Szęśliwej Podróży Już Czas

Na horyzoncie słońce zmierzchało się. Mężczyzna siedział pośród surowo betonowej konstrukcji dworca, zagłębiając się w książce. Dookoła panowała cisza, którą przebijała jedynie szeptana dyskusja strażników kolei o przypadkach, które mieli nieprzyjemność spotkać w swoim zawodzie.

Zbliżał się czas odjazdu pociągu, ludzie zbierali się leniwie. Starsza kobieta wyłaniała się, jakby nieśmiale, wchodząc po schodach, z walizka bez wątpienia cięższą od niej samej.

W międzyczasie przybył wyczekiwany środek transportu. Mężczyzna złapał za bagaż swój i staruszki, zapraszając do pociągu. Otworzył drzwi, podniósł bagaż:

- Jakim cudem one potrafią tyle unieść - zdziwił się, dysząc po ulokowaniu bagażu nad zarezerwowanym miejscem siedzącym sympatycznej babulinki - Czyżby wiozła coś specjalnego na Boże Ciało? Rozumiem w Wigilię torby wypchane słoikami z barszczem, garnkiem pełnym uszek i pudełek wypełnionych po brzegi innymi potrawami, a dziś? Prawie wszystkie tak szczerze się uśmiechają, a Bóg jeden raczy wiedzieć, co tak naprawdę wożą od miasta do miasta... Boże... Ciało?

Kończąc swoje przemyślenia, zatrzymał się przy jednym z ośmioosobowych przedziałów klasy drugiej. Wagon się zgadza, miejsce też:

- Zaraza - zaklął cicho pod nosem, po czym przyjaźnie dodał do pasażerów - Dzień dobry... Wieczór...

Na prlowskiej metalowej półce położył torbę sportową. Ta też prawie nigdy nie była lekka, bynajmniej nie za sprawą ubioru do ćwiczeń. Wracał od rodziny i tym razem, aby zapamiętać jeszcze lepiej krotki czas spędzony w rodzinnych stronach oraz w celu umilenia podróży, otrzymał alkohol o intensywnym smaku czekolady, sześć balonów XXX... XL, limonkowy izotonik i banana, wiadomo, musi być zdrowo; kanapki z 5% zawartością pszenicy, których składu nie znał i nic nie zapowiadało, by miał poznać.

W przedziale panował zaduch. Spojrzał nad drzwi. Wywietrznik otwarty, światło włączone w połowie mocy, temperatura ustawiona na 8 stopni Celsjusza.

- Psia jego mac - dodał w myślach soczyście.

W ciągu ośmiu podróży w jednym tygodniu, tym razem naprawdę obrodziło w "porządnych" współpasażerów. Jak z obrazka.

Dwudziestoletnia studentka że słuchawkami na uszach, odziana w czarną katanę, T-shirt z nadrukiem ptactwa z oczyma wielkimi na wysokości, mniejszych niż ślepia, piersi; kruczoczarne legginsy i granatowe "njiubaląs". Na kolanach trzyma księgę, pomyśleć można, że hipsterka, ale nie. Przecież nie ma brody:

- Tematyka książki - zastanawiał się - Atlas? Nie. Fotoalbum... Nie, za dużo tekstu. Być może historia. Cholera, pudło - dziewczyna zamknęła książkę - Biblia programowania języka C++. Szczęściara, siedzi przy oknie.

Od strony korytarza, naprzeciw siebie było małżeństwo w kwiecie wieku, przechodzące kryzys długoletniego związku. Małżeństwo równie duże, co batoniki w torbie. Choć można się pokusić o dodanie jeszcze jednego "X". Nawet mieli na sobie sreberka, a na pewno miała je żona, owinięta w puchowa, srebrna kurtkę, jakby za oknem panowała sroga zima. Co chwile otwierali i zamykali drzwi przedziału, co rusz z niego wychodzili. A bo rozprostować nogi, a ze duszno, a bo gorąco, a ze światło się świeci i spać nie można. Nie zapominając o głośnym komentowaniu tychże. Żonka gdzieś w natłoku głośnego konsumowania drugiej bagietki ze schabowym, przygrzała zamszycie kapturem niewinnie starającej się ja obejść pani konduktor. Klasyka.

Nie mogło zabraknąć dziewczyny niewypowiadającej ani słowa, ciągle bawiącej się telefonem oraz dwójki ludzi, którzy opamiętali się, że ich stacja końcowa właśnie oddala się z zawrotną prędkością i decydują się wysiąść w Zdzieszowicach.

Pod oknem również siedział ubrany w brązowy garnitur i brązowe półbuty starszy pan. Rozwiązywał krzyżówkę, regularnie przy tym pobekując. Koło dziadka, który co chwile wstawać i siadam, ocierając się tyłkiem, siedział oczywiście nasz protagonista.

Brązowy ściągnął sobie termos z hibiskusowa herbata, której zapach wypełnił cały przedział. Niestety nie tylko chemiczne kwiaty dawały o sobie znać. W przedziale przebijał się swad spoconych paszek żonki, psich fekaliów pod czyimś butem, mokrego psa, dziadkowego mieszkania i maślanych bułek z mielonym mięsem.

- To będzie długie pięć godzin jazdy - pomyślał Czarny, próbując oddać swoją uwagę jedynie dźwiękom muzyki...

 

***

 

Zakończenie okazało się być szczęśliwe. Ponownie jeden z pracowników Polskich Kolei ratuje skórę naszemu bohaterowi, zapraszając go do ostatniego wagonu, który jedzie wyłącznie do Poznania i jest tam dużo miejsca. Miała rację. Szkoda, że nie dodała, iż wagon stał się w nocy istny darkroomem - wszystkie światła są zgaszone, a z niektórych przedziałów dochodzą, dosłownie, charakterystyczne słodkie dźwięki, a w przedziale, gdzie nie ma szyb, chłopcy z technikum palą zioło.

 

Ponownie, słuchawki na uszy i "show must go on"!

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Nazareth 05.06.2016
    Styl masz lekki i przyjemny. Opisy bardzo realistycznie oddają kadr szarej rzeczywistości i emocje towarzyszące człowiekowi zagubionemu w tłumie. Jakże charakterystycznej sytuacji dla naszych czasów. Zabrakło gdzieniegdzie polskich znaków, a cały tekst przydałoby się jakoś zpointować, ale jest nieźle.
  • event 05.06.2016
    Podoba mi się, nostalgia i niecierpliwość oczekiwania tego co, określają jako przyszłość
    Podróże koleją to wyjątkowe doznania życiowe, zawsze
  • KarolaKorman 05.06.2016
    Też brakowało mi jakiejś puenty, ale Queen w końcówce był niezły. Widać było realizm podróżujących, ciekawie opisane :) Nie oceniam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania