Stary przyjaciel

Mimo że już dawno było po 18, wciąż siedziałem nad komputerem, przeglądając wyniki mojej kampanii. Jakby patrzenie w cyferki miało coś zmienić. W biurze nie było już nikogo a jak na środek zimy przystało, za oknem było już całkowicie ciemno. Całe pomieszczenie było już pogrążone w ciemności a mi towarzyszyła jedynie mała lampka przy biurku. Zrezygnowany po raz ostatni spojrzałem na wyniki mojej pracy i podparłem twarz rękoma. Zapanował zupełny spokój. Budynek znajdował się na obrzeżach miasta gdzie o tej godzinie zupełnie nikogo nie ma. Ciszy nie przerywał żaden dźwięk samochodów, ludzi, telefonów i wszystkiego tego co powoduje za dnia ból głowy. Słyszałem tylko swój oddech. Był niezwykle miarowy co jeszcze bardziej mnie uspokajało. Poczułem jak moje mięśnie w końcu leciutko się rozkurczają. Mimo, że było zupełnie cicho wydawało mi się, że świat powoli znika, jest jeszcze bardziej milczący. Przed oczami zaczynały mi wirować obrazy gdy nagle poczułem jak zalewa mnie fala gorąca. Moje zupełnie wiotkie już mięśnie na nowo zmieniły się w stal gotowe do ataku bądź obrony. Cały podskoczyłem, otworzyłem szeroko oczy i rozejrzałem się nerwowo po pokoju. Dopiero teraz dotarło do mnie, że fala upału była tylko reakcją na nagłą i niezwykle głośną pobudkę zapewnioną przez naścienny zegar, który wybił właśnie północ. Dla pewności rozejrzałem się jeszcze raz po biurze. Jedyną oznaką życia w pokoju było mocne i szybkie bicie mojego serca. Super, zasnąć w biurze. Tylko tego mi brakowało.

Nie wiem kiedy dojechałem do domu. Nie wiem jak otworzyłem bramę i jak znalazłem się w środku mojego wolnostojącego domu. Ten budynek był moim ulubionym miejscem na świecie. Nie ważne że mieszkałem w nim sam. Lubię samotność. Specjalnie wybrałem miejsce na uboczu, kilkanaście kilometrów od miasta. Najbliższy dom był około 2 kilometrów dalej więc mogłem cieszyć się ciszą, którą tak uwielbiałem. Pozostawiłem na korytarzu buty, kurtkę i laptopa a sam udałem się do łazienki pod prysznic. Włączyłem wodę, zamknąłem się w kabinie i cieszyłem się jak gorąca woda wpływa rozkurczająco na moje wszystkie mięśnie. Szyby kabiny spowiła lekka mgła, która przyjemnie lepiła się też do mojego ciała. Zwiesiłem głowę pozwalając wodzie rozmasować też mój kark. Stałem tak z zamkniętymi oczami delektując się tą błogą chwilą. Nie wiem dokładnie dlaczego ale na chwilę otworzyłem oczy, jakby chcąc się upewnić że to nie sen. Nie, sen to na pewno nie był. W tej chwili mógłbym przysiąc że jest to koszmar. Serce znowu zaczęło bić mi mocno i szybko na widok wody w brodziku. Wszędzie była krew. Sięgała mi kostek. Wszystko nabrało niespokojnie szybkiego tępa. Chwyciłem się za klatkę. Chciałem dłońmi poczuć skaleczenie. Za rękami powędrował wzrok. Dopiero na wysokości klatki zorientowałem się co się stało. To na szczęście tylko żel pod prysznic. Wylała się cała tubka czerwonej cieczy co zabarwiło wodę. Poczułem dziwne zawirowanie w głowie więc szybko zakręciłem wodę i wyskoczyłem spod prysznica. Spojrzałem w lustro. Zobaczyłem swoją niezdrowo przerażoną twarz. Stałem tak chwilę i w pewnym momencie uśmiechnąłem się sam do siebie. „Za dużo pracujesz”- usprawiedliwiam sam siebie. Miałem już dosyć dzisiejszego dnia. Stres związany z pracą spowodował moje dziwne zachowanie. Mimo, że sam siebie uspokajałem tym ciągle miałem dziwne przeczucie, które towarzyszyło mi od biura. Ale to pewnie też efekt stresu związanego z pracą. Spojrzałem na komórkę która jest godzina. Poczułem się jeszcze bardziej zmęczony gdy zobaczyłam że jest już 2:13. Na pół przytomny, nie wiedząc czy to już sen czy jeszcze resztki jawy, poszedłem w stronę sypialni. Łóżko wyglądało jakoś bardziej zachęcająco niż zwykle. Z każdym krokiem staje się coraz bardziej zmęczony. Już prawie muszę się czołgać pod ciężarem zmęczenia. Na szczęście ostatkiem sił rzuciłem się na łóżko. Tak przyjemnie przyjęło mój ciężar i z wdzięcznością zaczęło otulać mnie do snu. Mimo tego, że od tygodnia śpię po parę godzin dziennie jakoś nie mogę zasnąć. Ciągle męczy mnie to dziwne uczucie. Konam już przez ciągły stres i przemęczenie a mimo tego sen nie przychodzi. Zaczynam wiercić się na wszystkie strony choć tak naprawdę wcale nie mam na to siły. Czuję jak moje nogi są sparaliżowane choć wiem że gdybym chciał mogę je bez problemu poruszyć. No właśnie… gdybym chciał. Nie chcę. Jedyne o czym teraz myślę to to że chcę spać, utonąć w objęciach wyimaginowanych obrazów, wspomnień bądź przytłaczającej pustce. Nie interesuje mnie teraz to czy będę śnił czy nie. Chcę tylko zasnąć. A może przez to że ciągle myślę o tym że chcę już spać, sen nie chce przyjść? Przestaję myśleć o wszystkim. Skupiam się na tej przyjemnej ciszy, myślę tylko o tym jak cudownie jest się zrelaksować. Jestem głęboko w lesie, gdzie nie dosięgnie mnie już zgiełk miasta. Nie potrafiłbym zasnąć w mieszkaniu gdzie ciągle jest jakiś hałas, czy to zza okna czy może jako skutek posiadania zwierząt. Potrzebuję ciszy. Choć tym razem ta cisza wcale nie uspokaja. Z przerażeniem stwierdzam że im ciszej tym bardziej się niepokoję. Ciągle czuję że ktoś patrzy, obserwuje nieświadomego mnie i tylko czeka na dogodny dla niego moment aby wyjść z zakątka ciemności i ukazać się w końcu światu. Powoli czuję jak moje ciało paraliżuje sen ale już chyba nie chcę zasnąć. Zaczynam coraz intensywniej myśleć o tajemniczej postaci, która wlepia we mnie swój wzrok. Mimo że ciało staje się coraz spokojniejsze to serce bije coraz bardziej jak oszalałe. I ciągle jedna myśl w głowie : „ Otworzyć oczy czy nie”? Co jeżeli nie otworzę a moje przeczucie miało rację i ktoś stoi nade mną ? A co jeżeli otworzę i ta wymarzona chwila snu odleci i już jej nie zdołam schwycić? Ciągle zastanawiam się co zrobić aż w pewnej chwili poczułem to. Nieprzyjemny, wręcz zadający ból pejcz zimnego powietrza na moim karku. Wszelkie zawahania znikają. Otwieram od razu oczy siadając na łóżku. Nikogo nie ma. Oglądam dokładnie pokój. Lustruję go w jedną i drugą stronę. Zatrzymuję wzrok przy biurku. I znowu ta fala gorącej krwi. Świat zwalnia a sekunda staje się godziną. Mógłbym zrobić już tyle rzeczy a nie robię nic. Przecież coś tam jest. Czarna postać jakby kucająca przy biurku. Im dłużej się patrzę tym bardziej jestem pewien że minimalnie się porusza. I nagle świat zamiast zwalniać oszałamiająco przyśpieszył. Coś co wcześniej trwało sekundę teraz jest prędkością światła. Rzuciłem się do szafki nocnej i zapaliłem lampkę. Światło oślepiło mnie na ułamek sekundy choć teraz trwało to o wiele dłużej. Słyszałem tylko pisk w uszach. Odzyskałem wzrok, który był już wycelowany na napastnika. Zanim dotarło do mnie to co się dzieje zeskoczyłem już z łóżka gotowy do obrony. Mimo że już dokładnie wiedziałem co mnie czeka jakimś cudem mózg dalej nie chciał wyjść z tego koszmarnego uroku. Stałem tak jeszcze chwilę aż w końcu ze zdziwieniem stwierdziłem: „Bluza na krześle ?!”. Ja do reszty zwariowałem? Zrywać się w środku nocy z powodu bluzy? Ale zaraz… coś mi tu nie gra. I znowu upał w ciele, rytm serca które usiłuje uciekać i ten przeraźliwy pisk w głowie. Przecież to nie moja bluza. Odwracam się szybko po pokoju. Szukam kolejnego znaku. Szukam kolejnej postaci tylko że tym razem prawdziwej. Zapaliłem górne światło. Reszta pokoju jest w idealnie nienaruszonym stanie. Podchodzę więc do bluzy aby coś z tego zrozumieć. Niestety z każdym krokiem zaczynam coraz bardziej przypominać sobie tą bluzę. Przecież ja już ją kiedyś widziałem. Ja ją znam bardzo dobrze. Ale przecież to nie jest możliwe. Nikt o tym nie wiedział. To był tylko wypadek. A jednak granatowa bluza przybarwiona w czerwone plamy tu wisi. Plamy które tak dobrze znam i nigdy nie zapomnę. Jedyne logiczne wytłumaczenie które mogę wysupłać z kłębku słów to takie że jednak ktoś wie co zrobiłem. Ale skoro ktoś wie to dlaczego zastaję tu tą bluzę a nie policję? Zamarłem. Gorąc z mojego ciała wyparował z syknięciem. Całe ciało zmieniło mi się w jeden wielki sopel lodu. Cała krew wyparowała z ciała. Cisza która wcześniej panowała nad pokojem nagle zmieniła się w zlepek niezrozumiałych dla mnie dźwięków. Serce waliło jak oszalałe zlewając swój rytm z piskiem w uszach i paroma innymi dźwiękami, których rozróżnić nie potrafiłem a byłem pewien że wychodzą z wnętra mojego ciała. W końcu odważyłem się pozwolić myślą stwierdzić to że policja tej osobie nie jest potrzebna. Sam dokładnie wie jaki wyrok wymierzyć. Nie wiem jak się bronić. Nie wiem czy uciekać. Pierwsze co robię to chwytam szklany wazon z biurka. Ta niepewność jest gorsza niż spotkanie się twarzą w twarz z moim napastnikiem. Ruszam w stronę drzwi. Każdy krok jest tak ciężki. Każdy oddech tak wypala płuca. Mimo że moje ciało stanowczo protestuje ja dalej idę jak w transie. I stało się. Już nie mam złudzeń. Nie mam nadziei. Wiem że moje przypuszczenia były trafne. W oddali widzę malutki płomyk świecy. Przechodzę więc cały korytarz aby wejść do pokoju i ujrzeć całą pracę mojego kata. Idę choć trwa to tyle jakbym stał w miejscu. Serce coraz bardziej bije, ręce trzęsą się a oczy spowiła szklana mgła. Nastała ta chwila. Jestem w pokoju…. Wazon który trzymałem w ręce przestał mieć dla mnie jakikolwiek ciężar. Moje ręce przestały już mnie słuchać. Puściły wazon który był jedyną moją formą obrony. Przecież i tak on mi nic nie pomoże. Kryształ spadł z wielkim hukiem ale jakie to ma teraz znaczenie? On i tak wie gdzie ja jestem. Wie gdzie jestem i co rozbiłem. Zna dokładnie całą historię. Świetnie to mi pokazał. Pokój nie był oświetlony jedną świecą. Wszędzie żarzyły się jaskrawe płomyki rzucające światło na zdjęcia które mój oprawca tu powiesił. Fotografie miały mi tylko przypomnieć. On chciał żebym czuł się tak samo bezsilnie jak on gdy go zostawiłem na pół żywego na szosie. Ale przecież ja nie chciałem go potrącić. Było ciemno a on był bez odblasków. Chciałem wezwać pomoc tylko że akurat wracałem z baru i wypiłem o kilka piw za wiele… Tylko że ja naprawdę nie chciałem tego… A on tu przyszedł z wiadomym celem. Chce zemsty… I nagle ciszę przerwał dźwięk wyznaczający koniec a za razem początek. Dźwięk nadepniętego szkła wazonu. Wiedziałem że jest za mną. Czułem jego oddech na plecach. Wyczuwałem teraz dokładnie ten wzrok nieznajomej osoby który czułem już wcześniej. Wiedziałem że nie wygram. Zrezygnowałem z obrony. Nieświadomy już tego co robię zacząłem się powoli odwracać. Chciałem popatrzeć mu w oczy. Spojrzeć w oczy osobie która zamorduje mnie dokonując zemsty. To 180 stopni przyszło mi zaskakująco łatwo. W końcu stanąłem oko w oko z moim mordercą. Nie wiedzieć czemu nie czułem strachu. Moje ciało nie zrywało się do ucieczki a serce przestało bić jak oszalałe. Gdy lustrowałem twarz całą w bliznach nie czułem smutku że zaraz umrę. Czułem jedynie spokój i …. Ulgę. Minął już rok a nie było w nim ani jednego dnia w którym bym nie myślał o tym co zrobiłem. Nie było nawet jednej nocy w której nie śnił bym o twarzy całej we krwi. Twarzy która stoi teraz niecały metr ode mnie. Wygląda zupełnie tak jak mógłbym się spodziewać. Nie można odnaleźć ani jednego miejsca na jego twarzy które byłoby nie tknięte szkłem z wypadku. Usta widocznie wylane z formy, nos niegdyś zupełnie normalny, teraz wycięty w sposób budzący przerażenie. I chociaż oczy były najmniej tknięte wypadkiem były najbardziej przerażające. Nie chodzi o ich kształt. Cała ich groza tkwiła jakby w samym ich środku. Wpatrywałem się tak zaczarowanie we wzrok pełny nienawiści. Nie wiem czy staliśmy tak kilka minut czy kilka dni. On delektował się chwilą zemsty a ja chwilą spokoju. W końcu przestałem słyszeć ciągłe głosy sumienia. W końcu zapanowała idealna cisza… Chciałem jeszcze chwilę upajać się tym że już się nie obwiniam, że dziwny ucisk w żołądku który czułem od roku w końcu wyparował. Ale niestety nie było mi to dane. Od magnetycznego spojrzenia mojej zeszłorocznej ofiary odciągnął mnie błysk. Spojrzałem odruchowo co to za światło ważyło się mnie oderwać od tego wzroku na który w pełni zasługuję. Spojrzałem w dół, na prawą rękę mojego mordercy. Niestety nie zobaczyłem już ostrza. Ono już dawno zatonęło w moim ciele. Zobaczyłem jedynie rączkę od noża jakoś nienaturalnie wystającą z mojego brzucha. Dziwne. Często myślałem o tym jak musiał cierpieć owy biedak którego potrąciłem. Wyobrażałem sobie przeraźliwy ból związany z taką śmiercią. Ja jednak nie czułem nic. Nie zalała mnie paraliżująca fala bólu. Nie szukałem pomocy aby jakoś uratować moje życie. Tylko stałem w kałuży własnej krwi. Spokojnie, opanowanie i bez cienia bólu. Zamknąłem oczy. Chciałem nacieszyć się tą chwilą. Moją ostatnią chwilą życia. Zacząłem tonąć tak w tej uldze. Było mi tak cudownie spokojnie. Nagle jedno uczucie zaczęło mnie wyrywać z tej wspaniałości. Uczucie że zaczynam upadać. Lecę niemiłosiernie plecami w dół. I mimo że rozumiem że to przez to że umieram czuję się zupełnie inaczej niż mógłbym się spodziewać. Mój upadek nabiera tępa, serce dopiero teraz daje o sobie znać jakby chciało swoimi uderzeniami coś mi powiedzieć. I w końcu upadłem. Ale nie upadłem na plecy tak jak to powinno być. Podkuliłem nogi zamiast wystawić ręce do tyłu. Otworzyłem oczy i zamiast odnaleźć siebie na zakrwawionej ziemi w moim domu znalazłem się w zupełnie innym pomieszczeniu. Pokój ten świetnie znałem. Rozejrzałem się jeszcze raz dla pewności i z wielkim żalem oraz dziwnym uciskiem w żołądku stwierdziłem… To był tylko sen…

Średnia ocena: 3.8  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Hi Hidalf 18.01.2015
    Fajne, chociaż robiło się już trochę meczące, mogłaś podzielić to na części, ale jak wspomniałam całkiem niezłe :)
  • Sileth 18.01.2015
    Nawet ciekawe. Mogłaś dać więcej akapitów >.< Wygodniej by się czytało
  • Prue 19.01.2015
    Na sam początek powiem Przepraszam, bo opowiadanie w ogóle nie przypadło mi do gustu. Styl pisania dobry ale treść była dość przytłaczająca. Ode mnie 3
  • magda 13.02.2015
    W opowiadanie splotłeś dwa czasy " Łóżko wyglądało jakoś bardziej zachęcająco niż zwykle. Z każdym krokiem staje się coraz bardziej zmęczony.". Jeśli zaczynasz w przeszłym tak też powinieneś zakończyć. Zauważyłam jeszcze powtórzenia typu: bluza, bluza, bluzę... Trochę mozolnie się to czyta, ale ciekawy pomysł ;) dam 4 ;D
  • magda 13.02.2015
    wplotłeś*

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania