Szkarłatne Orły, czyli Historia Szlachecka ~ Rozdział 1

Szkarłatne Orły, czyli Historia Szlachecka opowiedziana podczas przewrotu na ziemiach Korony i Litwy, roku Pańskiego 1648.

 

„Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie: Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie, Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie...”

~ Adam Mickiewicz.

 

Rozdział I - „Zaginiony poseł”

 

Wewnątrz prostej, czworobocznej trumny leżało monstrum. Stojący nad nią Komor zdębiał. Przeżegnał się, choć po tym, co widział w skutej śniegiem Moskwie, nie należał już do bojaźliwych. Wewnątrz pudła spoczywało na plecach ciało mężczyzny, którego ręce i nogi były wykręcone do tyłu, związane skórzanym pasem i mocno przypalone. Nieboszczyk nie miał głowy — z jego ramion wyrastał upstrzony krwią niedźwiedzi pysk z wyszczerzonymi zębami. Poniżej, w miejscu, gdzie powinien być mostek, widniała sporych rozmiarów otwarta rana wypełniona strzępkami ubrań i pełzającym robactwem. To ci dopiero niezła historia, pomyślał mężczyzna, wyciągając znalezisko z płytkiego dołu. Ciało było w fazie głębokiego rozkładu, co zebrani wokół żołnierze ocenili od razu, zakrywając nos i usta przed odurzającym odorem zgniłego mięsa. Kilku z nich postanowiło nie kryć w sobie obrzydzenia i robiąc krok wstecz, zwracali zawartość żołądków na zieloną trawę. Nie tylko im puściły nerwy. Również wierzchowce zrobiły się niespokojne i rżąc przeraźliwie, zaczęły wierzgać i podskakiwać, kręcąc przy tym łbami. Kiedy już opanowano sytuację, Komor mógł wrócić do oględzin porzuconego na rozdrożu denata.

Nagle zamarł, bo skontrastował, że człowiek z trumny jeszcze żyje. Najpierw ujrzał unoszącą się pierś, potem — że nieznajomy próbuje ruszać palcami u nóg. Wreszcie spostrzegł, że materiał żupana znika pod warstwą niedźwiedziego futra. Wtedy zrozumiał, że tamten nie posiada zwierzęcego pyska, lecz najzwyklejszą maskę wykonaną z jego skóry. Kiedy to stało się jasne, mężczyzna zaklną, szarpnął nieszczęśnika ramię i posadził, zrywając mu z głowy futrzaną maskę.

Pod spodem ukazało się śniade, okrągłe oblicze młodziana lat około dwudziestu, no, może dwudziestu pięciu.

Człek ów miał usta zatkane kawałkiem materiału, a szczękę owiniętą grubym bandażem. Komor wyrwał knebel z ust nieznajomego. Więzień spojrzał na niego półprzytomnym wzrokiem, zacharczał i rozkaszlał się, wypluwając przy tym niemalże czarną, gęstą krew. Nie wyglądał na ważną osobą. Miał około metra sześćdziesięciu wzrostu, co automatycznie ustawiało go na końcu szeregu w porównaniu z Komorem i jego ludźmi, którzy z kolei również nie zaliczali się do wielkoludów. Był za to barczysty; gębę miał okrągłą i śniadą, rysy zaś typowo wschodnie. Nad wąskim czołem sterczał pojedynczy kucyk czarnych włosów, który w tym momencie wyglądał jak przemoczony ogon lisa na łysej czaszce. Dodatkowo długie wąsy i wielkie, brązowe oczy nadawały mu charakterystyczny wygląd, dzięki czemu nieznajomy byłby rozpoznawalny w większym gronie. Na chłopa nie wyglądał; gdyby nie strój, można by go pomylić ze sługą lub synem biedniejszego szlachcica. A jednak odziany był w karmazynowy żupan, wysokie, skórzane buty i konfederatkę, z której został jedynie kawałek spalonego materiału. Mógł być również jednym z karczmarzy z okolicznych miast lub kupcem. Teraz jednak to było nieistotne.

— Ktoś ty? — zapytał Komor, nachylając się nad młodzieńcem.

Nieznajomy wycharczał coś, czego szlachcic nie zrozumiał, a potem poruszył związanymi kończynami.

— Rozetnijcie — powtórzył. — Rąk nie czuję.

Mężczyzna zawahał się, ale przeciął rzemienie. Młodzieniec jęknął, prostując ręce. Więzy głęboko wżarły się w ciało; po tak długim pobycie w trumnie rozprostowanie ramion musiało być co najmniej tak samo bolesne, jak wizyta u kata. Wstał, kiedy szlachcic uwolnił z więzów jego nogi, a potem jęknął z bólu, zatoczył się, aż jeden z żołnierzy musiał ująć go pod ramię, czym — zdaje się — zadał nowy ból i torturę nieszczęśnikowi.

— Coś przeskrobał, żeś wylądował w tej skrzynce?

— Ja? — zdziwił się więzień — Absolutnie nic. Jam jest poseł.

— Czyj?

— Wielce nam panującego i sprawiedliwego Hetmana Bohdana Chmielnickiego.

— Aha — rzekł Komor. — To taka z tobą sprawa. Skąd i do kogo jedziesz z wiadomością?

— Z Kijowa. Mam list dla księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. Zostałem napadnięty pod Lwowem przez oddział dragonów. Wzięli mnie za atamana, pobili, okradli i wpakowali do drewnianej trumny. Stokrotne dzięki za pomoc wam panie...

— Piotr Komor — przedstawił się szlachcic. — Herbu Korybut. Wierny przyjaciel i kapitan straży przybocznej księcia Jeremiego.

— Dziękuję za ratunek.

— Cała przyjemność po mojej stronie panie pośle — uśmiechnął się i podał młodzieńcowi rękę, starając się nie zadać mu bólu uściskiem. — Skoro już wiemy, co cię sprowadza na ziemię Korony, pomówmy o poselstwie, które przynosisz.

— Wiadomość jest przeznaczona tylko dla Jego Wysokości.

— Dobrze więc — odparł Piotr i wskazał mężczyźnie wolnego wierzchowca. — Odeskortujemy cię do naszego króla.

Po czym sam wskoczył na dorodnego araba i machnięciem ręki dał znak do wymarszu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania