Szpony ze Stali

Witam wszystkich czytających ten tekst. Z góry informuję, że jest to "wersja alfa" i na pewno będę ją przerabiał, po prostu chciałbym poznać opinię większej ilości osób na temat mojego opowiadanka. Jest to również tylko część czegoś większego, co zamierzam stworzyć, to takie moje uniwersum. No, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć miłego czytania!

Jeżeli się spodoba, to pewnie wstawię więcej, do tego nabiorę chęci do pracy :)

 

Opowiadanie - Szpony ze Stali

Rozdział 1 - "Żołnierz"

I

- A pamiętacie, jak młodziutki Lazar dopiero uczył się fechtunku? Tak wywijał tym mieczem, że o mało co sobie ręki nie pociął. Raz, jak akurat sobie "trenował" , to przeciął gruby sznur, który trzymał jego ulubionego rumaka. Jak poleciał, tak nikt go więcej nie widział, a Lazarek wtedy podszedł do mnie, podał mi rozcięty fragment sznura i z płaczem powiedział " Konik...Konik uciekł". Ale miałem wtedy ubaw z chłopca. - cała grupa zaczęła się śmiać.

- Miałeś o tym nie wspominać, Thorak. - Lazar spojrzał na niego gniewnie. - Byłem wtedy zbyt młody na szermierkę, a ty i tak kazałeś mi się uczyć. Poza tym, konia mi szkoda do dziś.

Thorak zaczął chichrać pod nosem.

- Żarty żartami, ale powinieneś już odpuścić chłopakowi, Thorak. - odezwał się najstarszy z czworga braci, Fritz - Wszyscy kiedyś zaczynaliśmy, więc nie czepiaj się go, a chyba nie chciałbyś, żebym opowiedział o twojej przygodzie z nadworną zielarką?

 

W obozie był piękny, spokojny poranek. Aż miło, że akurat dzisiaj, w tak cudowny dzień, mamy walczyć z Baraminami, najeźdźcami z Północy. Od kilku już lat próbują przebić się przez nasze siły, bezskutecznie. Nie rozumiem jednak, czemu nie kontratakujemy, ale to już sprawa dowódców. Ci wszyscy wodzowie, no, może prócz Vabena, oraz Kitgora, to poprostu szlachcice, którzy nie potrafią dobrze rządzić, tym bardziej dobrze walczyć, nie chcą sobie pobrudzić rączek. Akurat nasz dowódca, Kapitan Vaben de Lavour, jest tak naprawdę normalnym żołnierzem, tylko zakutym w przywódcze blachy. To sprawia, że potrafi nami pokierować, zresztą, dzięki jego przywództwu nasz legion wygrał już z pięć bitew, wszystkie były akurat obroną przed Baraminami. Wychodząc z namiotu zauważyłem, że przy jednym z ognisk siedzą wszyscy z braci Shtold, a jako, że wręcz uwielbiałem ich towarzystwo, dosiadłem się doń.

 

- Thorak, czemu jesteś takim idiotą? - powiedział prześmiewczo Arno, czwarty z braci. - Po cholerę żeś brał te ziółka? Naprawdę masz szczęście, że nie dała Ci nic zabójczego, byś tu z nami nie siedział.

- Mówiła, że to pomaga na wielkość małego giermka. I wiecie co? Nie pomogło... - cała kompania zaczęła się śmiać z Thoraka i jego zabaw, szczególnie najmłodszy Lazar, któremu brat zawsze dogryzał, oczywiście tak z miłości, ale potrafiło to zdenerwować.

- No dobrze, ma ktoś jeszcze jakąś historię? - zapytał Fritz. - Może ty, Gotfrydzie? Skoro jesteś tutaj z nami, musisz coś opowiedzieć.

- Nie zaszkodzi spróbować... dobra, mam. Pamiętacie może naszą zwycięską bitwę pod Pulawą?

- Tego się nie da nie pamiętać! - zakrzyknął Thorak. - Lazarek ubił tam dziesięciu Baraminów, cóż z tego, że mu w tym pomogłem.

Załóżmy, że to jego sukces.

- Zamknij się, Thorak. - Lazar szturchnął brata w ramię. - Co było dalej, Gotfrydzie?

- Po bitwie, jak już wróciliśmy do stolicy, podszedłem do pewnej dziewki, imieniem Aisha, była ona karczmarką w "Drewnianej Budzie". Używając swojej świetnej charyzmy, udało mi się doprowadzić do tego, że udaliśmy się do jej domu. Z początku myślałem, że wszystko pójdzie dobrze, poznamy się bliżej, może do czegoś dojdzie. Nagle, kiedy sobie spokojnie siedzieliśmy, w dosyć przestronnej sali biesiadnej, tak, wyglądała na dosyć bogatą osobę. Wracając, do domu prędko wrócił jej staruszek, nie wyglądał na wesołego. Szybko się okazało, że nie jestem mile widziany w jego domu, również widać było, że jest jakimś weteranem wojennym. Wiedziałem, że w walce nie miałbym szans, do tego nie chciałem zrobić żadnej przykrości Aishy. Dlatego podbiegłem do witraży, pięknych witraży, które wyglądały na ulicę miasta, uchyliłem jeden z nich, stanąłem na krawędzi i...

- I wtedy podszedł do was kapitan, który zażądał, żebyście się już ruszali, bo będziemy walczyć - pojawił się znikąd dowódca Vaben.

Vaben był średniego wzrostu, miał włosy koloru brąz, posiadał szramę na pół twarzy, którą zdobył podczas bitwy na polach Yarhas. Akurat ta blizna mu nie przeszkadzała, twierdził, że im więcej ich posiada, tym jest bardziej doświadczony. Oprócz tej szramy, bliźniaczych ran posiadał jeszcze więcej, na całym ciele.

- Dobra, chłopaczki, wstawać już. - powiedział Thorak. - Arno, łap topór, Fritz i Lazar, bierzcie swoje miecze. Chodźmy wyrąbać po raz kolejny oddziały Baraminów!

- Najpierw jest zbiórka, rąbać będziesz mógł potem, Thorak. - odezwał się kapitan. - No, ruszać się, chłopy!

- Najwyżej następnym razem dokończę historię. - chwyciłem swój miecz. - Teraz czeka nas kolejna porcja chwały!

- Zakładając, że będzie następny raz. - uśmiechnął się Fritz.

 

W obozie stacjonowały dwa legiony, nasz miał sześć dywizji, jakichś trzystu wojowników, drugi natomiast składał się z czterech, około dwóch setek. Nasz miał zostać wysłany pierwszy w bój, byliśmy już w miarę doświadczeni, w porównaniu do świeżaków z drugiego legionu. Nami dowodził oczywiście Kapitan Vaben, ten drugi legion nie miał za dużo szczęścia, kierował nimi Falkest, szlachcic, może dwa razy uczestniczący w prawdziwej bitwie, kilka razy w ulicznych bójkach. Skąd o tym wiem? W naszym legionie jest jeden człowiek, nazywa się Bran, jest takim naszym informatorem. On wie wszystko co się dzieje w obozie, w dużej mierze też poza nim, dlatego wszyscy wiedzą na przykład, że Generał Anhalt sypia z trzema kobietami naraz, a urzędnik Golfold jest hazardzistą i pogrywa w kościanego pokera, za naprawdę duże kwoty. Bran zawsze mówi, że w tym świecie, najważniejsza jest informacja. Ma chłop rację...

 

Przechodząc przez obóz, widzieliśmy jeszcze oddział, który zamiast się gotować do walki, wolał pić przy ognisku. Kapitan podszedł do nich, trochę porozmawiali i nagle największy z nich dostał w policzek od Vabena. Wstali tak szybko, że aż kurzyło się pod nimi, pobiegli na miejsce zbiórki, a nawet byli na nim pierwsi.

- Dobra panowie, stanąć w szeregu! Ilu nas jest, konkretnie proszę, poruczniku? - Kapitan Vaben zwrócił się do jego prawej ręki, który był zarazem jego giermkiem, Remusa.

- Więc tak, łącznie z drugim legionem, pół tysiąca żądnych krwii żołnierzy. Zakładając, że przybędzie na czas Szósta Kompania Ochotnicza, to będzie nas sześć setek.

- Dobrze, nie jest tak źle, wystarczy. - dowódca stanął na jednym z małych wzniesień przed obozem, przed nim staliśmy my, pół tysięczna armia gotowych do walki wojowników. - Słuchajcie mnie, żołnierze. Tuż za wzgórzem przed nami, znajdują się wojacy Baraminów, jest ich około dwóch tysięcy. Ale to zwykłe dzikusy, nie zawodowa armia. Dostaliśmy również pozwolenie od Króla na kontratak, więc, jeżeli wygramy, będziemy mogli wreszcie zakończyć tę bezsensowną, a już kilkuletnią wojnę. - w tym momencie, kapitana zagadał Falkest, żołnierze z przodu słyszeli, że rozmawiali o planie, oraz możliwym przebiegu bitwy.

- Boisz się walki? - zapytałem Fritza, wydawał się najbardziej rozważnym z rodzeństwa Shtoldów.

- Eee tam, powinieneś raczej zapytać, czy boję się śmierci. - odpowiedział spokojnie Fritz. - Otóż nie, nie obawiam się ani jednego, ani drugiego. Już żyję sporo czasu na tym świecie, wiem, że strach jest najgorszą rzeczą, jaka może Cię spotkać, ale jest też bardzo naturalną reakcją. Jednak gdybyś żył tak długo, jak ja, wiedziałbyś, że nie ma sensu się bać. Marnujesz tylko swój umysł, a ten u Ciebie wydaje się być dobrym, nie zepsuj go.

- Skąd o tym wiesz? To pewnie zaleta wieku, tak? - spojrzałem na weterana, w jego oczach było widać pełno spokoju, najpewniej dlatego uważałem go za rozsądną osobę.

- Czy ja wiem, czy zaleta. Poznaję się na ludziach, to może i jest w pewnym sensie dobra rzecz, ale na dłuższą metę niekoniecznie. Wiesz dlaczego? - Fritz wskazał dłonią na Kapitana Falkesta, który dalej rozmawiał o bitwie z naszym dowódcą. - Spójrz, nigdy nie musiałem słyszeć plotek Brana o nim, a wiem, że jest tchórzem. Naprawdę nie zdziwię się, jak nawet nie dołączy osobiście do bitwy, tylko wyśle swój legion.

- Jak do tego doszedłeś? Nawet Bran nigdy czegoś takiego nie powiedział.

- Nie widzisz, jak się trzęsie przy każdym słowie? - mimo tego, że był już w podeszłym wieku, Fritz miał najwyraźniej doskonały wzrok, słuch też miał dosyć dobry, słyszał, kiedy mówiono coś o nim, za jego plecami. Niezbyt się tym przejmował oczywiście, akurat mało go to obchodziło, co inni o nim myślą. - I to nie tylko podczas rozmowy z Vabenem, który jest naprawdę poważnym, oraz poważanym dowódcą, on tak robi podczas rozmów z każdym, nawet kiedy gadał z Thorakiem, jakby się go bał. Nie obawiaj się niczego, bo możesz skończyć jak on. A raczej byś nie chciał.

 

Kapitan już zakończył rozmowę z Falkestem, jednak widać było, że coś go trapi. Stanął on ponownie na wzniesieniu, rozwinął mapę, którą podał mu porucznik i zaczął objaśniać nam plan bitwy.

- ...I wtedy uderzy mój pierwszy legion, drugi natomiast będzie stał na wzgórzu w pogotowiu, możliwe, że Baraminów jest więcej, albo sobie po prostu nie poradzimy. Nie będziemy czekać na Kompanię Ochotniczą, najwyżej dołączą do nas już w trakcie walki. Mam nadzieję, że wszystko jest jasne, bo nie będę się powtarzał. A, jeszcze jedna sprawa, naprawdę chcę, żebyście uważali na siebie, już za dużo dobrych ludzi straciłem w starciach z tymi dzikusami. Nie lekceważcie ich, mimo niezbyt dobrego wyposażenia, nadal mogą być niebezpieczni. - wiedziałem, że Kapitan kieruje te słowa, między innymi, do naszego oddziału. Zawsze staliśmy na pierwszej linii, czasem nawet kpiliśmy z wroga, a już szczególnie Thorak, który raz zawalczył nawet bez zbroi. Jest szaleńcem, ale zarazem świetnym wojownikiem, oraz dobrym przyjacielem. Vaben akurat to w nim lubi, jak każdy. - Także, musimy już ruszać. Uważajcie na siebie i innych, chłopy. Właśnie dzisiaj, dzisiaj możemy zakończyć ten, już zbyt długi, bezwartościowy konflikt. Nie zepsujmy tego, bracia...

 

Doszliśmy w końcu, po niecałej godzinie drogi, na wzgórze. Kiedy na nim staliśmy, miałem dziwne przeczucie, że nasz wróg coś knuje. Kilku z oddziału również czuło niepokój.

- Kapitanie, gdzie są Ci Baraminowie? - zapytałem Vabena. Ze wzgórza, na którym stacjonowaliśmy, nie było widać wroga, z żadnej strony.

- Są tam, na polanie przed nami. - dowódca wskazał dłonią środek wielkiej łąki. - Lubią i umieją się ukrywać, pamiętasz przecież, bitwa pod wsią Gerhen, wariaci chowali się w lesie przez jakieś pół godziny, podczas gdy my staliśmy w pełnym słońcu. Oczywiście, mogliśmy zaatakować, ale walcząc z dzikusami w lesie, nie mielibyśmy szans. Ty też tam stałeś, razem z braćmi Shtold, tak? Ehh, jesteście wszyscy naprawdę, świetnymi wojami, ale aroganckimi, jak mało kto, w szczególności Thorak. Czasem mam ochotę uderzyć go, tak prosto w twarz, za swoją niesubordynację. Cholerny Shtold, nienawidzę drania, ale z drugiej strony kocham go, jak brata.

- Z tego co pamiętam, to była jedyna bitwa, jak dotąd, podczas której Baraminami ktoś osobiście dowodził. Prawie im się udało nas pokonać, ten ich wódz, wydawał się być dosyć rozważnym.

- Gotfrydzie, posłuchaj mnie teraz. To nie przywódca prawie wygrał im bitwę, tylko nasz król. Starzec nie pozwolił ruszyć legionowi Kitgora, który miał nas wspomóc w walce, ponieważ stwierdził, że świetnie damy sobie radę i nie ma takiej potrzeby. Prawie nas wyrżnęli w pień, przecież została tylko setka wojowników, przez tego głupca straciłem tylu dobrych ludzi... Wasz król nie jest moim władcą, ja służę tylko dla Ediru, dlatego muszę się go słuchać. Uwierz mi, nawet bez jego rządów ten kraj by sobie poradził, moim skromnym zdaniem, lepiej. - nigdy nie sądziłem, że Vaben jest aż tak źle nastawiony do króla. Z jednej strony ma rację, nasz władca woli wręcz usługiwać szlachcicom, zamiast chociaż pomóc żołnierzom. Jest skorumpowany, je swoim doradcom z rąk, ale nadal, dzięki jego rządom, nie doszło jeszcze do żadnej rebelii, w porównaniu do Króla Loraka, przez którego cały kraj, wręcz płonął ogniem. - Żołnierzu, po tej bitwie wracamy z powrotem do stolicy, Elderonu, znowu będę musiał się spotkać z tym starcem na naradzie. Jeżeli, po raz kolejny, zacznie coś gadać o tym, jaka to wojna jest niepotrzebna, a armii należy się jakoś pozbyć, to naprawdę, nie ręczę za siebie. Niech lepiej zajmie się byciem psem swoich radnych, a wojnę zostawi prawdziwym Edirczykom, a nie obłąkanym sługusom...

 

Błąkając się jeszcze chwilę po dosyć dużym wzgórzu, na którym stacjonowaliśmy, napotkałem na Arno, który siedział w pełnym rynsztunku pod drzewem, spoglądając w dal.

- Jak twoja rana, Arno? - miał on rozcięcie na całej długości ramienia, podczas walki pod Pulawą rzucił się na niego jeden z Baraminów. Był jakby w transie, poruszał się i uderzał szybciej, niż reszta jego pobratymców. Arno nie zdążył zareagować i dzikus przeciął mu rękę swoim toporkiem. Miał szczęście, że nieopodal znajdował się Lazar, który zręcznie wymierzył napastnikowi cios pod żebro. Gdyby nie młody, jeden ze Shtoldów mógł już nie żyć.

- Jakoś się trzymam, Gotfrydzie. Widziałem, jak rozmawiasz z dowódcą, chodziło o bitwę, jak rozumiem?

- Tak, o tym rozmawialiśmy, tylko niekoniecznie o tej, która zaraz może się zacząć. Gadaliśmy o Gerhen, oraz o królu.

- O tym głupcu żeście rozmawiali? Nie wiem, czy chciałbym znać szczegóły. - Arno najwyraźniej był tak samo nastawiony do władcy, jak Vaben. - A co o tej bitwie mówiliście?

- To jest powiązane ściśle z królem. Prawie żeśmy przez niego przegrali, gdyby nie nasza inicjatywa, nie widzielibyśmy się więcej w tak zacnym gronie. Dowiedziałem się, że legion Kitgora, który miał nam wtedy pomóc, został zatrzymany przez naszego władcę właśnie. Wydawać by się mogło, że król jest zdrajcą.

- Wiedziałem, wiedziałem, że ten starzec nie jest godny zaufania. Posłuchaj mnie również, tak samo, jak posłuchałeś Vabena. W tym legionie, jedyną osobą, która postrzega Króla za odpowiedniego władcę, aktualnie jesteś ty. Nawet Bran, ten wścibski plotkarz, traktuje go dobrze tylko dla interesów. Uwierz mi, trzymaj się z nami, a raczej wyjdzie Ci to na dobre. Słyszałem też, że przeciwko królowi szykuje się rebelia, ale taka naprawdę ogromna, nie taka, jakie były za Loraka.

W tym momencie usłyszeliśmy porucznika, który zadmił w róg, żeby zwołać nas do siebie. Pobiegliśmy więc prędko na zbiórkę, ostatnią, przed wielkim starciem. Bitwa, na którą tak bardzo czekaliśmy, miała, już za chwilę, się zacząć.

 

- Żołnierze, za dosłownie chwilę ruszymy do ataku. Tym razem nie będziemy na nich czekać, w tym dniu musimy zwyciężyć. - Vaben stanął przed nami, wyglądał jak człowiek, który naprawdę może nam wygrać to starcie. Cały legion bacznie obserwował ruchy kapitana, słuchał jego słów, po prostu Vaben potrafi stworzyć sobie dobrą reputację. I stworzył. - Pamiętajcie o jednym, nie jesteście tutaj sami. Chrońcie kolegę z boku, a on też was obroni. A teraz, teraz chodźcie za mną, chłopy. Ruszamy zmiażdżyć kolejną armię dzikusów!

Cały legion po tych słowach zaczął wiwatować, potem zaczęły się krzyki. Krzyki, które miały zniweczyć zapał do walki przeciwników. W pewnym momencie, z wysokich traw wyskoczyła armia Baraminów i zaczęła pędzić w naszą stronę. Oni najwyraźniej też chcieli to zakończyć, tu i teraz.

- Na nich, panowie. Na nich! - krzyknął dowódca.

Zaczęliśmy biec, ile sił w nogach, prosto w stronę wroga. Słychać było pełno różnych okrzyków, wiwatów, ktoś nawet śpiewał. Byliśmy gotowi na wszystko, na śmierć chyba najbardziej.

- Dawać ich tutaj! Naprzód!

 

Szarża obu armii zakończyła się, zderzenie dwóch stron wywołało jakby lekki wstrząs ziemi. Niebo pochmurniało, zaczął też padać deszcz. W kilka chwil łąka, która przedtem była piękna i spokojna, zamieniła się w grzęzawisko. Rzeka, która przepływała przez środek tej doliny, płynęła już krwią, zamiast wody. Pośród tego całego bagna staliśmy my, dumny i zawzięty ród Edirczyków, oraz oni, równie zawzięci napastnicy Baraminów. Jednak na polu bitwy każdy jest równy, obie strony mają takie same szanse. My, albo oni. Nie ma innego wyboru.

- Noż cholera, dorwał mnie! - usłyszeliśmy pierwsze jęki z naszego oddziału, był to Hammst, jeden z kilku żółtodziobów w naszym legionie. Pech chciał, że przydzielono go do naszej dywizji, walka na pierwszej linii nie wyszła mu dobrze. Szkoda chłopaka, któryś z naszych go dobił, nie chciał, żeby umierał w męczarniach.

Arno walczył tak, jak nigdy dotąd. Był w swoim żywiole, na pierwszej linii i bitwa o wszystko. Czego chcieć więcej? Nawet w walce z dwoma naraz utrzymał się wystarczająco długo, abyśmy mogli się do niego przebić i go wspomóc. Nadal jednak bacznie uważał na swoją ranę, wiedział, że jak teraz dostanie, to po nim. Lazar i Fritz trzymali się razem, bark w bark, ramię w ramię. Przedzierali się coraz głębiej w formację wroga, nie potrafili ich zatrzymać.

 

- A gdzie walczył kapitan? - zapytał zaciekawiony historią karczmarz.

Tawerna "Stary Kocioł" była dosyć ładną, ale już lekko zniszczoną, siedzibą zbirów wszelakiej maści. Po bitwie musiałem tutaj chodzić, gdyż do karczmy Aishy nie miałem już wstępu, szkoda, podawali tam dobre trunki. Właścicielem "Starego Kotła" jest Bragir, młody, dosyć tłusty chłop, przyjemnie z nim można pogawędzić. Nazwa tawerny pochodzi od, faktycznie już zużytego kociołka, stojącego w jednym z rogów. Bragir używa go do różnych celów, głównie do kwaszenia ogórków, wychodzą naprawdę dobre. Do stolika, przy którym siedzieliśmy, dosiadło się jeszcze trzech osiłków, którzy równie chętnie słuchali o bitwie.

- Najpierw karczmarzu poproszę jeszcze jedną kolejkę, dla wszystkich! - Bragir porozdawał wszystkim, którzy siedzieli z nami, po kuflu najlepszego piwa w okolicy. Łyknąłem, oczywiście, a potem znów opowiadałem.

- Z Vabenem trzymaliśmy się dosyć blisko, również na pierwszej linii. Kilka razy widziałem , jak kapitan ratuje życie naszym żołnierzom. Swoim wielkim, dwuręcznym flambergiem, rozcinał Baraminów na dwie połowy, bardzo dobrze opanował tę broń. Co jakiś czas krzyczał "Napierać! Dalej!", i takie inne podbudzające do walki słowa. Dawało to naprawdę dużo sił, w każdym z nas wzbudzało to chęć, wręcz zmasakrowania wroga.

- A ta mgła, która teraz znajduje się tuż pod naszymi murami, ona też przez tę bitwę? - zapytał jeden z chłopów przy naszym stole.

- Ten obłok pojawił się na koniec starcia z Baraminami, w ferworze walki prawie jej nie zauważyliśmy. Nagle te wszystkie dzikusy zaczęły uciekać w stronę lasów, oczywiście ucieszyło to nas, ale potem zobaczyliśmy właśnię tę mgłę. Spowiła ona całe pole bitwy krwawym dymem, jakby wszystkie te trupy wydzielały z siebie jakiś odór. A martwych było naprawdę dużo, około połowa legionu została zabita przez napastników. Gdzie byś się nie obejrzał, tam leżeli polegli. Naprawdę, straszny widok, szczególnie, że ta cała krwawa chmura przykryła pole walki, wyglądało to jeszcze tragiczniej.

- Do szyku, żołnierze! Cokolwiek jest w tej mgle, my to zatrzymamy! - kapitan od razu wiedział, że w obłoku coś się skrywa.

Nie mylił się, chwilę po ustawieniu formacji, czerwona chmura, jakby zaraza, przykryła całe pole bitwy, otaczając nas w jej środku. Zaczęły z niej wyglądać cienie, dosyć przerażające sylwetki ludzi z rogami, jakby demony, o których mówią duchowni. Nigdy specjalnie nie słuchałem kaznodziejów, ale teraz przyznaję im rację, takie coś istnieje naprawdę. Staliśmy przerażeni w kręgu, pośrodku nieznanego niebezpieczeństwa. Uwierzcie, jakbyście tam byli, ehh...

- Brzmi to, jak w jakiejś bajce. - powiedział Bragir, po czym lekko się uśmiechnął. - Ale chyba masz rację, czerwona, krwawa mgła nie tworzy się bez przyczyny.

- Możesz nie wierzyć, ja wiem co widziałem i nie będę się z tym krył. - Bragir spojrzał na mnie w taki sposób, jakby chciał mi powiedzieć, żebym mówił dalej. - Byliśmy osaczeni, nie wiedzieliśmy co robić, staliśmy tak pośrodku niczego, na szczęście Vaben, jak zwykle, podniósł nas na duchu.

- Żołnierze, wiem, że się teraz boicie, ale uwierzcie mi, że ja też. Boję się, że zostaniemy już do końca w tej mgle, do śmierci z głodu i pragnienia. Chyba nie chcecie tak umrzeć, prawda? - wszyscy wojownicy, którzy się ostali, zaczęli krzyczeć różne zdania, najczęściej "Zwycięstwo, albo śmierć", które było hasłem przewodnim naszego legionu. - Przetrwamy to, albo zginiemy próbując, żołnierze!

 

W karczmie robił się coraz większy ruch, jeszcze więcej osób przyłączyło sie do naszego stolika, był tutaj nawet Roderyk, nowy wojownik z naszego legionu, któremu nie pozwolono dołączyć do starcia. Bragir podał nam kolejną kolejkę piwa, abyśmy przypadkiem się nie wysuszyli przy opowieści.

- W jednej chwili z mgły, z każdej strony, wyskoczyły na nas demony. Mimo tego, że staliśmy w grupie , to i tak zaczęli nas rozrywać na kawałki. Pierwszy zginął Anzelm, weteran kilku bitew, bestia po prostu na niego skoczyła i przegryzła mu krtań przez zbroję płytową. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak potężnego, a co dopiero walczyć z czymś takim. Kolejni padali jak muchy, w pewnym momencie zostało nas, z około setki, ze trzydziestu żołnierzy. I wtedy stała się tragedia, przez którą najmłodszy z braci Shtold, Lazar, się cały czas obwinia. Jedna z bestii skoczyła na Thoraka, który zręcznie zdzielił ją tarczą prosto w gębę. Demon tylko lekko odleciał i po chwili rzucił się na Shtolda, który padł razem z nim na ziemię. Szarpali się tak kilka chwil, nikt nie mógł mu pomóc, gdyż każdy również walczył o życie. Lazarowi udało się ubić jedną z tych bestii, wbił jej swój miecz prosto w tułów i zaczął biec w stronę brata. Nie zdążył, nagle został staranowany prosto w bok przez kolejną bestię.

Thorak dalej leżał na ziemi, walcząc z demonem, jednak nie miał on szans w takiej pozycji. W końcu, zmęczony już walką, opuścił jedną rękę, którą podtrzymywał róg wroga. Bestia uwolniła się w jednej chwili z uścisku jego drugiego ramienia i przebiła mu klatkę rogami, wręcz na wylot. Lazar, po krótkiej walce z napastnikiem, wstał, spojrzał na martwego Thoraka i rzucił się wściekle na bestię, która lekko utkwiła w ciele rogiem. Odciął demonowi łapę, rzucił go na ziemię kilka metrów dalej i zaczął wręcz rozszarpywać. Nigdy nie widziałem tak zniszczonego w środku człowieka, był on tak wściekły, że odrąbał bestii jeden z rogów i przebił nim już kolejną.

 

Coraz więcej demonów skakało na nas z mgły, a naszych cały czas ubywało. Lazar w rozpaczy zaczął płakać nad Thorakiem, kiedy to kolejna bestia chciała się rzucić na młodziaka. Skoczyłem na nią, już nie zważałem na demona, z którym cały czas walczyłem, wolałem chociaż spróbować uratować życie Shtolda. Udało mi się, razem z bestią upadliśmy tuż pod nogi Arno, który silnym uderzeniem odrąbał łeb wrogowi swoim toporem.

- Zabierz stąd Lazara! - krzyknąłem do niego. - Zabierz, uciekajcie z tej mgły, przynajmniej spróbujcie!

- Nie mogę tak was zostawić, jesteście dla mnie wszyscy jak bracia. - spojrzał się na mnie, wręcz krwawymi oczyma, widać w nich było chęć zemsty.

- W takim razie chociaż strzeż go, nie możemy stracić kolejnego Shtolda. - złapałem go za bark, uśmiechnęliśmy się do siebie i popchnąłem go w stronę zrozpaczonego brata.

Podbiegłem do Fritza, był chyba najbardziej przytomnym po tym, co się stało.

- Musimy wszyscy ustawić się w kręgu, jesteśmy teraz w zbytniej w rozsypce, tak nie mamy szans!

- Masz rację... Kapitanie! - zakrzyknął do Vabena, który właśnie uporał się z demonem, który nękał go od początku walki. - Rozkaż ustawienie formacji, bo inaczej nas tu wszystkich powyżynają!

Kapitan zadmił w róg, który cały czas wisiał na jego pasku.

- Żołnierze, tworzyć krąg, szybko! - wszyscy, czyli w sumie kilkunastu wojowników, zebrali się w formacji, ustawiliśmy się wokół Lazara, który nawet nie chciał się ruszać, cały czas klęczał nad bratem. - Brońmy się, do końca!

- Kapitanie! - zakrzyknął Bran. - Gdzie jest, do cholery, drugi legion?!

 

Właśnie, drugi legion. Był potrzebny o wiele wcześniej, nawet podczas walki z Baraminami, ale przybył dopiero teraz. Nagle z obłoku wybiegli wojownicy Falkesta, którego, jak przewidział Fritz, nie było nawet z wojskiem. Zaczęli rozcinać bestie, które już były lekko zmęczone, o dziwo one mogły się męczyć.

- Gdzieście byli, kiedy was potrzebowaliśmy najbardziej! - Vaben krzyknął do jednego z, można powiedzieć, przedstawicieli legionu.

- Kapitan Falkest dostał od króla rozkaz, aby zostać dalej na wzgórzu i czekać. Stwierdziliśmy, z jakąś połową legionu, że może już nie być na co czekać i przybiegliśmy tutaj, wbrew rozkazom, dowódco. - żołnierz otarł pot z czoła, widać było, że biegli z całych swoich sił.

- Dobrze żeście zrobili, żołnierzu, a gdzie jest Falkest?

- Dalej na wzgórzu, z resztą wojowników, kapitanie.

- Cholerny tchórz, potrzebowaliśmy Kitgora, a nie tego pseudorycerza. Gdzie jest Remus, moja prawa dłoń?

- Nie żyje, kapitanie. - powiedziałem spokojnie do Vabena. - zginął jako jeden z pierwszych, jeszcze podczas starcia z Baraminami.

- Ehh... Szkoda chłopaka, był jeszcze dosyć młody. Trudno. Żołnierze, wszyscy w krąg, ale to już! Musimy otoczyć i bronić tego Shtolda, nie stracimy kolejnego młodziaka.

 

- Jak to się stało, że nawet z pomocą drugiego legionu, wróciło was tak niewielu? - zapytał Roderyk.

- Ogień, to jest odpowiedź na to pytanie. W pewnym momencie ponownie zaczęły wyskakiwać na nas bestie, ale teraz już dawaliśmy sobie z nimi radę. Była nas tam setka, od naszego legionu ledwo dziewiątka, czyli Ja, Arno, Fritz, Lazar, Bran, Vaben, oraz trójka pijaczyn z obozu, którzy, o dziwo, walczyli wręcz doskonale. Byłoby dziesięciu, gdyby nie... Ehh, Thorak.

- Spokojnie, Gotfrydzie, nam też będzie go brakować. - Bragir poklepał mnie po ramieniu. - Był naszym stałym bywalcem. Opowiadaj dalej i nie martw się, aż tak.

- Najwyraźniej przywódca tych demonów, którego cień było widać we mgle, nie chciał, żebyśmy wyszli stąd żywi, dlatego zrzucił na nas deszcz, ognia. Nagle wszystko wokół zaczęło się palić, a z nieba spadały ogromne słupy ognia, kule, miejscami nawet płonące skały. Patrzyłem tylko dookoła, jak ludzie, którzy chcieli zawalczyć, ale tak uczciwie, palą się żywcem. W całym tym chaosie, z obłoku zaczęły wyskakiwać znowu demony, nie bały się one ognia. Rozrywani szponami i paleni ogniem nie mieliśmy już jakichkolwiek szans na zwycięstwo, mogliśmy tylko czekać na nieubłagany koniec.

- Do końca! Walczcie do końca, żołn...Ahh! - na kapitana skoczyła jedna z bestii, która wbiła swoje szpony w jego tułów i zaczęła powoli przecinać pancerz, wraz ze skórą.

Na szczęście Bran w tym momencie rzucił się na napastnika, odsunął go od kapitana i uderzył prosto w gębę swoją buławą. Demon już się po tym ciosie nie podniósł, a Vabena podniósł Fritz.

- Zabieraj Lazara, próbujemy wydostać się z tego piekła! - krzyknął do mnie.

Ja stałem, zdumiony, a zarazem przestraszony, patrząc się w górę. Kilku żołnierzy robiło to samo, gdyż na niebie pojawiła się ogromna chmura czystego ognia, która leciała wprost na środek pola walki, łąki, która była już tylko pogorzeliskiem. Rzuciłem się na Lazara, przykryłem go swoim ciałem i nagle poczuliśmy uderzenie, żar i straciliśmy przytomność.

 

- To, jak wy to przeżyliście? - zapytał karczmarz.

- Nie wiem, Bragir, nie mam pojęcia. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam przed utratą przytomności, było to, jak te wszystkie bestie spaliły się, jak wcześniej my. Ten szaleniec, który nimi rządził, po prostu zabił swoich żołnierzy, nie wiem, może ma ich więcej, ale nadal nie rozumiem czegoś takiego.

- Odbiegłeś trochę od pytania, jak przeżyliście?

- Po przebudzeniu widziałem już tylko popiół, był on wszędzie, niektórych ciał nawet nie było pod nim widać. W tamtej chwili czułem, jakby to był jakiś koszmar, z którego wielce chciałbym się wybudzić. Spojrzałem na Lazara pode mną, na szczęście żył, ale nadal był nieprzytomny. Wstałem i zacząłem rozglądać się wokoło, Arno robił to samo. Fritz podniósł się z ziemi, razem z Vabenem, który opierał się o jego bark. Bran również przeżył, chociaż bitwa odcisnęła na nim swoje piętno, w postaci wypalonej blizny po prawej stronie twarzy. Jeszcze kilku z drugiego legionu również wstało, także ten żołnierz, który zachęcił wszystkich do tego piekła.

- M...musimy wrócić do stolicy, żoł...żołnierze. - powiedział zdyszałym i lekko wypalonym głosem Vaben.

Nagle zauważyliśmy jakiś sztandar, przechodzący za wzgórzem. Była to Kompania Ochotnicza, która miała dołączyć podczas walki.

My jeszcze przez chwilę próbowaliśmy znaleźć jakichkolwiek rannych, bezskutecznie. Truchła trudno było nawet odróżnić od siebie, były tak osmolone i poszarpane, że nie dało się po prostu.

- Gdzie byliście?! Gadaj, żołnierzu! - do Vabena podszedł przywódca kompanii, a kapitan wręcz rzucił mu się do gardła.

- Napadł na nas oddział Baraminów, trzystu dzikusów. Zabili jakąś połowę z nas, przepraszam kapitanie. Nie dało się szybciej.

- Dobrze, w takim razie wybaczam Ci, żołnierzu. Ale spójrz wokół, tutaj była łąka, na której stało pół tysiąca wojowników. A teraz, teraz nie potrafię tego czegoś nazwać, zostało nas może dwudziestu. A widzieliście chociaż, gdzie szła krwawa mgła?

- Tak kapitanie, idzie w stronę Elderonu, a co się tutaj stało, tak dokładnie?

- Na stolicę?! - Vaben krzyknął, a w oczach przywódcy kompanii pojawił się strach. - To demony, chłopcze, cholerne rogate bestie. I ogień, myślisz, że skąd tutaj tyle popiołu? Musimy wracać do miasta, wesprzeć obrońców. Już!

 

- Przed wyruszeniem do stolicy zakopaliśmy jeszcze ciała naszych poległych, chociaż Lazar się wahał z oddaniem truchła brata,

- Czyli to, co teraz jest przed murami miasta, to jakieś gniazdo demonów?

- Tak, dokładnie. - zauważyłem Lazara, który siedział samotnie z kuflem piwa w rogu karczmy. - Wybaczcie, ale muszę, chociaż spróbować, pocieszyć druha.

Odchodząc od nich słyszałem jeszcze, że gadają coś o tej mgle, że pozabija ich i tak dalej. Za bardzo mnie to nie interesowało, teraz ważniejsze dla mnie było dobro młodego.

- Dobrze się czujesz, Lazar? - złapałem go za bark, a on spojrzał na mnie smutnymi oczyma, wręcz pełnymi rozpaczy.

- Thorak... mogłem go uratować, gdybym, gdybym był szybszy...

- To nie twoja wina, druhu. Nie mogłeś nic na to poradzić, los najwyraźniej tak chciał. - Lazar przytulił się do mnie, a mnie ciekawiło, gdzie są teraz inni jego bracia.

- Brakuje mi go, wiesz?

- Wiem młody, nam wszystkim go brakuje, większego zawadiaki nie było. - Lazar lekko się uśmiechnął, co mnie też ucieszyło. - Musimy żyć dalej, Lazar. I mieć nadzieję, że już nikt więcej nie zginie.

- Masz rację, Gotfrydzie. - młody usiadł już spokojnie na ławie, dokańczając swój kufel z piwem. - Nie powinienem się smucić, Thorak by tego nie chciał...

 

Nagle do karczmy wbiegł Bran, jego rana na twarzy była już opatrzona, ale bliznę będzie miał do końca swoich dni.

- Gotfryd! Vaben Cię szuka. - krzyknął na całą tawernę.

- A czego on chce?

- Słyszałem, że masz z nim iść na naradę do króla, jako jego prawa ręka. No, chodź już. - złapał mnie i popchnął w kierunku drzwi.

- Idę, idę. - spojrzałem jeszcze na Lazara. - Trzymaj się, młody.

- Wzajemnie, druhu. - uśmiechnął się szczerze. Miałem wrażenie, że już mu trochę przeszło.

Wręcz wybiegłem z karczmy, przy okazji potykając się o jakiegoś pijaka, leżącego na ulicy. To musi być naprawdę ważna sprawa, skoro kapitan wybrał akurat mnie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Zaciekawiony 11.08.2019
    Bardzo anegdotowa ta fabuła, co chwilę narrację coś przecina. Momentami szwankuje szapis, brak spacji albo jakaś nadmiarowa. Przyjrzę się dokładniej w wolnej, chwili, bo coś mi to opowiadanie przypomina.
  • Karawan 12.08.2019
    to przeciął gruby sznur, który trzymał jego ulubionego rumaka. Jak poleciał, tak nikt go więcej nie widział, - niezbyt logiczne. Koń nie lata, a nadto nie widać dlaczego miałby uciekać? Spłoszony ruchem odbiegłby kawałek ale na pewno wróciłby - taka końska natura.
    a Lazarek wtedy podszedł do mnie, podał mi rozcięty fragment sznura i z płaczem powiedział " Konik...Konik uciekł". - to ile lat miał? takie zachowanie to u dziecka pięcioletniego ale kto dawałby pięciolatkowi ostry miecz?

    Dalsza lektura... Język polski niezbyt polski; Nagle, kiedy sobie spokojnie siedzieliśmy, w dosyć przestronnej sali biesiadnej, tak, wyglądała na dosyć bogatą osobę. Wracając, do domu prędko wrócił jej staruszek, nie wyglądał na wesołego. - wręcz wymagający tłumaczenia na polski - nieładnie ;)

    Dałem więc pokój dalszemu czytaniu pod kątem błędów tego typu. Całość chaotyczna nieprzemyślana. Być może był jakiś pomysł, ale jego realizacja wg mnie smutna. Trzeba było napisać, przeczytać, poprawić błędy logiczne (dywizja wojska nawet w baśniach to nie pięćdziesięciu ludzi - wojsko do niepamiętnych czasów miało dziesiętników i setników i dopiero setka stanowiła podstawowy oddział dowodzony przez jakiegoś porucznika, hrabiego czy innego szlachetnego). Żołnierz to nie nawiedzony demon czujący radość przy mordowaniu wrogów, a zwykle zindoktrynowany prostak, którego jedynym marzeniem jest nie dać się zabić w boju a potem poużywać życia. Zachęcam mimo tego do pisania, ale przede wszystkim do czytania i sprawdzania swoich pomysłów w ciotce wiki, w wujku guglu w podręcznikach. Powodzenia padawanie :)
  • Dudelf 12.08.2019
    Dzięki za odpowiedź, postaram się poprawić błędy, chyba cały czas się polepszam. Raczej z pisania nie zrezygnuję, wiem, że robię to chaotycznie, ale naprawię to, sam to sobie również obiecałem. Także, dziękuję raz jeszcze za odpowiedź, jeżeli jeszcze wstawię coś tutaj, to będzie to coś na pewno lepszego niż to, tymczasem miłego dnia życzę!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania