Tajemnica Mint Hill I

Gdy otworzyła oczy nic się nie stało, dostrzegła Liama nad sobą, który silnie trzymał siekierę, głowa węża przed chwilą opadła na podłogę, a tułów leżał przed nią. Upływała gęsta i krwista ciecz. Westchnęła, spojrzała w górę i złapała się za wyciągającą ku niej dłoń, od razu przytuliła przyjaciela, a on ja objął.

- dziękuje - szepnęła.

- niech będzie, że to drobiazg - tym razem on poczuł ulgę i pozwolił się jej wypłakać. Drgnęli gdy usłyszeli za sobą trzask, gdy odwrócili się był to Jason.

- Jason - pisnęła. Najpierw chciała uśmiechnąć się, ale widząc jego surowa minę zrezygnowała, ale gdy dostrzegł to wszystko, widziała w jego nieziemskich oczach strach, a następnie ulgę.

- jest bezpieczna - pomyślał.

- co on tu robi... - wydusiła w końcu dziewczyna w szoku, spoglądając na węża.

- to tajpan pustynny, uznawany za najniebezpieczniejszych węży na świecie, z dziesięciu zajmuje pierwsze miejsce - wyjaśnił Liam, a oczy Eleny i Jasona zwrócili się na niego podejrzanie.

- pracowałem w sklepie zoologicznym w liceum, u pana Thomsona - wyjaśnił przewracając oczami, na co przyjaciele skinęli głową, ze rozumieją.

- on raczej nie należy do tutejszych - kucnął chłopak z loczkami do martwego gada.

- i masz racje, zamieszkuje Australię, głównie pustynne tereny - odpowiedział mu.

- wiec wąż o tropikalnym klimacie - pomyślała na głos brunetka, a kolega przytaknął potwierdzając jej myśli.

- myślałam, że mnie zje - pisnęła łapiąc się za głowę.

- nie zjadłby cię, zabiłby cię w pięć minut, maksymalnie czterdzieści jeśli byś nie uzyskała surowicy, ale nie zjadłby cię

- to mnie pocieszyłeś - parsknęła marszcząc groźnie brwi.

- takie są fakty

- skoro nie należy do naszego klimatu, to co tu robił?. Nie sądzę by uciekł od pana Thomsona, bo u niego pewnie ma lepiej niż tu

- dobre pytanie. Długo na pewno nie jest na wolności, w naszych warunkach by nie przeżył, zważając na to, że ochłodziło się bynajmniej na pewno dla niego, to tez wzgórze jest raczej wilgotniejszym miejscem

- wypuścił go ktoś? - popatrzył na kolegę. Elenie pozostało tylko słuchać, brakowało jej słów na to wszystko.

- wygląda na nakarmionego, nie jest chudy. Skóra można rzec, że lśniąca. Tak sądzę, ze tak. Sądzę również to, że ten ktoś wiedział doskonale co to za wąż

- ktoś chciał mnie zabić...znów - chlipnęła Elena, a chłopacy popatrzyli na nią ze współczuciem.

- nie powinnaś tu przychodzić sama - zwrócił się do niej dość łagodnie Jason.

- myślałam, ze coś znajdę, musiałam się czymś zająć - wyjaśniła zdenerwowana.

- i widzę, ze coś znalazłaś - wyczuwając Liam kłótnie, wtrącił się w ich rozmowę, kucając przy znalezisku Eleny. Nieco każdy z nich ochłonął od emocji.

- byliście moją inspiracją - zwróciła się do przyjaciela lekko uśmiechając się dumnie, na co wyszczerzył cwaniacko białe zęby, na co roześmiali się wszyscy. Jason dźwigną klapę i pociągnął do góry. Do ciemności prowadziły drewniane schody. Elena od razu włączyła w telefonie latarkę i zaświeciła. Nie było aż tak głęboko, dosłownie z kilka stopni. Zauważyła, że zapada zmierzch zza oknami, gdy mogła już zejść kiedy chłopacy znaleźli włącznik do światła również znalazła się na dole. Rozglądali się nie rozumiejąc i rozumiejąc. Nic tu nie było po za pajęczynami, kurzami, zakurzonym krzesłem i małym stolikiem. Jednak przy ścianie, dostrzegli słabiej już widoczną okrągłą plamę. Gdy Liam podświetlił swoim telefonem, od razu można było rozpoznać barwę czerwoną.

- to jest sok wiśniowy prawda? - zamarudziła już brunetka.

- mam taką nadzieję... - odrzekł przyglądający się wyschniętej cieczy Harris, gdy usłyszeli łomot, od razu zerwali się pod ścianę, dwudziestolatkowie intuicyjnie od razu zasłaniając za sobą dziewczynę, która lekko chlipnęła, a następnie roześmiała się, rozpoznając głos koleżanek.

- bohaterzy... - parsknęła zza nimi.

- Elena, Liam?

- Jason !

Usłyszeli, razem w tym samym czasie wypuszczając powietrze z ust.

- na dole - poprowadził swoim głosem Liam, a zaraz ukazały się ich pozostałe dziewczyny.

- martwiłam się - Alex od razu podbiegła do swojego narzeczonego, wtulając się w jego niedźwiedzie objęcia.

- co to za gad tam lezy do cholery ! - zapytała się krotko ścięta brunetka podbiegając od razu do przyjaciółki - nic ci ie jest - złapała ja za ramiona, jakby chciała upewnić się czy faktycznie jest cala i zdrowa.

- nic mi nie jest, możesz być dumna Alex. Masz dzielnego chłopaka - zwróciła się do blondynki Sawyer.

- narzeczonego - poprawiła ja dziewczyna, całując swojego ukochanego, na co brunetka przewróciła oczami.

Gdy Liam opowiedział nowym osobom w całym zdarzeniu o wszystkim i częściowo Elena, wszyscy wpatrywali się znów w plamę.

Gdy wszyscy po posprzątaniu bałaganu wracali już do samochodów wciąż w szoku, szukali słów, co chcieliby powiedzieć. Jednak pożegnali się i od razu każdy ruszył w swoje stronę. Każdy jadąc do domu myślał nad jedną rzeczą.

- czy to była krew, czyja krew, czy Ethan, albo Sara byli tu?

Elena padła na lozko, wciąż widząc przed sobą tego okropnego węża. Odetchnęła, już drugi raz... Miala dość tego, a to wszystko zamiast odpychać, bo oczywiście straszne to było, ale też jeszcze bardziej motywowało. Jednak tym razem to nie ona będzie ofiara. Bedzie walczyć. Teraz rozumiala Jasona, skąd ta chęć wciąż szukania, skąd ta determinacja u przyjaciółki. Jak na razie miała dość tych niespodzianek, ale niesądziła, że następnego dnia spotka ją druga.

 

*

Gdy próbowała udawać, że wszystko jest w porządku, zaczęła obsługiwać pierwszych klientów. Wyjątkowo nie był duży ruch. Jak na razie zza barem była ona, Jason a w kuchni pani Marlen... Gdy polerowała kufle od piwa i wysokie szklanki do napoi i zimnych i gorących podszedł do niej nieznajomy mężczyzna. Na oko w wieku przed czterdziestką. Brunet, lekkie zmarszczki, krótki spiczasty nos oraz brązowe oczy, na które była pewna, że już je skądś zna.

- Elena Sawyer? - spytał.

- ahaa... podać coś jeszcze ? - spytała z grzecznością. Wiedziała, że siedział tu od godziny co jakiś czas patrząc na nią na co przewracała oczami.

- nie dziękuję - zamieszał swoją czarną kawę - ale chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział.

- no nie sadze, jestem w pracy - pokręciła głową i w końcu na niego spojrzała.

- nie zajmę ci dużo czasu

- jest pan dla mnie za stary, niech poderwie pan panią Marlen, ale nie mnie - burknęła. Widziała jak jego kącik ust unosi się do góry, podrapał się po swojej dość gęstej czuprynie i spuścił wzrok w podłogę.

- zapewniam cię, że nie mam zamiaru cię podrywać, pani Marlen też - uspokoił ją, głos miał miękki, ale też dojrzały, z delikatną chrypką - jestem James Blake - wyjaśnił.

- Blake ? -upewniła się czy dobrze usłyszała. W końcu coś ją zainteresowało, a na sobie z tyłu czuła wzrok nikogo innego jak Adamsa. Czemu jego wzrok palił jej skórę - pomyślała.

- nie zajmę ci dużo czasu - powtórzył jej rozmówca, w końcu skinęła głową i zaraz usiedli przy stoliku.

- pan jest ojcem...

- tak Melissy - odpowiedział jej przerywając.

- i Ethana? - dodała i zauważyła w jego oczach ból i pustkę, która emanowała, a spowodowało to tylko jedno imię. Wyrwał się ponownie jego głos.

- a także twoim - wykrztusił.

- co ?! - uniosła głos, a w jej głowie te słowa zabrzmiały niczym echo - ,,a także twoim, a także twoim...

- wiem, przepraszam. Zjawiam się o tak i mowie ci o tak. Przepraszam...Rany !

- nie chce tego słuchać - warknęła, wstając, na co przetrzymał jej rękę, a ona spiorunowała go wzrokiem.

- prawie dwadzieścia lat temu byłem z twoją mamą Elizabeth, ale także z Miranda matką Melissy

- co pan opowiada do cholery jasnej ?! - wrzasnęła i nie obchodziło ja to ze każdy kto był w lokalu ich obserwował.

- jesteś bliźniaczka wraz z Melissą. Wiem,że ciężko w to ci uwierzyć. Mi tez było, ale dopóki Melissa mnie nie dopytywała się i dopóki w końcu cie nie zauważyłem po raz pierwszy w domu, jak wychodziłaś od Jasona... jednak musiałem jechać do pracy i nie moglem zostać.

- co ?! - powtórzyła nic nie rozumiejąc, miała wrażenie ze śni. Emocje ja targały, była zła. Potwornie zła, a z kolei zdezorientowana i zagubiona w tym wszystkim.

- to wszystko ciężko wytłumaczyć. Samemu mi było ciężko, pochodziłem po lekarzach. Gdy bylem z twoja matka, bylem tez z Miranda. Jesteście moimi córkami, ale od innych matek. Te zjawisko jest na prawdę bardzo rzadkie, bardzo. Popełniłem wiele błędów, ale największym błędem było zostawienie twojej mamy, którą.... - podkreślił ostatnie słowo, a ona tylko wpatrywała się w niego jakby mówił do niej...sama nie wiedziała jak go nazwać.

- chce pan mi powiedzieć, ze bzykał pan się z moją mama i nie myjąc fiuta poszedł do innej !? - krzyknęła po raz kolejny, nie dając mu dokończyć.

- przynajmniej wyjaśniłaś to sobie logiczniej i życiowo nie to co Melissa. Nie wiem jak to wyjaśnić, ze jesteście aż tak podobne...po części geny, ale... cuda się zdarzają - powiedział, wciąż był łagodny, ale zestresowany. Nie zamierzał się gniewać, nie zamierzał krzyczeć, jedynie chciał poznać ją, powiedzieć jej prawdę.

- wiem ze jestem kretynem, wiem ! - powiedział nieco głośniej opierając czoło o ręce - twoja matka nigdy nie pozwoliła mi zbliżyć się do ciebie, zakazywała przyjeżdżać, nawet nie wiedziałem jak wyglądasz, jak cie wyobrazić. Jeżeli wiedziałbym ze jesteś identyczna do Melissy od razu byś mnie poznała. Jednak wszystko spieprzyłem, wiem, że to nie sprawiedliwe ze tak nagle tego dowiadujesz się, wiem ze to szok, wiem ze czujesz odrazę do mnie. Ja mam to samo, przyjeżdżałem co roku na wakacje z Ethanem do was, do Nowego Yorku, za każdym razem Ciebie nie było, albo Elizabeth ukrywała ciebie. W końcu zaprzestałem widząc, że ona nie daje za wygraną

- dość ! - warknęła, wyrywając rękę i szybkim pędem uciekając zza bar, a następnie na zaplecze.

Serce kotłowało jej w klatce piersiowej, chodziła od jednej ściany do drugiej, nie raz odgarniając włosy za uszy jakby nimi się dusiła. Nie zamierzała płakać o nie, o nie. Nie tym razem. To był cios poniżej pasa. Wzięła szklankę i od razu z całej siły uderzyła w ścianę, a szkło rozbiło się na parędziesiąt kawałeczków. Dostrzegła za sobą postać, od razu schyliła się do szkła by zbierać chowając swój wyraz twarzy.

- zostaw, skaleczysz się - podbiegł do niej Jason kucając, a zarazem chowając jej dłonie w swoje.

- nic mi nie będzie, nie lituj się nade mną - burknęła.

- nie lituje - popatrzył na nią z ogromną czułością. Uwielbiała ten wyraz twarzy. Bez słów przygarnął ją do siebie, a ona wtuliła się w niego. Identycznie jak po incydencie w samochodzie, w którym była zamknięta. Kołysał ją aby jej ulżyć. Oddychała ciężko, wciąż drżała.

- czemu cały czas się coś dzieje ? - szepnęła, nic nie odpowiedział, bo nie umiał.

- słyszałeś? - spytała odsuwając się od niego.

- nie sposób nie usłyszeć, tym bardziej ciebie...

- Ethan...

Znów nie odpowiedział tylko skinął głową.

- Melissa... - wymieniła następną osobę, a młody mężczyzna powtórzył swój wcześniejszy gest.

osobę.

- jeżeli nie chcesz wracać do domu, możesz...

- zapomnij - przerwała domyślając co chce powiedzieć.

- więc ja przyjdę - zaproponował.

- po co ?

- po to, żeby być - odpowiedział, miała się uśmiechnąć, lecz się powstrzymała.

- nie musisz - podniosła się po zmiotkę.

- i tak przyjdę - zapewnił ja, a następnie wyszedł na bar.

- nie wpuszczę... - szepnęła sama do siebie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Canulas 17.12.2017
    Musisz przelecieć tekst pod kątem zapisu. Dopieścić go. Jest lepiej, niż wcześniej, ale jeszcze kilka śróbek musisz podokręcać.
    Główne zapis dialogu, bo czasem masz z małej litery początek.
    Progres jednak jest

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania