Szort #18: Skrzypienie lalek

Łącznie powstało jakieś 17 szortów, więc ten jest 18. Napisany na podstawie mojego snu, dlatego może być nieco deliryczny.

 

_____________________________________________

 

Powietrze stygło.

Przy podstawie schodów stały dwie lalki. Powyginane, powykręcane porcelanowe palce przeplatały się wzajemnie, kiedy trzymały się za rączki, dwie siostrzyczki blokujące przejście na górę. Lśniące, martwe oczy nie wodziły za niczym, nieruchomo wpatrzone niebieskie maźnięcia akwareli imitowały spojrzenie, które wyraźnie cię ignorowało.

Nie były zainteresowane.

Jedynie, kiedy spróbowałbyś je minąć zaskrzypiałyby ostrzegawczo. I nie zrobiłyby nic więcej, by cię zatrzymać.

To tylko lalki.

Niczym zdjęcie.

Nawet drobinki kurzu w ostrym cięciu światła z przeszklonego świetlika zdawały się wisieć w powietrzu, zawieszone pod sufit na niewidzialnych pajęczynach. Otaczały je płaty schodzącej skóry – spod nędznie zwisających ze ścian kawałków tapety wyzierały setki fotografii z polaroidu. Każda z nich przedstawiała ten korytarz, na który teraz patrzysz.

Nie różniły się niczym od rzeczywistości, jakby ktoś zrobił je wszystkie zaledwie sekundę temu. Wszystkie były identyczne, na wszystkich brakowało tylko jednego szczegółu – ciebie.

Snop słońca okazał się być zimny i nieruchomy, uwięziony wewnątrz jak wszystko inne. Niczym w czarnej dziurze. Niczym narysowany. Niczym zdjęcie.

Wszystko było sepią, tylko na niebie wisiał księżyc.

 

Okno zamknięte na świat.

Od ula do ula krążył Złodziej Miodu. Zdejmował dach, zaglądał do środka, charkał cicho, kiedy za każdym razem znajdował jedynie pustkę. W powietrzu rozlegało się brzęczenie pszczół, chociaż nawet z tej odległości widziałeś dywan martwych owadów, miażdżonych z chrzęstem przez Złodzieja Miodu.

Nie mogłeś oderwać wzroku od jego ruchów, od spazmatycznych podrygiwań nóg, kiedy chodził po żądłach, od gracji skrywanej w zdeformowanych dłoniach, kiedy chwytał sczerniałe plastry słodyczy i zlizywał ostałe z pszczelej apokalipsy resztki.

Zdajesz sobie sprawę, że w końcu się zmęczy, w końcu umrze, w końcu krwawe ślady ropnie na zbolałych stopach pękną i skażą go na wicie się w głodowej śmierci niczym przerwanej na pół gliście.

Zauważył cię, skierował gładką, nieskalaną oczami lub nosem twarz w twoją stronę. Nie potrzebował detali, jedynie otworu na miód. Zaprojektowany, by żyć tylko dla siebie. Szczęśliwy do samego końca.

I krążył od ula do ula, chrzęszcząc po truchłach pszczół, szukając słodyczy.

 

Jak w tafli wody.

O upływie czasu uświadamiała jedynie muzyka łańcuchów i tłuczonego szkła. Nuty spadało ciężko w skrzypienie, wznosiły się w brzękach metalowych pierścieni, grzechotały w drżącym na drewnianych deskach drobinach rozbitych luster.

Łańcuch odliczał sekundy. Szkło zwiastowało minutę.

Minęło trzydzieści uderzeń nim zdałeś sobie sprawę, że nie widziałeś lustra. Za plecami zawsze się coś czaiło, zawsze coś migotało na skraju percepcji, nieśmiała ciemność krążyła między cieniami, wijąc ciernie na suficie, obserwując ciebie oczami, które nie mrugały.

Demon zawsze tkwił w oczach, nie w tym, co czaiło się ponad ramieniem, za plecami, co zbiegało dreszczem po plecach, kiedy dotykało twojej skóry. Czujesz zimny oddech na karku, lecz okazuje się, że sam stoisz za sobą.

Minęło sto uderzeń.

Dłoń na ramieniu jest twoją własną.

Nie zobaczysz tego w lustrze.

 

Kościane instrumenty.

Na scenie tańczy baletnica. Całe życie wkłada w ruchy, całą śmierć w każdy piruet. To przesłuchanie bez pytań, a na sali siedzi jedna osoba – kat.

Oceniająca była kobietą, sądząc po ubraniach i włosach wyrastających z czaszki. Nawet teraz puste oczodoły ziały chłodnym, kalkulującym spojrzeniem niezadowolonego krytyka. Zdajesz sobie sprawę, że baletnica nie zdaje testu, że lada moment sen łabędziego tańca zostanie zniszczony z piekle perfekcjonisty.

Krytyk umarła, czekając na perfekcję. Oczodoły ziały, śledząc każdy ruch dziewczyny na scenie, oświetlonej jedynie półcieniem pojedynczej żarówki. Z każdym podskokiem dało się słyszeć trzask łamanych kości, z każdym obrotem pękały u stóp palce, napięta skóra pękła w kilku miejscach, wychudła twarz zapadała się w głąb czaszki. Tańczyła w nieskończoność, czekając na ocenę.

Na przebłysk geniuszu.

Baletnica przestaje tańczyć, połamane kości napierają na skórę, chcąc wydostać się na świat, na otwarte złamania.

Krytyk patrzy, z oczodołu zieje chłodny niezadowoleniem. Jeszcze raz.

Baletnica tańczy dalej. Łamią się kości.

Nic tutaj po tobie.

Tańczy pięknie.

 

Płynna nicość.

Wypełniona wodą pordzewiała wanna jaśnieje. Zaglądasz w głąb oceanu i wiesz już, że nie odwrócisz wzroku. Nie potrafisz, kiedy patrzysz w dno.

Jest coś fascynującego w idealnej czerni na dnie wanny. Nurkujesz, czując, że otchłań na ciebie patrzy. Odwracasz się na chwilę, lecz nie widzisz już łazienki. Wszędzie dookoła jest tylko woda, lśniący w promieniach słońca ocean. Nie możesz jednak wypłynąć na powierzchnię, zauważasz jednak, że nie potrzebujesz oddychać.

Tylko ocean i otchłań.

Nie potrafisz stwierdzić, płynąc w dół, czy czerń jest na dnie, czy też patrzysz na coś bezdennego. Czujesz tylko znajome spojrzenie, kiedy otchłań wyziera w twoim kierunku. Rozrastała się, plątające się po bokach wypustki atramentowej głębi zaczęły falować w szaleńczym tempie. Chociaż to niemożliwe, to wydaje ci się, że widzisz kształt w nieskończonej ciemności – paszczę pełną zębów, gotową na posiłek.

Fascynacja to jedyne, co czujesz. Nie sposób odwrócić wzroku od czegoś tak bezdennego, nie sposób nie zajrzeć w głąb.

Pochłaniają nas własne ciekawości.

Paszcza zamknęła się w idealnej ciemności, lecz nie robi to tobie różnicy.

Bez luster i tak nie ujrzysz swojej twarzy.

Nie przejrzysz się w tafli bez odrobiny otchłani w oczach.

 

Wszystko stygnie.

Stoisz u podstawy schodów. Czujesz na dłoni poplątane, zimne, martwe palce. Na oczodołach ktoś narysował ci marną imitację oczu, lecz jedyne co widzisz, to ciepła, szczelna otchłań. Nie potrafisz odwrócić wzroku.

Słyszysz jedynie skrzypienie lalek.

Następne częściSzort #19: Land słów i poezji

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Arysto 18.06.2016
    I oczywiście formatowanie poszło się.
    Podzieliłem tekst na nowo ;/
  • alfonsyna 18.06.2016
    "Nuty spadało" - spadały
    "zostanie zniszczony z piekle" - w piekle
    "zieje chłodny niezadowoleniem" - chłodnym
    W sumie to nawet chciałabym mieć takie sny, swoich zwykle nie pamiętam. Opisy są bardzo plastyczne, dają akurat tyle, ile powinny - pożywkę dla wyobraźni, złożoną z obrazów, dźwięków, zapachów. Sposób, w jaki prowadzona jest narracja, pozwala dodatkowo poczuć się częścią tej rzeczywistości w sposób rzeczywisty, nawet jeśli wydaje się ona abstrakcyjna. Lalki są tu trochę jak klamra, która zamyka całość, dając jakiś grunt, poczucie, że wszystko istnieje jednak na jednej płaszczyźnie, choć na kilku różnych poziomach. Jakby się otwierało po kolei różne szkatułki i w każdej znajdowało coś nowego, ciągle jednak mając przed oczami obraz z poprzedniej...
    Tekst idealny do czytania nocą, szczególnie przy pełni. ;)
  • ausek 18.06.2016
    Ciekawy tekst, choć ciężko u mnie z analizą snów. Nie wiem też czy opisałeś go w miarę dokładnie, czy wykorzystałeś tylko jakiś motyw. Jednego jestem pewna; każdy może spróbować zinterpretować go na swój własny sposób. Mnie zaciekawiło to na tyle, że sprawdziłam, co może oznaczać sen o lalce. W senniku znalazłam taką interpretację: ''we śnie mężczyzn: przestroga przed niestosownymi flirtami lub folgowaniem różnym skłonnościom.'' Ciekawe nieprawdaż? ;) 5
  • Shiroi Ōkami 19.06.2016
    "Snop słońca okazał się być zimny i nieruchomy, uwięziony wewnątrz jak wszystko inne." ~ "być" wydaje mi się niepotrzebne.
    Ciekawy sen, nie powiem. Chciałabym mieć takie, a nie takie, co moje obecne, bo te są przynajmniej głębokie, a przynajmniej sprawiają takie wrażenie przez dobór słów. Choć obstawiam, że są po prostu głębokie XD Podoba mi się tytuł :3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania