Strach

14.00.

 

Blokowisko z wielkiej płyty gdzieś w Rzeszowie, Olsztynie, Bełchatowie. Nieważne gdzie. Przeciętne miasto, przeciętne osiedle, przeciętny dom. Matka sklepowa, ojciec budowlaniec, trójka dzieci. Dziewczynki czternaście i szesnaście lat, chłopczyk osiem. Matka właśnie wróciła z pracy, z siatkami pełnymi zakupów, mięso, ziemniaki, ogórki na mizerie. Będzie schabowy, ojciec lubi schabowe. Są wakacje, ale dzieci już w domu, czekają na ojca i obiad. Starsze dziewczyny w dużym pokoju oglądają byle co w telewizji. Kiedyś nie było salonu, był duży pokój. W każdym mieszkaniu w bloku, w każdym mieszkaniu o takim samym rozkładzie, kuchnia, łazienka, wc, duży pokój w którym spali rodzice i jeden większy, lub dwa mniejsze pokoje dla dzieci.

Chłopiec w swoim pokoju gra na pianinie, ćwiczy gamy, ćwiczy pasaże, nie lubi tego, ale wie, że musi. Nie przykłada do tego wielkiej uwagi, po prostu odbębnia swoje, żeby matka słyszała, że gra. Czasem nawet kładzie na nuty jakąś książkę i czyta przebiegając palcami mechanicznie po klawiszach. Wolałby być teraz z kolegami na podwórku i grać w piłkę, w chowanego, ganiać się. Ale musi być w pokoju, sam, zamknięty. Jak będą święta to zagra kilka kolęd gdy mu ojciec każe, ku uciesze rodziny. Nienawidzi świąt, musi wtedy opuszczać swoje schronienie i siedzieć przy jednym stole z rodziną i z nim.

Zawsze miał swój pokój, odkąd pamięta był w nim sam, drzwi były zamknięte. Czasami nawet odsuwał szufladę, która była przy drzwiach tak, żeby zablokować drzwi i żeby nikt nie mógł do niego przyjść, wejść do jego malutkiego pokoju. Nie pamięta kiedy zaczął zamykać drzwi. Nie pamięta czy to on je zamykał, czy ktoś z zewnątrz, ale odkąd pamiętał, zawsze chciał, żeby były zamknięte. Kiedyś matka powiedziała mu, że gdy tylko zaczął raczkować, zawsze uciekał do jakiegoś kącika, najlepiej takiego, żeby nikt go tam nie mógł zobaczyć, od zawsze chciał uciec, chciał uciec od tego wielkiego świata, który był wokół niego, chciał być sam. Rzadko mówiła o czymś innym niż o pierogach albo ogórkowej, więc to zapamiętał. Gdy zaczął chodzić, miał już swój własny pokój. Swoje łóżko, swoje biurko, szafę i pianino. Później na ścianach pojawiły się plakaty, piłkarzy, zespołów. Roberto Baggio podawał do Thomasa Brolina, ten do Ruuda Gullita a ten centrował do Freddiego Mercurego. Ten niestety zamiast strzelać, zaczynał śpiewać, a akompaniował mu Brian May, Slash i Kirk Hammett. Plus paru innych muzyków, w tym takich, których nigdy nie słyszał, ale mieli długie włosy, więc musieli być spoko (kiedyś drogie dzieci, gdy jeszcze nie było Internetu dotarcie do muzyki, czy nawet informacji o czymkolwiek nie było takie łatwe). Nienawidził grać na pianinie, ale kochał muzykę – tę której mu nikt nie narzucał, którą wybierał sobie sam.

 

14.30

 

Chłopiec wciąż stuka palcami po klawiszach, odgrywa z pamięci któryś z bardziej lubianych, dawno nauczonych na pamięć utworów, tak, żeby matka słyszała, że gra. Jej wszystko jedno co gra, ona i tak nie odróżnia.

Ona nie jest na pewno zła. Chyba ciężko powiedzieć też, że jest dobra. Nie ma żadnej świadomości. Zbytnio się boi, żeby być świadoma. Robi tylko to, co jej się każe. Jest tłem w swoim życiu. Odgrywa drugoplanową rolę w swoim własnym jedynym ważnym „filmie”. Nawet nie potrafi myśleć w pierwszej osobie, egzystuje z dnia na dzień – pobudka, praca, służba w domu, sen. Pobudka, praca, służba w domu, sen. W soboty i niedziele więcej służby w domu, w lecie służba na działce. Nie czyta książek, nie czyta nawet gównianych tygodników, chyba że z przepisami kulinarnymi. Nie ogląda filmów, nawet gównianych seriali telewizyjnych. Jeśli ma wolną chwilę, szuka pracy, zawsze coś się znajdzie. Zawsze kurzu może być mniej, zawsze okna mogą być bardziej czyste, ubrania bardziej wyprasowane. Czasem przychodzi sąsiadka na kawę, ona do niej nigdy. Siedzą wtedy, sąsiadka mówi, a ona siedzi i myśli co jeszcze musi zrobić. Nie słucha sąsiadki, ale grzecznie się uśmiecha i potakuje, czeka z utęsknieniem aż wyjdzie. Jeszcze tyle jest do zrobienia. Weki, pranie, kwiatki na balkonie, poukładać jego buty i kapcie, bo nie lubi jak są nierówno.

Wygląda jak miliony polskich matek na początku lat dziewięćdziesiątych. Gdy wraca z pracy w spożywczaku, zrzuca służbowy fartuch i wkłada uniform służby domowej – niebieska podomka w kolorowe kwiatki, granatowe papucie z miękką podeszwą, żeby nie stukały, smutny uśmiech doskonale zgrywający się ze smutnymi oczami. Do tego trwała ondulacja zafarbowana w jakiś zupełnie niekolorowy kolor. Jej całe życie było smutne. Urodziła się na początku lat pięćdziesiątych w biednym domu w typowej polskiej wsi. Krowy, kury, świnie. Kartofle, cebula, obornik. Wychodek na podwórzu, stęchlizna w domu, święte obrazki na ścianach. Jezus frasobliwy, Matka Boska, później też Papież (ten jedyny prawdziwy – nasz, Polak). Na jednej ze ścian obraz z serii „trzy w jednym”, zmieniający się w zależności od tego, pod jakim kątem na niego patrzymy. Jej biologiczna mama umarła gdy ona miała dwa latka, szybko stała się popychadłem i służbą dla macochy i półrodzeństwa. Szybko to zaakceptowała, nigdy nie protestowała, w całym swoim życiu nie przeżyła ani jednego dnia dla siebie. Ani jednej chwili. Zawsze żyła dla kogoś innego. Służący mieli zazwyczaj jakieś życie po skończeniu służby, ona nie. Bo bez przerwy była na służbie. Jej życiem było i jest do dziś służenie jemu. Nie potrafi żyć inaczej.

 

15.00

W mieszkaniu już cisza. Dziewczyny wyłączyły telewizor i poszły do swojego pokoju. Obiad już prawie gotowy, jeszcze tylko ogórki na mizerie do skrojenia. Matka gotuje zawsze bardzo cicho, jakby jej tam naprawdę nie było, jakby to się samo robiło, jak w jakiejś bajce Disneya, tylko z wyciszonym dźwiękiem. Nigdy nie trzasnęła patelnia, nigdy nie uderzyła łyżka, nigdy nie grało radio, nigdy nie było słychać rozmów matki z dziećmi. We framudze drzwi kuchennych koraliki. Związane, żeby nie hałasowały.

Odbębnił swoją godzinę ćwiczeń na dziś. Będzie mógł powiedzieć tatusiowi, że grał już godzinę, że Pani na pewno będzie zadowolona. Miał talent, na pewno miał talent. Jakimś cudem wszystko za co się zabierał czy jako dziecko, później jako młodzieniec a w końcu jako dorosły przychodziło mu z łatwością, czy to gra na pianinie, później na gitarze, w szkole nigdy nie miał problemów z nauką, na studiach też radził sobie z łatwością. Po latach zdobywanie kobiet, odnajdywanie się w każdej pracy jak dziwna by nie była i jak by nie odbiegała od jego wykształcenia czy doświadczenia. Wszystko za co się brał wychodziło mu. Wszystko za co się brał, robił jednak najmniejszym nakładem sił. Nie robił tego źle, robił lepiej niż większość ludzi byłaby w stanie. Miał jakiś niewytłumaczalny potencjał, zważając na to kim byli jego rodzice, jak wyglądało późniejsze życie jego sióstr. Może właśnie dlatego, że od zawsze był sam. Wszystko co robił, wszystko co starał się zrozumieć, wszystko od zawsze robił sam. Swoją czystą kartę zapełniał sam, uciekał od rodziców, od sióstr, był samowystarczalnym małym chłopcem, który nie potrzebował nikogo obok. Ale chyba przez to, że co by nie robił, robił tak naprawdę tylko dla siebie, nie miał i nie potrzebował wsparcia, uznania, przytulenia, poklepania po plecach, bardzo szybko zaczął robić to minimalnym nakładem sił. Tak, żeby było, żeby mama słyszała że ćwiczy na pianinie, żeby na świadectwie był pasek za średnią ciut wyżej 4,75, żeby przejść liceum i studia bez problemów, ale i bez fajerwerków. Zakorzeniło się to w nim mocno.

 

15.15

Cisza wydaje się być jeszcze bardziej cicha, choć to niemożliwe. Nasłuchiwanie. Czekanie.

 

15.30

Cisza potrafi być gorsza od najgorszego hałasu. Cisza wzmaga strach. To codzienny rytuał, ale strach jest zawsze taki sam, do tego strachu nie można się przyzwyczaić, nie da się go oswoić. Ten strach jest zawsze i gdzieś tam zostaje do końca życia, czai się w zakamarkach ciała, zostaje we krwi, zostaje w zwojach nerwowych, nie wyjdzie z organizmu z wydychanym powietrzem, nie wyjdzie z potem, nie wyjdzie z moczem, zawsze zostaje. Staje się rytuałem. Czasem schowa się, bywa nawet że na lata, ale on tam jest, ukryty i przyczajony, czeka, żeby wyjść, zazwyczaj w najmniej odpowiedniej chwili, zazwyczaj wtedy, gdy wydaje się, że zniknął na dobre i można zrobić krok do przodu.

Jeśli ktoś wyrósł w strachu, nie pozbędzie się go, może go tylko próbować przykryć głęboko, starać się o nim zapomnieć, przybrać maskę. Maskę uszytą ze strachu wesołego uśmiechniętego optymisty, maskę głupka, maskę człowieka – skurwiela, którego nic i nikt nie obchodzi, maskę najsilniejszego człowieka na świecie, który gdy zostaje sam zwija się w kącie i płacze. Masek jest setki.

Nic nie zadziała, z tym strachem trzeba się po prostu pogodzić i próbować go choć trochę oswoić, jak zwierzątko, jak groźnego tygrysa, z którego trzeba zrobić małego, potulnego kotka, który już nigdy nie ryknie, ale na pewno czasem zamiauczy. Żeby tego zwierzaczka oswoić, trzeba niesamowitej siły, czasem ktoś ma tyle szczęścia, że spotka kogoś mądrego, dobrego, cierpliwego, kto zechce go cierpliwie wspierać. Ale o to ciężko. Osoba, która dzieciństwo spędza w takim strachu, sama za bardzo się boi, aby dopuścić blisko kogoś „normalnego”, wybierając takiego samego wystraszonego małego chłopca, małą dziewczynkę, zapętlając ten strach i przekazując go z pokolenia na pokolenie. A mądre i dobre wybory zazwyczaj się odrzuca. Ze strachu.

 

Ta cisza nie koi, ta cisza nie uspokaja, to zła cisza. Najgorsza. Przerywa ją tylko tykanie zegara

Charakterystyczny trzask windy. Matka przy judaszu. My cicho w pokojach, siostry w swoich, ja w swoim, też nadsłuchujemy. Może to nie on, może to sąsiad, który wraca z pracy o podobnej porze, może się za bardzo upił, zasnął gdzieś w baraku na budowie i dziś nie wróci, może coś mu się stało. Jeśli spytacie mnie dziś, jakie było moje największe marzenie dzieciństwa, to żeby tatuś już nie wrócił do domu. Żeby po prostu odszedł, żeby mu się coś stało, żeby miał wypadek, żeby umarł. Żeby nie wrócił.

Ale jest. Matka odsuwa zasuwę łucznika, on lubi żeby była odsunięta, nigdy nie używa klucza, jemu trzeba otwierać. Choć czasem można było dostać gdy miał gorszy humor, że drzwi niezamknięte na łucznik i złodziej może wejść. Można odetchnąć z ulgą, że to już, że nie trzeba dłużej czekać na coś, co i tak musi się stać. Na szczęście, jedzenie jeszcze ciepłe, w sam raz, nie za gorące, ale jeszcze nie za chłodne. Nie trzeba będzie odgrzewać, nie trzeba będzie już nasłuchiwać, dzieci też już w końcu będą mogły zjeść, bo głodne. Chwilowa ulga, w jej świecie to jedna z najpiękniejszych chwil jakie może sobie wyobrazić. Dziwne uczucie, ulga, że coś czego nie chcemy, ale jest nieuniknione w końcu przychodzi.

Ona nigdy nie je obiadu, mówi, że podjada jak gotuje, więc nie jest głodna. Chyba wstydzi się jeść, wstydzi się tego że jest trochę przy kości, często słyszy że jest gruba. Wiem, że je później, gdy nikt nie widzi, gdy nikogo nie ma w kuchni.

Szarpnięcie za klamkę. Poznałbym je zawsze i wszędzie. Wtedy jak i teraz, po trzydziestu latach, nikt tak nie szarpie za klamkę. To szarpnięcie ma w sobie coś strasznego. Jest niesamowicie gwałtowne, agresywne, niesie w sobie ogrom niepokoju, ogrom strachu.

 

W drzwiach pojawia się on...

 

(cdn)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • kalaallisut 14.08.2019
    Pięć. Płynny dynamiczny tekst, który się chłonie, czyta się jednym tchem,od słowa do słowa pociąga za sobą czytelnika w głąb historii. A historia, ciężki temat. Pięknie odmalowany strach, napięcie, oczekiwanie, znakomita psychologia rodziny, bohatera tekstu, można się naprawę wczuć. I ta pętla strachu, wiele słusznych przemyśleń, spostrzeżeń.
  • kalaallisut 14.08.2019
    Brakuje trochę przecinków. Poczytałam o gamach i pasażach... że wielu młodych muzyków nie lubi się ich uczyć, bo wydają im się nudne. Opanowanie tych umiejętności jest ważne dla rozwinięcia warsztatu. Tak jakoś przyniosłam sobie, to metaforycznie, w każdej dziedzinie, czy choćby w pisaniu, są takie gamy i pasaże do opanowania, ćwiczenia.
  • zetzetzet 14.08.2019
    kalaallisut Dzięki za opinię. W zasadzie siadłem i napisałem "z marszu", widzę kilka błędów, powtórzeń, wrzuciłem, ciekawy opinii o treści, techniczne aspekty na pewno poprawię - nie mam "czynnego" doświadczenia w pisaniu. Gamy i pasaże są symbolem nie akceptowania narzuconych zasad, to mi zostało do dziś ;)
  • kalaallisut 14.08.2019
    zetzetzet tak np. był, mimo wszystko dobrze się czyta.
  • Bożena Joanna 14.08.2019
    Napięta atmosfera. Czuję, że coś się wydarzy. Tekst wciąga, więc czekam na cd. Pozdrowienia!
  • zetzetzet 14.08.2019
    Dziękuję :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania