Szermierz w Czerni (opowiadanie)

Verbrurgia to największe miasto Prefektury Południowej, pełniące jednocześnie fukcje stolicy. Mimo obecności powszechnej biedy na całym południu, Verbrurgia stanowiła wyjątek od tej zasady. Praktycznie wszystkie budowle wykonane były z kamienia, a widok drewnianych domków był rzadkością. Przemysł rozwijał się prężnie dzięki taniej sile roboczej, w skład której wchodzili wieśniacy przybywający do stolicy w poszukiwaniu lepszego życia. Dookoła miasta rozciągały się mury w kształcie okręgu, które znacząco zwiększały możliwości obronne stolicy. Jednak główną wizytówką były podziemne lochy po brzegi wypełnione przeróżnymi potworami. Wejście do nich znajdowało się w karczmie Pod Bawołem, która zarazem pełniła funkcję siedziby największej gildii Południa, Rycerzy Zagubionego Świata.

Tawerna znajdowała się praktycznie o rzut beretem od Cesarskiego Pałacu. Po wyjściu główną bramą wystarczyło podążać wzdłuż Alei Tartarskiej, największego kompleksu handlowego w całej stolicy. Normalnie Szynon dotarłby na miejsce w kilka minut, jednak jak to bywa z kobietami, Celia musiała rzucić okiem na wystawę każdego mijanego straganu. Ostatecznie stanęło na tym, że przez całą podróż szermierz robił za przydrożnego tragarza, a do karczmy wszedł po brzegi obwieszony torbami z przeróżną zawartością.

-Hej, dlaczego muszę nosić twoje zakupy?

-Potraktuj to jak trening, być może kiedyś ci się przyda.-Celia puściła oczko.

Mimo godzin szczytu niemal od razu zdobyli wolny stolik, choć Szynon uważał że to dzięki kelnerowi, któremu Celia bez dwóch zdań wpadła w oko. Przez małe spóźnienie zaczęli zastanawiać się czy ich kontakt odszedł zrezygnowany, czy również zatrzymały go małe zakupy.

-Witamy serdecznie w karczmie Pod Bawołem. Rany, jakie słodkie małżeństwo!-do ich stolika podeszła kelnerka, ubrana w strój pokojówki.

-Nie jesteśmy…małżeństwem.-rzekła zawstydzona Celia, odwracając głowę.

-Przepraszam za swój niewyparzony język! Czy mogę przyjąć państwa zamówienie?

-Kawa.-odpowiedziała Celia, wciąż patrząc w bok.

-To samo.

Kelnerka grzecznie się ukłoniła, po czym ruszyła przekazać zamówienie dalej. Niezręczną ciszę przerwał trzask otwieranych, stalowych drzwi prowadzących w głąb lochów. Początkowo słychać było jedynie niewyraźny dźwięk cieszy opadającej na posadzkę, jednak z każdym krokiem stawał on się coraz wyraźniejszy. Nagle w tawernie zapanowała głucha cisza. Przez próg przeszedł mężczyzna, niemalże w całości pokryty grubą warstwą krwi, w niektórych miejscach zaschniętej, a w innych wciąż pulsacyjnie wypływającej. Prawa część twarzy została doszczętnie spalona, lewa ręka wyrwana włącznie ze stawem, a z brzucha zniknęła ponad połowa jelit, pozostawiając po sobie pustą przestrzeń.

-Mark, co się stało? Gdzie jest Lucy, gdzie moja siostra?!

Do mężczyzny podbiegła stojąca dotychczas za ladą młoda kobieta. Mark w swojej agonii wypowiadał jedynie niezrozumiałe plątaniny słów, z których koniec końców nic nie wynikało. Mimo protestów Szynona, Celia natychmiast ruszyła w stronę poszkodowanego, który w amoku uderzał głową o stojący nieopodal drewniany filar.

-Magia uzdrowienia. Seix avour las.-wyszeptała, przykładając palce do skroni mężczyzny.

Dłoń Celii pokryła się jasno niebieską poświatą, która chwilę później w całości objęła ciało Marka. Mimo wyraźnego grymasu wypisanego na twarzy, dziewczyna starała się utrzymać zaklęcie tak długo, jak tylko mogła.

-To na nic, on i tak za chwilę umrze.-rzekł Szynon, wstając z krzesła.

-Szermierz w Czerni, to ty prawda?! Błagam, uratuj moją siostrę! Zapłacę tyle, ile tylko sobie zamarzysz!-dziewczyna w rozpaczy złapała szermierza za kołnierz.

-Idziemy, Celia. Nic tu po nas.

Szynon nie miał czasu na przyjmowanie dodatkowych zleceń, jego priorytetem zostało odnalezienie siostry. Jeśli kontakt nie zamierzał się pojawić, nie miał powodu, żeby zostawać w karczmie chociażby o sekundę dłużej.

-Myślisz, że Melania chciałaby, żebyś ignorował innych dla jej dobra? Znasz ją, zawsze starała się pomóc innym, nawet jeśli zsyłało to na nią cierpienie.-Celia spojrzała na niego z wyrzutem.

Szynon kompletnie zdezorientowany nie wiedział, co teraz powinien zrobić. Wiedział że dziewczyna ma rację, jednak przez lata samotnej podróży zatracił podstawowe symptomy, takie jak zwykłe, ludzkie współczucie. Mimo mętliku zdecydował, że ten jeden raz pomoże ludziom bezinteresownie, z własnej, nieprzymuszonej woli. Na dodatek na zewnątrz zaczęło zmierzchać, przez co poszukiwania należało odłożyć w czasie do ponownego wschodu słońca.

-Od niego raczej niczego się nie dowiemy, wiesz na które piętro się wcześniej udali?- szermierz z nieco zmienionym nastawieniem zwrócił się do barmanki.

-Z tego co wiem, mieli udać się na piętro trzynaste. Dziękuje za pomoc, panie!- zapłakana dziewczyna zaczęła ściskać jego dłoń z całych sił.

-Cóż, zrobię co w mojej mocy.-rzekł lekko zawstydzony.

-Postaram się jak najdłużej utrzymać go przy życiu. Niech przed śmiercią zobaczy dane będzie mu przynajmniej twarz osoby, którą kochał.-wtrąciła się Lucy.

-Liczę na ciebie.-rzucił.

Po przekroczeniu progu drzwi ponownie zatrzasnęły się z charakterystycznym trzaskiem. System lochów nie był trudny do zrozumienia. Aby dostać się na piętro niżej, konieczne było dojście dojście do końca aktualnego poziomu, na którym znajdowało się zejście prowadzące do kolejnych wyzwań. Jednak po odkryciu nowego piętra pierwotne schody wydłużały się, dzięki czemu wejściem z karczmy można było dojść bezpośrednio do nowego poziomu, bez potrzeby ponownego przechodzenia każdego z wcześniej odkrytych pięter. Mimo barier oddzielających wejścia do stref potworów, Szynon schodząc po schodach nieustannie utrzymywał maksymalną koncentrację. Droga mijała bez większych przeszkód, chociaż zdziwiły go przygaszone pochodnie przymocowane do ściany drewnianymi kołkami. W pewnym momencie mrok całkowicie spowił schody, przez co dalsze poruszanie stało się niemożliwe. Szynon po omacku chwycił za jedną z pochodni, po czym przykładając dłoń do knota wypowiedział ,,Fair sei”. Na opuszkach jego palców zaczęły pojawiać się malutkie iskry, które po pewnym czasie pozwoliły pochodni ponownie zapłonąć. Choć ostatecznie stał się użytkownikiem przeklętych technik, po jego organizmie wciąż poruszały się znikome ilości cząsteczek pierwotnie wyuczonej Magii Radiacyjnej Ognia. Płomienie wydobywające się z pochodni w mgnieniu oka rozproszyły mrok, dzięki czemu szermierz bez obaw mógł kontynuować swoją podróż. Niespodziewanie od kamiennego sufitu oderwał się malutki kawałek kruszcu, który upadając tępo uderzył w potylicę Szynona. Chłopak zaczął szczerze wątpić w stabilność tej konstrukcji, jednak bez zbędnego narzekania niemalże od razu otrzepał włosy z pyłu, po czym ruszył dalej. W pewnym momencie kątem oka zauważył na wyryty w skale napis ,,Poziom Trzynasty”. Jasnoróżowa bariera znajdująca się pomiędzy krańcami owalnego przejścia oznaczała, że zbliżał się on do wejścia w głąb piętra. Odstawił pochodnię na przymocowany do ściany metalowy stojak, po czym podążając wzdłuż wąskiego przejścia prawą dłonią chwycił za rękojeść, wysuwając miecz z charakterystycznym brzdękiem. Zaraz po przejściu przez barierę jego oczom ukazały się truchła zabitych jakiś czas temu potworów, leżące na ciemno bordowej posadzce.

-Skorpiszałki…-pomyślał Szynon, wpatrując się w ciała obślizgłych istot.

Skorpiszałki należały do gatunków na skraju wyginięcia. Nie posiadały głowy, przez co ich oczy zostały umiejscowione na obojczykach. Mierzyły około metra, a zamiast dłoni posiadały ostre niczym brzytwy szpikulce, które co jakiś czas potrafiły wytworzyć paraliżującą substancje. W pojedynkę dla doświadczonego wojownika nie stanowiły wielkiego wyzwania, lecz w grupie potrafiły napsuć krwi nawet zawodowcowi. Szermierz naliczył około setki martwych potworów. Człowiek któremu udało się pokonać taką chmarę musiał być naprawdę potężny. W pewnym momencie pomiędzy porozrzucanymi truchłami Skorpiszałków zauważył dwa ludzkie ciała. Jako że krew monstrów również posiadała właściwości paraliżujące, szermierz zbliżał się do ludzkich zwłok przeskakując uważnie pomiędzy ich rozbryźniętymi szczątkami. Ciała zostały doszczętnie zmasakrowane, przez co Szynon dopiero z bliższej odległości zauważył do kogo one należały. Mężczyzna leżący na podłodzę był tym samą osobą, która chwilę wcześniej zakrwawiona doczołgała się na górę. Zaś kobieta którą do ostatnich chwil trzymał za dłoń była zapewne jego poszukiwaną żoną.

-O co tu chodzi?-pomyślał, kompletnie zbity z tropu.

-Hej, Szynon. Dawno się nie widzieliśmy.

***

Mimo ogromnej ilości gapiów zebranych dookoła poszkodowanego, nikt nie kwapił by chociaż w najmniejszym stopniu pomóc Celie. Ledwo przytomna dziewczyna słaniała się na nogach, jednak nawet mimo tego nie przerywała działania zaklęcia chociażby na sekundę. Pomimo wielkiego poświęcenia mężczyzna po chwili ostatecznie i tak wyzionął ducha, a wycieńczona do granic możliwości Celie straciła przytomność. Oszołomiona barmanka chwyciła martwe ciało swojego szwagra za barki, potrząsając nim jak szalona.

-Umierasz, teraz umierasz?! Najpierw zamieniłeś mnie na moją własną siostrę, a teraz nawet jej nie potrafiłeś ochronić?! Do samego końca byłeś miękką fają, frajerze!-z oczu kobiety ciekły zły, które kompletnie odstawały od jej diabelskiego wyrazu twarzy.

Znienacka ciało mężczyzny zaczęło przybierać czarnawych barw, a po kilku sekundach kompletnie się rozpuściło, pozostawiając po sobie jedynie kałużę wypełnioną błotem.

-Co do…-przerażona barmanka odskoczyła, uderzając plecami o ścianę blatu.

-Co tam się dzieje?!

Kobieta swoją reakcją coraz bardziej zaciekawiała gapiów, którzy podchodzili bliżej, aby przyjrzeć się dramatycznym wydarzeniom rozgrywającym się na ich oczach.

Nagle z kałuży zaczęły wynurzać się małe, brązowe małpki, które pochłonęły pozosta stałości rozsianego po karczmie błota, aby w pełni zmaterializować swoją formę.

-Jaka słodka!-jeden z gapiów nachylił się nad uroczym stworzeniem.

W tym samym momencie błotna małpa wbiła pięść w gardło swego pochlebcy, jednocześnie wyrywając jego krtań. Krew pierwszej ofiary tryskała intensywnymi strumieniami, które padały bezpośrednio na twarze przerażonych gapiów. Mimo późnej godziny w karczmie nie było nikogo, kto byłby w stanie stawić przeciwnikom sensowny opór.Pośród tłumu wybuchła panika. Niektórzy starali bronić się poprzez bezsensowne machanie rękami, które ostatecznie i tak zostały odgryzione lub wyrwane.

-P…poczekaj, czego chcesz?-wyjąkała przyparta do ściany kobieta.-P…pieniędzy? Dam wam wszystko!-wyciągnęła w kierunku małpy dłoń po brzegi wypchaną banknotami.

Stwór uśmiechnął się od ucha do ucha,a po chwili odgryzł kobiecie dłoń, ze smakiem zjadając ją wraz z banknotami.

-Ty śmieciu, jak mogłeś!-kobieta upadła na ziemię, zwijając się z bólu.-Jestem szlachcianką do cholery, nie mogę tak umrzeć!

W karczmie zapanowała martwa cisza. Kobieta kątem oka spojrzała w głąb sali. Podłogę w całości spowiła krew. Kończyny wymieszane z wnętrznościami można było zauważyć praktycznie wszędzie. Nie było żadnego ciała które ostało by się w całości, każde zostało rozczłonkowane. Nawet do obrazu wiszącego przy drzwiach wyjściowych przyległy resztki rozbryźniętego mózgu.

-Nie…błagam…ktokolwiek…niech ktokolwiek mi pomoże!

***

-Hej Szynon, dawno się nie widzieliśmy!

Całe piętro pokryła jasnoniebieska mgła, która uniemożliwiała dojrzenie chociażby czubka własnego nosa. Szynon nauczony na błędach, niemal natychmiast zatkał drogi oddechowe rękawem. Znalazł się w pułapce, paraliżująca krew rozsiana po posadzce w połączeniu z ograniczonym widokiem uziemiła go na dobre.

-To ty, prawda? Spotkaliśmy się wcześniej w wiosce, czego ode mnie chcesz?

Charakterystyczne świsty pośród mgły świadczyły o czyjejś obecności.

-Pozwól, że się przedstawie.-rzekł nieznajomy przyjemnym dla ucha tonem.-Me imię Lysander, przewodniczący stowarzyszenia Mrocznych Nekromantów. Niestety jeszcze nie mogę powiedzieć ci czego oczekuje, gdyż wciąż waham się czy nadajesz się do tego.

-Chyba żartujesz, najpierw prowadzisz jakieś intrygi żeby się ze mną spotkać, a teraz mówisz coś takiego?-rzekł zirytowany szermierz, zaciskając z całych sił pięść. W takim razie co tutaj robisz?

-Cierpliwości, bohaterze. Nie ważne co się stanie, od teraz nawet na chwilę nie przestaniesz o mnie myśleć.-w jego głosie pojawiła się widoczna ekscytacja.-Swoją drogą, nie myślałem że dasz się tak łatwo podejść. Że też akurat udało mi się trafić na twój słaby moment!

-Hę, co ty do cholery gadasz? Jaki słaby moment?

Szynon usłyszał przed sobą dźwięk otwieranego portalu, po czym coś ciężkiego z hukiem upadło na posadzkę, a pod jego stopę podpłynęła struga krwi.

-Koniec końców okazała się być kompletnie bezużyteczna, chociaż wiązałem z nią tak ogromne plany, to takie okropne!-Lysander wpadł w histerię, jednak szybko wrócił do normalności.-No ale mówi się trudno. Zatem, pokaż mi prawdziwego siebie, szermierzu! Pokaż mi jak sobie z tym wszystkim poradzisz! Dasz radę podnieść się z dna, czy pozostaniesz tam już na zawsze?!-ostatnie słowa odbiły się głuchym echem.

Mgła rozproszyła się, a piętro powróciło do swojego pierwotnego wyglądu. Lysander zdążył opuścił piętro zanim szermierz odzyskał widoczność, jednak pozostawił po sobie dosyć osobisty ,,prezent”. Szynon wypuścił z dłoni ostrze, które z głuchym trzaskiem odbiło się od posadzki. Zataczając się podchodził coraz bliżej ,,prezentu”, dłużej nie zwracając uwagi na trującą krew Skorpiszałków, która chlupotała pod jego stopami z każdym kolejnym krokiem.

-Siostro, co ty tutaj robisz? Dlaczego tutaj jesteś?-jego głos drżał.

-Przepraszam, nie chciałam żeby tak się to skończyło…-wyszeptała, wypluwając krew.

Melania leżała na chłodnej podłodzę w obdartych do cna ciuchach. Wyrwane paznokcie, przypalone oczy, ciało wypełnione licznymi siniakami i przetarciami. Mimo ogromnych obrażeń wciąż kurczowo trzymała się życia.

-Wiesz ja…nic nie widzę, gdzie jesteś?-mętnym wzrokiem wpatrywała się w jeden punkt.

Szynon przyjął ją w swoje objęcia, po czym przekręcił jej głowę w swoim kierunku.

-Tutaj jestem.-wypowiedział przerażony.

-Jak ciepło…żałuję tylko, że nie mogę zobaczyć na jakiego silnego mężczyznę wyrosłeś…

-Dlaczego, dlaczego ze wszystkich osób musiało paść akurat na ciebie?! Czym zawiniłaś, siotro?! M-Melania…-chłopak rzucił wzrokiem na jej nieruchomą twarz.

Serce Melanii przestało bić kilka sekund temu, jednak na jej twarzy pozostał bolesny uśmiech. To był widok, którego Szynon nie zapomni do swojego końca życia.

-Lysander…Lysander…-zaczął powtarzać jak obłąkany, jednak po chwili przestał.

Szermierz zdjął płaszcz, aby przykryć nim martwe ciało swojej siostry. Chwycił za jej barki i kolana, po czym podniósł się ku górze. przytulając ją do siebie. Wchodząc po schodach głowa Melanii bezwładnie podskakiwała z każdym kolejnym stopniem, tak samo jak jej nogi i ręce. Oczy szermierza doszczętnie spowite przez mrok. Piął się w górę piętro po piętrze, bez przerwy wpatrując się w nieruchome źrenice Melanii. Szynon całkowicie zatracił poczucie czasu, przez co droga zdawała się nie mieć końca. Poczucie winy zjadało go od środka, nie dając chwili wytchnienia. Nieustannie słyszał w głowie głos mówiący ,,To twoja kara. Gdybyś zignorował tych ludzi twoja siostra wciąż mogłaby żyć”, lub ,,Jak się z tym czujesz? Jakie to uczucie, zabić własną siostrę?”. Szermierza z amoku wyciągnęło łagodne zderzenie ze stalowymi drzwiami, od których odbił się jak od ściany.

Po pomieszczeniu rozniosły się dwa dźwięki. Jednym było przywitanie Szynona ze stalą, a drugim brzdęk upadającego przedmiotu. Pod stopami chłopaka znalazła się dziana bransoletka ze stalową blaszką, na której widniał dopisek ,,Dla najlepszej siostry”.

-Nadal ją nosiła…chociaż zrobiłem ją jako dziecko.-pomyślał, powoli odzyskując zmysły.

Nie wypuszczając siostry z uchwytu schylił się po bransoletkę, po czym wsunął ją do kieszeni znajdującej się w okolicach serca. Po chwili spędzonej w głuchej ciszy szermierz otworzył wrota, a blask księżyca bijący z położonego naprzeciw okna oślepił go na kilka sekund. W międzyczasie usłyszał tupot dziesiątek ciężkich rycerskich butów wbiegających do karczmy.

-Dobrze że jesteście. Moja siostra…-w tym momencie odzyskał wzrok, dzięki czemu ujrzał obraz rzezi odbytej w karczmie.-Co tu się stało…Celia, gdzie Celia?!

Tarczownicy rozstawili się po całej długości budynku, a za ich plecami ustawili się rycerze dzierżący włócznie. Przed szereg wystąpił jedynie mężczyzna w szarej zbroi, z przewieszoną na barkach ciemnozieloną peleryną. Przy jego pasie zwisał żelazny topór, który zapewne pełnił rolę jego głównej broni.

-Szynonie Silinora, zostajesz aresztowany pod zarzutem popełnienia masowego morderstwa!- wykrzyczał mężczyzna, krzyżując ręce.

-Co…to nie tak…

-A na dodatek…zostaniesz oskarżony o zabójstwo własnej siostry. Jakie to okropne, zrobić coś takiego naszej kochanej Melanii!-na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech zwycięzcy, który kompletnie nie pasował do powagi sytuacji.

-Ach, rozumiem…-szermierz skierował się w stronę zachlapanego krwią blatu.

-Nie ruszaj się!-dowódca uniósł rękę w górę na znak gotowości bojowej.

Szynon przedramieniem przetarł krew okalającą blat, po czym z najwyższą ostrożnością położył na nim bezwładne ciało Melanii. Przez pośmiertne skurcze powieki dziewczyny co jakiś czas podnosiły się, i opadały. Ten widok wbił się z impetem w serce szermierza. Widocznie poruszony chwycił za nie dwoma palcami, powolnie zsuwając je ku dołowi.

-Proszę, proszę. Przez trzynaście lat nie kontaktował się z siostrą, a teraz nagle tak się o nią martwi. Szkoda ,że teraz to i tak już niczego nie zmieni. Swoją drogą, księżniczka miała naprawdę ładne ciało, teraz trochę żałuje ,że wczoraj mnie przy niej nie było!

Rycerze pod wpływem słów dowódcy wybuchnęli śmiechem.

-Ale panie dowódco, jeszcze nie jest za późno!-zaśmiał się jeden z nich.

-Przeklęte techniki. Klątwa górskiej bogini.-wyszeptał Szynon.

W ułamku sekundy naciął ciała wszystkich rycerzy, wyłącznie omijając dowódcę. Na mieczu szermierza pojawiły się liczne krople krwi, które niemal natychmiast zostały pochłonięte przez ciemne ostrze.

-Uwolnienie.-ponownie wyszeptał.

-Nie mogę…oddychać…

Rycerze jak jeden pan złapali się za gardła, wypuszczając przy tym oręż dotychczas trzymany w dłoniach. Niektórzy nie mogąc wytrzymać przeszywającego bólu, ostatkami sił popełniali samobójstwo. Wkrótce potem ostatni z nich przestał się ruszać. Przerażony dowódca upadł na ziemię, pozostając przodem do Szynona. Przemieszczał się do tyłu tak długo, aż w końcu napotkał na swojej drodze ścianę. Szermierz kucnął, przykładając miecz do jego krocza.

-Więc, co chciałeś zrobić z moją siostrą?-jego oczy wypełniała czysta nienawiść.

-To były tylko żarty. Żarty, rozumiesz?-poklepał go z wymuszonym uśmiechem.

Szynon cofnął miecz, na co mężczyzna zareagował widocznym, głębokim wydechem.

-Ach, tak?-szermierz spojrzał na niego z góry, po czym szybkim ruchem odciął dłoń, która przed chwilą go dotknęła.-Nie waż się mnie więcej dotykać tymi brudnymi łapami.

Odcięta kończyna z chlustem opadła na ziemię, a mężczyzna zaczął zwijać się z bólu.

Szynon ponownie nachylił się nad dowódcą. Stanowczym ruchem ręki złapał go za kołnierz, po czym zbliżył jego twarz do swojej.

-Posłuchaj mnie uważnie. Jeśli odpowiesz na moje pytania to zabiję cię od razu. Jeśli zaczniesz kręcić, sprawie że ostatnie chwilę twojego życia zamienią się w piekło, rozumiemy się?-spojrzał mu głęboko w oczy.

Przytłaczająca aura bijąca od szermierza niemalże wcisnęła dowódce w ścianę. Męż-

czyzna zacisnął pięść na przeciętej kończynie, jednocześnie posłusznie kiwając głową.

-Zacznijmy od początku. Kim jest ten pieprzony Lysander i gdzie go znajdę?

Po usłyszeniu owego imienia, w oczach dowódcy zapłonęły iskierki pożądania.

-Ach, pan Lysander…-rozmarzył się.-Gdy o nim pomyślałem, kompletnie przestałem odczuwać ból. Stałem się…dziwnie spokojny.

Szermierz chwycił mężczyznę za palec u zdrowej ręki, po czym wyłamał go ze stawu.

-Powiedziałem coś. To nie jest odpowiedź na moje pytanie!-wykrzyczał przerażająco.

Dowódca zamiast zwijać się z bólu, opuścił głowę lekko w dół, na chwilę tracąc kontakt wzrokowy z Szynonem. Po chwili głuchą ciszę przerwał szaleńczy śmiech.

-Nawet na chwilę nie zaznasz spokoju. Od teraz będziesz żyć w ciągłej niepewności, co przyniesie jutro. A wiesz co jest w tym najlepsze? Że to wszystko przez kaprys naszego pana, rozumiesz, kaprys!-swoim wysokim śmiechem zdarł struny głosowe.-Twój ojciec zabił własną córkę przez najzwyklejszą zachciankę!

W tym samym momencie, w wyniku odniesionych ran mężczyzna odszedł. Szynon puścił kołnierz zbroi, przez co ciało mężczyzny z otwartymi oczami bezwładnie rozłożyło się na podłodzę. Szermierz zachwiał się na nogach, podtrzymując się jedynie na pobliskim stole. Wiedział że jego ojciec był sukinsynem, ale nawet w najczarniejszym scenariuszu nie pomyślałby, że mógł przyłożyć rękę do morderstwa własnej córki.

-W imię czego? Dlaczego zrobili to wszystko?!-będąc na skraju załamania uderzył pięścią o blat.

-Przepadnij…pieprzony potworze.

Usłyszał cienki głosik wydobywający się spod sterty ciał leżących na podłodze.

-C-Celia, nawet ty...-zaczął, jednak szybko uciął swoją myśl.-W porządku, tak zrobię.

Chwycił za ostrze, po czym energicznym ruchem przebił nim swe serce. Wypluwając bordową krew napływającą do ust, cichym głosem wypowiedział ostatnie słowa.

-Przeklęte techniki. Z-zagięcie…czasoprzestrzeni.

***

Zagięcie czasoprzestrzeni nosiło miano jednej z najsilniejszych przeklętych technik. Przez poświęcenie własnego życia pozwalała cofnąć się w czasie o maksymalnie sto osiemdziesiąt sekund. Mimo swojej funkcjonalności owa technika znajdowała się na skraju zapomnienia. Wszystko przez fakt, że można było używać jej tylko raz w miesiącu,

gdy promień księżyca w pełni padał na ciało aktywującego. Jednak nawet mimo spełnienia wymagań, wciąż istniało pięćdziesiąt procent szans na natychmiastową śmierć. Techniki zagięcia czasoprzestrzeni używali jedynie wojownicy zaprawieni w boju, z ogromnym zapleczem doświadczenia.

Po okolicy rozniósł się dźwięk dziesiątek ciężkich butów wbiegających do karczmy. Nie łamiąc szyku, rycerze rozstawili się na całej szerokości budynku. Po zajęciu pozycji przez podwładnych, do budynku wkroczył dowódca.

-Panie Gideonie, nie ma go tutaj!-wykrzyczał młody kadet.

-Przeszukać okolice! Jeśli jakimś cudem udało mu się uciec, to musi być gdzieś w pobliżu!.-Gideon machnął ręką, wypędzając podwładnych na poszukiwania.

-Tak jest, Sir!

Oddział w przeciągu kilku sekund rozproszył się po okolicy. Dowódca przetarł rozpryśniętą na taborecie krew, po czym siadając na nim zapalił papierosa.

-A więc tak chcesz się bawić, co? W porządku, niech gra się rozpocznie! Pokaż nam, jak wiele jesteś w stanie przetrwać.

Szynon przyglądał się wydarzeniom z oddalonej o sto metrów, w pełni pokrytej mrokiem alejki. Gdy tylko rycerze rozpoczęli swoje poszukiwania, szermierz ruszył wzdłuż bocznej uliczki prowadzącej wprost do Cesarskiego Pałacu. Przy wielkiej bramie na baczność stało dwóch strażników pełniących nocną wartę. Szynon podniósł z ziemi mały kamyk, następnie nasycając go jasnoniebieskimi cząsteczkami radiacyjnymi. Położył ciało siostry na pobliskich schodach, po czym z lekkim zamachem cisnął kamykiem w alejkę położoną po drugiej stronie głównej ulicy.

-Uwolnienie.-wypowiedział szermierz, skupiając całą uwagę na surowcu.

Rozproszenie cząsteczek radiacyjnych wywołało małą eksplozję, która nie umknęła czujnemu oku strażników. Od razu po zauważeniu wybuchu pobiegli sprawdzić, co było jego przyczyną. Szynon wykorzystał tę okazję, aby niepostrzeżenie zakraść się przed front Pałacu. Znajdowszy się pod główną bramą, z żalem wypisanym na twarzy złożył ciało siostry na posadzce. Chwycił za jej rękę, po czym na chwilę przyłożył ją do swojej twarzy.

-Zimna...-po jego licach spłynęły pojedyncze łzy.-Melania…siostro, dlaczego ja nic nie czuję? Emocje, ból…wszędzie została tylko pustka, zupełnie jakbym był pustą skorupą. Ale jedno wiem na pewno. Lysander, Mroczni Nekromanci, Cesarz, Prefektura Południowa…od teraz wszyscy są moimi wrogami.

Odłożył dłoń siostry, po czym podszedł do dzwonu alarmowego znajdującego się przy bramie. Chwycił za Ringabulinę, następnie pociągając nią w górę i dół. Echo bijącego dzwonu rozniosło się aż po granicę murów stolicy. Zaniepokojeni mieszkańcy okolicznych domów jak grzyby po deszczu zaczęli pojawiać się na głównej ulicy.

-Co się dzieje, atakują nas?

-Gdzie są strażnicy, dlaczego dzwon bije?

-Zobaczcie, ktoś tam leży!

Zaaferowana gawiedź podeszła bliżej bramy. Kobieta, która jako pierwsza nachyliła się nad ciałem Melanii, niemalże zemdlała z wrażenia.

-P-panienka Melania…

-Straż! Gdzie jest straż?!

Szynon po raz ostatni rzucił okiem na księżniczkę z przyciemnionej alejki, po czym ruszył wzdłuż niej, kompletnie zatracając się w ciemności.

-Zabiję…każdego…Lysander, kimkolwiek jesteś, gdziekolwiek jesteś…znajdę cię i zabiję!

Średnia ocena: 2.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • SwanSong 3 miesiące temu
    Fatalnie napisane. Masa literówek i problemów z zapisem. O fabule się nie wypowiem, bo przypomina zapis przygody z jakiejś średniej jakości gry. Polecam mniej nazw własnych.
  • Kenshi 3 miesiące temu
    Zdaję sobie z tego sprawę. Pisałem to ponad rok temu. Aczkolwiek po skończeniu aktualnie pisanej powieści planuje wrócić do tej, przez co wstawiłem jedynie urywek licząc na jakieś pomocne rady.
  • Akwadar 3 miesiące temu
    No, dobrze nie jest...
  • Kenshi 3 miesiące temu
    Gdy zacznę pisać od początku z pewnością wyjdzie o niebo lepiej!
  • Akwadar 3 miesiące temu
    Kenshi więc tego się trzymajmy :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania