Teacon Island nr.2

Teacon Island

 

 

 

Czterysta lat temu francuski statek wpadł na mielizny wyspy położonej sześćdziesiąt kilometrów od Australii. Na pokładzie wtedy było dwieście sześdziesiąt pięć osób i tony towaru, które miały dotrzeć na Jakartę nieopodal Indii.

Skąd statek tak daleko od portu docelowego? Jest kilka hipotez. Bunt załogi lub walka o władze nad statkiem. Prawdopodobnie statkiem kierowało dwóch kamratów, którzy mieli odmienne zdanie.

Ten statek to wielka ogromna drewniana łajba jak na tamte czasy. Wysokie poczwórne żagle pchały do przodu statek. W ładowni towary były z Europy. Przyprawy, jedzenie i hektolitry rumu w drewnianych beczkach. Feralnego dnia niebo było ciemno powleczone chmurami. Na dalekim zachodzie co chwila salwa błyskawic lekko mrucząc. Lecz ta cisza zwiodła marynarzy. Rum lał się wartkim strumieniem, sam kapitan, Jean miał na imię pił bez umiaru. Jego koleżka już leżał pod stołem. Jego brzuch,gruby kołysał się wrytm statku i oceanu. W pewnej chwili wszyscy pijani, reszta spała pod pokładem. Zatem statek sam płynął na oślep. Tylko jego ster kierował łajbę tam gdzie nie trzeba ku płyciźnie.

Łomot trzask desek i wrzask ludzi obudził Jeana. Zamroczony i zaskoczony sytuacją rozglądal się chwilę, zastygł w bezruchu. Jego kolegi już nie było. Wymyło go przez wyrwę w ścianie statku. Tylko jego brzuch było widać jak unosi się na tafli wody oddalając się. Lecz znikł razem z rekinami. W połowie kadłuba dziura. Ci na dole nie mieli szans,utoneli zanim się obudzili. Garstka ludzi uszła z życiem, uratował ich rum. Te beczki pływali na powierzchni wody, każdy się chwytał kto mógł. Do plaży wyspy było z pół kilomtera. Katastrofę przeżyło sześćiesiąt osób wtym dziesięcioro dzieci i siedem kobiet. Po kapitanach nie było śladu, coprawda próbował łapać się beczki ale nie z rumem lecz z olejem. Niemógł solidnie chwycić utonoł. Na kacu!

Statek całkowicie zatonoł pionowo. Dwa środkowe żagle raczej maszty wystawały nad lustro wody. Bocianie gniazdo zdawałoby się jakby stało na wodzie, brakowało tylko majtka. Większość załadunku była solidnie powiązana, spoczywała stosunkowo płytko.

Wyspa

 

W sumie dwie wyspy siostrzane. Jedna płaska jak pustynia,trawiasta, a druga „eden”. Piękna niczym raj. Palmy kłaniały się ku wodzie, lekko muskając swoimi kłączami. W oddali wodospad oznaka słodkiej wody. Wszyscy trafili jak na złość na tą gołą pustynię,chodź suchy ląd! Odległość od wysp to prawie kilometr. Niedaleko, ale woda groźna bo skaliste brzegi rozbijają wodę na pianę. A i rekiny są. Rozbitkowie nie mieli wyjścia,pogrzebali ciała które ocean wyrzócił na brzeg. Trzydzieści jeden grobów, rodziny znajomi. Wraz z ciałami znalazł się i Jeana korpus bez rąk i nóg. Wybrali spośród siebie najsilniejszego człowieka. Portugalczyk Salvador nazywał się. Miał największą wiedzę i możliwości w ocenie sytuacji i mozliwości przeżycia. Był z ochrony króla Rodriga w swoim kraju. Zaprawiony w boju. Wybrany jednomyślnie. Człowiek zacny, szlachetny. Wysoki z czarnymi włosami i zielonymi oczami. Bardzo przystojny. Pierwszy pomysł na jaki wpadł to przedostanie się na sąsiednią wyspę, tylko jak. Pewien bednarz podsunął pomysł, aby z beczek których jest sporo zrobić tratwę, taką aby wytrzymała ciężar pietnastu ludzi. Trzeba cztery razy płynąć w tą i z powrotem,wiec musi być solidna tratwa. Salvador wybrał dwóch najsilniejszych ludzi i on sam popłyneli na tratwie zbudowanej z czterech beczek. Gdy dotarli na miejsce, przywiązali tratwę do masztu. Sami wskoczyli do wody, zaczerpneli trzy krotnie hałsty powietrza zanurkowali. Sukcesywnie odcinali liny z masztu od góry do samego dołu. Zajeło im to wiecznosć, ale opłacało się. Lina było i to sporo. Bez większych kłopotów dotarli na wyspę, jeden męszczyzna rozdarł kolano o wystający pręt, lecz powierzchownie. Kilka dni później zmarł na zakarzenie. Wszyscy pomagali budować tratwę. Robota szła jak zaczarowana. Zrobione. Tratwa gotowa, nietracąc czasu, popłyneli kobiety i dzieci. Nurt bardzo wartki podróż na drugą wyspę szybka, gorzej z powrotem. Trzeba płynąć pod prąd. Pod wieczór wszyscy byli już na drugim lądzie. Na poczatek poszukali wody zdatnej do picia. Było jej pod dostatkiem. Owoce których nie widziała większość na oczy, flora i fauna niespotykana nigdzie indziej. Raj na ziemi tylko gdzie „Adam i Ewa”Rozbili obóz, Salvador wyznaczył wartę z każdej czterech stron. Najciemniej od strony buszu,nikt niechciał tam pilnowć bo ciemno i strasznie. Pierwsza noc to zasłużony odpoczynek dla wszystkich. Nawet głód poszedł w odstawkę, sen silniejszy. Nawet wartownicy spali jak susły. Na zajutrz budowa schronienia tylko głebiej w dżungli. Lepsza ochrona przed zimnem i deszczem. Klimat bardzo odmienny niż na tamtej wyspie. Tu leje co chwila i wieje silny wiatr. Zbudowali szałasy. Pięć ich powstało w jednym kobiety i dzieci a w reszcie domków pozostali. Światło ogniska rozjaśniało obozowisko, nad ogniem piekł się jedyny i ostatni kaban który uratował się ze statku. Razem chmara szczurów też przybyła,została tam na tamtej wyspie. Szczur jak nie ma co żreć weżmie się za trupa, prawdopodobnie rozkopali groby i zjadły ich truchła.

Wszyscy jedli jak by dawno mięsa nie widzieli. Najedzeni poszli spać. Obudził ich przeraźliwy ryk i terkotanie jak żaba tylko że gigantyczna. Wszystko działo się za wzgórzami nieopodal. Dało się odczuć drganie gruntu, woda w beczkach drgała synchronicznie. Co mogło tak to robić, co to było?Tej nocy nikt nie spał. Ognisko szybko zgasili bo ryk był coraz bliżej. To coś mogło przyjść do światła ogniska. Rankiem grubka śmiałków pod wodzą Salvadora pobiegło sprawdzić z czym mają do czynienia. Wdrapali się na wzgórzę,które robiło chyba za mur obronny, a tam maszkara jakiej ich oczy nie widzieli. Wysoka jak ich statek. Stała na długich goleniach.Kilkanaście macek zwisało jak liany do samej ziemi. Ogromny łeb z przezroczystą czaszką, a wniej widać niebieską poświatę jak ognie św.Elma. Tego czegoś oczy patrzyły się centralnie na nich, śmiałków podglądaczy. Ale nic nie robiła. Nie atakowała ich. Po chwili zaczeła strzasznie wyć. Jej odwłok pulsował i migotał na niebiesko. Poczwara była cała w konwulsjach. Przypominało to poród i tak było. Monstrum rodziła poczwarę która niosła zgubę dla rozbitków.

Od tamtej pory ziemia na której się znaleźli, stał ich się grobem. Obiadem dla poczwary. Ranna osoba zmieniała się w paskudną istotę, stawała się groźna dla innych.Kilkanaście osób zostało zabitych z obawy o zdrowie innych. Sam Salvador zabijał.Zainfekowani trafiali na wyspę sąsiednią, tam uśmiercani i grzebani. Reszta stała się żarciem poczwary. Miesiąc od przybycia na wyspy nikt już nie żył. Dzień później turecki statek zawitał na wyspy z chęcią uzupełnienia wody pitnej. I po co? Zaciągnęli „to coś” w swej krwi do siebie,rodzin i bliskich ,mimowolnie i nie chcący.

Taki to był początek końca człowieka żywej istoty jakiego znamy.

 

 

Z zapisków P. Cloverfield 1618r. Ostatni żywy trup człowieka na pięknej jak że jałowej wyspie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania