Świat za płotem

„Stoi na stacji lokomotywa,

Ciężka, ogromna i pot z niej spływa:

Tłusta oliwa.

Stoi i sapie, dyszy i dmucha …”

Takie właśnie lokomotywy widział często Olek w drodze do i ze szkoły. Rano nie mógł się przy nich zatrzymywać, bo pędził na ostatnią minutę, ale po lekcjach stawał z nosem wsuniętym między pręty ogrodzenia stacji i patrzył na te sapiące, buchające parą, lśniące od oliwy, tajemnicze olbrzy-my. Widział wyglądających się z kabin maszynistów i bardzo chciał być na ich miejscu. Chciałby móc zobaczyć, co jest w środku, dotknąć tego czegoś, a może nawet sprawić, żeby „ruszyła -- maszyna -- po szynach -- ospale”. Tymczasem musiał się tylko zadowalać zaglądaniem przez płot. Mógłby tak stać godzinami, ale w domu czekał obiad i wybór między mamusinym jedzeniem a parowozem - aczkolwiek niełatwy - padał jednak na to pierwsze.

Płot pomiędzy ulicą a stacją oddzielał w oczach chłopca dwa światy, a tamten bardziej interesujący był za nim. Wszystko w tamtym świecie przebiegało tak dostojnie i uroczyście jak nabożeństwo kościelne, ale o wiele ciekawiej. Żadna msza ani procesja nie umywała się nawet do zwykłego przetaczania wagonów, gdy mała lokomotywka ciągała lub popychała je tam i z powrotem, a kolejarze chodzili po torach, przestawiając zwrotnice. W wyniku tych operacji wagony powolutku rozjeżdżały się lub zderzały, tworząc nowe pociągi. Puffanie lokomotywy, metaliczne odgłosy ruchu wagonów i gwizdki kolejarzy - wszystko to tworzyło widowisko niezwykłe i fascynujące.

Najbardziej tajemniczą postacią tego spektaklu był kolejarz chodzący wzdłuż wagonów z młotkiem na długim trzonku i pukający w ich koła. Taki sam pukacz kręcił się też przy kołach pociągów osobowych w czasie ich dłuższych postojów. Olek swoim małym rozumkiem nie umiał pojąć sensu tej czynności, więc postanowił zaczerpnąć wiedzy z najlepszego, dostępnego mu źródła, czyli od wujka.

Chłopiec lubił go, bo był to człowiek pogodny i zawsze miał dla niego czas. Poza tym miał jeszcze jedną, wielką zaletę - posiadał motocykl. Była to ruska maszyna o nazwie „Iż”, która wiecznie się psuła. Wujek ciągle ją rozbierał i składał, czym bardzo Olkowi imponował i był dla niego człowiekiem wszystkowiedzącym.

– On puka w koła, żeby sprawdzić czy nie są pęknięte – odpowiedział wujek. – Jak koło jest całe, to ładnie dzwoni, a jak pęknięte, to nie.

Zaraz po tych wyjaśnieniach chłopiec wziął młotek i opukał wszystkie metalowe koła ojcowych maszyn rolniczych. Dzwoniły ładnie.

Swoich obserwacji życia stacji Olek dokonywał przez płot. Widział więc tyle, ile byle gap z ulicy, ale jego ambicje sięgały dalej. Był bowiem na stacji budynek z wielką bramą, do której prowadziły tory. Chłopiec nigdy nie widział jej bramy otwartej i dlatego była ona dla niego wrotami do jakiejś tajemnicy, o poznaniu której mógł tylko pomarzyć. Marzenia jednak czasem się spełniają.

Do Olkowej klasy uczęszczało dwoje kolejarskich dzieci: Ala i Wiesiek. Ali nikt nie lubił, bo będąc najlepszą uczennicą i do tego córką zawiadowcy stacji, strasznie zadzierała nosa. Natomiast drugoroczny Wiesiek - mimo że był zarzewiem wszelkiego zła w klasie i palił już papierosy - cieszył się wielkim mirem. Mieszkał w kolejowym bloku na terenie stacji i znał ją jak własną kieszeń. Któregoś dnia Olek zapytał go, co kryje ów tajemniczy budynek.

– To jest parowozownia – odpowiedział kolega. – Jak chcesz, to za paczkę sportów mogę cię tam zaprowadzić.

Propozycja była nie do odrzucenia. Mała paczka papierosów „Sport” kosztowała złoty pięćdziesiąt i na taki wydatek Olek mógł sobie pozwolić. Dostawał bowiem od rodziców co niedzielę dwa złote na rozpustę i zaraz po mszy, biegł do pobliskiego kiosku po oranżadę lub cukierki. Tym razem postanowił wydać forsę na przekupienie kolegi. Kioskarka była trochę zdziwiona, ale papierosy małolatowi sprzedała. Wiesiek wziął fajki, klepnął Olka po ramieniu i powiedział, że niedługo zaprowadzi go do parowozowni. To „niedługo” trwało chyba z tydzień, ale w końcu nadszedł i ten szczęśliwy dzień. Okrężną drogą, przez dziurę w ogrodzeniu i bocznymi drzwiczkami Wiesiek wprowadził go do brudnej hali, w której stała lokomotywa. Była wygaszona, nie syczała parą i Olkowi wydała się martwa.

– Widzisz tę korbę przy ścianie? – zapytał Wiesiek. – Jak się nią pokręci, to można lokomotywę obrócić. Chcesz spróbować?

Kto by nie chciał i obaj poszukiwacze przygód ruszyli w jej stronę.

– A wy gówniarze tu czego?! – usłyszeli nagle za plecami. – Jazda mi stąd, bo nogi z dup powyrywam!

W obliczu groźby utraty nóg chłopcy wzięli je za pas i zatrzymali się dopiero na ulicy.

Korba widziana w parowozowni nie dawała Olkowi spokoju, bo nijak nie potrafił zrozumieć, jak czymś takim małym można obrócić wielką lokomotywę. W końcu zapytał o to wujka, który powiedział, że „tam są do tego specjalne tryby”. Dalszych wyjaśnień się nie doczekał i sprawa nadal pozostała owiana tajemnicą.

Któregoś dnia, idąc do szkoły, Olek zauważył dziwnego kolejarza. Ubrany w mundur, ze skórzaną torbę przewieszoną przez ramię, szedł prędko po torze i jakoś śmiesznie się kiwał. Właśnie owo kiwanie się zaintrygowało chłopca i wieczorem zapytał o nie wujka. Ten tym razem stanął on na wysokości zadania i wyjaśnił:

– To był obchodowy. On chodzi między stacjami i patrzy, czy tory są w porządku. Kiwał się, bo to duży chłop, a podkłady są za gęsto na jego krok. Tylko żeby tobie nie wpadło do łba łazić po torach, bo cię pociąg przejedzie – zakończył wujek surowo.

Lepszej zachęty nie mogło być i Olek nazajutrz część drogi do szkoły przeszedł oczywiście po torach, żeby sprawdzić, czy podkłady pasują do jego kroku. Nie pasowały, leżały za daleko jeden od drugiego.

Drugim miejscem, gdzie Olek czerpał wiedzę o kolei był leżący niedaleko jego domu przejazd. Mieszkał przy nim dróżnik mający syna w wieku Olka i obaj chłopcy kolegowali się. Kolejarz był surowym człowiekiem i nie pozwalał nikomu dotykać żadnych urządzeń, a nawet zbliżać się do nich. Mimo zakazu Olek zaglądał czasem przez okno do stróżówki, gdzie jego uwagę przyciągało kilka stojących w kącie tablic wielkością i kształtem przypominających znaki drogowe. Interesującą rzeczą była też skórzana torba, którą zakładał dróżnik na czas przejazdu pociągu - nawet nie sama torba, ale metalowa puszka przymocowana do niej. Olek długo nie śmiał zapytać kolejarza o te tablice i puszkę, ale któregoś dnia przemógł się.

– Co jest w tej puszcze przy torbie? – zapytał.

– To nie jest żadna torba tylko raportówka – usłyszał w odpowiedzi. – A w puszcze są petardy. Jak trzeba zatrzymać pociąg, to kładzie się petardę na tor. Petarda wybuchnie pod kołami parowozu, maszynista usłyszy huk i zahamuje.

– A po co są te tablice, co stoją w dyżurce? - ciągnął Olek.

Spodziewał się bury za zaglądanie tam, gdzie nie powinien, ale dróżnik spokojnie odpowiedział:

– Jak trzeba, to wystawia się je przy torach, żeby maszynista wiedział, co jest.

Chłopca nurtowała jeszcze jedna sprawa. Kilkakrotnie widział bowiem, jak kolejarz sikał na tory, a robił to z taką samą powagą, jak wszystkie inne służbowe czynności. Wierząc, że ma dobry dzień, zaryzykował i zapytał:

– Czemu pan sika na tory?

– A co ty taki ciekawy? – burknął dróżnik. – Sikam, bo to jest dobre na szyny.

To krótkie interview bardzo poszerzyło Olkową wiedzę o kolei, a dróżnik urósł w jego oczach na ważnego człowieka, który znał się na szynach, przy pomocy tablic mógł porozumiewać się z maszynistami pędzących pociągów, a nawet te pociągi zatrzymywać.

Po podstawówce Olek wyjechał do innej miejscowości. Tam dworzec kolejowy był nieciekawy, natomiast w nowej szkole było sporo żywych obiektów wartych oglądania i jego miłość do kolei wygasła.

Stare śmieci odwiedził dopiero po dobrych kilku latach i oczywiście poszedł na stację. Nie musiał już zaglądać przez dziurę w płocie, bo jako dorosły mógł bez przeszkód wejść na peron. Stacja była, ale jakby jej nie było. Świeciły się tylko szyny jednego toru, a pozostałe były pordzewiałe i porastało je zielsko. Wiało smutkiem. Postał chwilę na pustym peronie i, wyszedłszy na ulicę, skierował się w stronę swojej dawnej szkoły. Przed nim szła jakaś dziewczyna, a właściwie to nie szła, ale dostojnie kroczyła. Była zgrabna, więc wyprzedziwszy ją, obejrzał się. Zobaczył ładną buzię, ale tak dumną, że mogła należeć tylko do jednej osoby.

– Ala? – zagadnął bez żadnych wstępów. – Jestem Olek z twojej klasy z podstawówki. Poznajesz?

Dziewczyna obcięła go od stóp do głów i na jej twarzy pojawił się wielkopański uśmiech.

– Jasne – odpowiedziała. – Byłeś najniższy w klasie.

Po takim powitaniu Olkowi odeszła chęć do rozmowy, ale skoro już ją zaczął, więc brnął dalej:

– Co porabiasz? Pracujesz? Uczysz się?

Trafił dobrze i była koleżanka rozgadała się. Dowiedział się, że Ala zdała maturę na same piątki, teraz właśnie kończy medycynę i ma zamiar robić karierę naukową. Ponieważ nie zapytała go, co u niego, więc się nie wyrywał. Zapytał natomiast o Wieśka.

– Och! Ten chuligan? Matury nie zrobił, ale mój tato po znajomości dał mu pracę na kolei – odpowiedziała. – Spadł z wagonu podczas przetaczania i zginął. Podobno był pijany – dodała.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • D.E.M.O.N 01.07.2021
    spoko tekst Marianie, ciekawe co się dalej stanie?
  • Marian 01.07.2021
    Dziękuję za odwiedziny.
    Nie stanie się już nic, to kniec bajki.
  • laura123 01.07.2021
    Fajny tekst, przeczytałam jednym tchem. Dziecięce marzenia... straciły na wartości w dorosłym życiu. Niemniej dobra ta podróż, sentymentalna. 5
  • Marian 01.07.2021
    Dziękuję Ci za wizytę i komentarz.
    Podróże sentymentalne zawsze są dobre, bo przypominają coś innego niż dzisiejszość.
  • Dekaos Dondi 01.07.2021
    Marianie↔Potrafisz pisać takie "namacalne teksty"↔zdaniem mym.
    Czytając, miałem w głowie ten cały klimat, ciekawość i obrazy.
    Może dlatego, że mój wujek, też był fanem kolei, parowozów :))↔Pozdrawiam:)↔%
  • Marian 02.07.2021
    Dzięki za odwiedziny i komentarz.
    Kolej kiedyś miała w sobie coś tajemniczego.
  • befana_di_campi 01.07.2021
    Moja zaczarowana kolej. Naprawdę :))) Tata był zawiadowcą stacji Lwów-Podzamcze dopóki nie skończył prawniczych studiów. Wtedy został asesorem DOKP Lwów.
    Po wojnie na kolej nie wrócił. Do tej pory pozostały Jego dwie służbowe czapki oraz ołowiany gwizdek, którym jako dziecko straszyłam znerwicowaną "Mamcię" aż mi ten gwizdek wreszcie odebrano :-)
    A ja niezmiennie podziwiałam a to przetaczanie wagonów, a to posapywanie parowozów, a to buchającą z nich parę na stacji Kraków-Płaszów. Także rosnące na kolejowych nasypach zielsko: zwłaszcza krwawnik, wrotycz, dziki rumianek, biały nostrzyk.
    Fajna lektura o marzeniach, które wygwizdywały dalekie pociągi przy akompaniamencie stukocących szyn :)))
    Do tej pory mi to zresztą pozostało :)))
  • Marian 02.07.2021
    Dziękuję Befano za odwiedziny i komentarz.
    Jak już napisałem Dekaosowi, kolej kiedyś miała w sobie coś tajemniczego.
  • befana_di_campi 01.07.2021
    Więcej napisałam w recenzji:

    http://www.poezja-polska.pl/fusion/forum/viewthread.php?forum_id=12&thread_id=1721

    :)
  • Marian 02.07.2021
    Przeczytałem. Dziękuję.
  • Z perspektywy dziecka, wszystko wygląda inaczej. Nawet usmarowany olejami mechanik, może być super bohaterem. Ciekawe czy nostalgia za tą koleją, czy bardziej za dzieciństwem i ciekawością świata. Dla mnie chyba jedno i drugie. Jest klimat i czyta się super.
  • Marian 06.07.2021
    Dziękuję Ci za odwiedziny i komentarz.
    Pewnie kolej była dla dziecka jakimś pomostem do nieznanego.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania