Strażnik

Zanurzam się coraz głębiej w wody leśnego stawu. Ogarnia mnie cisza. Wyostrzają się zmysły. Czuję prądy wodne, korzonki kaczeńców, grzybieni i hiacyntów wodnych muskają moją skórę. Otwieram oczy, widzę feerię barw mieszkańców stawu. Podpływam w trzęsawisko, czuję miękkość mułu, ostrość łodyg tataraku. Czuję się błogo, spokojnie. Chłonę ten ekosystem całą sobą. Uwielbiam ten czas, te chwile wolności, kiedy mogę wyrwać się od codziennych obowiązków, zmartwień. Kiedy mogę zostawić wszystko za sobą, przyjechać tu na jeszcze dzikie łono natury i odetchnąć. Od wielu lat, pojawiam się tu przynajmniej dwa razy w roku, rozbijam namiot nad brzegiem jeziorka i długie godziny spędzam w wodzie. Najbardziej lubię takie sierpniowe wypady, gdy w dzień męczy upał, za to noc przynosi chłodne ukojenie, gdy rano rosa wita bose stopy, gdy wszystko wokół pachnie dojrzałością i przygotowuje się na przyjście jesieni. Nigdy nikogo tu nie spotkałam, ludzie przyjeżdżają do pobliskiej wioski, ale wybierają trasy odległe od mej głuszy. Towarzyszy mi tylko las, staw żyjące tu stworzenia.

Zamykam oczy, rozluźniam się, chyba zasnę, przejdę w etap sennej medytacji, mogę tak w zawieszeniu płynąć godzinami, uwielbiam to. Nie. Kocham to. Kocham tę jedność z przyrodą, te całkowite zatracenie się i oderwanie się od rzeczywistości. Nie muszę w ogóle wypływać, mogę oddychać pod wodą. Jestem Elfirą, Elfirą Ariańską (powietrza), jestem dzieckiem Matki Natury, przez innych zwanej Matką Ziemi. Prosto ujmując, każdy Elfir i Elfira Powietrza odpowiada za pogodę. My sterujemy deszczem, śniegiem, wiatrem, słońcem. W telewizji zapowiadają 15 stopni i deszcz a masz 30 stopni i słońce, to nasza zasługa. Nasza, tak samo jak ulewy, powodzie, susza. Wszystkie dobre i złe zdarzenia to my. Boli nas ogromnie, gdy widzimy ludzi przez nas cierpiących, ale nie możemy nic na to poradzić. Steruje nami Matka, mamy to w sobie, działamy jak automaty, nie możemy przeciwstawić się, nie możemy z własnej woli rozgonić chmur, zesłać deszczu. Robimy wszystko to, co musimy, ale staramy się rozłożyć opady na większy obszar, dać kilka kropelek wody i cienia pustyni. Robimy to, co możemy i to, co musimy. Czujemy całym ciałem zbliżającą się pogodę, sterujemy nią przez myśli, wiemy o wszystkich zjawiskach atmosferycznych na całej Ziemi. Wiemy o tych, które aktualnie się dzieją i o tych, które niedługo stworzymy, które musimy stworzyć. Pełnia słońca, wszyscy chodzą w okularach przeciwsłonecznych, a my mamy parasolki, wiemy, że zaraz ześlemy deszcz. Przemieszczamy się z wiatrem, w ułamku sekundy potrafimy być na drugiej półkuli.

Oprócz nas, są też Elfiry Aquariusy. Rządzą wszelkimi wodami, ich fauną i florą, powodziami, prądami, falami. Aquariusa pozna się po tym, że świetnie pływa, potrafi przepłynąć setki kilometrów w ułamek sekundy, pozwalają im na to płetwy. To oni biją rekordy na zawodach sportowych płynąc jak ślimaki. Są też Elfiry Terrańskie (leśne). Opiekują się zwierzętami i roślinnością na ziemi, rozumieją ich mowę. Ciężko ich spotkać bo lubują się w dzikich ostępach. Co jakiś czas chodzą pogłoski, że wyginęli, ale to nie możliwe. Osobiście nigdy żadnego nie spotkałam. Leśnych prawdopodobnie można poznać po uszach, jak to w bajkach: mają je szpiczaste. My i Aquariusi też, ale zżyliśmy się z ludzi, potrafimy ukryć to, co nas odróżnia. Leśni prawdopodobnie tego nie potrafią bo się nie asymilowali. Potrafią za to szybko biegać, znacznie szybciej niż wszystkie gepardy na ziemi razem wzięte. W ludzkich podaniach określani jesteśmy jako Elfy, Nimfy.

Zamykam oczy, robię głęboki wdech. Wydech.

Wdech.

Wydech.

Jak przyjemnie, jak błogo. Cisza, tylko dźwięki natury przebijają się przez taflę wody. Co to? Co to za hałas? Moje serce szybciej zabiło. Wynurzam się powoli wśród trzcin. Jakiś mężczyzna składa moje obozowisko. To strażnik leśny. Podpływam bliżej.

- Ej, co robisz? Przecież nie ma tu zakazu biwakowania?- krzyczę do niego.

- Wyłaź szybko z wody i ubieraj się! Gdzie ty masz głowę dziewczyno, żeby rozbijać się w taką pogodę?- odpowiada mi.

- Przecież jest piękna pogoda, świeci słońce – mówię zbliżając się do brzegu. W myślach dodaję: co jak co, ale na pogodzie to się akurat znam.

- Nie sprawdzałaś pogody. Zbliża się straszna nawałnica, możliwa jest też powódź. W ciągu godziny świata nie będzie widać. Już jest niedaleko.

Wychodzę z jeziora, szybko się wycieram i zarzucam ubranie na strój. Wkładam plecak a strażnik bierze mój namiot i śpiwór. Ja nic nie czuję, żadnej zmiany pogody. Co on wygaduje, przecież to niemożliwe. Mogłabym zamknąć oczy i zniknąć wraz z podmuchem wiatru, ale facet jeszcze by tu na zawał zszedł.

- A właściwie to gdzie idziemy?- pytam.

- Do Villaggio. To wioska nieopodal, jest tam leśniczówka.

Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie nazwy miejscowości. Jest to ni to wioska, ni to małe miasteczko położone na granicy lasu i łąk. Od strony lasu otoczone jest starym, wysokim kamiennym murem z bramą. Brama prowadzi na leśną ścieżkę, która dalej się rozwidla na 2 ścieżki : jedna nad jezioro z piaszczystą plażą, druga w leśne wyżyny z górą Monte Rhan z przepięknym widokiem na las, jezioro i wioskę, jest też trzecia dróżka, mocno zarośnięta, która prowadzi nad mój staw. Villaggio od przeciwnej strony jest otwarte na rozległe łąki i pastwiska. Wiedzie tam też jedyna dojazdowa droga. Na skraju miasteczka znajduje się też peron, na który w weekendy dojeżdża kolejka wąskotorowa przywożąc podróżnych głodnych spokoju, chcących zakosztować czegoś innego niż pięciogwiazdkowe hotele.

- Znam to miejsce, to prawie jak zaginione średniowieczne miasteczko. Jak mnie znalazłeś?

- Mamy festiwal Ziemi, przyjechało dużo turystów, część się zatrzymała w leśniczówce. Kilka osób chciało skorzystać z pogody i mówili, że idą nad jezioro. Jak podali alert to zacząłem ich szukać, ale 2 chłopaków nie znalazłem nad jeziorem, więc pomyślałem, że może są tu nad stawem. No i zamiast nich znalazłem Ciebie.

- No tak, szczęście w nieszczęściu. Ja się nie utopię, ani od pioruna nie zginę ale co z nimi?

- Nie martw się, jak się tu zbliżałem to dostałem SMSa, że są cali i bezpieczni w karczmie.

- Aaa... to takie jezioro...

- Z tego co zrozumiałem, to pływają w upojeniu. Chciałem zawrócić ale dostrzegłem twój namiot, szukałem kogoś w pobliżu, już myślałem, że się utopiłaś.

- Siedziałam po drugiej stronie, tam za tatarakiem, to nic nie widziałam, usłyszałam dopiero dźwięk rozkładanego namiotu.

- Może nie powinienem sam zabierać się za pakowanie, ale nie chciałem żeby ktoś stracił wszystko w deszczu. Chciałem spakować wszystko i krzyczeć, szukać właściciela.

- Na szczęście sama się odnalazłam- gdy tylko to powiedziałam, przed nami wyłonił się wysoki mur. Przeszliśmy kilka metrów wzdłuż kamieni dających upragniony chłód i znaleźliśmy się przed wielką, drewnianą bramą. Miała dwie duże mosiężne kołatki z herbem wioski, dawnego miasteczka. W drewnie były wyrzeźbione głowy zwierząt, kwiaty i wzory ludowe. Nie wiem z którego wieku pochodziła ta brama, ale na pewno była bardzo stara. Kiedyś często tu przychodziłam, stawałam pod wejściem i podziwiałam kunszt wykonawcy. Gdy przechodziliśmy przez bramę nagle jedna myśl mi przeleciała mi prze głowę:

- Nigdy Cię tu nie widziałam. Leśniczym był tu taki starszy pan z białą kozią bródką- zagadnęłam.

- I jest nim nadal. To mój wujek August. A przy okazji: Artur jestem.- podał mi dłoń.

- Ariana. Nie Adrianna, nie Ariadna. Ariana. - Odpowiedziałam i uścisnęłam jego dłoń. Była dziwnie gładka jak na leśniczego.

- Kiedyś przyjeżdżałem tu głównie zimą do wujostwa, teraz przyjeżdżam wtedy, gdy wujek potrzebuje pomocy albo zastępstwa bo musi jechać coś załatwić albo zabrać ciocię na upragniony urlop. Też jestem Strażnikiem Leśnym. Ukochałem w dzieciństwie to zajęcie, jednak założyłem firmę. Prowadzę wielkie gospodarstwo szkółkarskie na obrzeżach miasta. Wypady tu pozwalają mi odpocząć, nabrać dystansu.

- Wiem coś o tym – odparłam. Rozejrzałam się dookoła. Nic się nie zmieniło. Wszystkie budynki stały na swoim miejscu, fasady miały odnowione, kwiaty zdobiły każdy zakamarek. Na ryneczku rozstawiono stoiska, ławy, stoliki, postawiono małą scenę, wszystko pięknie było udekorowane. Teraz stoiska stały zamknięte, pod niektórymi domami ustawiono zapory z worków z piaskiem. Wioska była przygotowana na rzekomo nadchodzącą silną burzę. Artur widząc, że się rozglądam napomknął: - Nigdy Nas tu nie zalało, starsi mieszkańcy są spokojni, to młodzi panikują i zasieki stawiają. - Pomyślałam, że zostanę tu godzinę, dwie, posiedzę w karczmie, a gdy okaże się, że nie spadnie nawet kropla deszczu to się grzecznie ulotnię. Moje plany popsuł leśniczy.

- Przez ten festiwal wszystkie miejsca noclegowe są zajęte, ale ulokuję Cię w leśniczówce, ja mieszkam w części wujostwa ale dla mnie jako dzieciaka wujek zrobił taką wnękę, minipokoik w biurze, to tam zanocujesz. Spoko. Nie policzę Cię za nocleg- uśmiechnął się- jest środek tygodnia, pociąg żaden nie przyjedzie, a droga pewnie będzie nieprzejezdna, więc na bus też nie masz co liczyć- znowu się uśmiechnął, tym razem smutno. Skręciliśmy i jego twarz rozświetlił promień słońca. Spojrzałam w jego oczy, były przepięknie brązowe. Czy ludzie mają takie oczy?

- Czy jesteś Elfirem? - wypaliłam bez zastanowienia.

- Czym?- zapytał zdziwiony.

- Elfem.

- Yyy... zjazdu fanów Tolkiena to my chyba jeszcze nie mieliśmy. Jesteśmy w lesie, w starej mieścinie, ale elfów nie widziałem. A czy one nie powinny być malutkie i mieć skrzydełek.

- Nie, tak wyglądają chochliki- zaśmiałam się -Sorry, to było głupie pytanie, nie wiem skąd mnie naszło.

Jednak ta myśl, że może być Terranem, nie dawała mi spokoju. Weszliśmy do leśniczówki, pokazał mi jadalnię, łazienkę i biuro, a w nim wygrodzoną część z pojedynczym łóżkiem i małą komódką. Artur poszedł sprawdzić czy wszyscy lokatorzy wrócili. Zostałam sama i zaczęłam się zastanawiać, czy to możliwe żeby był Elfirem. Mogłabym to łatwo sprawdzić, ale nosił dłuższe włosy, które sięgały do linii żuchwy i skutecznie zasłaniały uszy. Wyszłam na zewnątrz, chciałam się przejść i pooglądać domy. Było duszno, parno. Gdy zrobiłam tylko kilka kroków, spadła na mnie pierwsza kropla, potem kolejna, jeszcze jedna. Zaczęło lać. Zagrzmiało w oddali. Deszcz był zimny, niebo zrobiło się czarne, widać było złowrogie błyski. Zamurowało mnie, podniosłam wzrok ku niebu. Nie wierzyłam. Zamknęłam oczy, chciałam się skoncentrować. Skąd ten deszcz, dlaczego nic nie czułam? Co się ze mną dzieje? Ze mną, albo z nami wszystkimi? Nie zdążyłam się skontaktować z innymi. Nagle poczułam, że silne ręce ciągną mnie do leśniczówki.

- Dziewczyno, czyś Ty naprawdę zwariowała? Przeziębisz się, dostaniesz szoku termicznego, albo coś. Albo piorun Cię trafi – skarcił mnie Artur.

Stałam w przedsionku cała mokra, jakbym pływała w ubraniu i w butach. Nie mogłam jeszcze otrząsnąć się z szoku, gdy wrócił Artur i podał mi ręczniki. Nawet nie zauważyłam, że gdzieś zniknął. Poszłam się wysuszyć i przebrać. Udało mi się też porozumieć z Adain, Cari, Derinem, Eirą, Eleri, Eres, Gorawen i Heylyn, czyli z częścią mojej rodziny. Pogoda zaskoczyła każdego. Zaczęłam się rozglądać po biurze leśniczego Augusta. Gdyby Artur był Elfirem, to jego wujek też by musiał być. Może było tu coś, co by poparło moją tezę. Byłam bliska rozpoczęcia poszukiwań, ale ktoś zapukał do drzwi. Tym kimś był oczywiście Artur. Było już późno, więc przygotował w jadalni kolację dla wszystkich a dla mnie dodatkowo ciepłą herbatę. Gdy weszłam za nim do jadalni, w środku siedziało już kilka grupek osób, które z uwagą śledziły kanał informacyjny w telewizji. Spojrzałam, omal szczęka mi nie opadła. Liczne podtopienia, zalane domy, ulice, powstałe wyrwy w drogach, miejscowości odcięte od świata i prądu, hektary powalonych drzew. Prawdziwa burza stulecia. A ja nic o niej nie wiedziałam, nawet nie wyczuwałam, że tuż za oknem wieje wiatr, pada deszcz, walą pioruny. Nie mogłam też nic na to poradzić, nie mogłam wniknąć w cząsteczki nawałnicy, nie mogłam jej powstrzymać ani złagodzić. Nic nie mogę zrobić. Jestem jakby oderwana, nieobecna. Ścisnęło mnie w żołądku, nie mogłam patrzeć na postawiony przede mną talerz z misternie udekorowanymi kanapkami. Wzięłam kubek gorącej herbaty w dłonie i zwróciłam twarz ku oknu. Niektóre okna miały zamknięte okiennice, ale te najbliżej mnie było ich pozbawione, więc mogłam się przyjrzeć szalejącej wichurze.

- Chyba jednak dobrze, że Ciebie znalazłem na tym jeziorkiem, prawdą?- zagadnął mnie Strażnik.

- Chyba tak – odparłam cicho- nie rozumiem tej zmiany pogody- upiłam łyk ciepłego napoju i dopiero wtedy pojęłam, że jest zimno. Bardzo się ochłodziło. Mi też było zimno. Jednocząc się z pogodą, nie odczuwałam żadnych temperatur, ale żyjąc jako człowiek, musiałam nosić ciepłe rzeczy zimą, lekkie w upały, czułam tak jak wszyscy ludzie. Nie zabrałam z sobą nic ciepłego, tylko cieniutki śpiwór. Przecież miał być upał.

- Masz może pożyczyć jakiś koc albo sweter?- spojrzałam pytająco na Artura i zadrżałam z zimna. Ten zdjął z siebie służbowy polar i okrył mi nim ramiona. Wtuliłam się w te ciepłe ubranie pachnące lasem i zapragnęłam odgarnąć kosmyk jego włosów, by dowiedzieć się jaki skrywa sekret.

- Na razie weź ten polar, mam tu kilka takich. Przyniosę Ci nawet dwa koce a jak będzie trzeba to i trzy albo cztery. Ciotka ma świra na punkcie przykrywania sofy i kupuje koce to w kotki, pieski, szlaczki, znaczki i inne pierdółki.

- Dziękuję – zrobiło mi się cieplej, nabrałam nawet ochotę na te kilka kromek chleba- pomogę Ci posprzątać po kolacji, jakoś muszę odpracować nocleg- uśmiechnęłam się.

- Z chęcią przyjmuję propozycję pomocy. Nienawidzę zmywać naczyń – znowu się uśmiechnął i znowu zobaczyłam tę czekoladową głębię jego oczu.

 

Nazajutrz rano ciągle padało. Burza już przeszła, deszcz nieco zelżał, ale nadal intensywnie padało. Było bardzo ponuro. Moje odczuwanie pogody nadal było zaburzone. W nocy odbyliśmy naradę z pobratymcami i postanowiliśmy poczekać trzy dni, bo ponoć w minionych wiekach takie sytuacje się zdarzały i wiązały się planem naszej Matki. Jeżeli nic się nie zmieni to Nestorzy spróbują się skontaktować z Matką Naturą. A ja zrobiłam coś, z czego nie jestem dumna i jest mi po prostu trochę wstyd. Poszperałam po szufladach i szafkach w biurze Augusta, jednak nic nie znalazłam. Hmm... a może by tak zamienić się w cząsteczki wiatru i spróbować rozwiać jego włosy? Albo przypadkowo je odgarnąć? Czemu w ogóle o nim myślę? Co za różnica czy jest Elfirem? Czy chcę poznać Leśnego czy Artur mi się podoba? Jeżeli jest człowiekiem to nie może mi się podobać. Nie mogę człowiekowi wyznać prawdy o sobie, więc może dlatego Artur się nie przyznał. Pewnie Terrańczycy też nie mogą tego zrobić a on pewnie myśli, że jestem człowiekiem. Ehh... i kółko się zamyka. Ja nie mogę powiedzieć, bo nie jestem pewna, on nie może się przyznać bo nie wie kim ja jestem. Potrzebny byłby przypadek. Tylko co jeśli się mylę? Jeżeli Artur to tylko człowiek o wyjątkowych oczach? To musiałby być taki przypadek, w którym bym się nie ujawniła. No i żebym nie wyszła na jakąś napaloną dziewuchę, która rzuca się na faceta i gładzi jego włosy. Czemu ja o nim myślę? Nie powinno mnie obchodzić kim on jest. Kap, kap, kap, kap. Deszcz znów przybiera na sile. A ja nie mogę przestać o nim myśleć. Ciągle jest w mojej głowie, a ja czuję się jak zakochana idiotka. W każdym razie tak myślę, bo nie wiem jak to jest być zakochanym. Czy Efiry się zakochują? Nawet nie zauważyłam, gdy rozmyślając, oporządziłam się i przeszłam do jadalni. Ocknęłam się, gdy grupka biegających dzieciaków potrąciła mój stolik. Spojrzałam dookoła, nigdzie go nie było. Przeniosłam wzrok na telewizor. Kolejne dane o podtopieniach, powodziach i wyrządzonych przez nawałnicę szkodach. Wyglądało na to, że sytuacja się normuje. Najgorszy front przeszedł nad morze, zelżał. Ciągnący się za nim pas opadów i silnego wiatru też tracił na sile. Najpóźniej wieczorem wszystko miało ustać. Siedziałam w podarowanym polarze i zajadałam się jajecznicą usmażoną na maśle i chrupiącym ciepłym chlebem. Do popicia przygotowałam sobie kawę, istną siekierę. Musiałam odzyskać sprawność umysłu i nie zaprzątać sobie głowy niebieskimi migdałami. Miałam ważniejszy problem, globalny, niż moje zauroczenie. A gdyby tak powiedzieć, że ma robaczka we włosach, albo liść i chcieć go zdjąć? Wróć! Trzeźwość umysłu! A co jeżeli nigdy nie odzyskamy władzy nad pogodą? Co się z nami wtedy stanie? Co z sytuacją na Ziemi, co z ludźmi? Nagle przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie bo w drzwiach jadalni stanął Artur. Moje serce szybciej zabiło. Posłał mi uśmiech i przeszedł na środek pomieszczenia. Stanął tuż pod telewizorem, a za nim weszło jeszcze kilku gości leśniczówki.

- Mam dobre i złe wieści – zaczął przemawiać. - Sytuacja nie jest taka zła. W miasteczku nic nie zostało zalane, pogoda się stabilizuje. Ucierpiał za to las i szlaki turystyczne. Zostało powalonych dużo drzew, gdzieniegdzie powstały wyrwy i dość spore urwiska, zatem bardzo proszę do czasu obsuszenia terenu i otwarcia szlaków o nie korzystanie z nich. Bezpieczne jest tylko przejście nad jezioro i nad staw. Kontaktowaliśmy się ze sztabem kryzysowym, jedyna droga prowadząca do Villaggio została zalana, w wielu miejscach leżą powalone drzewa, droga jest w stu procentach nieprzejezdna. Strażacy i ochotnicy robią co mogą, prawdopodobnie jutro wieczorem uda się przywrócić jej drożność. Do tej pory będziemy Was gościć, oczywiście możecie zostać dłużej. Szlak kolejowy ma być udrożniony dopiero w weekend. Jeżeli będzie potrzebna pomoc, zostanie udzielona drogą lotniczą. Ni martwcie się, jedzenia i picia mamy pod dostatkiem. No i to chyba tyle. W razie pytań zapraszam do biura, będę tam przez najbliższą godzinę, a i wyłożyłem w kuchni kilkadziesiąt czekolad dla poprawy poziomy endorfin.

Idzie do biura?- przemknęła mi myśl jak strzała- czy wszystko ułożyłam na swoim miejscu, czy wszystko domknęłam?

- Halo, tu się mówi do Ariany- pomachał mi dłonią przed twarzą Artur- słyszysz mnie?

- Yyy... tak, tak. Przepraszam, zamyśliłam się, tyle szkód wyrządził ten front.

- Tak, zwłaszcza dla przyrody. Na szczęście nikt nie zginął, jest tylko kilkunastu rannych. Cóż, nic nie można na to poradzić. A ja mówiłem, że muszę wypełnić trochę papierków i niestety będę pewnie Ci przeszkadzał.

- Nie, spokojnie, usiądę sobie z książką za przepierzeniem i nawet mnie nie zauważysz. Nadrobię wreszcie zaległości w lekturze.

- A co takiego ciekawego czytasz?

- Sensację. „Ostatnia podróż do Rzymu”.

- Czytałem. Super powieść, a zakończenie jest rewelacyjne. Nic nie zdradzę, obiecuję - uśmiechnął się i zabrał się za uruchomienie komputera i wyjmowanie różnych urzędowych blankietów do wypełnienia.

Skryłam się za ścianką oddzielającą łóżko od służbowego pomieszczenia. W ręce miałam książkę, co pewien czas przewracałam kartkę. Gdyby nim był, słyszałby, że czytam. Zamiast pogrążyć się w wyimaginowanym świecie, zaczęłam podglądać Artura. Chciałam przyuważyć jak odgarnie sobie włosy za uszy. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Moje obserwacje przerwał dźwięk jego komórki, spojrzał na wyświetlacz i wyszedł z pokoju.

Do końca dnia nie spotkałam obiektu mojego zainteresowania.

Następnego dnia skoro świt wyszłam pooddychać świeżym powietrzem, pierwsze promyki słońca niepewnie przebijały się przez chmury, unosiła się gęsta mgła, było wilgotno i pięknie pachniało ziemią, lasem. Zaczęłam głęboko wciągać powietrze, uspakajając swój oddech i myśli. Wczorajszego wieczoru stwierdziłam, że popadłam w obsesję o imieniu Artur i dałam sobie z nią spokój. W końcu i tak dziś wracam do siebie. Nagle poczułam ciepły zapach świeżego chleba, wiatr przyniósł dym z komina pobliskiej piekarenki. Poczułam się szczęśliwa i głodna, uśmiechnęłam się i poszłam kupić najsmaczniejszą bułkę jaką w życiu jadłam. Usiadłam na obrzeżu studni, która stała na środku ryneczku i zaczęłam oglądać budzące się do życia domostwa. W domu z białym płotkiem jakaś starsza pani pootwierała okiennice, z domku z czerwonej cegły wypuszczono na podwórko psa, jakiś dziadek poszedł do piekarni i wyszedł z pełną siatką, pierwszy kot wybiegł na polowanie i przebiegł obok mnie, dwie młode kobiety szły do karczmy, pewnie tam pracowały, a w leśniczówce otworzyły się okna w pokoju leśniczego. Wstałam, wyszłam za bramę. Powoli przebiegłam palcami po wszystkich rzeźbieniach, dotykając w dostępnych miejscach kamienistego muru obeszłam wioskę dookoła. Pożegnałam się w duchu z tym miejscem, wiedziałam, że długo tu nie wrócę. Nie mogłam jednak zniknąć, ekhm, wyjechać bez pożegnania i podziękowania za pomoc i gościnę. Gdy zebrałam się na odwagę, aby ostatni raz spojrzeć w oczy Arturowi, było już południe.

Puk, puk, zapukałam do części mieszkalnej leśniczówki. Po chwili Artur otworzył drzwi i zaprosił mnie do środka.

- Chciałam Ci za wszystko podziękować – zaczęłam. Uśmiechnęłam się smutno i dodałam: - wyjeżdżam popołudniowym busem (sprawdziłam, że taki jedzie, żeby niczego nie podejrzewał). Dziękuję za pomoc, za nocleg, za wszystko. Pokoik uprzątnęłam, wszystko lśni jak nowe. Bluzę wypiorę i odeślę, chyba, że chcesz, chyba, że muszę ją zostawić, jest przecież służbowa.

- Nie musisz- zrobił krok w moją stronę. Zrobiło mi się ciepło, serce mi zadrżało- nie musisz już dziś wyjeżdżać...- nie dokończył jednak zdania bo do pokoju wpadło małżeństwo, rodzice dwójki chłopców w wieku ośmiu i dziesięciu.

- Przepraszamy, ale nasze dzieci zniknęły... - mówili szybko- … godzinę temu powiedzieli, że idą pograć w piłkarzyki w miejscowej świetlicy, gdy po nich poszliśmy, okazało się, że ich w ogóle tam nie było – załkała matka- obeszliśmy całą wioskę nigdzie ich nie ma.

- Proszę usiąść- wskazał kanapę rodzicom- za minutkę wracam, tylko coś sprawdzę. Ariano, podasz państwu wody?- powiedział to i wyszedł. Wrócił po krótkiej chwili z plecakiem.

- Rozmawiałem ze starościną, ta kobieta wszystko wie, mówiła, że widziała ich przy bramie. Spytała ich co tu robią, chłopcy odpowiedzieli, jej że oglądają rzeźby zwierząt.

- Byliśmy tam, nie widzieliśmy ich – odpowiedział naprędce ojciec.

- Zostańcie tu na wypadek gdyby wrócili. Proszę. A ja pójdę sprawdzić dookoła muru i powiadomię kogo trzeba. Jeżeli wrócą do zadzwońcie do mnie- powiedział stanowczo i podał im wizytówkę – pod żadnym pozorem nie wychodźcie za bramę, ścieżki są zablokowane, czekajcie tu, to najlepsze co możecie zrobić – ruszył do wyjścia.

- Idę z Tobą- powiedziałam to z takim naciskiem, że potwierdził skinieniem głowy.

- To gdzie zaczynamy szukać?- spytałam i miałam nadzieję, że powie coś o rozdzieleniu się, wtedy mogłabym połączyć się z wiatrem i szybko chłopców odnaleźć.

- Idziemy za bramę- odparł.

Gdy tylko przeszliśmy za próg, na świerkowej gałęzi usiadła sójka i przenikliwie zaskrzeczała.

- Chłopcy poszli na Monte Rhan i sturlali się do wąwozu pełnego błota, nie mogą wyjść, w pobliżu koczuje wataha- przetłumaczył Artur.

- Biegnij. Będę tuż przy Tobie- i on już wiedział i ja wiedziałam. W ułamku sekundy znaleźliśmy się nad urwiskiem. Z przeciwnej strony zbliżały się trzy wilki. Oczy Artura rozbłysły bursztynowym blaskiem i zwierzęta naprędce zniknęły wśród drzew. Artur przywiązał linę do drzewa i zszedł po niej w dół do wąwozu, wrócił najpierw z jednym, potem z drugim chłopcem. Nic im poważnego się nie stało, byli trochę poobijani i podrapani. Starszy miał zwichniętą kostkę. Artur wziął go na ręce, a ja wzięłam młodszego na barana i ruszyliśmy w drogę powrotną. Rodzice chłopców nerwowo chodzili dookoła studni, gdy tylko nas zobaczyli podbiegli i wzięli swoje dzieci w ramiona. Na przemiennie nam dziękowali i chłopców obcałowywali. Artur zadzwonił po miejscową pomoc medyczną. Gdy przyszła pielęgniarka, zostawiliśmy ich i wyszliśmy za bramę. Nagle to poczułam, wszystko wróciło, snów czułam na skórze słońce, wiatr i wodę, znów mogłam stać się jednością z aurą.

- A więc taki miała plan Matka Ziemia- powiedział Terrańczyk- dlatego przez kilka dni nie słyszałem mowy zwierząt, nie czułem lasu.

- Matka chciała, żebyśmy się spotkali- odparłam i obiema dłońmi odgarnęłam jego włosy do tyłu.

Przymknęłam powieki, zbliżyłam wargi do jego ust i złożyłam na nich delikatny pocałunek. Odwzajemnił go równie delikatnie, przytrzymując moją twarz w swoich ciepłych, silnych dłoniach.

 

Powoli, bardzo powoli, otwieram oczy.

To był tylko sen.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania