Szatański flet

Pewien Meksykański rewolwerowiec imieniem Javier podróżował po Kalifornii na Złotce, bo tak nazwał swoją klacz.

Nie wiadomo jaki był cel jego podróży. Może z nudy, może chęć zdobycia pieniędzy i przez gamę innych rzeczy mógł wyruszyć na ową podróż. Można się domyślać, iż chciał dojechać do Sacramento. Wiele rzeczy na to wskazywały.

Po jakimś czasie jazdy natknął się na przydrożną, wyglądającą na opuszczoną, chatkę. Z natury, Meksykanin gdy znajdzie coś niezamieszkałego, aby to ograbić. A logika jego jest taka, iż skoro nie ma w nim nikogo, to zabranie stamtąd rzeczy, nie będzie kradzieżą. Tak też z owym tokiem myślenia, zsiadł ze Złotki i przywiązał ją do płotka.

Wszedł do nieruchomości.

– Jest tu kto?

Nie ma, odpowiedział sobie w myślach. W domu były trzy pokoje. Pokój główny wyglądał na bardzo zaniedbanego, przestarzałego i zasyfionego. Wszędzie brudy, ale nigdzie złota, srebra i biżuterii, na których blask Meksykanin odczuwał do nich, do błyskotek słabość. Stał też kominek. Z poprzednich rabunków zdobył pewne doświadczenie. Wielu ludzi chowało drobiazgi w kominkach. Zatem Javier sprawdził kominek, aczkolwiek niczego tam nie znalazł. Zostały jeszcze dwa pokoje.

Otworzył drzwi, sypialnia. Wszedł by przyjrzeć się z bliska. Otworzył szuflady i w jednej z szuflad znalazł flet. Pomacał go, powąchał i zdał sobie sprawę, iż jest to kość ludzka. Kto miał taki talent i precyzję, aby z kości ludzkiej zrobić takie dzieło. W domu nie było kompletnie niczego poza fletem. Mimo, iż Javier nie potrafił grać na instrumencie, jakaś pokusa siedzącą w jego umyśle podsunęła mu pomysł dmuchnięcia w flet. Zadął we flet, że aż wszystkie włoski na jego ciele, niczym koń stanęły dęba. Coś ho uderzyło od wewnątrz. Zrozumiał po chwili, że Javier nie dmuchnął we flet, a flet dmuchnął w Javiera.

Mężczyzna zaczął kaszleć, bić się pięścią niby grzesznik w pierś. Kaszel na kształt wyplucia całej swej nieśmiertelnej duszy, gnębił go. To mógł być znak od Boga. Że los straty duszy wisi nad Meksykaninem. Znak od Boga, albo mesmeryczne objawienie naddemona!

Javier ledwie stał. Już nie, już nie stał. Upadł na ziemię. Próbował się czołgać do Złotki, jednak ona wyczuwając piekielne moce uciekła.

– Ratunku – krzyczał Javier, ale nikt nie słyszał krzyków na wpół martwego Meksykanina, bo ten krzyczał w myślach...

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Solidarny.com 2 tygodnie temu
    To jest dobra opowieść. Po co używać takich słów jak naddemon? To dziwnie brzmi. Nie lepiej zwyczajnie napisać po prostu "demon"?
  • Bettina 2 tygodnie temu
    Zwyczajnie zazwyczaj.
  • Piotr Tomasz Tabisz 2 tygodnie temu
    A czemu nie?
  • Piotr Tomasz Tabisz 2 tygodnie temu
    Bettina. Co masz na myśli?
  • Bettina 2 tygodnie temu
    Piotr Tomasz Tabisz
    Odnioslam sie do pochodzenia.
  • Bettina 2 tygodnie temu
    Demon nie ma rodziny , wiec to podobnie jak tu z klonami, nadklon.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania