umiar, odwaga i mądrość! Tyś jeden, jedyny wiedział, jak powinieneś postąpić, chociaż twymi rodzicami byli prosty kowal i garncarka. Bo nie urodzenie i skarby, lecz czyny są ważne. Nie mając bogactw ani wyszkolonych wojaków ukazałeś w pełni swą mądrość. A ja demon, dobry lis, który nagradza za to co słuszne i karze za błędy, wysłannik boga Inari, wynagrodzę ci to wszystko, jako że na nagrodę zasługujesz. Tak kończą ci, co czynią słusznie.

Między łapami lisa pojawił się srebrny kielich. Zwierzę strzepnęło do niego resztki śniegu z futra i podał płyn do wypicia Mamorunie. Ten ozdrowiał nagle, nim dopił do dna.

– Oto artefakt, który ci obiecałem Mamoruno. Dzięki niemu woda górska, czy z roztopionego, świeżego śniegu jest lekarstwem na każdą ciężką chorobę. Używaj kielicha roztropnie i wiedz, że nie zapewni ci on nieśmiertelności. A nim nastanie dzień powstań i obacz, czy ze skarbcem wszystko w porządku.

I tak Kentetsu znikł. A gdy zbliżał się świt, nagrodzony wojownik wstał z posłania i poszedł do skarbca, jak mu nakazano. Tam, ku swojemu wielkiemu zdziwieniu ujrzał ogromne bogactwa. Toshimasa i Semasuke również to widzieli, w skarbach rozpoznali swoją własność. Wściekli wyszli z kryjówek i zaczęli krzyczeć, że to ich.

– Dał mi to lisi wysłannik, Kentetsu – odpowiedział na atak Mamoruno. – Skoro uznał, że jesteście tego niewarci i dał to mi, to znaczy, że tak miało być. Sami najlepiej powinniście zrozumieć, czemu wam to odebrał. Tylko ci, którzy słusznie postępują zostaną nagrodzeni.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • K.J.R. 26.10.2014
    Kilka słów wstępu. Jestem tu nowa, ten tekst jest za to dosyć stary, bo aż z 2010 roku. ;) W pewnym momencie skupiłam się na książce, przez długi czas nie pisząc opowiadań. Tworzę teraz nowe teksty i na pewno zaraz tu się pojawią, lecz uznałam, iż to opowiadanie będzie na początek odpowiednie. Jest to tekst, który powstał specjalnie na konkurs NF "Jak ta baśń się pięknie plecie" oraz został w tym konkursie nagrodzony. Z perspektywy czasu widzę, że sporo powinnam tu poprawić ale uznałam, iż uczciwiej z samym sobą będzie wstawienie go w formie oryginalnej. ;) Baśń stylistyką miała nawiązywać do baśni japońskich, również historia tutaj przedstawiona to moja interpretacja japońskiej legendy, według której lisy był nie tylko złośliwymi psotnikami, często sprawdzały ludzi i ich nagradzali, bądź karali. Przy okazji możemy zauważyć, iż japońska wizja tego "co właściwe" różni się od tego, co możemy spotkać chociażby w europejskich baśniach. :)
  • LinOleUm 26.10.2014
    Świetne. Masz genialne opisy, a opowiadanie samo w sobie - po prostu genialne.
    Czekam na kolejne, mam nadzieję, że się nie zawiodę ;)
    Mocne 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania