Szarość kłów - Leotie

Budziła się zawsze punktualnie. Dwie godziny i pięćdziesiąt pięć minut przed wyjściem do pracy.

Najpierw zaścielała dokładnie swoją wysłużoną kanapę, wygładzając starannie fałdki na okryciu w różowe słoniki. Następnie przechodziła do toalety, gdzie wymuszała defekację. Wolała nie korzystać z innych ubikacji. Siedziała na desce dokładnie przez pięć minut, jak każdego poranka. Tyle wystarczało.

Ablucja polegała na pięciominutowym szorowaniu rąk i spryskaniu twarzy zimną wodą z odrobiną żelu dla czterdziestoletnich, już nie młodych, kobiet. Rytuał ubierania zajmował kolejne pięć minut.

Po kolei zdejmowała, z ułożonego w kostkę stosiku, przygotowaną poprzedniego wieczoru, w specjalnej kolejności, garderobę.

Oblekała się w swoją zewnętrzną skórę. Wszystko w odcieniach szarych kłów lwa. Tylko majtki, tak jak kapa na łóżku, były odstępstwem kolorystycznym; raz żółte, raz czerwone. Jolene była dumna z tej swojej ekstrawagancji. Przyszła kolej na ceremonię herbacianą. Z pietyzmem wsypała do obszernego garnuszka trzy łyżeczki trzech różnych gatunkowo listków. Dwie łyżeczki czarnej i jedna zielonej. Nie słodziła. Cukier w herbacie uważała za barbarzyński dodatek.

Delektowała się naparem przez następne dwadzieścia pięć minut, wpatrując się w sufit.

Nic się nie zmieniło od wczoraj.

Może tylko zaciek nieco się powiększył.

Do pracy miała pół godziny drogi, lecz wyszła godzinę wcześniej. Drzwi zabezpieczyła na trzy zamki.

Ciągle chodziło jej po głowie, że powinna zamontować jeszcze dwa. Mieszkanie miała na poddaszu. Zeszła cztery piętra. O jedno za mało, jak dla niej, co było dosyć niekomfortowe.

Chwilę pozostała na parterze, po czym zwyczajowo zawróciła i znów pokonała cztery piętra. Tym razem do góry.

Po odkluczeniu trzech zamków wkroczyła do wnętrza i zasiadła na krześle, aby przez kolejne pięć minut obserwować sufit.

Nic się nie zmieniło. Nawet zaciek pozostał tego samego kształtu. Z ulgą wstała i udała się do biura.

Na ulicy, jak zwykle, starała się nie patrzeć na przechodniów. A już, broń boże, zerknąć komuś w oczy. Szła ze spuszczoną głową, licząc płyty chodnikowe.

Pięćset pięćdziesiąta.

Przy pięćset pięćdziesiątej piątej zatrzymała się jak zwykle przy bezdomnej z aniołem.

Jest.

Z uporem pcha swój sklepowy wózek wypełniony rupieciami. I aureolą na dyszlu.

Stanęła, obróciła się pięć razy wokół własnej osi. Spojrzała w lewo, potem w prawo. Smętny anioł ze zwieszonymi skrzydłami skinął jej wyblakłym czymś.

Jolene nie miała własnego anioła stróża. Nie sądziła, że jest potrzebny, bo sama była aniołem i potrafiła zadbać o siebie. Odkłoniła się i ruszyła dalej.

Przed wejściem do... swojego miejsca pracy wykonała pięć głębokich wdechów na przemian z wydechami.

Pracowała w biurze rzeczy znalezionych. Lubiła swoje zajęcie. Kanciapka z okienkiem. W głębi stelaże ze zgubami. Niby zwykłe przedmioty, ale dla Jolene były magiczne przez swoją zwykłość i pośledniość.

Lubiła chodzić między półkami, dotykać, gładzić. Za stelażami z telefonami komórkowymi i smartfonami, znajdowały się tajemnicze, zamknięte teczki i torby.

Zwykła wyobrażać sobie ich zawartość i to dodawało smaczku jej zajęciu.

Ostatnio coraz częściej zatrzymywała się przy pewnej aktówce. Nie wyróżniała się niczym szczególnym.

Ot, zwykła, podniszczona teczka na dokumenty. Bura skóra kolorystycznie odpowiadała jej zmysłowi estetycznemu.

Nie wiedziała, jak to się stało.

Uległa jakiemuś impulsowi, a to było zupełnie niepodobne do niej. Zamiast sobie powyobrażać, nagle sięgnęła, otworzyła i wpatrywała się w zawartość. Kilka arkuszy kartek w formacie A4.Przyjrzała się bliżej. Wiersze.

Trochę ją zemdliło, kiedy próbowała odczytać. Odłożyła z powrotem.

W drugiej przegródce znajdowało się coś pstrokatego, zmiętego, o nieokreślonym kształcie. Wyciągnęła, rozprostowała, strzepując pięciokrotnie. Coś, jakby pelerynka z kapturem. W kolejnym odruchu przywdziała.

Stelaże wokół zawirowały. Telefony poczęły wydzwaniać melodyjki. Wdzianko przylgnęło do niej i wtopiło się w wątłe ciało. Poczuła przypływ sił i zrozumienia. Wiedziała, że może udać się teraz gdziekolwiek tylko chce. Tam będzie lepiej.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Angela 20.04.2019
    Nie wiem, może Justyna?
  • pkropka 20.04.2019
    Hmm... Może DD i tu? Trochę mi pasuje też Jesień, mimo że twierdzi, że nie bierze udziału :p
  • Pasja 20.04.2019
    Witam
    Perseweracje nie muszą być objawem choroby. Pojawiają się często u zdrowych ludzi podczas wykonywania rutynowych czynności.
    Rytuały często są przejawem prób kontroli napięcia emocjonalnego. Osoba nie jest świadoma zgromadzonego w niej napięcia i nieświadomie zaczyna rozładowywać je przy pomocy nawyków. Mają one w magiczny sposób zabezpieczać przed jakimś niebezpieczeństwem. Obawy te są zawsze związane z zaburzeniem poczucia bezpieczeństwa i mogą więc sygnalizować długotrwały stres lub chorobę.
    U bohaterki rutyna w codziennej szarości i tam uporczywa piątka ma pewnie podłoże psychiczne.
    Justyska pisała już kiedyś na ten temat. Ale to pewnie byłoby za proste.
    Jeszcze pomyślę.
    Pozdrawiam
  • Leotie 20.04.2019
    Justyna
  • Ciężka sprawa:) Hmmm to może być Angela... chyba :)
  • Dekaos Dondi 21.04.2019
    Mnie też Angela świta, ze względu na płtki chodnikowe i pisanie takie... no ale????
  • Mia123a 22.04.2019
    Hm...tu mam trzy typy. Trzy damy. A więc Jesień, Angela i Pasja.
  • Pasja 24.04.2019
    Witaj
    No Leotie muszę zacząć cię czytać, bo zupełnie nie znam twojej techniki. Bardzo sprytna kombinacja z Justyską.
    Pozdrawiam
  • kalaallisut 24.04.2019
    Też tego stylu nie znam wszystko w swoim czasie ;)
  • pkropka 27.04.2019
    Leotie, fajnie piszesz prozę. Wnikliwie i szczegółowo przedstawiasz studium kogoś na krawędzi, kto próbuje się odnaleźć.
    Podobało mi się <3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania