Syreny

Słońce zachodziło. Czerwona tarcza gasnącej gwiazdy powoli lecz dostrzegalnie obniżała się ku koronom drzew na zachodnim horyzoncie, zalewając chmury, niebo i cały świat ostatnimi pomarańczowymi i różowymi promieniami światła. Kolory te odbijały się w zmarszczonej tafli jeziora, które rozciągało się na znacznym fragmencie tej okolicy. Wiał chłodny, przedwiosenny wiatr, który wzbudzał niewielkie fale na wodzie, poruszał jeszcze pożółkłymi trzcinami i powiewał jak chorągiewką czerwonym szalikiem mężczyzny siedzącego na krawędzi nadbrzeżnego klifu, kilkanaście metrów nad powierzchnią jeziora.

 

Ubrany był w ciemnoszare palto, które nadymało się na wietrze i opadało, jakby samo głęboko oddychało tym rześkim powietrzem. Mężczyzna, lekko przygarbiony z rękami złożonymi na kolanach i nogami zwisającymi z przepaści, w milczeniu podziwiał tę zjawiskową feerię barw, nie pierwszy zresztą raz w swoim życiu, zatopiony we własnych myślach.

 

To sięgał wspomnieniami do najodleglejszych zakątków swojej pamięci, do swojego dzieciństwa, to znów do wydarzeń całkiem niedawnych, które zdarzyły się nie dalej, jak przed kilkoma tygodniami. Jego myśli błądziły, przechodziły płynnie między sobą, niczym idealnie nagrany film, jednak nadal pozostawały nieuporządkowane. Zupełnie jak w tych krótkich chwilach przed zapadnięciem w sen, jego umysł nie potrafił skupić się na jednym wspomnieniu, tylko wyłapywał z niego jeden konkretny element i przenosił całą swoją uwagę na niego, przywołując kolejne obrazy, z których wybierał jeszcze inną rzecz i tak dalej, do momentu, gdy sen nie ukrócił tej nieskończonej podróży, a przynajmniej nie przenosił jej do swojego świata.

 

Jednakże mężczyzna siedzący na klifie nie zasypiał, a jego myśli nie błądziły w nieskończoność bez celu, lecz zawsze wracały do jednego punktu. Do syren.

 

Urodził się nad tym jeziorem, wychował, dorósł i przeżył całe swoje dotychczasowe życie. I od zawsze słyszał o syrenach. Już w ramach bajek na dobranoc, jego babka opowiadała mu o tych pięknych stworzeniach, które miały zamieszkiwać ten bądź, co bądź, niewielki akwen, do tego słodkowodny. Nikt nie wiedział dokładnie, skąd się tutaj wzięły, ani jak długo mieszkały, ale wszyscy o nich słyszeli. Były częścią tej społeczności, tak głęboko zakorzenioną, że niemal naturalną. Co oczywiste, niewielu dziś naprawdę wierzyło w istnienie owych podwodnych istot, a nawet jeśli, to kryli się z tym, ażeby nie wyjść na ostatnich głupców.

 

Regularnie jednak pojawiały się doniesienia rybaków, turystów, czy zwyczajnych spacerowiczów o tym, jak to widzieli piękne kobiety o rybich ogonach, za dnia ukrywające w głębinach, a nocami pluskające się na płyciznach w blasku księżyca. Niezależnie od tego, czy było to prawdą, czy nocnym przywidzeniem, przyciągało to kolejnych ludzi nad jezioro. Ludzi którzy przyjechali zobaczyć syreny, a wyjeżdżali jedynie ze szczuplejszymi portfelami; ludzi, którzy napędzali tutejszą gospodarkę, jak wartki strumień napędza młyn wodny. Mieszkańcy, zaślepieni pogonią za zyskiem i dostatkiem, traktowali legendę o syrenach jako bezdenną studnię wypełnioną złotem. Nie dbali o to, że ktoś w tej studni może się utopić. A przecież ludzie się topili.

 

O ile o syrenach mówiono otwarcie i powszechnie, tak na temat zaginięć i utonięć milczano z konsekwencją i niewiarygodnym wręcz, powszechnym, nieoficjalnym porozumieniem. Choć może jednak milczenie nie jest właściwym słowem, bo jednak mówiono o tym. Tyle, że nie za głośno i nie za dużo. Nikt nie mógł przecież nie zauważyć, że średnio raz w miesiącu znika bez śladu przynajmniej jedna osoba. Albo, że latem jest tutaj największy wskaźnik utonięć w całym kraju. A przynajmniej utonięcie jest najczęściej brane pod uwagę, jako przyczyna zaginięcia. Bo ślad zawsze gubił się przy jeziorze. Czy to ostatnie odcisku butów, czy też zapach. Psy gończe czujnie śledziły trop zaginionego aż na skraj wody, gdzie wariowały, albo zatrzymywały się i wpatrywały w wodę. Jeśli ktoś kiedyś widział takiego psa w takiej sytuacji, nigdy nie powie, że to bezrozumne zwierzę. Bo przecież bezrozumna istota nie powinna wpatrywać się z lękiem w otchłań jeziora.

 

Gdyby ktoś dogłębnie zbadał sprawę zaginięć w mieście od kiedy zyskało ono prawa miejskie, zorientowałby się, że średnio na rok jest ich ponad dwadzieścia, z czego odnajdywały się żywe dwie lub trzy osoby, ale zazwyczaj nie odnajdywano nikogo. Nawet ciał. Nikt jednak oficjalnie takich badań nie przeprowadził. Bo kto przyjeżdżał by na wczasy do miasta, w którym giną ludzie? Zwłaszcza, że znaczną część zaginionych stanowili przyjezdni. Mieszkańcy ginęli rzadko, a jeśli to robili, to nie zdarzało się, żeby ktoś usilnie ich szukał. Ludzie orientowali się, że ich samotnie mieszkający sąsiad gdzieś zniknął, dopiero kiedy od tygodnia nie widzieli go na ulicy. W tym czasie mógł on być już tysiące kilometrów stąd, w innym kraju, zaczynając inne życie. Albo znacznie bliżej – na dnie jeziora.

 

Przekonanie, że zaginieni się topią nie wzięło się znikąd, pomimo faktu, że ich ciała tak rzadko wypływały. Były, co prawda, owe gubiące się tropy, zlęknione psy i świadkowie, którzy mieli widzieć zaginionego zmierzającego w stronę jeziora.

Jednakże najbardziej na umysły miejscowych działał oczywiście zabobon.

 

Syreny.

 

Miejscowe legendy o syrenach różniły się jedynie nieznacznie od późno greckich mitów. Były to pół kobiety, pół ryby, które wabiły swoim śpiewem oraz innymi wdziękami niczego niepodejrzewających mężczyzn prosto w wodne odmęty, a następnie topiły. Co ciekawe, jedyną różnicą był fakt, że tutejsze syreny nie pożerały swoich ofiar, jak to miały w zwyczaju ich kuzynki z otwartych mórz. W zasadzie nie ma jednoznacznej wersji tego, co działo się z nieszczęśnikami potem. Niektóre opowieści twierdziły, że nic, ale uznawano je za zbyt nudne. Inne natomiast, że takich ludzi syreny wykorzystywały do rozmnażania się, a następnie porzucały. Faktu, że ginęły zarówno mężczyźni jak i kobiety, nie wyjaśniała żadna z tych wersji.

 

Babcia siedzącego na klifie mężczyzny znała zupełnie inną odmianę tej legendy i ją też przekazała swojemu wnukowi, ażeby teraz rozmyślał nad nią w te chłodne wiosenne popołudnie.

 

Nikt nigdy nie spisał dokładnie żadnej innej legendy o syrenach z tutejszego jeziora, oprócz właśnie opowieści tej staruszki, którą w młodości ów mężczyzna zanotował w swoim dzienniku, a do której wracał później tak często, że strony, na których była zapisana legenda, były pożółkłe i pomięte, jakby pochodziły z zeszytu dużo starszego aniżeli ten w istocie był.

 

Seniorka jego rodziny zaczynała swoją opowieść o syrenach zawsze od tych samych słów – „One nie są stąd” – czym wprawiała w pobłażliwe zaskoczenie wszystkich, którzy uważali syreny za „tutejsze”. Starowinka twierdziła, że syreny nie tylko pochodzą nie z tego jeziora, ale wręcz nie z tego świata. Miały one tutaj trafić przypadkiem, przez „przejście”, które rzekomo znajdowało się na dnie zbiornika, a które one odnalazły po swojej stronie. Ów most jednak nie był otwarty długo i po jakimś czasie zamknął się, więżąc podwodne istoty w tej obcej im wodzie. Bez możliwości powrotu do domu i wyjścia na ląd, stały się więźniami jeziora, skazanymi na pewną śmierć. Z początku szukały pomocy u miejscowych rybaków, ale ci zamiast pomocnej dłoni, wyciągnęli w ich stronę sieci i haki, po raz kolejny powtarzając, zapisane już setki razy na kartach historii, ludzkie zachowania.

 

Syreny nie były jednak bojaźliwymi istotami. Za każdą krzywdę im wyrządzoną, odpłacały się ludziom w dwójnasób. Zabijały mężczyzn, a kobiety, w sobie tylko znany sposób, zamieniały w swoje nowe siostry. Ta wojna trwała dopóty, dopóki ludzie zupełnie nie zrezygnowali z połowów na dużą skalę na jeziorze. Lecz syrenom to nie wystarczyło. Za lata bólu i upokorzenia tych z nich, które udało się ludziom wyłowić, kontynuowały swoje akcje, tym samym utrzymując swój gatunek przy życiu, zamieniając kolejne kobiety i mordując kolejnych mężczyzn. Ponoć miejsce, w którym znajdowało się przejście do ich świata, przysypane było kośćmi nieszczęśników, których los przypieczętowała pozornie nieniosąca zagrożenia kąpiel w jeziorze.

 

Syreny żyły do dziś i ludzie żyli do dziś. Mimo wzajemnej niechęci w pewnym sensie w symbiozie. One, czy raczej legenda o nich, zapewniały miejscowym napływ turystów, a ludzie nie opuściwszy jeziora, zapewniali syrenom nowe, konieczne ofiary.

 

Babcia z bólem serca zawsze na koniec przyznawała, że nie wie, kto w tej historii jest prawdziwym potworem, a kto ofiarą. Jako jedna z niewielu, nie straszyła swoich dzieci, ani wnuków syrenami, a jedynie prosiła, żeby zostawiły je w spokoju.

 

Mężczyzna wziął sobie do serca jej słowa na całe życie, choć po tamtym wydarzeniu ciężko było mu żyć w pokoju z syrenami. Ale mimo tego, nie wytoczył im wojny. Zaczął tylko gromadzić informacje. O tych syrenach, o innych im podobnych, w końcu o zupełnie innych istotach, a nawet o tym tajemniczym przejściu, o którym opowiadała jego babka. Dziennik wypełniony nabazgranymi notatkami, stał się świadectwem jego pasji, którą tak niewiele dzieliło od obsesji. Wiedział wszystko, czego mógł się dowiedzieć, być może nawet więcej, ale nigdy nie zanurzył choćby stopy w lazurowych toniach jeziora. Chęć poznania prawdy ciągnęła go do wody, ale słowa staruszki trzymały na brzegu.

 

Tak trwał przez lata, rozerwany pomiędzy tymi dwoma rzeczami, aż dotarł tutaj, na ten klif.

 

Nawet teraz, choć minęło tyle czasu, jakaś nieodparta siła ciągnęła go do krawędzi, do tej otchłani, choć może nie było to już pragnienie prawdy. Wystarczyłoby przecież niewiele, odepchnąć się lekko rękoma i już. Zmierzałby prosto ku nim. Czy czekałyby tam na niego? Czy może zostawiłyby go na brzegu, nie dając mu odpowiedzi? Od przekonania się dzielił go drobny, acz zdecydowany ruch.

 

Mężczyzna zadrżał, ale nie był pewien, czy z zimna. Wspominał swoje dzieciństwo i opowieści babki. Wspominał młodość i czas spędzony nad wodą z przyjaciółmi. Wspominał dorosłe życie i tamten dzień. I za każdym razem gdzieś w jego wspomnieniach czaiły się one. Magicznie tajemnicze i przerażająco realne, zmysłowo piękne i przeczące naturze. Przepływały po jego myślach, jakby to było ich jezioro, i co rusz wypływały. Niewykluczone, że po to, by kogoś porwać w głębiny.

 

Napiął mięśnie rąk, ale nagle zdrętwiał. Coś z początku bliżej nieokreślonego spowodowało zmianę jego decyzji. Jakaś drobna różnica, którą wychwycił nieświadomie, kątem oka. Nagła, niewielka zmiana w otoczeniu, gdzieś na skraju pola widzenia. Na plaży ciemnego żwiru, kilkanaście metrów niżej, po jego prawej stronie pojawiła się biała plama, której z całą pewnością nie było jeszcze chwilę wcześniej. Choć znajdowało się to daleko i nie sposób jednoznacznie określić, czym to było, mężczyzna zerwał się na równe nogi, cudem lub zrządzeniem losu nie spadając z klifu. Biegiem pokonał stromą ścieżkę prowadzącą na plażę i po minucie stał tam. Drobne kamyczki chrzęściły pod jego butami, gdy oniemiały, krok za krokiem, zbliżał się do tego, co z daleka przypominało białą plamę. Zbliżał się do niej.

 

Leżała wyrzucona na brzeg. Miała bladą, niemal białą skórę. Była zupełnie naga i mokra, a jej usta wręcz zsiniałe z zimna. Ładną, owalną twarz oblepiały czarne jak węgiel włosy. Wyglądała zupełnie tak, jak gdy widział ją po raz ostatni. On postarzał się, ale ona nie zmieniła się prawie wcale. A przynajmniej nie powyżej pasa.

 

Poniżej natomiast w miejscu bioder i nóg, miała rybi ogon. Jego łuski skrywające silne mięśnie, mieniły się w ostatnich promieniach słońca wszystkimi kolorami tęczy. Ogon kończył się piękną, dużą i fantazyjnie rozłożystą płetwą, która delikatnie poruszała się, rozchlapując kropelki wody.

 

Nagle w jego oczach łuski zaczęły blednąć. Z sekundy na sekundę znikały, ustępując miejsca skórze. Ogon podzielił się wzdłuż i zamienił w szczupłe nogi, a ramiona płetwy kurczyły, stając się stopami.

 

Mężczyzna zerwał z siebie palto i przyklękając, owinął ją w nie, zakrywając jej nagość i dając marną namiastkę ciepła i ochrony przed wiatrem, który dopiął swego i w końcu porwał szalik mężczyzny, i poniósł go gdzieś ponad jezioro. On jednak nie zważał na to wcale.

 

Opatuliwszy ją, wziął na ręce jakby nic nie ważyła. Ona nieprzytomnym wzrokiem czekoladowych oczu wodziła wokół, jakby budząc się ze snu, aż go rozpoznała. Na jej twarzy zagościła ulga, a jej drobne ciało na krótką chwilę przestało nawet drżeć w jego ramionach. Nareszcie była bezpieczna. Była w domu. Wtuliła głowę w jego pierś i pozwoliła mu się nieść. Dokądkolwiek, byle dalej od tego jeziora.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Ogonisko 18.04.2019
    Nie jestem fanem syren, ale nawet mi pasi. 5.
  • Fanifur 18.04.2019
    Prawdę mówiąc też nigdy nie byłem, ale pomysł przyszedł niespodziewanie i szkoda mi było nie wykorzystać.
  • Wrotycz 18.04.2019
    Naprawdę fajny pomysł z tym pojawieniem się w jeziorze i egzystencją syren. Relacja ludzie - syreny.
    Baśń/legenda dla dzieci i dorosłych.
    5.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania